Rozdział Sześćdziesiąty Pierwszy

– Pora wstawać, panienko. – Gorący oddech owiewa moje ucho, gdy ściszony głos zabarwiony chrypką dociera do mojego zaspanego umysłu. Delikatne muśnięcia warg wytyczają na moim policzku powolną drogę od skroni do ust. Uśmiecham się delikatnie i przekręcam na bok głowę, by przywitać się pocałunkiem.

Na krótką chwilę nasze wargi się łączą, jednak Aldai szybko się odsuwa, co wywołuje mój pomruk niezadowolenia.

– Naprawdę musimy się zbierać – szepcze.

Rozchylam klejące się powieki i napotykam rozbawiony wzrok chłopaka. Moje policzki oblewa rumieniec. Podnoszę się do siadu, a wtedy mój pęcherz przypomina o swoim istnieniu. Szlag.

– Potrzebuję chwili na osobności... pilnie – rzucam, pospiesznie wstając. Aldai patrzy na mnie zaskoczony. – Dajcie mi pięć minut.

Zostawiam go i ruszam w kierunku najbardziej gęstego zakątka lasu rosnącego wokół polany. Pozostała część grupy pakuje już swoje posłania, przygotowuje konie do drogi, dbając o to, by jak najtrudniej było rozpoznać naszą obecność na tym skrawku przestrzeni. Kosto zerka na mnie ukradkiem ze znaczącym uśmiechem na ustach, przez co moje policzki płoną już żywcem. Odwracam wzrok i od razu gaśnie pożar na mojej skórze – Szajba stoi naprzeciw, świdrując mnie nienawistnym spojrzeniem. A tego co znowu ugryzło? Już otwieram usta, by zapytać, o co mu chodzi, lecz wtedy chłopak odwraca się i rusza w kierunku Aldaia. Zagryzam wargę, próbując powstrzymać śmiech. Czyżbym podpadła Panu Drażliwemu pocałunkiem?

Zanurzam się w krzakach i decyduję się odejść jeszcze kilka metrów dalej. Pospiesznie załatwiam potrzebę, podczas gdy las wokół wygrywa swoją kojącą pieśń. Ptaki w koronach świergoczą, przekrzykując się nawzajem, by zwrócić na siebie uwagę potencjalnych partnerów, owady brzęczą, przelatują pomiędzy wysokimi źdźbłami trawy, poszukując najznakomitszych kwietnych barów. Dostrzegam rudą wiewiórkę, która w popłochu wbiega po pniu drzewa, spłoszona szelestem mojej sukienki, gdy oporządzam się do wyjścia z ukrycia. Wymijam wielki pień drzewa, ostrożnie stąpając po miękkim mchu. Rozglądam się na boki, sprawdzając, czy nikt mnie nie śledzi. Wtem mój wzrok pada na skuloną pod jednym z krzaków postać. Drobna sylwetka sugeruje, że to dziecko. Krótkie ciemne włosy są rozsypane na trawie, delikatne ramiona drżą. Luźna lniana tunika otula wychudzone ciało, a za duże spodnie zakrywają brudne bose stopy.

Kieruję kroki w jego stronę. Mam nadzieję, że się nie przestraszy i nie ucieknie z krzykiem. Zastanawiam się, jaka matka mogła porzucić dziecko w środku lasu. A może uciekło z wioski, którą widzieliśmy zeszłej nocy? Czuję ucisk w klatce piersiowej i wstyd na myśl, że zostawiliśmy tych wszystkich wieśniaków na rzeź. Nie ostrzegliśmy ich, a teraz leży przede mną osierocone dziecko. Próbuję uspokoić oddech, który niebezpiecznie przyspieszył, staram się oddalić atak paniki. Przymykam oczy.

Wdech, wydech, wdech, wydech. Niczemu nie jesteś winna, to tylko Gra.

Gdy moje serce zwalnia, otwieram oczy i zbliżam się do dziecka. Kucam, po czym powoli wyciągam dłoń w kierunku jego ramienia. Rozpoznaję, że to chłopiec, całkowicie zanurzony w swoich rozmyślaniach. Podskakuje, gdy dotykam jego skóry. Odwraca głowę, a następnie w oka mgnieniu chowa w krzakach.

– Hej, nie bój się – mówię. – Nie skrzywdzę cię.

