Rozdział Sześćdziesiąty

Ogień trzaska, oświetlając zgromadzone wokół niego twarze. Ukazuje nam historie, których nikt nie rozumie. Tańczy i kołysze się, oświetla widownię swym blaskiem, by upewnić się, że nie pozostaje samotny. Wszyscy widzowie jednakże wpatrują się w zupełnie innego aktora – elfa, który może być zagrożeniem dla tego małego grona. Poszkodowany i nieprzytomny może sprowadzić na nas swój ród, a ten bez pytania wyda wyrok. Nie będzie ani chwili na obronę. Mimo to, nie potrafiłabym zostawić go samego i bezbronnego. Choć mam wiele do zarzucenia Daileassowi, nie byłoby mnie stać na tak okrutne zachowanie. Otulam się mocniej kocem. Mimo żaru ognia wciąż przebiegają po mnie dreszcze. Przykładam do ust gorący kubek z wywarem, który podobno ma przyspieszyć moją regenerację po ugryzieniu wampira.

– Czemu nas opuściłaś? – słyszę zbolały szept tuż obok.

Spoglądam na siedzącego przy mnie chłopaka, by sprawdzić, czy się nie przesłyszałam. Zerka na mnie niepewnie, a w jego granatowych oczach odbijają się iskry sypane przez ognisko. Wyglądają jak spadające gwiazdy na nocnym niebie.

– Shelly... tamta wampirzyca po mnie przyszła. Myślałam, że to moja przyjaciółka, z którą tu przybyłam – wzdycham, patrząc na tańczący płomień. – Spotkałam ją wcześniej w mieście i już wtedy była przemieniona. Wiedziała wszystko, znała każdy szczegół wydarzeń z jaskini, gdy Shelly się wykrwawiła... Nie miałam wątpliwości, że to ona... po prostu zmieniona. Zaatakowała Damiana, a później w zamian za jego życie nieświadomie złożyłam przysięgę, którą nazwała „Ceremonią Związania". Powiedziała, że znajdzie mnie w odpowiednim czasie... No i znalazła. – Wzruszam ramionami. – Była taka jak dawniej, miła i znajoma. Myślałam, że wróciła prawdziwa ona. Mówiła, żebym wam nie ufała, po czym zaprowadziła mnie na polanę pełną ciał. Leżał tam też mały chłopiec. Wyglądał, jakby już nie żył, cały był we krwi. Zdołał jednak ugryźć mnie w nadgarstek i w szyję. Wtedy się pojawiłeś.

Przenoszę wzrok z powrotem na Aldaia. Wpatruje się we mnie z zamyśleniem, ciemne loki opadają na czoło i z trudem powstrzymuję chęć odgarnięcia ich znad powiek. Długie cienie kładą się na jego twarzy, podkreślając wysokie kości policzkowe i kwadratową szczękę. Dostrzegam wyraźnie podobieństwo do Doriana i Rosanny.

– Zaplanowała to – mówi. – Od samego początku. Wampiry wyższe mają zdolność wpływania na swoje ofiary i manipulowania ich zmysłami. Musiała być tam, gdy wasza przyjaciółka umierała, a później wykorzystała moment, gdy byliście jej potrzebni. Związała cię przysięgą, by użyć jej do przemiany swego dziecka. Musiała mieć pewność, że znajdzie dla niego właściwą osobę. Dziecko się nie wybudziło, więc...

– Więc moja krew nie była właściwą.

– Dokładnie. Nie wiem, na czym to polega. To jedynie wiedza dostępna z ksiąg badaczy, gdy rasy jeszcze żyły w zgodzie. Teraz nie ma wampirów, które by zdradziły tajniki swej natury.

Przytakuję na znak, że rozumiem. Czuję się oszukana, ale jednocześnie ogarnia mnie melancholia, jakbym już dawno pogodziła się z odejściem Shelly. Przecież długo myśleliśmy z Damianem, że naprawdę nie ma jej w Grze, a później... później pojawiła się nadzieja, ale i obawa. To była Misia, lecz nie taka, jaką znaliśmy. Teraz już wiem, dlaczego. Wiem, że od wydarzeń z jaskini nie było jej w tym świecie, a ja jestem prawdopodobnie jedynym graczem. Chyba, że Aldai też nim jest, ale z jakiegoś powodu zmieniono mu pamięć lub pojawił się tu w inny sposób niż nasza trójka...

