Rozdział Siódmy
Gdy się budzę, mam wrażenie, jakbym spała przez wiele dni. Wokół nie widzę nic poza liśćmi palmy na podłożu. Ich jasna powierzchnia sprawia, że wyglądają, jakby świeciły. Po omacku docieram do ściany, która jest zimna i twarda jak skała. Idę wzdłuż niej, aż docieram do wgłębienia – drzwi. Próbuję wymacać klamkę, przemierzając je palcami. Dotykam wszystkich krawędzi, ale na próżno. Gładki kamień. Sfrustrowana uderzam w nie rękoma.
– Też próbowałem, kiedy spałaś.
Podskakuję na dźwięk głosu Damiana tuż przy moim uchu.
– Przestraszyłeś mnie – mówię. – Gdzie jesteśmy?
– Nie wiem. Obudziłem się chwilę przed tobą.
Staję do niego przodem, ale ledwo widzę zarys twarzy.
– Shelly nadal śpi? – Rozglądam się po posadzce, licząc na to, iż zauważę ją jako czarną plamę wśród liści.
– Nie ma jej. – Głos ma rozgoryczony. – Myślałem, że ciebie także, dopóki mój wzrok nie przyzwyczaił się do ciemności.
– Wołałeś ją? Może jest gdzieś za ścianą... – Ponownie próbuję wymacać jakąkolwiek szczelinę w skale.
– Tak, ale skoro ty mnie nie słyszałaś, to albo się jeszcze nie obudziła, albo jest gdzie indziej...
– Shelly! Jesteś tu? – krzyczę, ale jedyne co słyszę w odpowiedzi, to nasze oddechy.
Próbuję jeszcze dwa razy z takim samym skutkiem.
Nagle do pomieszczenia wpadają promienie słońca. Osłaniam oczy rękami, gdy ktoś łapie mnie za ramiona i ciągnie w stronę drzwi. Wyrywam się, ale i tak ląduję na zewnątrz. Po chwili przyzwyczajam się do oświetlenia. Nadal jesteśmy w lesie i pilnuje nas pięciu mężczyzn ubranych w „zbroje" z liści, pnączy i kory. Ich twarze są przysłonięte – widać tylko oczy i usta. Mnie trzyma jeden strażnik, a mojego przyjaciela – dwóch. Popychają nas do przodu i ruszamy ścieżką wzdłuż niewielkich skalnych pagórków porośniętych trawą. Z jednego z nich właśnie nas wyciągnęli.
W powietrzu unosi się zapach lasu, ale jakby wzmocniony. Między liśćmi przebijają się promienie słońca. Otacza nas feeria barw – wszystko porośnięte jest przeróżnymi gatunkami leśnych i polnych kwiatów oraz paproci; są tu koniczyny, zawilce, jaskry, maki... ale także kwiaty o fioletowo-żółtych czy pomarańczowych płatkach, które widzę pierwszy raz. Nad nimi delikatnie unoszą się motyle, trzepocząc wielobarwnymi skrzydłami. Słychać bzyczenie pszczół i śpiew ptaków pochowanych w koronach nad naszymi głowami. W oddali, za krzewem, dostrzegam sarnę pasącą się z młodym. Przypomina to scenę z bajek – wszystko wydaje się błyszczeć w słońcu, a w powietrzu unosi się delikatna mgiełka. Jest spokojnie, słychać jedynie muzykę lasu.
Po chwili docieramy do polany skąpanej w słońcu. Drzewa nie rosną tu tak gęsto i nie ma paproci – jedynie trawa, na której siedzą w kręgu ludzie. Dostrzegam tron ustrojony kwiatami i siedzącą na nim kobietę. Strażnicy wprowadzają nas na środek i mocno uderzają w plecy, sprawiając, że padamy na kolana. Wyczuwam delikatne ukłucie między łopatkami. Odwracam głowę, by przekonać się, że za mną stoi strażnik z włócznią.
– Pokłońcie czoła przed naszą Panią! – syczy i mocniej wwierca się w moje plecy.