Powoli rozchylam gałęzie, za którymi schowało się dziecko. Nie zdążyłam wcześniej zobaczyć jego twarzy, lecz teraz, gdy odsłaniam ostatnie liście, z trudem powstrzymuję się, by nie odskoczyć z krzykiem. Kilka centymetrów ode mnie znajduje się wampirze dziecko. Wielkie, czarne oczy wpatrują się we mnie ze strachem. Wydają się jeszcze większe w bladej, chudej twarzy z opadającymi na czoło ciemnymi włosami. Biorę głęboki wdech. Przeżyło! Nie wiem, czy powinnam skakać ze szczęścia z powodu uratowanego istnienia czy uciekać w popłochu. Chłopiec jest przerażony i sprawia wrażenie ofiary, nie drapieżnika. Boi się jak ludzkie dziecko. Przypomina moją młodszą siostrę, Izabelę, gdy na wakacjach zgubiłyśmy w tłumie mamę. Wyglądała dokładnie tak samo – przestraszona, ze łzami w oczach rozglądała się po nieznajomych twarzach. Moje serce mięknie na to wspomnienie. Przecież ten chłopiec nie jest niczemu winien. To jego matka oszukała mnie i zraniła. Co prawda wszystko w celu „wskrzeszenia" swojego dziecka, jednak czy ono powinno płacić za jej winy?

Uśmiecham się delikatnie.

– Pamiętasz mnie?

Po chwili wahania chłopiec szybko przytakuje.

– Boisz się mnie? – zadaję kolejne pytanie.

Dziecko marszczy ciemne brewki, uważnie mi się przyglądając. Przekrzywia głowę, analizując moje słowa, po czym z zaskoczeniem na twarzy zaprzecza.

– Więc czemu się chowasz? – Wyciągam dłoń. Chłopiec zawiesza wzrok na zabandażowanym nadgarstku, po czym cofa się jeszcze głębiej, przełykając ślinę. – Jesteś głodny – uświadamiam sobie z przerażeniem.

W mojej głowie pojawia się ostrzegawcza czerwona lampka. Co jeśli mnie zaatakuje?

Jednocześnie wiem, że skoro jeszcze nie upolował nic, żeby się najeść, to prawdopodobnie umrze z głodu.

– Boisz się, że mnie zranisz? Dlatego się chowasz?

Chłopiec ostrożnie przytakuje.

– Jadłeś coś po przemianie?

Kręci szybko głową.

Przyglądam się mu uważnie. Nie mam pojęcia, jak mogę pomóc. Przecież musi jeść, ale nie chcę, żeby krzywdził ludzi jak jego matka. Chłopiec zaczyna drżeć.

– Zimno ci? – pytam. Czy wampirom może być zimno?

Zaprzecza.

– To z głodu – odpowiada ledwo słyszalnym głosem. – Ale boję się ludzi. Zabili mamę.

– Jak masz na imię?

– Vernon.

– A ja jestem Nika. Wiesz, Vernonie, kiedyś oglądałam taki film o wampirach... – Ponownie wyciągam do niego dłoń, chcąc go zachęcić do wyjścia. – Tylko proszę, nie pytaj, czym jest film. – Śmieję się cicho, lecz chłopiec wpatruje się we mnie z obawą. – Nieważne. W każdym bądź razie, w tym filmie wampiry żyły wśród ludzi, bo nauczyły się pić krew zwierzęcą. Możesz polować na zwierzęta i pić ich krew, nie ludzką, możesz trzymać się z dala od ludzi, żeby cię nie skrzywdzili... – Wzdycham, myśląc o tym wszystkim, co przeżyłam w Grze. – Ludzie są potworami, oczywiście nie wszyscy, ale trzeba uważać, komu się ufa. Lepiej ich unikać, lepiej żeby nie wiedzieli jaka jest twoja prawdziwa natura, bo cię zranią ze strachu.

Posyłam mu smutny uśmiech i wstaję. Nie wiem, co więcej mogę powiedzieć lub zrobić. Nie mogę się nim zaopiekować, gdyż moja przygoda w tym świecie dobiega końca, musi sam nauczyć się przetrwać... Może będzie inny niż matka.

– A-ale ja jestem za słaby – cichutki głosik dobiega zza krzaków, a w następnym mrugnięciu chłopiec stoi już przede mną. – Nie zdołam dogonić zwierzyny. Czy... czy mogę po raz ostatni...? – Chwyta mój nadgarstek. Dostrzegam, że na dolnej wardze pojawiły się drobne kiełki.

Zagryzam policzek. Aldai będzie wściekły.

