Rozdział Pięćdziesiąty Pierwszy

– Aldai już wrócił? – pytam Margaret, zsuwając się niżej do wanny tak, by całe moje ciało opatuliła gorąca woda. Przesuwam palcami, wprawiając w ruch białe smugi mleczka rozpuszczonego w kąpieli. Zapach jaśminu i gorąca para usypiają mnie, ale nie mogę pozwolić sobie na sen. Mam za mało czasu.

– Niestety nic mi o tym nie wiadomo – odpowiada aksamitnym głosem, przeczesując palcami moje wilgotne włosy. – Prawdopodobnie jeszcze go nie ma, ponieważ w innym wypadku z pewnością bym się o tym dowiedziała.

– Dlaczego akurat wtedy, gdy tyle się dzieje, on sobie znika? – jęczę zrozpaczona. Muszę wymyślić coś, cokolwiek, żeby wydostać przyjaciela i Rosannę z lochów, a jedyna osoba poza Dorianem, która może mi pomóc, szwęda się gdzieś po świecie i nie wiadomo, kiedy wróci. O ile wróci.

– Nie wiem, panienko. Ciężko mi odpowiedzieć na to pytanie.

– Wiem, Margaret, wiem. Mówiłam sama do siebie... – Wzdycham, po czym nagle wpadam na pewien pomysł: – Margaret...

– Tak, panienko?

Spoglądam na nią przez ramię. Ma zaróżowione od ciepła policzki, a blond włosy wystające spod czepka skręciły się od wilgoci w loczki.

– Czy skoro jestem teraz „pod opieką" Doriana, to czy nadal musisz mówić królowi o każdym dniu spędzonym ze mną?

Dziewczyna przygryza w zamyśleniu pełne wargi.

– Właściwie to... – zaczyna z wahaniem – skoro król przekazał władzę nad losem panienki Jego Wysokości królewiczowi Dorianowi, obowiązują mnie jedynie rozkazy wydane przez królewskiego syna. Nie mam w obowiązku przekazywania takich wiadomości Jego Królewskiej Mości.

Uśmiecham się do niej szeroko.

– Mogę ci zaufać? Cokolwiek będę ci mówiła, zostanie między nami? Nie przekażesz tego nikomu, chyba że za moją zgodą?

– Oczywiście, panienko. Jak panienka sobie życzy. – Wygina usta w łagodny łuk. – Jestem do panienki dyspozycji.

– Super! – Odwracam się, aby mogła dalej kontynuować pielęgnację moich włosów mającą ułatwić późniejsze ułożenie odpowiedniej fryzury. – Ale pamiętaj, bardzo mi zależy na twojej dyskrecji.

– Rozumiem, panienko, może być panienka spokojna.

Och, panienkowanie jest irytujące, ale z jej ust wychodzi ono tak naturalnie, że wręcz udało mi się do tego przyzwyczaić.

– Potrzebuję pomocy. Muszę znaleźć sposób, aby uratować przyjaciół z królewskich lochów. Sądziłam, że zdołam przekonać do tego Doriana, ale jest dosyć oporny, więc miałam nadzieję skontaktować się z Aldaiem. – Pocieram czoło w zamyśleniu. – Margaret, wiesz może coś o Drzwiach? To jest kolejna sprawa, którą chciałam z nim obgadać. Podobno się tym interesował, chciał je odnaleźć dla rodziny.

– Niestety, panienko. Słyszałam jedynie plotki. Ale panicz dużo czasu spędza ze znachorem, bardzo dobrze się znają. Może on będzie mógł pomóc panience, dopóki panicz Aldai nie wróci.

Marszczę brwi.

– Co to za znachor?

– Och, póki królowa Izolda przebywała na zamku, pełnił rolę królewskiego medyka. Leczył lepiej niż wszyscy uczeni medycy. Powiadali, że wszystko przez magię, ale ludzie różne rzeczy gadają. Znam go, to poczciwy starzec, który woli dać choremu zioła niż wymyślne proszki. Leczy naturą i to najlepiej pomaga, bo człowiek przecież z natury się wywodzi, to i naturą uzdrawiać się powinien, a nie jakimiś białymi medykamentami. Na starość jednak zmarkotniał i wyniósł się za królewskie mury. Nadal pomoże, jak się kto do niego uda, ale już nie urzęduje na zamku. Zastąpili go nowi, gdyż król lubi postęp, a znachor ludzkim postępem nie leczy, jeno tradycją i naturą.

