Rozdział Pięćdziesiąty Piąty
Kiedy wreszcie ponownie zostajemy same, a na stole już czeka śniadanie, podchodzę do szafy i otwieram drzwi. Aldai omal z niej wypada, ale w ostatniej chwili łapie równowagę. Gdy się prostuje, obdarza mnie szelmowskim uśmiechem.
– Wrócimy do tematu mojej roli kochanka?
– Nie! – warczę, podczas gdy Margaret omal nie wypada dzbanek z rąk, kiedy odwraca się do nas z okrzykiem „Kochankiem?!".
Posyłam chłopakowi mordercze spojrzenie.
– Temat zamknięty, to była jedynie przenośnia.
– Ale myślałem...
– Aldai! – wołam oburzona, co tylko poszerza jego uśmiech.
Margaret, już bez dzbanka, podbiega do mnie zaniepokojona.
– Ależ, panienko, to nie wypada tak jeszcze przed ślubem... A panicz? Toż to przecież taki wstyd...
– Wręcz przeciwnie, Margaret, lepiej już się zabezpieczyć – wtrąca Aldai, zanim zdążę się odezwać. – W późniejszym czasie może być trudniej...
– Przestań – syczę, widząc jak oczy pokojówki z coraz większym przerażeniem przeskakują między naszą dwójką. – Do niczego między nami nie doszło – mówię do niej uspokajającym tonem. – Wiem, że muszę dbać o moją reputację.
Dziewczyna obrzuca nas przeciągłym spojrzeniem, po czym odwraca się, by dokończyć nalewanie herbaty. Aldai puszcza mi oko, a ja zamykam powieki i liczę w myślach do dziesięciu, zanim ruszam w kierunku stołu, by dołączyć do chłopaka.
Siadamy do śniadania. Na widok jajecznicy, boczku i tostów aż cieknie mi ślinka. Proszę jeszcze tylko Margaret, aby zostawiła nas samych. Służąca zaczyna protestować, podczas gdy mój towarzysz tylko przygryza wargę zaskoczony moją propozycją. Przewracam oczami i proszę pokojówkę, by mi zaufała. W końcu, z ociąganiem, decyduje się poczekać w korytarzu.
– Rosanna powiedziała mi, że interesujesz się tematem Drzwi – wyrzucam z siebie po kilku minutach ciszy, kiedy delektowałam się pysznościami przygotowanymi przez kucharki, jednocześnie głowiąc się, jak zacząć ten temat. – Możesz mi coś o nich opowiedzieć? – Dopiero po zadaniu tego pytania podnoszę wzrok znad rozgrzebywanej widelcem jajecznicy. Aldai wpatruje się we mnie wyraźnie uradowany.
– Nareszcie! Długo czekałem, aż zapytasz! – woła, wyrzucając w górę ramiona.
– Słucham? – Mam wrażenie, jakbym przeskoczyła kilka scen do przodu, przypadkiem pomijając wszystkie ważne informacje pomiędzy. – Dlaczego?
– Już na statku dowiedziałem się, że jesteście przybyszami z innego świata i poszukujecie Drzwi.
– Jak?
W odpowiedzi unosi jedną brew i posyła mi sceptyczne spojrzenie.
– Słyszałem, jak o nich rozmawialiście. Rozmyślaliście, w jaki sposób je odnaleźć. Musiałem jedynie upewnić się, że nie jesteście tylko kolejnymi poszukiwaczami przygód.
Próbuję pozbierać szczękę z podłogi, podczas gdy Aldai tłumaczy mi to wszystko jak pięciolatce.
– Wcale nie byliście tak dyskretni, jak wam się wydawało... Poza tym ściany mają uszy, a na statku wszystko szybko się roznosi. Zostaliście przechwyceni jako królewicz z narzeczoną. Oczywiście wiedziałem, że jest inaczej, jednak to było najlepsze z możliwych rozwiązań. Dzięki temu, że przekonałem was do odegrania tej roli, oboje dostaliście się na zamek, skąd dużo łatwiej jest mi was wyciągnąć.
– Wyciągnąć? – pytam. Wewnątrz mnie właśnie rozgrywa się walka między zaskoczeniem, zrozumieniem a całkowitą dezorientacją. Każde z tych wrażeń walczy o dominację, lecz ostatecznie wygrywa nowoprzybyły kompan uczuć, złość.