***

Poprawiwszy opatrunek na nadgarstku, wychodzę zza krzaków. Vern obiecał, że nauczy się polować na zwierzęta i będzie unikał osad ludzkich. Po tym, jak pozwoliłam mu wypić trochę mojej krwi, wyglądał znacznie lepiej – może mi się wydawało, ale odniosłam wrażenie, że przestał być już taki chudy. W ręce wciąż mam uczucie mrowienia, lecz zarazem czuję się, jakby wypełniała mnie euforia. Czy to wskutek jakiegoś wampirzego jadu, czy przez zwykłą radość z niesienia pomocy, nieważne. Mam dobre samopoczucie i to się dla mnie najbardziej liczy.

Przyspieszam kroku, bo wszyscy już na mnie czekają. Zgromadzili się po jednej stronie polany, która wygląda, jakby nie była dla nas zeszłej nocy obozowiskiem. Ognisko zostało przywalone głazem i roślinami, ugnieciona trawa rozgrabiona, całość sprawia wrażenie nietkniętej ludzką dłonią.

– Dobrze się czujesz? – pyta Aldai, wyszedłszy mi naprzeciw. Potrząsa głową, poprawiając czarne loki. – Zacząłem się martwić.

– To przez osłabienie... – wymyślam na poczekaniu. – I musiałam poprawić opatrunek. – Podnoszę dłoń.

– Ale już wszystko w porządku? – Dotyka mojego policzka, przypatrując się granatowymi oczami otoczonymi gęstymi rzęsami. Przytakuję, po czym wtulam się w jego przyjemnie chłodną dłoń. – Mogłaś powiedzieć – rzuca troskliwym tonem. – Pomógłbym ci z opatrunkiem.

– Zapamiętam. – Posyłam mu wdzięczny uśmiech. – Czas się zbierać?

– Najwyższy. – Szczerzy się szeroko. – Panie przodem. – Przepuszcza mnie i pomaga wsiąść na Uchatkę.

Gdy już wszyscy siedzą na swoich wierzchowcach, ruszamy stępem w las. Słońce łagodnie prześwituje między liśćmi, ogrzewając nas i kładąc się złotymi smugami na ściółce oraz pniach drzew. Przymykam oczy, rozkoszując się ekscytacją, która narasta we mnie z każdym przebytym kilometrem. Już teraz czuję się, jakbym przechodziła przez Drzwi, by za ich progiem spotkać przyjaciół. Nie dopuszczam do siebie myśli, że może być inaczej. Czekają tam na mnie, a gdy tylko do nich dołączę, wyruszymy do domu. Przygoda przygodą, ale mam już dość „niespodzianek" przyszykowanych przez twórców. Jestem wycieńczona psychicznie i boję się nawet wspominać wydarzenia, które tu przeżyłam, żeby nie zatopić się w ciemności, z której nie będę potrafiła się wydostać. Zrobię wszystko, by przejść przez Drzwi i nigdy więcej tu nie wracać.

Zerkam na Aldaia pogrążonego w rozmowie z Szajbą. Przyłapuję go na tym, że co jakiś czas odwraca się i puszcza mi zalotnie oko. W odpowiedzi uśmiecham się promiennie. Dziwnie jest flirtować z fikcyjną postacią. Bo choć nie mam pewności, wydaje mi się, że Aldai nie jest graczem. Za bardzo pasuje do tego świata, podobnie jak wszyscy, których tu spotkałam. Uświadamiam sobie, że choć jestem w nim zauroczona, jest to platoniczne uczucie, jakbym wczuła się w postać z gry komputerowej czy filmu, bo podświadomie wiem, że to wszystko nie jest prawdziwe. Jest on jednak jednym z niewielu przyjemnych aspektów Gry, więc nie zamierzam się tym zbytnio przejmować. Oblewam się rumieńcem na samą myśl o przyjemnych dreszczach, które wywołuje na moim ciele swoim dotykiem. To wszystko jest tak absurdalne, że sama nie wiem, co o tym sądzić. Decyduję się po prostu wczuć w rolę i czerpać przyjemność.

Zasłużyłam – dodaję w myślach, uśmiechając się pod nosem.

– Długo będziemy jechać? – pytam Kosto jadącego po mojej prawej. Przez chwilę przyciągam tym pytaniem uwagę Znachora, jednak ten szybko wraca do swojej standardowej pozy wpatrywania się przed siebie z zadumą.

– Zaledwie kilka godzin. – Wzrusza ramionami, zerkając co jakiś czas w tył. – Niedługo wrócimy na trakt, w tych okolicach jest tak rzadko używany, że będzie to nadzwyczajne zdarzenie, jeśli kogoś napotkamy.

– Gwardziści tam nie dotrą?

