Rozdział Pięćdziesiąty Trzeci
Nie jest mi dane nawet wejść do pokoju się przebrać, zostaję od razu zaprowadzona do Sali Zebrań. Wchodzimy do środka przez ogromne dębowe drzwi obwieszone po obu stronach czerwonymi wstęgami. Wewnątrz jest gwarno i tłoczno. Pomieszczenie w kształcie prostokąta z trzech stron oplata galeria z dwoma rzędami arkad. Wszystkie ściany i elementy architektoniczne wykonane są z szarego kamienia, który sprawia, że atmosfera wydaje się zimna i przytłaczająca. Pod dłuższą ze ścian, jedyną pozbawioną empory, wybudowano podest wyłożony czerwonym dywanem z kilkoma krzesłami oraz tronem na jego szczycie. Zasiada już tam król, Manuela oraz kilka innych osób, których nie znam. Dostrzegam wolne krzesło tuż obok króla i przełykam głośno ślinę z obawą, że jest przeznaczone dla mnie. Przed podestem pozostawiono kwadratowy pusty plac, a wokół niego ustawiono kilkanaście solidnych, drewnianych ław wypełnionych elegancką publiką. Osoby, które nie miały zaszczytu zajęcia miejsc siedzących gnieżdżą się pod ścianami.
Szambelan ogłasza moje przybycie, a wtedy tłum milknie i rozstępuje się, robiąc nam przejście. Idę z uniesioną głową pod uważnymi spojrzeniami otaczającej mnie arystokracji. Ukradkiem spoglądam na otaczających mnie mężczyzn w marynarkach z białymi wysokimi kołnierzykami oraz kobiety w ciasno związanych gorsetach sukni z pokaźnymi, wylewającymi się zeń biustami.
– Wasza Wysokość. – Kłaniam się przed królem, a następnie wchodzę po stopniach. Ethelbert podnosi się z tronu z niebezpiecznie wyglądającym uśmiechem. Podobnie jak na balu, odziany jest w bordo i czerń, a na jego ciemnych włosach spoczywa korona. Manuela stojąca u jego boku układa delikatnie zaróżowione wargi w łuk. Tym razem jej kasztanowe loki opadają miękko na ramiona, a fiołkowa suknia pobłyskuje srebrnymi nićmi odbijającymi światło zapalonych żyrandoli.
Mężczyzna wyciąga w moim kierunku dłoń w białej rękawiczce, którą ujmuję z wahaniem i staję obok niego przed zebranym tłumem. Wszyscy podnoszą się z miejsc.
– Panie i panowie! – zaczyna swą przemowę król. Mam nadzieję, że nie czuje, jak bardzo drżą mi ręce. – Ludu królestwa Lleyn! Przedstawiam wam narzeczoną mojego syna, Doriana I Bryta, a waszą przyszłą królową, Nikę Kustos! – W ostatniej chwili powstrzymuję się przed uniesieniem brwi na tę wiadomość. Władca, który jeszcze dzisiaj rano spoglądał na mnie z nieukrywanym obrzydzeniem, teraz swym mocnym głosem przedstawia mnie poddanym. A może właśnie o to chodzi? O pozory, że nad wszystkim ma kontrolę i to była jego decyzja? – Niewytłumaczalna miłość połączyła tę dwójkę, przezwyciężyła wszystkie przeszkody i wygrała z oszustwem i zdradą. Odurzona zaklęciami panna Nika uwolniła się od swego oprawcy i oddała współzbrodniarza sprawiedliwości! – Przenoszę przerażona wzrok na króla, który uśmiecha się szeroko, przemawiając do tłumu. Chcę zaprzeczyć, chcę krzyknąć, że to wszystko nieprawda, ale nie mogę. Nie mogę, bo jeśli tylko się odezwę, mogę zniszczyć wszystko. Mogę nie zdołać zjednać sobie Ethelberta, przekonać Doriana i ostatecznie uwolnić Damiana. Mogę zaprzepaścić wszystkie szanse na wydostanie z lochów przyjaciela, jeśli tylko otworzę usta. Odwracam spojrzenie z powrotem na tłum i czuję, jak mężczyzna delikatnie ściska moją dłoń. Czy to aprobata? Boję się myśleć i zgadywać, boję się mieć nadzieję. Bo tak naprawdę nigdy nie można wiedzieć, co królowi właśnie chodzi po głowie. Po sekundzie, w której te wszystkie myśli przelatują przez moją głowę, władca kontynuuje: – Wszystko po to, by dziś mogła stanąć przed wami jako przyszła królowa! Pokłońcie się przed Niką Kustos, narzeczoną następcy tronu, Doriana I Bryta!
