Rozdział Piąty
Nagle wszyscy, jak na dany sygnał, zaczynają się bić – współbiesiadnicy, wrogowie, przyjaciele... wszyscy. Nigdy tego nie zrozumiem. Biją się, bo inni zaczęli się tłuc? Bez sensu. Pozostali natomiast – co jest bardziej sensowne, choć nadal nie do końca – próbują dotrzeć do Shelly. Spoglądamy na siebie z Damianem przerażeni. On pierwszy się zrywa. Przeciskamy się między ludźmi. Panuje jeszcze większy zamęt. Goście krzyczą, słychać brzęk rozbijanych naczyń. Nigdzie nie widać Misi. Rozglądam się pospiesznie i dostrzegam kawałek jej sukienki.
– Tam jest! – Ciągnę przyjaciela za rękaw.
Przeskakujemy nad tarzającymi się po podłodze biesiadnikami. Hałas, o ile to możliwe, jest jeszcze większy. Gdy docieramy do przyjaciółki, akurat ktoś zamierza się na nią z nożem. Nagle wyrasta przed nami potężny mężczyzna. Damian uderza go w szczękę. Korzystając z okazji, przeciskam się pod jego ramieniem. Ostrze jest centymetry od pleców przyjaciółki. Dużo nie myśląc, wpadam na nią, popychając w bok. Moje prawe ramię przechodzi potworny ból. Chyba krzyczę. Oczy zaczynają mi łzawić. Dotykam rękawa i wyczuwam, że tkanina jest cała mokra. Boję się na nią spojrzeć. Przyjaciółka patrzy na mnie przerażona, zakrywając usta dłonią. Na jej bladej twarzy wyraźnie odznaczają się, dotąd mało widoczne, piegi. Nagle ktoś łapie mnie za drugie ramię i ciągnie do przodu. Damian. Biegnę za nim. Potykam się, łapię równowagę. Docieramy do drzwi i wybiegamy na dwór. Skręcamy w najbliższy ślepy zaułek, po czym przylegamy plecami do ściany. Wszyscy wstrzymujemy oddech, nasłuchując. Chyba nikt nas nie goni. Nikogo także nie widać. Wypuszczam powietrze z ust i osuwam się na ziemię. Ramię ponownie zaczyna pulsować. Zamykam oczy i z bólu mocniej zaciskam zęby. Misia opada obok mnie na piasek. Delikatnie łapie za nadgarstek, a następnie odejmuje moją dłoń od rany. Wciąga z sykiem powietrze.
– Trzeba zatamować krwawienie. Rana na szczęście jest dosyć płytka. Tylko cię drasnął.
Zdobywam się na odwagę i spoglądam na skaleczenie. Zbyt dużo krwi. Zaczyna mi się robić słabo, więc odwracam wzrok. Shelly odrywa zabrudzony rękaw sukienki i przeciera ranę mokrymi chusteczkami, które wyjęła uprzednio z plecaka.
– Dziękuję. Uratowałaś mi życie – odzywa się cicho.
Jęczę, gdy dotyka przecięcia. Biorę głęboki wdech, ale ból nie mija.
– Nie ma za co. Czego się nie robi dla przyjaciół? – Posyłam jej krzywy uśmiech.
Odpowiada mi zatroskanym wzrokiem i ponownie skupia uwagę na opatrywaniu rany.
– Nie obwiniaj się, to nie twoja wina.
– Nie moja? A kto został uznany za jakiegoś elfa?
Odrywa szeroki pasek materiału z halki i przewiązuje nim moje ramię. Mogłaby zostać pielęgniarką. Mocniej zaciska węzeł, przez co syczę z bólu, choć już nie tak ostrego.
– Przepraszam – mówi pośpiesznie Shelly, nie zwalniając uścisku. – Nie chcę, żebyś jeszcze przeze mnie się wykrwawiła.
– Och, przestań już!
Wyczuwając napięcie między nami, Damian klęka po mojej drugiej stronie i odzywa się żartobliwym tonem.
– Grunt, że jakoś stamtąd uciekliśmy, no nie?
W odpowiedzi Misia przewraca oczami.
– Spokojnie, Shelly – dotykam pocieszająco jej ramienia – jeśli ja nie zostałabym raniona, ty zostałabyś zabita.