– Teraz twoja kolej – rzucam, obejmując ciaśniej podciągnięte kolana. – Powiedz całą prawdę. Jesteś mi to winien.

Przez chwilę chłopak wydaje się zaskoczony. Później spuszcza głowę na swoje skrzyżowanie nogi, śmiejąc się pod nosem.

– Masz rację. – Spogląda na mnie z szerokim uśmiechem, a w jego policzkach pojawiają się dołeczki. – Jestem najmłodszym z trójki królewskich dzieci. Rosanna z racji, że była kobietą, straciła prawo do ubiegania się o koronę, więc następcą tronu jest Dorian. Ja natomiast, jestem dla króla „zabezpieczeniem korony". Trzyma mnie blisko siebie, obsypuje zaszczytami i możliwościami, byłem zobowiązany odbyć odpowiednie nauki, a wszystko po to, bym w razie czego mógł zasiąść na tronie, gdy mój kochany braciszek pożegna się z tym wspaniałym światem bez potomka z prawego łoża. Oczywiście mogłem odmówić, jednakże zawsze lubiłem zdobywać wiedzę, a to był dla mnie sposób na pogłębienie jej w znacznie większym stopniu niż gdziekolwiek indziej w królestwie. Dzięki temu mogę lepiej rozumieć decyzje ojca, sytuację polityczną i wydarzenia, których jestem świadkiem.

– I chciałbyś zostać królem?

– Jest to jakieś nieśmiałe marzenie romantycznej duszy pragnącej sprawiedliwości i pokoju, ale nie wiem, czy naprawdę tego pragnę. – Wzdycha. – Odpowiada mi życie, które wiodę, a teraz mam szansę zabrać rodzinę z tego zagłębia niesprawiedliwości i okropności w nieznane, lepsze miejsce. Nie zawaham się, by ją wykorzystać.

– Rozumiem. Przykro mi, że nie zabierzesz ze sobą wszystkich.

– Takie jest właśnie życie tutaj. Spóźniłem się. Godzina Rosanny – jego głos załamuje się na imieniu siostry – wybiła zbyt wcześnie.

– Była nie do złamania aż do samego końca – mówię, dotykając jego kolana. – Przepraszam, że nie mogłam jej pomóc.

Aldai przykrywa moją dłoń swoją i delikatnie głaszcze kciukiem, gdy kontynuuje swoją historię:

– Matka uciekła wraz ze mną i Rosanną od ojca. Razem ze stryjem zaszyli się w leśnej chatce, gdzie założyli nowy dom, dużo szczęśliwszy niż ten na zamku. Dorobili się potomstwa. Tak jak Rosanna, nie chciałem wracać do ojca, ale matce zależało, żebym nie ściągnął na siebie jego gniewu. Traktowała to jako szansę dla mnie na lepsze życie pod ochroną króla. Tak więc, gdy tylko podrosłem, wiodłem żywot wędrowcy, dzieląc myśli między dwa domy. Spodobało mi się i coraz częściej wydłużałem drogę powrotną przez różne odległe krainy. Gdy Dorian postanowił zrobić sobie przerwę od królewskiej służby, postanowiłem mu towarzyszyć. Mogłem dzięki temu bez obaw wyruszyć w długą podróż. Brat, którego tak nienawidziłem, gdyż nie rozumiał matki, okazał się jednocześnie lepszy i gorszy, niż sądziłem.

– To rzeczywiście brzmi jak Dorian – zauważam ze śmiechem.

Aldai unosi kącik ust, wciąż wpatrzony w nasze dłonie.

– Zdecydowanie. Ta podróż była dla nas obu spełnieniem naszych pragnień i to najbardziej się liczyło. Gdy was zobaczyliśmy, wymyśliliśmy plan, dzięki któremu nie musielibyśmy wracać na zamek. Dorian nie chciał odpowiedzialności związanej z koroną, był tym zbyt zmęczony, a ja nie chciałem go zastąpić. Znaleźliśmy więc idealnego kandydata na jego miejsce. – Chłopak ściska moją dłoń w obawie, gdybym miała ją zabrać.