– Nie wiedzą, dokąd zmierzamy. Królowa mieszka kilka mil stąd, lecz miejscem spotkania nie jest jej posiadłość. Zmierzamy dużo bardziej na północ.

– To wszystko w ramach dyskrecji i zmylenia pościgu? – zastanawiam się na głos.

– Między innymi, panienko.

Spoglądam na jadących przed nami chłopców. Wciąż są pogrążeni w rozmowie, której nie słyszę z tej odległości. Czyżby mówili o mnie? Szajba regularnie posyła mi niechętne spojrzenie, gdy tylko napotka mój wzrok. Nie jest to żadną nowością, jednak wciąż zastanawiam się, o co mu chodzi. Przecież nie bez powodu postanowili jechać kilka metrów przed nami.

– Czym podpadłam Szajbie, że tak mnie nienawidzi? – Przenoszę wzrok na Kosto, który w odpowiedzi przechyla głowę i uśmiecha się krzywo. Słońce rozświetla jego blond czuprynę, tworząc aureolę z loków, a jasne, niebieskie oczy wydają się prawie przejrzyste, gdy przygląda mi się z rozbawieniem.

– No co?

Chłopak wzrusza ramionami. Jedzie wyprostowany, jak przystało na żołnierza na służbie. Ta postawa wydaje mi się tak bardzo do niego nie pasować, że ciężko mi się przyzwyczaić do czerwonego munduru na ramionach zamiast podartej koszuli. Życie pirata wydawało się być jego częścią, a ubrany w uniform gwardzisty wygląda jak wciśnięty w za ciasną, krępującą ruchy formę, którą został zmuszony przybrać. Najwyraźniej jednak zupełnie mu to nie przeszkadza, bo wciela się w rolę z takim wyczuciem, jakby to właśnie ona była dla niego tą właściwą.

– Mój brat traktuje swoją służbę bardzo poważnie – stwierdza, zniżając głos. – Od samego początku znał plany królewskich synów i pomagał w ich realizacji, bez zająknięcia wykonując ich polecenia. Dlatego też bardzo szybko dostrzegł element, który mógł ten plan zaburzyć.

– Co masz na myśli?

– Ciebie, panienko.

Marszczę brwi zaskoczona.

– Niemal wychowaliśmy się wraz z paniczem Aldaiem i znamy go lepiej niż jego własny brat. Gdy przybyliście na statek, szybko zorientowaliśmy się, że ty oraz twój towarzysz (przykro mi z powodu jego straty) nie jesteście z tej krainy. Panienka wybaczy, ale widać było, że wszystko wokół jest dla was nowe. To nie wróżyło nic dobrego. Szczególnie, kiedy panicz Aldai również to dostrzegł. Nie dość, że panienka wpadła mu w oko, to jeszcze była dla niego tą, której od dawna poszukiwał. Szajba wiedział, że wywróci panienka cały plan do góry nogami, a panicz Aldai straci dla panienki głowę. Wiązało się to ze zbyt dużym ryzykiem. Jeśli okaże się, że panienka nie jest tym, za kogo panicz panienkę uważa, król wyprze się panicza, odkryje rodzinną tajemnicę królowej i nie tylko królowa wraz z rodziną będzie zagrożona, lecz również rodzinny sekret, którego strzegą od pokoleń.

Wpatruję się w niego zszokowana. Nie sądziłam, że to wszystko jest tak powiązane. Spodziewałam się bardziej odpowiedzi w stylu: „Nie jesteś właściwa, pewnie nas zdradzisz", niż tak długiego i zawiłego wyjaśnienia.

– A ty? Nie boisz się, że okażę się kimś innym? – pytam, odzyskawszy wreszcie głos.

– A czy wtedy powiedziałbym to wszystko panience? – Śmieje się cicho. – Od samego początku miałem dobre przeczucie. A ja wierzę moim przeczuciom, bo zawsze się sprawdzają. Doprowadzi panienka do spełnienia dotąd najbardziej nieosiągalnego marzenia panicza. Uratuje panienka jego rodzinę przed zgubą tej krainy. Zapewniam panienkę. – Na koniec Kosto po raz kolejny posyła mi szeroki uśmiech, na który nie da się nie odpowiedzieć tym samym. Jego wiara we mnie jest rozbrajająca. Są z Szajbą jak dwie strony medalu, nieustannie funkcjonujące po przeciwnych biegunach, nie mogące bez siebie istnieć.

– Dziękuję, że mi to wszystko powiedziałeś.