Biorę drżący wdech, gdy wszyscy mężczyźni, jak na zawołanie, padają przed nami na kolano, a kobiety, które jeszcze przed chwilą patrzyły na mnie z pogardą, zastygają w głębokim ukłonie. Czuję się zdecydowanie nie na miejscu, ale jest to sytuacja, która dodatkowo przywołuje we mnie wrażenie potęgi i władzy. Wiem jednak, że jest ono tylko mrzonką, a ciepło dłoni króla jedynie mnie w tym utwierdza.
– Usiądźcie! – woła jeszcze, po czym puszcza moją dłoń, oferując przedramię i prowadzi do krzesła umieszczonego koło tronu. Ku mojej uldze zauważam, że tuż przy podwyższeniu stoi Margaret. Widok tych złotych loczków wystających z białego czepka i okrągłej twarzy porcelanowej laleczki dodają mi siły i wsparcia. Czuję, że nie jestem tu sama z gronem zadufanych poddanych oraz ich przerażającym władcą.
Zasiadam po prawej stronie króla, gdzie prawdopodobnie powinien zasiadać Dorian. To pewnie świadczy o moim obecnym statusie społecznym, ale średnio mnie to interesuje. Tak mnie ściska w żołądku, że jedynie modlę się, aby to wydarzenie jak najszybciej dobiegło końca.
Kiedy na sali ponownie zapada cisza po rumorze towarzyszącym zajmowaniu miejsc, na środek pomieszczenia wychodzi mężczyzna ubrany w królewskie kolory – bordo, czerń, złoto i biel. W dłoni dzierży zwinięty pergamin. Staje, rozwija papier i odchrząkuje.
– Szanowni panowie, miłościwe panie – zaczyna donośnym głosem – zebraliście się tu dzisiaj na zaproszenie króla, aby poznać wybrankę serca Jego Wysokości Doriana I Bryta, królewskiego syna, następcy tronu królestwa Lleyn etcetera, etcetera... oraz ujrzeć, jak sprawiedliwości staje się zadość. Zdrada w królestwie nie będzie tolerowana zarówno w gronie zebranych tu poddanych, ich rodzin oraz przyjaciół, wszystkich mieszkańców królestwa, jak i wśród osób, w których płynie królewska krew. Dzisiaj nastał dzień, w którym zdrada zostanie ukarana i tym samym każda niesprawiedliwość odpłacona!
Robi mi się słabo na myśl, co mogą oznaczać te słowa, ale po chwili przywołuję się do porządku. Słabnąc, nie pomogę ani sobie, ani Damianowi. Muszę być silna dla niego. Biorę kilka głębszych wdechów, uspakajając kołatające się w klatce piersiowej serce. Dam radę. To wcale nie musi oznaczać tego, czego się boję.
Moje obawy jednak szybko się ziszczają w postaci wtaczanej na środek Sali szubienicy o dwóch pętlach. Mroczki znowu pojawiają mi się przed oczami, przez co muszę szybko mrugać, by się ich pozbyć. Oddycham z trudem, jakbym właśnie przebiegła maraton.
Spośród zebranego tłumu wychylają się strażnicy, a za nimi, ledwie wlokąc nogami, idzie Rosanna. Patrzę przerażona na postać podążającą za nią. To nie może być Damian. To nie może być... Wydycham z ulgą powietrze, dostrzegając proste blond włosy wokół okrągłej, pulchnej twarzy. Sekundę później uderza we mnie poczucie winy. Nie powinnam się cieszyć, że ten biedny chłopak i Rosanna wchodzą właśnie na podest szubienicy zamiast Damiana, ale tak właśnie jest. Dziękuję niebiosom, że przyjaciela tu nie ma.