– Damiana – szepczę.

Aldai posyła mi skruszone spojrzenie.

– Tak, Damian pasował wyśmienicie. Wymyśliliśmy plan idealny. Dorian miał doprowadzić do waszego uprowadzenia, by piraci zabrali was na zamek. Ja natomiast miałem przekonać was do nowej tożsamości, będąc majtkiem. – Milknie na chwilę, uśmiechając się delikatnie. – Jednak w pewnym momencie każdy z nas, jak można zauważyć, uknuł własny plan, który krzyżował nasz wspólny. Dorian wybrał cię na kandydatkę na żonę, ja chciałem od was pomocy przy Drzwiach. Jak się skończyło, wszyscy wiemy.

– Skąd wiesz o Drzwiach? – Głos mi lekko drży, gdy zadaję to pytanie.

Chłopak parska śmiechem w odpowiedzi, na co marszczę brwi.

– Moja rodzina od pokoleń pełni rolę Strażników.

– Masz na myśli rodzinę królewską?

– Nie, zdecydowanie nie. – Śmieje się cicho. – Mówiłem o rodzinie od strony matki. Wszak dowiedziała się o tym dopiero, gdy zostawiła ojca, ponieważ najstarszy żyjący Strażnik nie chciał, by tajemna wiedza przedostała się do królewskiego skarbca. Mogłoby to spowodować ogromne szkody, wobec czego bezpieczniej było zachować je w tajemnicy. Wciąż w obawie przed naszym pochodzeniem Najstarszy Strażnik nie chce zdradzić wiedzy ni mnie, ni mojemu rodzeństwu. – Wzrusza ramionami. – Dorian zresztą i tak nie wierzy w ich działanie. Tak więc tylko Najstarszy Strażnik i jego Uczeń posiedli tajemną wiedzę wzywania Drzwi i tylko oni wiedzą, jak je otworzyć. Potrzebny jest jednak Przybysz z Innego Świata. Dlatego zależało mi na twojej pomocy. Bez niej Drzwi pozostaną zamknięte. – Milknie, a te słowa jeszcze przez chwilę rozbrzmiewają w ciszy między nami.

Spuszczam wzrok i ostrożnie zabieram moją dłoń spod jego. Poprawiam koc, który zaczął zsuwać się z moich ramion i ciaśniej się nim opatulam.

– Czemu nie powiedziałeś mi prawdy, tylko udawałeś członka dworu królewskiego? – pytam z wahaniem. – Nie tylko należysz do dworu królewskiego, ale do rodziny królewskiej. Nie sądzisz, że to informacja, którą powinieneś mi powiedzieć? Czemu wolałeś bym się o tym dowiedziała od Margaret, samego króla albo twojego brata zamiast samemu mi powiedzieć? W ten sposób zdobyłbyś moje zaufanie.

– Jesteś pewna? – Krzywi się. – Czy świadomość, że też należę do rodziny królewskiej nie wywołałaby odwrotnego efektu? Wiedziałem, iż będę przez ciebie lepiej postrzegany jako podwładny. Dzięki temu uniknąłem uprzedzeń, które mogłabyś mieć wobec mnie. Byłem dla ciebie tylko mną. Nie królewiczem, nie pretendentem do królewskiej korony, ale prostym chłopakiem ze statku, z królewskiego dworu.

– No tak... – wzdycham, przyznając mu rację. Wciąż jednak czuję, że powinnam była dowiedzieć się wcześniej, od niego, a nie Doriana. – Lecz gdy już zaufałam ci na tyle, by zdecydować się z tobą uciec, nagle dowiedziałam się o wszystkich twoich kłamstwach. Poczułam się wtedy oszukana i wykorzystana.

– Wiem, przepraszam. Z powodu natłoku spraw zapomniałem ci o tym wspomnieć. Wiem, jak to banalnie brzmi, ale to cała prawda.

– Nie było to niezbędne, bo i tak zgodziłam się, żeby stać się elementem twojego planu? – Spoglądam na niego ze smutkiem. – Przez cały ten czas tylko do tego dążyłeś.

Ja sama się nie liczyłam – myślę z goryczą, przypominając sobie te chwile, gdy czas nagle stawał, czułam na swojej skórze jego gorący oddech, a po plecach przebiegały ciarki pod wpływem bliskości jego ciała.