– Zawsze do usług, panienko. – Puszcza oko, po czym zwalnia konia, by mnie przepuścić i przypilnować tyłów, gdy wjeżdżamy na szerszą, wytyczoną drogę. Wygląda na używaną i biegnie z przeciwnego kierunku, z którego przyjechaliśmy.

Aldai mówi coś do Szajby, po czym przytrzymuje lejce, sprawiając, że Kruk zrównuje się z Uchatką. Klacz parska na powitanie.

– Chyba się lubią – mówię, gdy szturchają się głowami.

– Tak. – Aldai poklepuje wierzchowca po szyi. – Są w podobnym wieku i były swego czasu jedynymi źrebięciami w stajni. Jeden drugiemu stanowił wówczas towarzystwo do zabawy.

Uśmiecham się w odpowiedzi. Czyż relacje między zwierzętami nie są zaskakujące? Nieraz tak podobne do ludzkich...

Aldai odchrząkuje, przykuwając moją uwagę.

– Mogę ci zadać pytanie?

Przytakuję, po czym przenoszę na niego wzrok. Jest zmieszany i unika mojego spojrzenia. Długie rzęsy przykrywają granatowe tęczówki, gdy błądzi nimi po zwierzętach, a ciemna karnacja błyszczy złotem w snopach światła przedzierającego się między tańczącymi na wietrze koronami drzew. Przeczesuje dłonią czarne loki.

– Dlaczego Pani Elfów cię oznaczyła? – pyta niepewnie, a jego oczy odnajdują moje.

Przygryzam wargę, wahając się przez chwilę.

– Myślała, że Damian jest Dorianem – decyduję się odpowiedzieć zgodnie z prawdą – chciała w ten sposób upewnić się, że zginie.

Brwi Aldaia unoszą się, sięgając linii włosów.

– Chciała was zabić?

– I niemal się jej udało... a właściwie udało się w przypadku mojej przyjaciółki. – Biorę drżący oddech.

– Tej, pod którą podszywała się wampirzyca?

Kiwam głową, po czym mrugam pospiesznie, by odgonić niechciane łzy. Teraz, gdy się okazało, że przez tyle ostatnich dni byłam oszukiwana, czuję jeszcze większy jej brak.

– Przykro mi. – Aldai wyciąga dłoń i głaszcze mnie pocieszająco po ramieniu.

Uśmiecham się delikatnie.

– Mam nadzieję, że niedługo się z nią zobaczę.

Chłopak marszczy brwi.

– Czy w twoim świecie martwi zmartwychwstają?

Przez chwilę wpatruję się w niego, nie rozumiejąc o co chodzi. Gdy jednak sens dociera do mojego mózgu, nie mogę powstrzymać śmiechu. Aldai pewnie właśnie zastanawia się, czy nie oszalałam, ale nie przejmuję się tym.

– Nieważne. To... skomplikowane – mówię, gdy udaje mi się w końcu złapać oddech. Pewnie jeszcze zatęsknię za tymi pytaniami o świat spoza Gry oraz pełnymi zdumienia spojrzeniami. – Może kiedyś ci opowiem.

Chłopak przekrzywia głowę.

– I nie, nie wybieram się do grobu. – Posyłam mu szeroki uśmiech, co jeszcze bardziej zbija go z tropu.

Wtem na drogę wybiega stworzonko rozmiarów królika. Biegnie na dwóch cienkich nóżkach, przyciskając do piersi kolorową chustkę. Zatrzymujemy gwałtownie konie, na co ono też staje jak wryte. Wpatruje się w nas czarnymi oczkami, położywszy po sobie długie, spiczaste uszy. Mimika ziemistej twarzy zmienia się, gdy marszczy nos i otwiera buzię. Po chwili z lasu dobiega dziecięcy krzyk „Oddawaj to!", na co skrzat strzyże uszami, a następnie znika wśród zieleni po przeciwnej stronie.

W tym samym momencie dziewczynka w wieku około ośmiu lat wybiega z lasu, rzucając się w pogoń za złodziejem. Na widok koni potyka się jednak i upada buzią w piach.

– Lola? – Aldai zeskakuje z konia i pomaga jej wstać.

Dziewczynka cofa się o krok, z niepewnością badając chłopaka wzrokiem. Przekrzywia głowę, a jej czarny warkocz zsuwa się z ramienia na plecy. Aldai z rozbawieniem w granatowych oczach powtarza ruch. Naraz wyraz jej twarzy się zmienia, wykrzykuje z uśmiechem na ustach „Aldai!", po czym rzuca się w jego objęcia. Chłopak podnosi ją i okręca wokół siebie ze śmiechem. Kolorowa sukienka łopocze wokół nich.