– No tak, wyciągnąć z zamku, abyśmy wspólnie mogli przejść przez Drzwi – mówi zadowolony z siebie.
– A skąd niby je weźmiesz? Najpierw trzeba je znaleźć.
– Tym to akurat nie musisz się martwić. Załatwiłem wszystko podczas mojej nieobecności.
– I mam niby uwierzyć, że po tylu tygodniach poszukiwań Drzwi, po prostu gdzieś sobie na nas czekają?
– Owszem. – Jego uśmiech jeszcze bardziej się poszerza. – Wystarczy, że uciekniemy.
– My?
– Ty, Damian i ja.
Wpatruję się w niego z niedowierzaniem.
– No to się spóźniłeś. – Odsuwam od siebie talerz, naraz całkowicie tracąc apetyt.
Aldai mruga pospiesznie, a mina mu rzednie, gdy dostrzega moją oschłość.
– Nie rozumiem... Nie chcesz ze mną uciec? Nie chcesz przejść przez Drzwi?
– Oczywiście, że chcę! – wołam. – Ale nie wszystko przemyślałeś w tym swoim genialnym planiu wydostania nas stąd. Nie wziąłeś pod uwagę króla i, niezwykle istotnego elementu planowania, czasu! Ponieważ dokładnie wczoraj, Damian został stracony!
Teraz to on wzdycha, spuszczając wzrok.
– Przepraszam – mówi z wahaniem. – Istotnie nie wziąłem tego pod uwagę. Spóźniłem się. Widocznie podczas mojej nieobecności wydarzyło się więcej, niżeli bym się spodziewał.
– Żebyś wiedział – wzdycham, ocierając pospiesznie łzy z oczu. Próbuję uspokoić drżący oddech i utrzymać się na powierzchni smutku, żeby ponownie nie utonąć. Nie mogę sobie na to pozwolić. Shelly musi mnie w końcu znaleźć i musimy razem przekroczyć Drzwi. Po drugiej stronie spotkamy Damiana. Nie mogę myśleć inaczej.
Aldai spogląda na mnie ze strachem. Wyraźnie nie wie, jak się zachować w tej sytuacji. W końcu odsuwa krzesło i wstaje.
– W takim razie... pozwoli panienka, że już pójdę. Odezwę się później w sprawie ucieczki... Jeśli panienka wciąż chce...
– Tak, chcę – odpowiadam, nawet nie patrząc na niego. Wpatruję się w słońce, które powoli i leniwie sunie nad miastem.
– Dobrze. – Słyszę, jak się oddala, po czym opuszcza pomieszczenie, wymijając się w drzwiach z Margaret.
– Panienko! – Podbiega do mnie przestraszona. – Czy panicz zrobił coś panience?
– Nie – wzdycham, wciąż patrząc za okno na las i miasto, w którym gdzieś tam przebywa Shelly. – Wręcz przeciwnie. Dziękuję, że zostawiłaś nas na chwilę samych. Dowiedziałam się, czego chciałam.
Dziewczyna przytakuje, nadal wpatrując się we mnie niepewnie.
– Kazano mi przekazać, że jest panienka proszona, aby za pół godziny zjawić się u krawcowej na zdjęcie wymiarów do sukni ślubnej.
Unoszę zaskoczona brwi, po czym wypuszczam głośno powietrze na myśl o tym fascynującym zajęciu. Marzę, żeby w końcu się stąd wydostać i zakończyć ten cały cyrk.
– Dobrze. Zaprowadzisz mnie, prawda? – Posyłam jej lekki uśmiech, przez co na jej twarzy pojawia się ulga.
– Oczywiście, panienko. Przecież panienka wie.
– Masz rację, Margaret. Przecież nie możesz odstępować mnie na krok...
***
Kiedy krawcowa wreszcie zdejmuje ze mnie wszystkie warstwy materiału i szpilek, z ulgą schodzę z podwyższenia. W samej bieliźnie przechodzę za parawan i ponownie narzucam na moje ciało fioletową sukienkę z rana. Nogi się pode mną uginają, bo w tym pomieszczeniu pełnym manekinów, miar krawieckich i wszystkiego, co niezbędne do uszycia sukni, spędziłam dobre pięć godzin... stojąc bez ruchu. Ponadto spędziłam je w ciszy, ponieważ ani ja, ani nikt ze służących, nie był zbyt rozmowny. Margaret przez cały ten czas jedynie spoglądała na mnie niepewnie z krzesła przy drzwiach.