Czuję się dziwnie, musząc przypominać sobie, że to przecież Gra, a Aldai prawdopodobnie jest tylko jednym z wielu wirtualnych bohaterów. Przeraża mnie to, jak bardzo wczułam się w otaczający nas świat i jak to możliwe, że postać z wykreowanej rzeczywistości tak na mnie zadziałała... Obwiniam się, że na to pozwoliłam, że się przywiązałam i teraz czuję zawód.

– To był błąd. – Zaciska na chwilę usta, wpatrując się z wściekłością w ogień. – Nie powinienem...

Przerywa, na co marszczę brwi. Mój mózg od razu podpowiada mi końcówki jego wypowiedzi „Nie powinienem był cię dotykać", „Nie powienienem był się do ciebie zbliżać"... A może on wcale nie traktował tego tak osobiście jak ja? Spoglądam na niego, zastanawiając się, czy zamierza jeszcze coś powiedzieć, ale jego wzrok utkwiony jest w drzewie za moimi plecami. Odwracam się.

W korę wbita jest strzała i wciąż wibruje. Szajba zrywa się na równe nogi, kładąc dłoń na pochwie miecza.

– Wiedziałem, że nie powinniśmy byli...

– Cicho! To ostrzeżenie. – Aldai powoli podnosi się z ziemi, dając mi znak ręką, bym zrobiła to samo.

Odrzucam wszystkie trapiące mnie myśli, mój mózg skupia się na zagrożeniu, które twórcy dla nas przygotowali. Zerkam na leżącego w bezruchu Daileassa. Jego klatka piersiowa powoli unosi się i opada. Naraz spośród drzew wybiegają dziewczynki w wieku około dziesięciu lat i okrążają nasze obozowisko. Są bose, mają pomalowane sadzą twarze i ciemne sukienki splecione z cienkich korzeni. W drobnych rączkach dzierżą różnego rodzaju broń. Najwyższa z nich, z ciemnym warkoczem przewieszonym przez ramię, stawia krok do przodu.

– Uwolnijcie naszego brata – odzywa się delikatnym, acz stanowczym głosem, naciągając cięciwę łuku wycelowaną w Aldaia.

– Nie jest naszym więźniem – przemawia chłopak, a jego głos do złudzenia przypomina ton króla podczas ceremonii. – Odnaleźliśmy go wśród martwych żołnierzy, przy leżu wampirzej matki. Ledwo oddychał, więc przenieśliśmy go tutaj i oddaliśmy pod opiekę znachora.

Dziewczynka mruży oczy i przenosi wzrok na staruszka zgarbionego przy Daileassie. Mężczyzna szepcze coś pod nosem, pochłonięty ugniataniem ziół.

– Poczekaj, Baoite. – Zza krzaków koło dziewczynki wychyla się starsza dziewczyna w brązowym stroju. Jest niczym cień wśród cieni i jedynie jej długie blond włosy świecą w półmroku. Przyglądam się uważniej, bo mimo ciemności wygląda znajomo. Gdy jej wzrok pada na mnie, rozpoznaję w niej Elennę. Przez chwilę mierzymy się spojrzeniami, po czym kobieta rusza w kierunku półelfa. Upada przy nim na kolana i wyciąga ręce nad klatkę piersiową. Zamyka oczy, zastygając w tej pozycji nad ukochanym.

Daileass powoli otwiera oczy i mruga kilkakrotnie. Rozgląda się ze zmarszczonymi brwiami. Gdy jego usta się poruszają, twarz Elenny rozbłyska radością. Na krótką chwilę przytula się do młodzieńca.

Wszyscy zamarli w bezruchu. Dziewczynki wyraźnie czekają na rozkaz, co dalej, a my na ich reakcję, by móc odpowiedzieć. Zerkamy na siebie zdezorientowani. Wkładam dłoń do kieszeni sukni, oplatam palce wokół rękojeści noża, który zabrałam z plecaka.

Elfka odrywa się od Daileassa i rozgląda po zebranych.