Nacisk maleje dopiero, gdy czołem dotykam ziemi.
– Wystarczy. Chcę zobaczyć twarze naszych gości. – Rozlega się wysoki kobiecy głos.
Omal nie wybucham śmiechem. Gości? Serio? Pewnie nie często ktoś ich odwiedza drugi raz. Ciekawa jestem, jak w takim razie traktują więźniów.
Włócznia znika z moich pleców i uznaję to za znak, żeby się wyprostować. Damian próbuje się podnieść, lecz strażnik od razu go przytrzymuje. Spoglądam na królową, która obserwuje nas z zaciekawieniem. Gdy wstaje i podchodzi, suknia omiata jej bose stopy i faluje przy najdrobniejszym ruchu. Z bliska dostrzegam, że kreację uszyto z malutkich białych płatków. Głowę ukoronowaną ma wiankiem z zawilców. Skóra królowej jest niemal przezroczysta o delikatnym złotym połysku, co kontrastuje z rozpuszczonymi czarnymi włosami sięgającymi do połowy ud.
– Wstańcie, proszę – mówi.
Robimy, co każe.
Przewyższa mnie o głowę. Stojąc naprzeciwko mam niejasne wrażenie, jakbym patrzyła na lekko rozmazane zdjęcie – kontury jej twarzy i ciała zanikają, ale mimo to dostrzegam, jaka jest piękna. Na jej ustach błądzi delikatny uśmiech.
– Jestem Sellinea, Pani Lasu Elfów. – Głos ma taki delikatny, że brzmi niczym cudowna melodia.
Po chwili zauważam, że chyba oczekuje od nas odpowiedzi, jednak gdy otwieram usta, ponownie zaczyna mówić.
– Nie znaleźliście się tu bez powodu. Podejrzewam, kim jesteście, choć nie do końca mam pewność, czy jesteście tymi, za kogo się podajecie.
A masło jest maślane, ale nie do końca.
Królowa wpatruje się w nas, jakby mogła to wszystko odczytać z naszych twarzy. Jej oczy są błękitne z prawie białymi źrenicami. Wzrokiem przeszywa nas na wskroś. Mam nadzieję, że nie słyszy moich myśli.
Nie wiem, czy powinnam się teraz odezwać, więc dalej milczę.
Sellinea unosi dłoń i przykłada mi ją do serca. Może tak odczytuje myśli? To nie wróży nic dobrego. Nawet nie dotyka materiału sukni, a czuję, jakby muskały mnie tysiące drobniutkich igiełek. Chwilę później po mojej klatce piersiowej rozlewa się przyjemne ciepło. Spoglądam na królową. Ma zamknięte oczy i mruży brwi. Gdy jej powieki leniwie się otwierają, ciepło od razu znika. Spogląda na mnie uważnie, po czym podchodzi do Damiana i powtarza czynność. Chłopak patrzy to na mnie, to na nią. Wzruszam ramionami i rozglądam się dookoła.
Odkąd tu przyszliśmy, zebrało się więcej ludzi... elfów. Wszyscy siedzą w klęczkach. Teraz, kiedy się im przyglądam, zauważam, że ich twarze także są lekko rozmazane, a uszy – spiczaste. Może Shelly też tam jest?
– Zastanawiające... – odzywa się nagle Sellinea. – Król dobrze was zabezpieczył...
Spoglądamy na siebie zdziwieni.
– Król? Jaki król? – Damian wypowiada naszą wspólną myśl na głos.
Królowa uśmiecha się z wyższością.
– To doprawdy żenujące i bardzo dziecinne.
– Ale o czym pani mówi?
Sellinea kręci głową z rozbawieniem i wraca na swój tron.
– Przyprowadźcie naszego trzeciego gościa – rozkazuje.
Dwóch strażników znika i po chwili pojawiają się, trzymając Shelly za ramiona.
– Misia!
Damian chce do niej podbiec, ale nie może się ruszyć. Spogląda na swoje nogi – kostki owijają mu wyrastające z ziemi pnącza. Podnoszę spódnicę do góry i widzę to samo. Nawet odrobinę nie mogę unieść stopy, bo przy każdym ruchu roślina się zaciska.