Gorączkowo myślę, w jaki sposób mogę pomóc Rosannie, ale nic nie przychodzi mi do głowy. Jestem sama wobec setki poddanych, kilkudziesięciu strażników i króla. Nawet gdybym wiedziała, co zrobić, każda próba spełzłaby na niczym. Wbijam paznokcie we wnętrza dłoni spoczywających na delikatnej, różowej satynie. Są wręcz przerażająco sine. Poruszam się niespokojnie, gdy piratka zauważa moją osobę, po czym przenosi wzrok na króla. Obrzuca go spojrzeniem pełnym niedowierzania i uśmiechem wyrażającym kpinę. Kręci głową rozbawiona.
– Poważnie? Teraz zachciałeś mieć córkę? – rzuca zdartym głosem. Próbuje się wyprostować, wypchnąć do przodu bujną pierś i unieść wysoko podbródek, ale nie jest w stanie. Cień bólu przelatuje po jej pięknej twarzy. Zaciska zęby i kontynuuje z kpiącym uśmiechem: – A gdzie wspaniały syn? Był zbyt delikatny na to przedstawienie czy nie chciałeś by ujrzał twe prawdziwe oblicze? By nienawidził cię równie mocno, jak ja ciebie nienawidzę? – ostatnie słowa odbijają się echem od pustych ścian.
Widzę poruszenie wśród zebranych. Dziewczyna zdecydowanie wzbudza ich zainteresowanie i to nie tylko ze względu na figurę, na widok której mężczyźni zaczynają się ślinić, a kobiety mordować wzrokiem. Widzę pytające spojrzenia i słyszę narastające szepty. A król? Król wpatruje się w piratkę ze znudzeniem, gdy ta coraz bardziej unosi głos:
– Ułaskawiłeś dziewczynę, którą wybrał sobie na kolejną zabawkę, hm? A mnie, kurwa, skazujesz na śmierć? Za co? Za to, że się od ciebie odwróciłam? Że dojrzałam w tobie potwora, którego boją się wszyscy tu zebrani? – Dostrzegam, jak król robi nieznaczny ruch ręką, a strażnicy zmieniają pozycje na sali. Dziewczyna to zauważa i wybucha szyderczym śmiechem. – Boisz się buntu? Myślisz że ta hołota w aksamitach spróbuje cię obalić? Za bardzo się ciebie boją! – Rosanna dyszy głośno, wodząc wzrokiem po zebranych, aż ponownie zatrzymuje spojrzenie na mnie. Spuszczam powieki, niezdolna patrzeć w jej załzawione, pełne nienawiści oczy. – Ciekawe, czy ona wynagrodzi Dorianowi twoje okrucieństwo, czy zastąpi tobie zaginioną córkę, która od narodzin nie była wystarczająco dobra. A może właśnie o to chodzi, co? A ty? – Patrzy wprost na Manuelę. – Twa siostra gardzi tobą. Zraniłaś jedyną osobę, która zrobiłby dla ciebie wszystko. Po co? Żeby zastąpić ją u boku tego popaprańca? Wiesz co? Nigdy jej nie zastąpisz, ale królewskie łoże ci wystarczy, nieprawdaż? Zawsze byłaś suką, więc pieprz się do woli, by później zabić pierworodną!
Widzę kątem oka, jak Manuela przykłada dłoń do twarzy, a król zaciska pięści na podłokietnikach.
W tym czasie łzy ciekną strumieniami po brudnej, posiniaczonej twarzy Rosanny, tworząc jasne smugi. Potrząsa głową, by pozbyć się ciemnych loków klejących się do niezasklepionych ran na policzkach i czole. Ponownie patrzy na króla i rusza w jego stronę, ale strażnicy ją powstrzymują.
– Jesteś potworem! – warczy z pogardą i spluwa krwią na marmurową, białą posadzkę.
– Zakneblujcie ją – odzywa się znudzonym głosem król – do cna zniszczyło ją życie wśród tych pirackich szumowin.