– Rozumiem. Myślisz, że w takim razie mogłabym go odwiedzić?

– Oczywiście, znachor żyje jak pustelnik, lecz każdego wysłucha. Dziwaczeje tylko coraz bardziej.

– Zaprowadzisz mnie? – pytam z powoli kiełkującą nadzieją.

Dziewczyna wydaje z siebie smutne westchnienie, po czym odpowiada niechętnie:

– Chciałabym, panienko, ale królewicz Dorian zakazał wypuszczać panienki z pokojów, chyba że on rozkaże inaczej.

Teraz to ja wzdycham. Królewicz skutecznie próbuje podciąć mi skrzydła jeszcze zanim spróbowałam polecieć.

– A mogłabym wezwać tego znachora?

– Niestety nie opuszcza swego domu nawet na rozkaz króla. Wszyscy się temu dziwią, gdyż nawet Jego Miłościwość sam się do niego udaje w razie potrzeby, choć następuje to bardzo rzadko. Innych by ściął lub kazał straży przyprowadzić do siebie, ale znachora Jego Królewska Mość ceni bardzo.

– A to ciekawe... – Spoglądam za okno, gdzie na horyzoncie kłębiaste baranki spokojnie płyną po błękitnym nieboskłonie. – Czyli sama muszę się tam udać i to tylko za zgodą Doriana. Możesz mi dokładniej powiedzieć, gdzie on mieszka?

***

Po tym, jak udało mi się pozbyć z mojego ciała warstwy brudu i stęchlizny lochów, przy drobnej pomocy pokojówki doprowadziłam się wreszcie do porządku. Czułam się teraz znacznie lepiej. Kąpiel sprawiła, że wróciła mi chęć życia i wiara, że naprawdę jestem w stanie osiągnąć swój cel. Byłam zdeterminowana i gotowa do działania. Podczas pysznego obiadu składającego się z pieczonej w jabłkach kaczki oraz gotowanych ziemniaków z groszkiem podanych przez Brendę, wdrożyłam Margaret w plan przedostania się do chaty znachora. Wymagało to z mojej i jej strony odrobiny aktorstwa, ale ostatecznie miało szansę się udać.

Zbliża się godzina trzecia po południu, a ja stoję przed toaletką, przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze. Założyłam zwiewną, różową sukienkę z długimi rękawami oraz kwadratowym dekoltem, wiązaną tuż pod biustem delikatną złotą wstążeczką. Jest naprawdę wygodna, a co najważniejsze – nie wymaga gorsetu. Margaret zaplotła moje ciemnoblond loki na kształt wianka nisko otaczającego głowę, pozostawiając część włosów luźno rozpuszczoną. Opadają teraz swobodnie na moje ramiona skręcone w idealne pukle. Wyglądam jednocześnie elegancko i dziewczęco. Zupełnie nie przypominam dziewczyny sprzed kilku godzin ubranej w jutową sukienkę, brudne pantofle, z rozczochranym gniazdem zamiast misternego niskiego koka.

Uwydatniam muśnięte różem kości policzkowe, uśmiechając się w lustrze do służącej. Oczy, bez żadnego tuszu czy kreski pociągniętej węgielkiem, wydają się znacznie większe niż normalnie. Lazurowe tęczówki kontrastują z bladą cerą, przyciągając wzrok swoją intensywnością.

– Jesteś niesamowita, Margaret – szepczę, podziwiając efekty jej pracy. – Chciałabym umieć sama się tak efektownie przyszykować w tak krótkim czasie.

– Wtedy nie byłabym panience potrzebna – mówi uprzejmie, po czym poprawia nerwowo biały czepek, podczas gdy jej policzki płoną przez komplement.

– I tu się mylisz. – Odwracam się na pięcie i szybko przytulam, zanim zdąży zaprotestować. – Bez ciebie nie poradziłabym sobie tutaj.

– Panienko, to... – zaczyna zaskoczona, ale przerywa jej pukanie do drzwi.

Spoglądam na zegarek, stojący za witryną komody, na którym właśnie wybiła godzina piętnasta. Królewski syn jest niezwykle punktualny.

– Pani, Jego Wysokość królewicz Dorian oczekuje na panią przed drzwiami – oznajmia strażnik po wejściu do pokoju.

– Dziękuję, już idę. – Ruszam za nim w towarzystwie Margaret, która podczas spotkań z następcą tronu nie będzie opuszczała nas na krok. Taka rola przyzwoitki. No chyba, że królewicz rozkaże inaczej...