Ponownie spoglądam na przyjaciółkę. W przeciwieństwie do nas jest czysta, bez ani jednej bruzdy. Lśniące rudoblond włosy spływają jej falami na ramiona. Nawet ubrudzona fioletowa sukienka zniknęła. Zamiast niej ma na sobie teraz zwiewną jasnozieloną, która pięknie podkreśla kolor jej oczu i zgrabną sylwetkę. Wygląda ślicznie. Zawsze zazdrościłam jej urody i tego, że we wszystkim się ładnie prezentuje, a teraz istotnie przypomina elfią księżniczkę.
Nie licząc bezowocnej próby wyrwania się do nas.
Kiedy mija najbardziej wewnętrzny krąg elfów, jedna z kobiet zrywa się i bierze ją w ramiona.
– Elenna! Najdroższa! – krzyczy.
Strażnicy próbują je rozdzielić. Shelly patrzy zdezorientowana, gdy elf odgarnia jej kosmyk z twarzy i zakłada za ucho. Ich wzrok się spotyka i nagle obie nieruchomieją. Przypomina mi się, jak zamarła w tamtym barze. Teraz wygląda tak samo. Po chwili kobieta daje się oderwać.
– To... to niemożliwe, przecież... jak to... – Jej głos brzmi, jakby płakała.
W tym momencie Misia wiotczeje w ramionach strażników. Oczy ma zamknięte, a jej głowa opada na bok.
– Shelly! – wydaję z siebie okrzyk rozpaczy.
Próbujemy do niej podbiec, ale pnącza zaciskają się, grożąc odcięciem dopływu krwi.
Patrzę bezsilnie na przyjaciółkę, którą strażnicy położyli na ziemi. Może ktoś zawoła lekarza? Sellinea nawet nie ruszyła się z miejsca i beznamiętnym wzrokiem przygląda się całemu przedstawieniu. Kobieta-elf, która wcześniej przytuliła Shelly, zniknęła.
– No halo? Nikt nie zareaguje? – krzyczę na władczynię. – Przecież Shelly zemdlała albo coś gorszego jej się stało! Potrzebuje lekarza!
– Jak śmiesz krzyczeć na Jaśnie Panią!
Nagle z tyłu głowy czuję ogromny ból, jakbym miała tam wbijany nóż. Zaciskam powieki i padam na kolana. Ktoś coś do mnie mówi, ale odgłos dobiega z oddali. Po chwili ból znika tak niespodziewanie, jak się pojawił. Ocieram łzy z policzków. Sellinea patrzy mi w oczy niewzruszona, gdy strażnicy z Shelly na rękach znikają za drzewami.
Damian spogląda na mnie z troską i pomaga wstać.
– Przeszło już? – pyta.
Kiwam głową i wbijam wzrok w królową.
Odpowiada mi uniesieniem kącików ust.
– Naprawdę nie wiem, po co to całe przedstawienie. Wy, ludzie, jesteście doprawdy przezabawni. Nie znacie jednak granic, które nader często przekraczacie, co jest coraz bardziej nużące. Niegdyś mnie to bawiło, jednakże, jak brzmi to ludzkie przysłowie... co za dużo, to niezdrowo.
Nie odrywając od nas wzroku, składa dłonie i zaczyna je pocierać. Spomiędzy jej palców przesącza się blask. Powoli oddala je od siebie, tworząc kulę światła wielkości piłki do tenisa ziemnego. Podrzuca ją do góry, choć między skórą Jaśnie Pani a kulą jest parę centymetrów przerwy.
Kula zatrzymuje się ponad głową władczyni i rozbłyskuje. W następnej chwili na jej dłoń leniwie opada niewielkie nasionko. Sellinea spogląda na nie z czułością, kuca, odgarnia glebę i delikatnie wkłada nasienie do ziemi. Zakrywa je z powrotem i wstaje.