Dziewczyna zaczyna wrzeszczeć i szarpać się, gdy strażnicy wpychają jej szmatkę do ust. Chłopak stojący obok niej ze spuszczoną głową, jedynie w ciszy zaciska do środka wargi, obserwując ją kątem oka. Dopiero teraz go rozpoznaję. Przygarbiona, lekko otyła sylwetka, zaróżowiona od słońca skóra i jasne blond włosy. To on zajmował się Mechanizmami. Co się wydarzyło od naszego wyjścia z koszarów?
– Wystarczy ci kompromitacji, Rosanno. – Podskakuję na ostry głos króla, który teraz piorunuje piratkę wzrokiem. Dziewczyna odwzajemnia spojrzenie. – Zachowajże resztki godności! Powinnaś spłonąć za obelgi, którymi tutaj rzucasz. Jednakże ja, władca królestwa Lleyn, okazuję ci łaskę szybką, bezbolesną śmiercią, chociaż swoim życiem splamiłaś ten ród... Powinienem był cię zabić, kiedy tylko...
– Nie – przerywa mu Manuela drżącym szeptem. Nadstawiam ucha, zaskoczona jej sprzeciwem. – Nie mów słów, których będziesz później żałować.
Przygryzam policzek, powstrzymując się od zerkania w ich stronę. Manuela właśnie przerwała królowi. Czy ją też ukaże?
Rosanna wpatruje się w mężczyznę z nienawiścią, rzucając mu nieme wyzwanie. Chłopak stojący obok przysuwa się nieco bliżej, stykając się z nią ramieniem. Oboje mają związane ręce i ubrani są w jutowe ubrania. Rosanna z trudem utrzymuje się na szeroko rozstawionych nogach, więc z ledwo zauważalną ulgą przyjmuje podporę w postaci drugiego skazańca. Dostrzegam krew spływającą z jej łydki do zsiniałych stóp wykrzywionych pod dziwnym kątem. Ile bólu kryje w sobie ta dziewczyna?
Po chwili ciszy król odchrząkuje i wstaje.
– Panie i panowie, stojący tu Gilbert Bentinck i Rosanna Izolda, która zrzekła się swego dziedzictwa na rzecz praktykowania rozbojów i oszustw, żmije wychowane na mojej piersi, pod królewskim dachem, dopuścili się zdrady królestwa. Knuli zabójstwo, chcieli przejąć władzę i skazać wszystkich tu zebranych na cierpienia z rąk piratów.
Zgromadzeni arystokraci wciągają głośno powietrze, rozglądają się niespokojnie. A ja słucham tej przemowy z niedowierzaniem, uważnie analizując każde słowo. Co Rosanna miała wspólnego z królem? Jest z nim w jakiś sposób powiązana? A Aldai? Jaką rolę on tu odgrywa?
– Naprawdę sądziliście, że pozwolę wam samotnie działać w murach zamku? Że Gilbertowi Bentinckowi powierzę władzę jako jedynemu Uzdrowicielowi? – Po tych słowach twarz blondwłosego mężczyzny pokrywa się purpurą, a nozdrza Rosanny falują. – Wierzyliście, że nie będę kontrolował jego pracy? Po tym wszystkim, Rosanno, naprawdę łudziłaś się, że uwierzę w waszą rozłąkę? Oboje jesteście głupcami! Mam wiarygodne źródła, które zdradziły mi, jak się zeszmaciłaś, próbując przejąć kontrolę nad piratami, jak się potajemnie komunikowaliście, jak zmieniliście czary... – Król odchrząkuje szybko i unosi jeszcze wyżej głowę, patrząc z góry na skazańców. – Jesteście dla mnie niczym. Skazuję was na śmierć poprzez powieszenie, pogrzebanie w Mogile Bezimiennych i wymazanie z ksiąg rodowych! Zdradziliście królestwo. Zdradziliście ziemię, na której się urodziliście i ludzi, którzy was wychowali, którzy darzyli was ojcowską miłością i ostatecznie pochowają w zapomnieniu.