Po chwili czułości Aldai ponownie odstawia dziewczynkę na ziemię.

– Co tu robisz? – pyta, kucając przed nią.

– Tamten skrzat ukradł moją chustkę! – Wykrzywia różowe usta w podkówkę.

– Miałaś nie biegać sama po lesie, Lorindo, pamiętasz? Chustka nie uratuje cię przed elfami.

– Tak, pamiętam, ale lubiłam tę chustkę!

Aldai przyciąga małą do siebie, gdy jej wargi zaczynają niebezpiecznie drżeć.

– Przywiozę ci kiedyś ładniejszą, dobrze? Lecz obiecaj mi, że więcej nie będziesz biegała po lesie bez opieki.

Dziewczynka kiwa szybko głową, po czym odrywa się i wskazuje prosto na mnie.

– A to kto?

Aldai przenosi na mnie wzrok. Oboje wpatrują się we mnie równie intensywnymi, granatowymi oczami. Chłopak uśmiecha się szeroko.

– To jest Nika, pomoże nam się stąd wyprowadzić. Niko, to moja siostra, Lorinda.

– Miło mi cię poznać – mówię do niej, obdarzając uprzejmym uśmiechem.

W zamian otrzymuję jedynie nieufne spojrzenie.

– No nic, czas jechać dalej – stwierdza Aldai, posyłając mi przepraszające spojrzenie. – Lolu, ty pojedziesz ze mną. – Chwyta dziewczynkę pod pachy, sprawnie sadza na siodle, po czym sam wdrapuje się na konia. – Za mną! – Chłopak ściska kolanami Kruka, ruszając w dalszą drogę.

Znachor jadący na koniu tuż obok mnie rozgląda się na boki z uśmiechem na ustach. Wyraźnie ożywił się po spotkaniu Lorindy. Wprawdzie mała nie zwróciła na niego zbytniej uwagi, na jej widok od razu twarz starca się rozpromieniła. Teraz przysłuchuje się, jak Lola opowiada Aldaiowi o minionych dniach.

Jakiś czas później droga się rozwidla. Skręcamy w lewo, a naszym oczom ukazuje się niewielkie gospodarstwo składające się z domu mieszkalnego, stajni i szopy. Wszystko otoczone niskim murkiem skleconym z powykręcanych gałęzi. Gospodarstwo posiada przydomowy ogródek, w którym dostrzegam kapustę, marchew i pomidory, mały staw z pomostem oraz zagrodę dla zwierząt.

Wjeżdżamy na plac między pokrytym strzechą niskimi budynkami. Lorinda zeskakuje z siodła, gdy tylko Aldai wstrzymuje konia, a następnie wbiega między zabudowania z krzykiem:

– Mamo, tato! Aldai przyjechał!

Otwieram szeroko oczy. Zaraz spotkam królową. Kosto i Szajba zsuwają się z siodeł, więc ja również zsiadam z Uchatki. Klacz szturcha mnie zaczepnie głową i drepcze w miejscu.

– Dobrze się spisałaś – szepczę, głaszcząc zwierzę po szyi.

– Witajcie! – dociera do moich uszu łagodny, lecz stanowczy kobiecy głos. Odwracam się na pięcie, akurat by zobaczyć jak wysoka kobieta w prostej, bordowej sukni staje w drzwiach domu. Nawet z chustą zawiązaną na głowie i fartuchem przepasanym w biodrach porusza się z wyjątkową gracją i elegancją. Nie jest młoda, ale też nie jest stara. Twarz o ostrych kątach pokrywają drobne zmarszczki wokół ciemnych oczu i pokrytych czerwienią ust. Uśmiecha się delikatnie, ale jej wzrok uważnie prześwietla naszą grupę. Długi, czarny warkocz przerzucony przez ramię sięga niemal splecionych na podołku dłoni.

Odrywam od niej spojrzenie i nagle uderza we mnie świadomość, że zarówno Kosto, jak i Szajba klęczą. Przecież to królowa! Pośpiesznie skłaniam głowę i wykonuję głęboki ukłon, zastygając w tej niewygodnej pozie.

– Wasza Wysokość – odpowiadam w ślad za nimi.

– Och, powstańcie, moi drodzy! Już się naoglądałam tego królewskiego patosu. – Kobieta podchodzi do Aldaia i bierze go w ramiona. – Długo was wyczekiwaliśmy.