Dorian stoi otoczony sześcioma strażnikami w bordowych zbrojach. Na mój widok uśmiecha się szelmowsko.

– Wasza Wysokość. – Kłaniam się i chociaż wolałabym mieć gdzieś poprawne zachowanie wobec królewskiego syna, w oczach służby chcę dobrze wypaść. Nie zamierzam w tej kwestii zawieść Aldaia i jeszcze bardziej pogrążyć swojej reputacji.

– Gdyby ojciec ujrzał cię rano w tej krasie, byłby bardziej przychylny mojemu oświadczeniu – mówi chłopak, gdy przyjmuję jego wyciągnięte ramię.

– Widział już wcześniej, a jednak postanowił być przeciwny. Wyraził to jasno, więc sądzę, że wygląd nie miał dużego znaczenia. – Posyłam mu sceptyczne spojrzenie i zmieniam temat, bo nie widzę sensu go dalej ciągnąć: – Gdzie idziemy?

– Miałem w planach oprowadzić cię po ogrodzie. – Spogląda na mnie z ukosa. – Byłaś już w sali tronowej, balowej...

– Lochach...

Dorian śmieje się pod nosem.

– Czyli zwiedziłaś najważniejsze miejsca w zamku dostępne dla poddanych.

– Niezwykła wycieczka. – Przewracam oczami. – Szczególnie te lochy. Oferują świetne paćki na śniadanie, rozchybotane łóżko i możliwość złapania szczura na deser. Jak nie byłeś, polecam.

– Widziałem i chyba nie skorzystam. – Wybucha dźwięcznym śmiechem, którego nigdy dotąd u niego nie słyszałam. – Jest jeszcze jakieś miejsce, które szczególnie chciałabyś odwiedzić? Stajnia, sad, łaźnia... – Przy ostatniej opcji unosi zalotnie brew.

– Biblioteka – rzucam szybko, co wywołuje zdziwienie na jego twarzy.

– Schlebiają mi inteligentne kobiety – odpowiada od razu z pewnym podziwem i skręca w jeden z korytarzy.

Chwilę później docieramy do ogromnych podwójnych drzwi. Na jasnobrązowym drewnie wiją się pomalowane na biało żłobienia przypominające splątane gałęzie, z których wyrastają czarne zwoje zamiast kwiatów. Całość opleciona jest złotym okuciem z motywem drobnych roślin. Strażnicy ustawiają się wokół wejścia, a Dorian chwyta za miedzianą klamkę w kształcie liścia akantu.

Gdy naciska, moim oczom ukazuje się biblioteka. Długie pomieszczenie tonie w promieniach słonecznych wpadających smugami przez przeszklenie w dachu. Biel farby razi w oczy, kontrastując z ciemnymi regałami wypełnionymi tysiącami ksiąg. W regularnych odstępach pojawiają się między nimi łukowate przejścia do kolejnych pomieszczeń z misternie splecionymi kratami zamiast drzwi. Ponad tym wszystkim wiszą obrazy przedstawiające mężczyzn w eleganckich strojach, perukach lub z kapeluszami na głowach i piórami w dłoniach.

Przypomina to korytarz dopiero prowadzący do głównych zbiorów, jednak on sam posiada tyle egzemplarzy ksiąg, co cała biblioteka miejska, w której byliśmy z Damianem. Na samym końcu, po drugiej stronie, znajdują się drugie drzwi, bliźniacze do tych za naszymi plecami.

Z mojego gardła wydobywa się westchnienie, gdy zerkam w górę, na świetlik z kwadratowymi szybami o złotych szprosach. Mienią się w blasku słońca na tle błękitnego nieba i śnieżnobiałych chmur.

– Kiedyś ktoś mi powiedział, że czytanie otwiera nam niebo i pozwala zdobywać mądrość, krocząc wśród białych obłoków.

– Była to bardzo mądra osoba – mówię, posyłając królewiczowi delikatny uśmiech. Podchodzę do najbliższej kraty i spoglądam do środka, gdzie koliste wnętrze wyznaczają ciemne regały. Po środku, na dywanie w kolorze butelkowej zieleni stoi ogromny, elegancki fotel i stolik z lampką. Nie ma tu okien, przez co wszystko tonie w mroku. Dostrzegam jeszcze tylko żeliwne schody prowadzące na znajdujące się wyżej balkoniki.

– Promienie słoneczne szkodzą książkom, dlatego większość z nich trzymana jest w pomieszczeniach bez dostępu do światła – słyszę głos tuż za mną.