– To, co ludzkość nazywa magią jest dla nas tylko dziecięcą igraszką. Żadne ludzkie czary nie mogą się równać z magią starożytnego rodu elfów. Bariera, która chroni wasze umysły, jest bardzo krucha, ale król postarał się, żeby była bardziej skomplikowana niżbyśmy się spodziewali po ludzkich sztuczkach. Nie minęłaby doba, a wasze umysły byłyby dla nas otwarte.
– To dlaczego tego nie zrobicie? – wymyka mi się, zanim zdążę ugryźć się w język.
W mojej głowie znów pojawia się potworny ból i znika po ułamku sekundy. Królowa uśmiecha się do mnie pobłażliwie. To było ostrzeżenie. Nie przerywa się Jaśnie Pani. Nie jestem pewna, czy sama wyobraziłam sobie ten głos, czy Sellinea wniknęła do mojego umysłu.
Ona jednak nadal się uśmiecha, jakby nic się nie wydarzyło.
– Trafne pytanie – mówi delikatnie.
Mam ochotę zakleić jej te piękne usteczka taśmą klejącą. Jej głos działa mi na nerwy. I to mocno.
– Nie potrzebuję waszych umysłów, żeby poznać prawdę. Jest to absolutnie zbędny zabieg, który kosztowałby mnie, lub któregoś z elfów, energię zużytą bez zadawalającego skutku.
Och, jaka biedna. Prawie zaczęło mi być jej żal. Prawie.
Schyla się i dotyka dłonią miejsca, gdzie zasadziła ziarno. Rozbłysk. Z ziemi zaczyna wyrastać delikatna łodyżka. Rozwija się i wzrasta. Staje się coraz grubsza, a jej liście coraz większe. Na samej górze pojawia się pączek. Zwiększa objętość, kręcąc się wokół własnej osi. Patrzę oczarowana. Całość wygląda, jak jakiś magiczny balet – piruety, wzniesienia, ukłony. I tak w kółko. Muzyka przestaje grać. Omal nie wzdycham z żalu. Roślina zastyga w bezruchu tuż pod dłonią królowej. Patrzę na nią zdziwiona. Gdy tylko Sellinea się odzywa, znika ze mnie cały spokój wywołany tym magicznym pokazem.
– Zdecydowanie wystarczy nam jeden umysł. Jeden umysł, posiadający taką samą wiedzę na temat potrzebnych nam informacji. Jeden umysł, który odkryje przed nami wszystkie wasze tajemnice. Jeden umysł, skrywający wszystko, który nawet nie wie o informacjach ukrytych w jego wnętrzu. – Zamyka oczy i uśmiecha się zniewalająco. – Jeden umysł. Taki niewinny, a taki niebezpieczny. Tylko jeden.
Otwiera oczy i robi delikatny ruch nadgarstka, jakby wciskała dźwignię. Muzyka zaczyna grać. Pokaz znów się rozpoczyna. Tym razem na scenie jest tylko jeden tancerz – pąk. Kręci się i zmienia kolor. Z zielonego przeobraża się w żółty, następnie pastelowy żółty... delikatny i najpiękniejszy, jaki widziałam. Gniew się ulatnia. Płatki zaciskają się na chwilę po to, by nagle rozewrzeć się i ponownie zrobić piruet. Nagle zwalniają i spokojnie się rozkładają. Nigdy wcześniej nie widziałam takiej rośliny. Jest prześliczna. Ma mnóstwo płatków w kształcie łezki, które wciąż jeszcze się kłaniają. Jej korona przypomina różę. Zastyga w bezruchu, kończąc przedstawienie. Teraz czeka na oklaski i przyciąga jak magnez. Kusi swoim pięknem, zachęca do dotknięcia, pieszczoty. Wzbudza pragnienie poczucia na skórze jej miękkości i delikatności... doświadczenia, jaka jest krucha.
Nawet nie zauważam, kiedy moje stopy ruszają do przodu. Ucisk w kostce budzi mnie z otumanienia. Dobrze, że jednak te rośliny nadal mnie trzymają.
Hej :D Co myślicie? Każdy odzew wiele dla mnie znaczy ^^
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top