Prostuję się, choć chłopcy przede mną dalej klęczą. W drzwiach domu pojawiają się kolejne postacie – mężczyzna w okolicy czterdziestki, trzymający za rękę dwuletnią dziewczynkę i chłopiec w wieku pięciu lat. Rozpoznaję w przybyłych brata króla, o którym czytałam w listach Izoldy, ponieważ są zbyt podobni, żeby to nie był on – wysokie kości policzkowe, kwadratowa szczęka i granatowe oczy w pogodnej twarzy z zarostem. Zresztą cała rodzina jest do siebie bardzo podobna. Wszyscy ciemnowłosi, o ostrych rysach twarzy, emanujący zaciętością. Lorinda wygląda niemal jak wierna kopia Rosanny, a chłopiec już przypomina Doriana.

Gdy tylko dzieci dostrzegają Aldaia, czym prędzej z głośnym śmiechem biegną się przywitać. Chłopak ledwo jest w stanie się poruszyć, naraz otoczony przez rodzinę. Izolda pomaga Znachorowi zsiąść z konia, a następnie ucałowuje jego pomarszczone dłonie. Patrzę na nich ze wzruszeniem. Nie mogę się doczekać, kiedy sama będę mogła wreszcie zobaczyć moich bliskich. Myślę o młodszej siostrze, mamie oraz dziadkach. Czy oni też z takim utęsknieniem wyczekują mojego powrotu?

Aldai wreszcie oswobadza się z tulących go ramion, a ja ścieram łzę, która spłynęła mi po policzku. Chłopak posyła mi szeroki uśmiech, po czym wskazuje dłonią.

– Przedstawiam wam Nikę Kustos – mówi z dumą, a ja kłaniam się najładniej, jak tylko potrafię. Dokładnie tak, jak mnie nauczył. – Niko, oto moja matka, stryj Talmir, siostra Tatiana oraz brat, Iwo.

Izolda oraz brat Ethelberta przywdziewają na twarz rodzicielskie uśmiechy, ruszając w moją stronę. Wychodzę im naprzeciw. Izolda ucałowawszy moje policzki, mówi, jak się cieszy, że przyjechałam, a Talmir składa pocałunek na mojej dłoni. Rumienię się i mamroczę odpowiedzi, nie wiedząc jak się zachować. W końcu para wymija mnie, dostrzegłszy chłopców za moimi plecami. Besztają Kosto i Szajbę, podnosząc ich z kolan i witając równie radośnie jak syna. Dostrzegam jednak ich zaniepokojony wzrok, gdy rozglądają się po otaczających ich ludziach, jakby kogoś szukali.

Zagryzam policzek, gdy uświadamiam sobie, że istotnie szukają. Posyłam Aldaiowi smutne spojrzenie. Wiem, że teraz na jego barkach spoczywa ciężar głoszenia smutnej nowiny i zdaję sobie sprawę, że będzie to dla rodziny trudny moment. Ściskam delikatnie ramię chłopaka i podchodzę do Uchatki, odciągając ją w stronę poideł. Chcę zostawić ich samych, w rodzinnym gronie. Taka chwila wymaga intymności.

Chwilę później dołączają do mnie Kosto i Szajba. Posyłam im smutny uśmiech.

– Nie wypada patrzeć na upadek królowej – mruczy pod nosem Kosto, wyjmując koniu wędzidło.

– Jesteście sobie bardzo bliscy – zauważam. – Przywitała was jak dawno niewidzianych synów.

– Jednakże to wciąż nasza królowa. Przyrzekliśmy jej służyć. – Szajba posyła mi nieprzyjazne spojrzenie, w przeciwieństwie do Kosto, który uśmiecha się na wspomnienie kobiety.

– Tak, zawdzięczamy jej życie. Gdyby nie ona... pewnie dawno skończylibyśmy w rynsztoku.

– Prędzej na dołku na podzamczu – poprawia go sceptycznym tonem brat.

– Co zrobiła? – pytam, przywiązując klacz do belki nad drewnianym korytem.

Kosto przeczesuje dłonią złote loki, które po chwili niczym drobne sprężynki ponownie lądują w tym samym ułożeniu. Na jego twarz występuje zadziorny uśmiech ukazujący dołeczki w policzkach.

– Przyłapała nas na kradzieży diademu.

Otwieram szeroko oczy ze zdziwienia.

– Że co proszę?

Kosto śmieje się pod nosem z mojej reakcji. Nawet Szajbie delikatnie drgają usta.

– Założyliśmy się z hersztem gangu ulicznego, że zdołamy zdobyć królewski diadem. W zamian mieliśmy przejąć przywództwo. Wszystko mieliśmy dokładnie zaplanowane poza jednym szczegółem... królowa miała syna, który wmieszał się w tłum dzieciaków i dokładnie śledził nas wzrokiem.