– Prawdą jest, co rzekli. – Jej łagodny głos niesie się po polanie. – Nasz brat został oczarowany przez wampirzycę, a następnie porzucony. – Wstaje, lokując poważny wzrok w Aldaiu. – Wykorzystała jego siłę dla swoich celów, jego energia była na wyczerpaniu. Mógł umrzeć, gdybyście go nie odnaleźli. Nie doczekałby naszego ratunku. – Rozkłada ręce na boki. – W imieniu moich sióstr proszę, Wasza Wysokość, o wybaczenie za nasze niesłuszne oskarżenia. Pragniemy zabrać naszego brata i rozstać się w zgodzie, by ta niefortunna pomyłka nie przyczyniła się do szerzenia konfliktu naszych ras. – Rozgląda się jeszcze raz po zebranych, aż zatrzymuje swoje błękitne spojrzenie na mnie. – Przysięgamy, że nasze spotkanie tutaj zostanie zapomniane, a tutejsze tajemnice wymazane z pamięci.

– Czego inne oczy nie widziały, tego my nie będziemy znać – odzywa się ze spokojem Aldai. Jego głos ma czyste brzmienie, pozbawione młodzieńczej chrypki. Jest mocny i władczy. – Weźcie swego pobratymca i otoczcie opieką.

– Chwila – przerywam chłopakowi, nim zdąży ich odprawić. Wychodzę zza jego pleców i zerkam na zgromadzone dziewczynki, przypominając sobie historię opowiedzianą mi przez Doriana. – Uratowaliśmy Daileassa przed śmiercią, wobec czego jesteście nam winni przysługę.

Aldai zerka na mnie z podziwem, a Elenna z rosnącą nienawiścią.

Nie pójdzie tak łatwo, moja droga – uśmiecham się pod nosem i unoszę wyżej głowę.

– Słuszne spostrzeżenie. – Jej lodowaty głos tnie powietrze między nami. – Cóż możemy uczynić?

– Wypuśćcie dziewczynki, które zabraliście z rodzinnych domów – mówię bez wahania.

Usta Elenny układają się w delikatny łuk.

– Jeśli tego pragniecie...

– Nie. – Tym razem to Aldai przerywa dyskusję.

Posyłam mu zdezorientowane spojrzenie.

– To nic nie da – szepcze z żalem. – Nie uratujesz ich, gdyż nie są więźniami driad. Są tam z własnej woli, a „uwolnione" nie wrócą do domów. Nie chcą tego, driady za bardzo je zmieniły. Te dziewczynki nie odzyskają już swej ludzkiej natury, a ich życie już na zawsze jest związane z lasami. Nie byłaby to z ich strony żadna przysługa. Przykro mi. – Wpatruje się we mnie ciemnymi oczami. Granat stał się czernią, w której odbija się blask nocy.

Wzdycham, z bólem patrząc na otaczające nas dziewczynki. Już mam zrezygnować z „przysługi", kiedy pewna myśl pojawia się w mojej głowie.

– Zmieniłam zdanie – mówię głośno do Elenny, która przypatruje mi się uważnie. – Uwolnij mnie od sjel Jaśnie Pani.

Aldai wytrzeszcza oczy. Nie wiedział, że jestem oznaczona. Ciekawe, czy zabrałby mnie do Drzwi, gdyby wiedział, że Sellinea może sobie o mnie przypomnieć.

– Niech tak będzie – głos Elenny nie zdradza żadnych emocji. – Jednakże jest to skomplikowany zabieg i zajmie trochę czasu, Wasza Wysokość. – Przenosi wzrok na Aldaia, bo to on musi podjąć ostateczną decyzję.

– Poczekamy, ile będzie trzeba – stwierdza sucho, zaciskając pięści.

Elenna kiwa głową i szepcze coś do dziewczynek, które znikają wśród drzew. Ruszam w jej stronę, posyłając chłopakowi przepraszające spojrzenie. Czuję na sobie baczny wzrok pozostałych, gdy elfka prowadzi mnie do Daileassa. Siadamy obok niego. Młodzieniec powoli dochodzi do siebie i ledwo zauważa naszą obecność.

– Spróbuj się zrelaksować i nie stawiać oporu – mówi Elenna, klękając naprzeciw mnie. – Zamknij oczy.