– Ależ panie! – wykrzykuje Gilbert i występuje do przodu, a strażnicy od razu go cofają. Niebieskie oczy mężczyzny błyszczą, twarz ma zaróżowioną i pokrytą potem, zaciska szczęki, zerkając nerwowo na piratkę. Dziewczyna przenosi na niego wzrok ze zmarszczonym czołem. – Panie! To był mój pomysł! Mnie ukarzcie, to ja zdradziłem królestwo. Omamiłem Rosannę ziołami, uzależniłem ją i wydawałem rozkazy! Ona w niczym nie zawiniła, wybaczcie jej! Spalcie me ciało, a jej przywróćcie pamięć, nie zasłużyła, by o niej zapomniano... To wszystko moja wina, panie. – Po tych słowach pada na jedno kolano, a dziewczyna zaczyna wrzeszczeć, kręcąc rozpaczliwie czarnymi lokami. Nie może nic powiedzieć, ale jej piski tłumione szmatką, mówią wszystko. Czuję, jak po moich policzkach spływają łzy. Przykładam dłoń do drżących ust.
– To doprawdy rycerski gest, Gilbercie Bentinck, lecz nikt w niego nie uwierzy. Wasza dwójka trzymała się blisko od dzieciństwa. Nieraz planowaliście ucieczkę, chcieliście się pobrać... – Król uśmiecha się pobłażliwie. – I niby miałbym uwierzyć, że od dziecka ją okłamywałeś? Zauroczyłeś w sobie, by przejąć władzę? Nawet twoja matka w to nie uwierzy, a co dopiero ja. Masz mnie za głupca, oboje macie. Wykonać...
W tym momencie Manuela podnosi się szybko z miejsca i podchodzi do króla. Szepcze mu parę słów, po czym wycofuje się na swoje miejsce.
Władca bierze głęboki wdech.
– Lady Manuela wybacza ci, Rosanno, zniewagę. Nie będzie jej trzymała w pamięci z miłości do ciebie. Z miłości osób, które otoczyły cię swą opieką. Ponadto okażę wam akt łaski w ramach mojego miłosierdzia, wyrazu ojcowskiej miłości, jej ogromnego brzemienia. – Ethelbert wzdycha i spuszcza wzrok w zamyśleniu. – Jesteście przykładem, że królewska zdrada nawet wśród królewskich wychowanków nie będzie tolerowana. Zostanie ukarana i każdy poniesie odpowiednią karę. Przez lata jednak Gilbert Bentinck przysłużył się armii królewskiej, a Rosanna Izolda była kwiatem na królewskim zamku, który rozkwitł swą odwagą, inteligencją i siłą. – Dostrzegam, jak piratka z trudem bierze powietrze, krztusząc się ze szmatką w ustach. Jej twarz znaczą bruzdy krwi i łez. Jej wzrok, choć zeszklony, nieustannie jednak wypala dziurę w królu. Władca wytrzymuje jej ciemne spojrzenie. – Każdy kwiat musi jednak przekwitnąć, gdy nadejdzie jego pora. U ciebie, Rosanno, nastąpiło to zbyt szybko i nic nie mogłem na to poradzić. Twój bunt, zdrada i zniewagi zostaną adekwatnie ukarane dla przykładu. Pozwolę jednak na ostatni akt miłosierdzia, ten ostatni gest dla jedynego dobra, które w was przetrwało i jest godne pochwały. – Król wzdycha ciężko, po czym odwraca się tyłem. – Załóżcie im pętle i rozwiążcie ręce.
Władca zasiada z ciężkim westchnieniem na tronie. Zauważam, że dyskretnie ociera z oka łzę. Nie to jednak pochłania w tym momencie moje myśli. Patrzę, jak strażnicy popychają skazańców pod szubienicę i zakładają sznury na szyję. A ja nie mogę się ruszyć. Jestem unieruchomiona, głos przy każdej próbie odezwania się więźnie mi w gardle. Mogę jedynie obserwować... i bezgłośnie płakać.