Poza tym, nawet w kwestii wyglądu sukni nie miałam nic do powiedzenia. Jej projekt leżał już na jednym z biurek przygotowany przez jakiegoś królewskiego projektanta na zlecenie nikogo innego jak Doriana. Nie miałam pojęcia, jak wyglądał – to również był rozkaz z góry. Sukienkę miałam zobaczyć dopiero jutro, na oficjalnej przymiarce. Nie wiem, skąd tyle tajemnic, ale dzisiaj nie miałam nastroju, żeby się nad tym głowić. Prawdopodobnie była to tylko kolejna oznaka skłonności królewicza do kontrolowania każdego mojego kroku. Na szczęście podczas śniadania Margaret poinformowała straż, że Aldai odwiedził mój pokój podczas porannej zmiany strażników, dlatego opuszczając go, nie wzbudził niczyjego zainteresowania, bo przecież przyszedł jedynie na chwilę... Liczyłam, że dzięki temu małemu kłamstwu, nawet jeśli informacja dotrze do Doriana, nikt nie poniesie konsekwencji.
Wychodzę zza parawanu i dziękuję krawcowej. Ona w odpowiedzi tylko się kłania, po czym razem z Margaret idziemy w stronę pokoju. Marzę, żeby w końcu usiąść. No i o kawie. Ale jest to tutaj naprawdę egzotyczny specyfik, więc mogę sobie o nim tylko pomarzyć.
Jak docieram na korytarz przyległy do mojej sypialni, pierwsze z marzeń także okazuje się tylko marzeniem: oparty o jedną ze ścian, przyglądając się swoim paznokciom, stoi Dorian. Jeszcze zanim mnie zauważy, mam chwilę żeby mu się przyjrzeć. Ciemne, proste włosy jak zwykle związał z tyłu w niską kitkę, ale tym razem nie użył żadnego specyfiku, by je gładko ułożyć. Przypomina siebie z okresu bycia „Darinem", bogatym chłopcem z miasta. Kilka kosmyków opada mu wzdłuż twarzy, inne założył za ucho. Wygląda dzięki temu dużo lepiej, młodziej i swobodniej, nawet pomimo złotej kamizelki, koszuli z bufiastymi rękawami oraz szerokich spodni wciśnietych w wysokie buty. Marszczy brwi, a pod oczami dostrzegam cienie. Gdy unosi wzrok, jego twarz momentalnie się zmienia. Przybiera swój typowy, zadowolony z siebie uśmiech. Prostuje się, a zgromadzeni wokół strażnicy momentalnie poprawiają swoje ustawienie. Przyglądam się ich twarzom, ale żaden nie okazuje się być Mechanizmem. Ciekawe, do jakich specjalnych misji je wysyłają.
– Wasza Wysokość. – Razem z Margaret pochylamy się w głębokim ukłonie.
– Witaj, moja droga. – Dorian podchodzi do mnie, po czym skłania głowę, wyciągając rękę, więc z wahaniem podaję mu dłoń. Składa delikatny pocałunek na mojej skórze. – Przejdziemy się?
Marzę jedynie o tym, by usiąść, jednak mówię:
– Oczywiście, Wasza Wysokość.
I ruszamy na zewnątrz labiryntem korytarzy. Wychodzimy na świeże powietrze, w którym czuć wilgoć ciemnych chmur wiszących na horyzoncie. Niewiele dzieli nas od porządnej ulewy.
Dorian jednak zdaje się tym nie przejmować. Prowadzi mnie po idealnie przyciętych i zadbanych ogrodach na około zamku, pokazuje ciekawe detale w zamkowej architekturze, tłumaczy ich znaczenie i opowiada wspomnienia z dzieciństwa związane ze wskazywanymi miejscami. Uprzejmie przytakuję i śmieję się z historii. Chłopak przez cały czas uważnie mnie obserwuje, choć próbuje być przy tym nad wyraz pogodny, co zupełnie do niego nie pasuje. Jest zbyt miły i wesoły.
W pewnym momencie ponownie trafiamy pod drzwi zamkowe. Wraz z Dorianem chowamy się w środku, gdy pierwsze krople deszczu spadają na kamienne schody.