Robię, co każe. Zastanawiam się, w jaki sposób to wszystko się odbędzie. Sellinea nie sprawiła mi bólu, gdy instalowała we mnie swój GPS, ani podczas czytania w myślach. Kontakt z Daileassem wywołał falę przyjemności, która była dosyć żenująca i wolałabym jej uniknąć przy Elennie. Szczególnie, że to przez nią wszystko wtedy odczuwałam...

– Gotowe – słyszę delikatny głos.

Zaskoczona otwieram oczy, czując się, jak przebudzona z głębokiego snu.

– Tak szybko? – Marszczę brwi.

– Upływ czasu to bardzo względne pojęcie – odpowiada mi Daileass, który siedzi obok, pełen energii, z szerokim uśmiechem na twarzy. Ciemnozielone oczy błyszczą, gdy przygląda się nam z zaciekawieniem. – Już świta.

Przenoszę wzrok na niebo, które powoli zmienia swój odcień z granatu na róż, a zieleń wysokich drzew tworzy wokół niego swoistą ramkę, podkreślając piękno zmieniających się barw.

Zauważam, że tylko Aldai nie śpi. Obserwuje nas uważnie z drugiego końca obozowiska.

– Spłaciliśmy swój dług – odzywa się Elenna, wstając. – Cząstka sjel została wydobyta i wróci do Jaśnie Pani. Jeśli dostrzeże jej obecność, może wciąż stanowić zagrożenie, próbując mimo wszystko wytropić Oznaczoną, by osiągnąć upragniony cel, więc żywię nadzieję, że moja przysługa nie okaże się mym wyrokiem.

– Wszystko, co się tu wydarzyło zostanie zapomniane. – Aldai podnosi się i kiwa głową w podzięce.

– Żegnajcie, Wędrowcy – mówi elfka. – Oby więcej nie przyszło nam się spotkać.

– Też mam taką nadzieję – mruczę pod nosem, myśląc o Drzwiach.

– W obecnych czasach znaczyłoby to stanięcie naprzeciw siebie z bronią w dłoni – przytakuje Daileass zamyślony. Kłania się głęboko. – Żegnajcie.

Po czym oboje znikają wśród zieleni.

Przecieram zmęczone oczy i z trudem powstrzymuję ziewnięcie. Wstaję i podchodzę do mojego posłania. Zauważam, że koce Kosto zniknęły, a jego samego też nigdzie nie ma.

– Gdzie Kosto? – pytam Aldaia, który śledzi mnie wzrokiem.

– Sprawdza okolicę. Szajba doniósł, że Czerwone Mundury niedługo wyruszą w pogoń, więc wraz z Kosto postanowili ukryć martwe ciała towarzyszy, by gwardziści ich nie znaleźli. W innym wypadku naraziłoby to nas na niebezpieczeństwo.

– Czyli kiedy musimy się zbierać?

– Mamy jeszcze kilka godzin... – zawiesza głos, jakby chciał coś dodać. Zamiast tego jednak podchodzi do mnie bliżej i uważnie bada wzrokiem moją twarz. – Jak się czujesz?

– W porządku. – Spoglądam na leżące pod moimi stopami koce. – Tylko trochę senna...

– Możesz odpocząć, będę pełnił straż.

Przytakuję i kładę się na posłaniu, twarzą do ognia. Po chwili wahania, Aldai przysiada obok mnie. Przymykam oczy, próbując zasnąć, ale jego obecność sprawia, że sen nie chce nadejść. Odczuwam wykończenie ciała, lecz mózg uparcie nie może się wyłączyć.

– Wybacz mi kłamstwa – wydusza nagle Aldai.

Otwieram oczy i mrugam kilkakrotnie. Spoglądam na niego, by się upewnić, że dobrze usłyszałam.

Siedzi obok, pochylony, a wyraz jego twarzy świadczy, iż nie spodziewał się, że jeszcze nie śpię. Granatowe oczy wpatrują się we mnie z niepewnością.

– A mi zatajenie informacji o zagrożeniu związanym z Jaśnie Panią.

Pełne usta układają się w delikatny łuk, a mi jakby spada z serca ciężki kamień.

– Umowa stoi. – Wyciąga dłoń. Podpieram się na łokciu i podaję mu swoją, lecz zamiast nią potrząsnąć, obraca wierzchem ku górze i całuje z błyskiem w oku. – Nie chcę, by panienka źle o mnie myślała.