– Większość? – pytam, otwierając szerzej oczy. Przecież odnalezienie jakiejkolwiek księgi o Drzwiach w samym głównym holu zajmie mi całą wieczność.

Dorian przytakuje, z rozbawieniem obserwując, jak wodzę wzrokiem po starych woluminach pewnie od wielu wieków gromadzonych w tej bibliotece. Stąpam cicho po marmurowej posadzce przypominającej szachownicę, wśród której wije się złocisty wzór. Staję w połowie drogi do drzwi po przeciwnej stronie pomieszczenia i spoglądam pod nogi.

Dokładnie pod moimi stopami dostrzegam znak identyczny jak w tle strony internetowej Gry – okrąg ze skrzyżowanymi mieczami skierowanymi ostrzem do góry. Za nimi, w środku koła, namalowane są skomplikowane wzory. Ciężko dostrzec, gdzie kończy się pierwszy, a zaczyna drugi. Na nich znajduje się wykaligrafowany tekst, jednak w tym przypadku nie brzmi on „Gra", lecz składa się z nic niemówiących mi znaków. Przyglądam mu się uważnie, zapamiętując każdy szczegół, by móc je później gdzieś zapisać. Może to właśnie jest klucz, którego szukamy. Potrzebuję jeszcze tylko znaleźć odpowiedni zamek...

– Możesz przychodzić tu, kiedy tylko zechcesz. – Dorian zjawia się tuż obok z tajemniczym uśmiechem. Podnoszę na niego zaskoczony wzrok.

– Mimo że nie należę do rodziny królewskiej?

– Dla mnie już jesteś jej częścią, moja droga narzeczono.

Spuszczam wzrok, przygryzając policzek. Narzeczona. Owszem, powiedziałam „tak", jednakże nie temu następcy tronu. Wszak Dorian przywłaszczył już sobie moją odpowiedź bez pytania o zdanie.

– Wiesz, co oznaczają te znaki? – pytam, wskazując ręką złocistą dekorację.

– Ta posadzka powstała na długo przed moimi narodzinami, a jedyna osoba, z którą odwiedzałem tę bibliotekę, dawno opuściła zamkowe mury. Poznawałem jej wnętrze i zgromadzoną tu wiedzę samotnie, rozkoszując się znakomitym towarzystwem samego siebie, więc nie miałem kogo o nie zapytać.

– Rozumiem. Sam sobie nie mógłbyś na to odpowiedzieć – mamroczę pod nosem i dodaję już nieco głośniej: – Dziękuję za pozwolenie na odwiedzanie biblioteki. Myślę, że będzie to moje ulubione miejsce w zamku.

– Domyśliłem się tego zaraz po wejściu, dzięki czemu będę wiedział, gdzie cię szukać. – Posyła mi tajemniczy uśmiech. – Jest jednak jeszcze wiele niezwykłych przestrzeni, które są warte zobaczenia. Idziemy? – Wyciąga w moją stronę ramię, odwracając się do wyjścia.

– Jeszcze sekunda – mówię, podbiegając do najbliższych regałów i pobieżnie przeglądam tytuły. Większości z nich nie rozumiem, pieprzona łacina, ale z moich wstępnych oględzin wynika, że znak na posadzce nie był drogowskazem krzyczącym: „Tutaj znajdziesz odpowiedź". Podchodzę więc do Doriana i pozwalam się wyprowadzić z pomieszczenia, do którego tak pragnęłam się dostać, a które może się okazać zupełną stratą czasu, jeśli nie znajdę nic w przeciągu najbliższych kilku dni. 


Jak bardzo Was zdenerwuję, gdy powiem, że pierwotnie bohaterowie nigdy nie mieli dotrzeć do biblioteki królewskiej? Pewnie nieźle bym Was wtedy wkurzyła >.< Ale na szczęście plany się pozmieniały, a ja nagle się spostrzegłam, że bohaterowie zaprowadzili mnie wprost pod jej drzwi... Też tak czasem macie, gdy piszecie, że bohaterowie zmieniają Wam plany i nawet nie wiecie kiedy? Dziwne uczucie haha

Trzymajcie się zdrowo,

Allicea

PS A za maturzystów trzymam kciuki! Pamiętajcie, za rok nikt nie będzie pamiętał Waszych wyników ;) Najważniejsze, żeby zdać i dostać się na studia (o ile się na nie idzie), o jakich się marzy <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top