Prowadzi mnie korytarzem, po czym docieramy do kolejnego przejścia. Królewicz otwiera drzwi, przepuszczając mnie. Z zaskoczeniem ponownie wciągam w płuca świeże powietrze i zapach letniego deszczu. Trwa ulewa, ale nie moknę schowana pod dachem. Podchodzę bliżej balustrady, od której dzieli mnie tylko kilka kroków po kamiennej posadzce, i zastygam oszołomiona. Przede mną, wepchnięty między zamkowe mury, znajduje się najpiękniejszy dziedziniec, jaki widziałam. Nie przypomina zarówno pustego placu przy głównym wejściu, jak i rabat kwiatowych po drugiej stronie zamku. Jest piękniejszy niż różany labirynt, a mój wzrok co chwila natrafia na dodający mu uroku fragment. Przestrzeń przede mną wypełniają rośliny, zajmują każdy jej skrawek. Ciężko dostrzec pomiędzy nimi nawet niewielkie żwirowe ścieżynki, teraz pokryte kałużami. Pnącza wspinają się po balustradach, nieposkromione ręką ogrodnika krzewy prężą dumnie ogromne kwiaty, pojedyncze kielichy na długich, wątłych łodygach wystają nieśmiało spomiędzy wysokich traw, chwytając wodę. Rosnące drzewa przypominające powyginane bonzai w urokliwy, dziwaczny sposób wpasowują się pomiędzy pnące się po drewnianych pergolach rośliny o delikatnych, drobnych kwiatkach i rzeźby porośnięte w połowie mchem. Całość dopełnia ogromny wodospad w rogu. Ułożony z kamieni, po których spływa teraz strumień wody deszczowej wprost do płytkiej sadzawki, przypomina naturalne źródełko schowane w tropikalnej dżungli wśród egzotycznej, nieokiełznanej zieleni. Delikatna mgła unosi się nad ziemią, ledwo sięgając poziomu posadzki krużganków, które otaczają wnętrze dziedzińca i chronią nas przed deszczem.
Dorian dotyka ostrożnie mojej talii, po czym opiera się o barierkę obok mnie.
– Ten ogród był prezentem ślubnym dla mojej babki, królowej Tatiany, od dziadka. Po jej śmierci jednak popadł w ruinę, dziadek nie chciał, aby dziedziniec, symbol jego ukochanej, za każdym razem rozdzierał mu serce na nowo, więc pozwolił mu umrzeć wraz z nią. Dawny ogród przeminął, podobnie jak przeminął czas królowej.
– Dlatego twój ojciec podarował królowej Izoldzie różany ogród... dzięki rodzicom uznał to za symbol miłości – szepczę bardziej do siebie niż do niego. – Więc labirynt wciąż jest piękny, bo królowa żyje, czy, w przeciwieństwie do ojca, król Ethelbert chciał w ten sposób zachować symbol ich miłości? – Podnoszę pytający wzrok na chłopaka, lecz dostrzegam, że wpatruje się pustym wzrokiem przed siebie, zaciskając szczęki. – Wszystko w porządku? – Dotykam jego ramienia.
Dorian spogląda zaskoczony na moją drobną dłoń. Krzyżuje ze mną spojrzenie, a wtedy wyraz jego twarzy zmienia się diametralnie. Chwyta mnie w talii i obraca z szerokim uśmiechem.
– Kiedy jesteś obok mnie, pani, mój świat maluje się w nowych barwach, których nawet niefortunne wspomnienie przeszłości nie jest w stanie przyobleść w czerń.
Przyznam, że trochę mnie zatkało, więc tylko stoję, wpatrując się w niego oczami jak pięciozłotówki. On jednak uznaje to najwidoczniej za aprobatę i zadowolony podaje mi dłoń. Chwytam ją, po czym ruszamy do stolika, którego wcześniej nie zauważyłam. Przystrojony i bogato zastawiony zaprasza nas do skosztowania dań. Dostrzegam, że Margaret przycupnęła na ławce kilka metrów dalej.
Dorian odsuwa mi krzesło, na którym siadam.
– Odprawiłem lokaja – mówi, nalewając wina do srebrnego kielicha – mam nadzieję że nie masz nic przeciwko. – Podaje mi naczynie, a ja posyłam mu rozbawione spojrzenie.
– Zależy ci na prywatności.