– Dałeś mi powód, by tak myśleć – krzywię się, a jednocześnie czuję złość na rozpływające się po moim wnętrzu ciepło. Nie powinnam tego czuć. Nie powinnam, bo byłam tylko drogą do celu, niczym więcej.

– Nie jesteś dla mnie jedynie Przybyszem i kluczem do Drzwi, panienko... – mówi, jakby czytał w moich myślach. Odwraca moją dłoń wnętrzem do góry i składa pocałunek na opatrzonym nadgarstku, białej pozostałości po ugryzieniu. Po moich plecach przebiega dreszcz. – To jest tylko miły dodatek, któremu zawdzięczam poznanie ciebie. Prawdziwej ciebie. Nie powinienem był cię okłamywać.

Patrzę urzeczona, jak podciąga rękaw mojej sukni i składa kolejny pocałunek, nie spuszczając ze mnie granatowych tęczówek. Czai się w nich cień rozbawienia, ale i pewna obawa, jakby bał się, że go odtrącę. I powinnam.

– Powinienem pozwolić ci ujrzeć moje uczucia względem ciebie. – Przysuwa się bliżej tak, że mogę dojrzeć delikatną jasnoniebieską obwódkę wokół tęczówek. Oddech więźnie mi w krtani. Ciemne loki opadają na śniade czoło i kuszą, by sprawdzić, czy rzeczywiście są tak miękkie na jakie wyglądają.

Nie powinnam myśleć w ten sposób – napominam się z wściekłością.

Aldai przybliża twarz, jego palce splatają się z moimi. Dzielą nas już tylko milimetry. Mogę zbadać wzrokiem każdy skrawek jego skóry.

Nie powinnam, bo to przecież postać wirtualna. Jaki to ma sens?

Chłopak świdruje mnie pytającym wzrokiem.

A kogo to obchodzi? – pojawia się kolejna myśl.

Przymykam oczy.

Pieprzyć „powinnam".

Nasze usta się stykają. Nastaje cisza. Dudni w uszach i wokoło. Moje serce na chwilę przystaje. Czy to błąd? Nasze oddechy mieszają się ze sobą. Rozchylam ostrożnie wargi. W odpowiedzi, jakby tylko na to czekał, Aldai ściska mocniej moje palce, po czym przywiera ustami do moich. Nasze języki delikatnie badają siebie nawzajem, z ciekawością i wahaniem, lecz każda sekunda rodzi coraz większą niecierpliwość. Aldai obejmuje dłonią moją szyję, gładzi skórę i zakrzywienia obojczyka. Łokieć mi drętwieje, więc chwytam bark chłopaka i pociągam za sobą na posłanie. Opiera się na ręce przy mojej głowie, przejmując ciężar swojego ciała. Gładzę jego skórę, wplątuję palce w aksamitne loki, rozkoszuję się chłodem jego dotyku. W tym momencie wszystkie myśli przestają się liczyć. Cieszę się rozkoszą i zachwytem wypełniającym moje wnętrze. Czuję, jak wszystkie czarne myśli rozpływają się w nicość, a strach i obawa ulatują wraz z oddalającą się ciemnością. Moje ciało i mózg zapomina o prześladujących mnie wspomnieniach, pozwalając na moment zapomnienia oraz odpoczynku.

Aldai przerywa pocałunek i opiera się o moje czoło, słyszę jak delikatnie się śmieje, przez co na moje usta również powoli wypływa uśmiech. Otwieram oczy.

– Dobrze się z tobą robi interesy – mruczy, posyłając mi szelmowskie spojrzenie.

Klepię go delikatnie w bark, ale nie potrafię powstrzymać uśmiechu. Chłopak powoli podnosi się i kładzie obok.

– Powinnaś się przespać – mówi, przyciągając mnie bliżej i obejmując w pasie. Poprawiam się delikatnie, wtulając się w jego tułów i przymykam oczy. Jestem zbyt niepewna swojego głosu, by się odezwać. Aldai całuje mnie w czoło i podpiera głowę na ręce. – Będę trzymał straż.

Wdycham zapach lasu, bryzy morskiej oraz ogniska, a spokojny oddech chłopaka kołysze mnie do snu.

Zasypiam momentalnie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top