Rozwiązują im ręce, Rosannie wyjmują knebel z ust. Dziewczyna oddycha ciężko, plując krwią, ale bez wahania łapie dłoń Gilberta i mocno ściska. Wpatruje się jeszcze chwilę w króla, a gdy zostaje odczytany przez szambelana wyrok, przenosi wzrok na blondwłosego mężczyznę i posyła mu zalotny uśmiech. Z ich oczu płyną łzy, ale uśmiechają się do siebie, pochłaniając się wzrokiem. Ten ostatni raz w życiu. Gdy pada ostatnie zdanie „Zostają skazani na śmierć przez powieszenie", a kat przesuwa dźwignię, po sali rozlegają się trzy słowa wypowiedziane przez dwa głosy: „I nie opuszczę cię...".
Cisza wibruje mi w uszach. Echo przestało odtwarzać przysięgę dwóch zakochanych. Ich głosy odeszły wraz z nim. Umarli. Ich splecione dłonie, nawet po wykonanym wyroku, po opadnięciu klap, po przetrąconych karkach, wciąż zaciskały się mocno. Jasne, męskie, spracowane palce i ciemne, pokrwawione, smukłe, kobiece. Patrzę, jak strażnicy próbują ich rozłączyć, lecz pośmiertny skurcz mięśni jedynie to uniemożliwia. W końcu wynoszą ich ciała. Splecione, nierozłączne na zawsze.
Dostrzegam łzy, których król nie jest w stanie ukryć, choć próbuje nadrobić niewzruszoną miną. Słyszę chlipanie Manueli, ocierającej twarz chusteczką. Widzę poruszenie i zakłopotanie na sali.
A mnie ponownie pochłania ciemność, choć obiecałam sobie, że będę silna. Jednak w takich momentach ciężko myśleć racjonalnie. Jestem przerażona i przygnębiona. Ile razy jeszcze w tej Grze ktoś zginie na moich oczach? Czemu to robią? Jak bardzo chcą zaszkodzić graczom? Bo to już dawno przestała być rozrywka. To walka o przetrwanie, która każdego dnia coraz bardziej nas przerasta.
– Panienko Niko, panienko... – cichy głos Margaret otrząsa mnie z letargu. Spoglądam w jej błękitne, okrągłe oczy okolone złocistymi rzęsami. Ona również płakała. Jest delikatnie zaczerwieniona, pociąga nosem, a policzki ma mokre od łez. – Panienko, ktoś pilnie chce się z panienką zobaczyć.
Przytakuję, biorąc głęboki wdech.
– Wasza Wysokość – szepczę do mężczyzny po mojej lewej. Głos delikatnie mi drży. – Proszę o pozwolenie na wyjście. Za chwilę wrócę.
Król przenosi na mnie swój zimny, bezdenny wzrok czarnych tęczówek. Przez chwilę bada uważnie moją twarz, przygładzając ciemny wąs.
– Dobrze – mówi w końcu, po czym ponownie przenosi wzrok na środek sali, skąd zostaje zabrana szubienica, a w jej miejsce wtacza się gilotyna. Obrzucam zdegustowanym spojrzeniem cały ten cyrk. Następny będzie stos? Ile jeszcze morderstw dziś zaplanowano?
Potrząsam głową, odpychając wszystkie myśli na bok.
– Co się stało, Margaret? – pytam, kiedy schodzimy już ze stopni. Tłum rozstępuje się z oporem, odwracając ode mnie wzrok. Ich rozmowy niczym fala tworzą się tuż za moimi plecami, by przybierać na sile wraz z moim odejściem, a następnie roznosić się szeptem po wszystkich zebranych. Unoszę wyżej podbródek i przygryzam policzki, skupiając wzrok na mojej przewodniczce.
– Nie mogę powiedzieć. Prosił o spotkanie przy wejściu do zamku.
– Ale kto, Margaret?
– Nie...
Naraz wokół nas wszystko milknie. Jak w spowolnionym filmie, zastygam w pół kroku i zaczynam obracać się w powrotną stronę.
– ... oskarżony o podszywanie się za królewskiego syna, Doriana I Bryta...