– Tylko w ten sposób mogę bez skrępowania wyznawać ci miłość. – Chłopak uśmiecha się niewinnie, siadając po przeciwnej stronie.
– Nie zauważyłam, żeby służba cię peszyła.
– Gdybyś całe życie była nią otoczona, również przestałabyś zwracać na nią uwagę. I to byłby błąd. Każde potknięcie, każde nieostrożnie wypowiedziane słowo mogłoby obrócić twoją reputację w pył. Może i nie poczujesz tego na początku, lecz jeśli plotka zawędruje do nieodpowiednich uszu, a wędrówka jej potrafi być zarówno krótka, jak i powolna oraz kręta, już nigdy nie poczujesz się w pełni swobodnie.
– Dlatego opuściłeś zamek? – pytam, przekrzywiając głowę. – Plotka trafiła do nieodpowiednich uszu?
Zaskakuje mnie wybuch jego gromkiego śmiechu.
– Och nie, kotku, plotek o mnie krąży wiele i żadnej z nich nie zaprzeczam, bo po cóż odbierać sobie przypisane wspaniałości? – Niemal dostrzegam błysk jego śnieżnobiałych zębów, gdy uśmiecha się dumnie.
Przewracam oczami rozbawiona. Czego innego mogłam się spodziewać?
– Zamek opuściłem, by odnaleźć miłość. Nie pragnąłem panienki z dobrego domu, która będzie równie pusta jak dziurawy dzban i naiwna jak ćma. Moje światło sprawiało, że damy dworu głupiały. Dopiero podróż po królestwie uświadomiła mi, że to nie moja pozycja była jedynym, które ciągnęło je do mnie, lecz moja uroda. – Zaczesuje włosy w tył. – Wszystkie jednak były wciąż te same... aż ujrzałem ciebie.
Tak, wciąż żałuję, że obsłużyłam jego stolik. Chociaż czy gdybym tego nie zrobiła, Gra i tak nie doprowadziła mnie w to samo miejsce?
– Teraz masz mnie na wyciągnięcie ręki – mówię, nakładając na talerz kawałek pieczonego mięsa. – Po zdobyciu mnie, przestanę być interesująca.
– Skąd to przypuszczenie? – Dorian unosi brew oburzony. Zastanawiam się, na ile jego mimika jest wciąż aktorstwem, przerysowaną ekspresją na pokaz, i czy jeszcze umie być szczery w pokazywaniu swoich prawdziwych emocji.
Wzruszam ramionami, na powrót skupiając swoją uwagę na zapełnionym talerzu.
– Teoria Kelili. Im bardziej uciekam, tym jestem dla ciebie atrakcyjniejsza. Lecz co się stanie, jak już trafię w twoje ręce? Pobawisz się i odrzucisz w kąt niczym starą, zużytą zabawkę?
– Każde inne jej słowo uznałaś za kłamstwo, a w tym jednym się zgadzasz? – pyta urażony. Spoglądam na niego spomiędzy rzęs, jednak jego dezorientacja i malująca się na twarzy uraza, zmusza mnie do spuszczenia wzroku i ukrycia zwątpienia... Może się myliłam, może Kelila nie miała racji?
– Wybacz mi, zbyt pochopnie cię oceniłam – mówię cicho.
– Nie mógłbym zbyt długo chować do ciebie urazy – odpowiada, jednakże tym razem rozpoznaję w jego głosie sztuczną wesołość.
Reszta posiłku mija w ciszy. Nie wiem, jak zacząć nowy temat, a Dorian wydaje się być pochłonięty swoimi myślami. Wyjątkowo nie jest zbyt rozmowny. Tylko deszcz wciąż wygrywa swą nieustanną, spokojną melodię.
– To piękne miejsce. – Przystaję, ostatni raz przed wyjściem obrzucając dziedziniec wzrokiem. Ulewa wciąż bawi się zielenią w najlepsze, nadając srebrnego połysku liściom, przeskakując między trawami i odbijając świat w lustrach kałuż.
– Czułem, że ci się spodoba. – Dorian posyła mi słaby uśmiech, prowadząc pod ramię do drzwi. – Bardzo przypominasz moją babkę.
– Jaka była?
Chłopak odsuwa się delikatnie, mierząc mnie wzrokiem. W jego oczach tańczą iskierki rozbawienia.
– Uparta i buntownicza. Zawsze walczyła do końca.