– Aldaia?

Zerkam ukradkiem na zmartwioną rodzinę, która właśnie znika w drzwiach chaty.

Kosto przytakuje.

– Królowa postanowiła zabrać nas na zamek, oddała pod opiekę oficerowi i jego żonie, którzy nie mogli doczekać się potomstwa, a oni pokazali nam, że życie w służbie nie jest złe. Szczególnie pod opieką takiej królowej.

– Myślałam, że król nie dba o poddanych – mówię zaskoczona.

– Ceni bardziej swój dobrobyt i swoje przekonania, to prawda. Zauważył jednak, że dużo lepiej mu się żyje, gdy służba jest mu przychylna, a królowa pokazała mu, jak o służbę dbać, by była zadowolona.

Przewracam oczami. Czemu mnie to nie dziwi?

– Nie byliśmy jedynymi, których królowa uratowała – wtrąca się Szajba. – Dzieciaki, których życie zależało od tego, ile pieniędzy przyniosą hersztowi, znalazły uczciwą pracę i rodziców. Niektórzy, ci bystrzejsi, otrzymali nawet możliwość edukacji. Inicjatywa Jej Królewskiej Mości rozkwitła, angażując w sprawę zakonników świątynnych czy arystokrację.

– I rozkwita dalej – przytakuje w zamyśleniu Kosto.

– Plosze pani i panowie! – Plac wypełnia się nawoływaniem chłopca. Odwracamy się zaskoczeni. W naszym kierunku biegnie Iwo. Ciemne, równo przycięte wokół głowy włosy powiewają, gdy drobne stópki w skórzanych bucikach uderzają o ubitą ziemię.

– Iwo! Przecież wiesz, jak mamy na imię! – beszta go żartobliwie Szajba, kucając i rozkładając ręce.

Chłopiec zwalnia, a jego wzrok bada moją twarz z zainteresowaniem. Posyłam mu delikatny uśmiech, na co on się lekko peszy i, nie spuszczając ze mnie oczu, przytula się do Szajby. Ten ostatni spogląda na niego z czułością, o którą nigdy bym go nie podejrzewała.

– Co się stało? – pyta Kosto, kucając obok nich.

– Mama zlobiła obiad i powiedziała, że mam was przyplowadzić – odpowiada, patrząc mi w oczy. Kosto posyła mi rozbawiony uśmiech.

– W takim razie zaprowadź panienkę Nikę, żeby się nie zgubiła, a my przyjdziemy po oporządzeniu koni. – Puszcza do mnie oko i popycha chłopca w moim kierunku.

Szajba zaczyna protestować, ale milknie, gdy dostaje od brata w przyciętą na jeża potylicę.

Gdyby wzrok mógł zabijać, Kosto byłby martwy.

Iwo zdecydowanym krokiem podchodzi do mnie. Wyciągam dłoń, a on ją ujmuje i pociąga nas w stronę domu. Hamuję śmiech, zaskoczona stanowczością pięciolatka, który niewzruszony zaczyna opowiadać o swoim udziale w przygotowaniu obiadu.

Hej :D Wiem, że długo czekaliście, ale nie spodziewałam się, że aż tak się rozpiszę. Dzięki temu macie w ramach przeprosin rozdział ponad 4k :3 I prawdopodobnie (o ile nie rozpiszę się znowu za bardzo) jest to już przedostatni rozdział tej części, więc oczekujcie ostatniego w najbliższych tygodniach! 

Dzieje się dzieje, Nika jest coraz bliżej Drzwi, więc czekam na Wasze teorie i przypuszczenia, bo na pewno w Waszych głowach też pojawia się wiele myśli dotyczących wszystkiego, co się wydarzyło lub wydarzy :D Chętnie o nich poczytam <3

"Teza stopnia pierwszego" zakwalifikowała się do kolejnej tury Turnieju Osobliwego, gdzie obecnie trwa głosowanie publiczności w zakładce "Kategoria dodatkowa - Osobliwa Książka Publiczności". Wobec tego, jeśli podoba Wam się Teza i chcielibyście docenić moją twórczość, będzie mi niezmiernie miło, jeśli pozostawicie w kategorii "Pełne Wrażeń" przy 2. pozycji w komentarzu *głosuję na @AlliceaWonder "Teza stopnia pierwszego"* <3 

Link do Turnieju Osobliwego w komentarzu -->

Z góry dziękuję!

Całusy,

Allicea

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top