Gdy dociera do mnie głos szambelana, serce podchodzi mi do gardła. Odwracam głowę, lecz zgromadzony przy drzwiach tłum nie pozwala mi nic dostrzec.
– ... w imieniu miłościwie nam panującego króla Ethelberta III Bryta, władcy państwa Lleyn...
I nagle film przyspiesza. Przeciskam się przez gapiów, odpycham eleganckie suknie i jedwabne marynarki, jednak wciąż nic nie widzę. Słyszę, jak Margaret woła za mną, ale nie mam czasu, choćby sekundy, na zwłokę. Muszę dotrzeć na środek sali, muszę...
– ... zostaje skazany...
W momencie, gdy padają te słowa wybiegam przed zgromadzony tłum. Kilka metrów przede mną klęczy bokiem do mnie chłopak w jutowym ubraniu i eleganckich butach. Głowę ma skierowaną w przeciwną stronę tak, że nie widzę jego twarzy, a jedynie czarną czuprynę.
Damian.
– ... na gilotynę.
Rzucam się w jego kierunku, a świst ześlizgującego się po prowadnicy ostrza przecina powietrze. Ktoś chwyta mnie za rękę. Upadam, gdy krew przyjaciela rozbryzguje się na białym marmurze, gdy głowa spada do podstawionego kosza. Nie ma szeptu, ostatniego tchnienia, jedynie uderzenie o materiałową wykładzinę, jakby to był pierwszy lepszy przedmiot. Serce mi staje. Nie zdążyłam. Nie zdążyłam go uwolnić. Zawiodłam. Zabiłam. Ktoś odciąga mnie w tłum ludzi, podnosi z podłogi, a ja wciąż próbuję się wydostać. Wydostać do niego. Przedostać na nowo przez tłum, który tym razem robi komuś przejście, nie tarasuje, nie zasłania widoku. Ktoś ciągnie mnie po posadzce coraz dalej. Ludzie się nie schodzą, pewnie znaleźli we mnie nowe widowisko. Ale mnie to nie obchodzi. Dzięki temu wciąż go widzę. Katuję się tym, wymierzając sobie cierpienie za zwłokę. Wciąż na niego patrzę, choć są to jedynie ciemne loki, jasna skóra. Nie widzę pustego spojrzenia, rozchylonych ust. Widzę anonimową czuprynę niesfornych kosmyków. I ciało, które w tym momencie daje upust jedynie krwi. Bezużyteczna powłoka. Teraz pusta, bez duszy i dźwięku bijącego serca.
Ale to mi nie wystarczy. Wciąż walczę, nie mogę nabrać powietrza, krztuszę się i dławię. Coś blokuje mi piekące gardło, rozmywa obraz. Coś zagłusza wszelkie odgłosy. Cisza i krzyk zlewa się w jeden, nieustający dźwięk.
W końcu tłum zagradza widok, ktoś przykłada rękę pod mój nos. Opadam z sił, niezdolna się poruszyć. Nogi z waty odmawiają posłuszeństwa. Osuwam się ciężko w czyichś ramionach.
A ja chciałam tylko jednego, tylko o jedno prosiłam.
Ostatni raz zobaczyć jego twarz.
Przepraszam, przepraszam, przepraszam. Przepraszam Was za opóźnienie, ale podświadomie chciałam przeciągać moment publikacji tego rozdziału w nieskończoność. Chyba rozumiecie dlaczego. Przepraszam, jeśli rozmazałyście sobie makijaż albo zabrakło Wam chusteczek. Przepraszam, za ten rozdział, ale proszę... dajcie mi szansę i nie rezygnujcie z dalszego czytania. Obiecuję, że Wam to wynagrodzę.
Mimo wszystko... jak podobał Wam się rozdział? Bardzo mi zależy na Waszej opinii :(
Całusy i do następnego (powoli zbliżamy się do końca :o )
Wasza Allicea
PS jeśli w pewnym momencie przestanę dodawać rozdziały, to podejrzaną mojego zniknięcia pewnie będzie Nathlies, bo nie wiem, czy przeżyję spotkanie z nią, gdy wreszcie dotrze do tego rozdziału >.<
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top