Unoszę zaskoczona brwi, nie wiedząc czy podziękować za komplement, czy udać obrażoną. Mrużę powieki, otwieram buzię, gdy nagle brzemię tych słów spada na mnie i niemal przygniata do ziemi. Walczyłam do końca, a jednak przegrałam. Robiłam wszystko, by zdążyć, a się spóźniłam. Choć toczyłam nieustanną walkę, zostałam sama i nikogo nie zdołałam uratować. Spuszczam wzrok na zaciśniętą w pięść dłoń.
– I przegrałam.
Dorian zatrzymuje się i kciukiem delikatnie unosi mój podbródek.
– O nie, najdroższa, póki wszystkie karty nie trafią na stół, gra wciąż się toczy. – Ociera drugą dłonią samotną łzę, która spłynęła z mojego oka, po czym delikatnie pociąga mnie w głąb korytarza.
Nie stawiam oporu. Podążam za nim w kolejne niewiadome, zachodząc w głowę, czego dotyczył ten przekaz.
***
Przemierzamy korytarz w niezręcznej ciszy, kiedy nagle koło nas truchtem przebiega kilka Mechanizmów. Marszczę brwi na ich widok, ponieważ dotąd spotkałam się z nimi tylko w lochu i w koszarach. Co sprawiło, że nie dość, że biegły, to jeszcze bez żadnego przykrycia pokazując służbie skopiowane twarze? Co się stało z dyskrecją króla?
– Co oni tu robią? – szepczę do Doriana. – Nie zwrócą na siebie uwagi?
Chłopak dyskretnie rozgląda się po holu, upewniając się, że poza nami i służbą nikogo nie ma.
– Zwrócą, więc pewnie wezwano ich do króla bez chwili zwłoki.
– Czy to oznacza, że królowi nie wystarczy zwykła armia i potrzebuje wsparcia Mechanizmów? Toczycie jakieś wojny czy szykuje się jakieś powstanie w mieście?
Dorian obrzuca mnie zaskoczonym spojrzeniem czekoladowych tęczówek.
– Pobierałaś lekcje strategii? – pyta, a w jego głosie słyszę nutę zaintrygowania i podziwu. – Zaskakująco dobrze łączysz fakty. Prawdopodobnie ojciec potrzebuje mięsa armatniego do walki z mieszkańcami lasu. A to znaczy, że przegrywamy. – Dostrzegam, jak zaciska szczęki.
– Masz na myśli elfy? Czemu z nimi walczycie?
Przypominam sobie słowa Jaśnie Pani. Była przekonana, że ukrywamy przed nią tajemnice króla, więc już wtedy było nieprzyjemnie. Nasza śmierć, szczególnie Damiana, w którym pewnie już wtedy rozpoznano królewicza, byłaby wiadomością dla Ethelberta. Ostrzeżeniem od królowej elfów... może zemstą za coś. Z pewnością kolejnym strategicznym posunięciem. Na myśl o Sellinei oblewa mnie zimny pot. Wciąż jestem przez nią oznaczona. Czy zamierza to jakoś wykorzystać?
– Jesteś, moja droga, bardzo ciekawska. – Dorian wzdycha i zakłada za ucho luźny kosmyk włosów. – Wrogość obu ras, elfów i ludzi, narastała już od wieków. Nie jest tu jednak powodem nietolerancja względem nieludzi, ponieważ elfy też już zdążyły się do nas uprzedzić, a spór o ziemię. Większość lasów należy do elfów, jest to tak oczywiste, jak dotąd pewne były granice królestwa. Od jakiegoś czasu jednak, wraz z przesuwaniem się linii lasu, te granice zaczęły się zacierać. Elfy uważały każdy skrawek puszczy za ich własność, a drewno jest niezbędnym surowcem do utrzymania i rozrostu królestwa. Więc gdy drwale ruszyli do lasu, z głębi puszczy wyszły driady i zaczęły porywać dzieci. Ich ruch nie został bez odpowiedzi, ponieważ wieśniacy rozpoczęli polowanie na porywaczy. W efekcie elfy jęły niszczyć i podpalać wioski, co tylko wzburzyło zrozpaczonych ojców. Poczęto tworzyć niewielkie armie złożone z wieśniaków. Ginęli tłumnie, zaciekle walcząc. Ojciec musiał zareagować, żeby nie doszło do powstania w odwecie za brak pomocy. Wysłał tam wojsko. Wczoraj, kiedy wezwano mnie na naradę, driady zmasakrowały wioskę znacząco odległą od linii frontu, gdzie przebywali żołnierze. Słysząc krzyki, podzielili się na dwa oddziały... dokładnie tak, jak planowały driady. Zaatakowały rozproszonych mężczyzn, wysyłając do walki porwane dzieci.
– Dzieci walczyły z ojcami? – Otwieram zaskoczona usta.
– To już nie były ich dzieci... Dzieci porwane przez driady stają się dziećmi lasu. Nie są już ludźmi... nie w takim sensie. Nie należą już do ludzkiej rasy, trafiają na granicę, na strefę „pomiędzy". Nigdy nie staną się elfami, ale i nigdy nie powrócą do człowieczeństwa.
– To straszne. – Przykładam dłoń do twarzy.
– To prawda – przyznaje głucho. – Dzieci bez wahania zaczęły zabijać swoich ojców, którzy na ich widok rzucili broń, by wyjść im naprzeciw z otwartymi do uścisku ramionami.
– Dlatego król wysyła armię bezuczuciowych żołnierzy, którzy nie zawahają się przed zabiciem dziecka.
W odpowiedzi chłopak tylko kiwa głową, zaciskając usta do środka.
– Dziękuję, że mi o tym opowiedziałeś – mówię, delikatnie poklepując go po przedramieniu.
Spogląda w zamyśleniu przed siebie, gdy wspinamy się po schodach.
– Właśnie z tego powodu chciałem stąd uciec.
Przenoszę na niego wzrok i marszczę brwi.
– Znalezienie małżonki było tylko pretekstem. Tak naprawdę chciałem uciec od tego ciężaru, jakim jest władza. Od brzemienia, które ciąży ci podczas podejmowania każdej decyzji. Od kalkulacji, ile żyć jesteś w stanie poświęcić, by ileś innych uratować. I ten moment, gdy uświadamiasz sobie, że mieczami żołnierzy wykonujesz wyrok, który splami twe dłonie. Bo oni są narzędziami i to twe ręce nimi sterują. Wszystko, co zrobi narzędzie, zrobiłeś ty. Nie ma wytłumaczenia. Winny jest tylko jeden. Ten, kto wydał rozkaz. – Spuszcza głowę, po czym przystaje przy pomalowanych na bordowo drzwiach. – Wybacz, że cię okłamałem. Wybacz, że sprowadziłem cię tu, byś wraz ze mną nosiła brzemię utraconych żyć.
– Przecież to ja sama...
– Och nie, wszystko było zaplanowane. Od samego początku. – Bierze głęboki oddech. – Wraz z Aldaiem ujrzeliśmy was podczas pościgu piratów i obmyśliliśmy plan, aby sprowadzić was do zamku, byśmy mogli wreszcie odpocząć od królewskich obowiązków. Mieliście nas zastąpić, bym mógł uwolnić się od ojca, który z każdym rokiem coraz bardziej staje się potworem, a ja coraz bardziej żałuję moich decyzji... Ale królestwo musi mieć króla i musi mieć dziedzica. Rozdzieliliśmy się. Aldai przyłączył się do piratów, a ja zostałem w mieście. Plotka o twoim chłoptasiu sama się rozniosła, szepnąłem tylko słówko lub dwa, a one rozprzestrzeniły się w błyskawicznym tempie, żyjąc własnym plotkarskim życiem. Aldai przekonał was do tej roli, bo dostrzegł, że się nie domyśliliście... jednak nie przypuszczał, iż zmienię swe plany. Że postanowię wrócić, bo przykułaś moje spojrzenie.
Wciągam zaskoczona powietrze, gdy Dorian podnosi na mnie czarne, bezdenne tęczówki.
– Teraz już nie masz wyboru, ale przynajmniej znasz całą prawdę.
Wpatruję się w niego bez mrugnięcia okiem, a w mojej głowie szaleje chaos, który tak naprawdę jest jedynie porządkowaniem kłamstw i iluzji. Po chaosie nadejdzie zrozumienie. Taka jest cena prawdy.
– To tyle słowem wstępu. Kolejnym etapem zapewniania cię o mojej miłości, szczerości oraz budowaniu zaufania jest ten oto pokój. Pokój mojej matki.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top