Chłopak szeroko się uśmiecha.
– Ponieśliśmy mniejsze straty.
Zaczynam się śmiać.
– Same plusy – mówię, krztusząc się.
– Możecie przestać? To nie jest zabawne – wtrąca nagle Shelly poważnym tonem.
Oboje milkniemy. Po chwili przyjaciel odzywa się łagodnie.
– Weź wyluzuj, Misia! To tylko zabawa!
– Tak jak gry z przemocą wywołujące agresję u nastolatków? – Jej głos się załamuje. – Jeśli jeszcze nie zauważyłeś, Nika ma rozcięte ramię i krwawi przez tą tylko zabawę!
Może i ma rację, ale czasami mogłaby odpuścić.
– Shelly, sama wpadłaś na pomysł, żeby wziąć w tym udział! – wyrzucam z siebie. – Chyba nie spodziewałaś się tutaj kucyków Pony i różowych domków?! Wiedziałaś, że to będzie tak wyglądać! To jest prezent od nas dla Damiana! To jego siedemnaste urodziny! Mogłabyś nie rzucać swoich światłych uwag i nie psuć mu zabawy!
Misia patrzy na mnie, jakbym ją uderzyła. Damian także jest zdziwiony moim wybuchem. Przyjaciółka spuszcza wzrok.
– Wybacz, chyba trochę przesadziłam, ale sama powiedziałaś, że to tylko draśnięcie i nic poważnego się nie stało – mówię łagodniejszym tonem.
– Nie przepraszaj, masz rację. To moja wina – odzywa się Shelly po chwili i spogląda na przyjaciela. – Przepraszam, Damian, za popsucie twoich urodzin. Powinnam czasami ugryźć się w język zanim coś powiem i... wrzucić na luz.
Uśmiecha się przepraszająco. Po jej policzku spływa pojedyncza łza. Na ten widok Damian łapie nas obie w objęcia i mówi:
– Nawet gdybyście się bardzo postarały, nie zepsujecie mi tego dnia! Tu jest super! Normalnie jak w filmie! – Spogląda na mnie. – Sorki, Nika, w filmach też się czasem obrywa, ale nic poważnego się nie stało, a to jest najważniejsze. Następnym razem ja mogę oberwać – mówi z uśmiechem i przytula nas mocniej. – Dziękuję, że mnie tu ściągnęłyście. Jesteście najlepsze!
Uśmiecham się do Shelly, która zamyka oczy. Tkwimy tak chwilę, przyciśnięte do jego klatki piersiowej. Nagle uświadamiam sobie, że z knajpy nie dochodzą już odgłosy walk. Wyswobadzam się z uścisku i spoglądam na swoje ramię. To, co widzę, odbiera mi mowę. Odwiązuję materiał. Rana zniknęła. Pozostała po niej tylko jasnoróżowa blizna, która wciąż blednie.
– Jak... jak to możliwe?
Damian z niedowierzaniem dotyka mojej skóry. Przejeżdża opuszkami wzdłuż blizny.
– Działasz cuda, Misia – rzuca żartobliwie.
Shelly potrząsa głową.
– Przecież to nie może być... jak... to nie ja...
– Dziękuję – mówię i przytulam ją. – Skoro już się nam udało stamtąd wyjść, to chyba nie powinniśmy tak tu siedzieć, jak gdyby nigdy nic. – Wstaję i ruszam w stronę ulicy.
– Gdzie idziemy? – Dogania mnie przyjaciółka, a po chwili z mojej prawej strony pojawia się Damian.
– Nie wiem. Przed siebie. Teoretycznie, powinniśmy zacząć się rozglądać za tymi Drzwiami.
– Tak szybko? Nie zdążyliśmy jeszcze dobrze poznać tego świata. Moglibyśmy trochę zaszaleć. Są wakacje! – Chłopak patrzy na mnie z pretensją w piwnych oczach.
Misia spogląda na niego z politowaniem.
– Ale prędzej czy później będziemy musieli je znaleźć, żeby wrócić do domu.
– To zacznijmy poszukiwania jutro, okej? – w jego głosie pojawia się błagalna nuta.
Spoglądamy na siebie z Shelly. Na naszych twarzach pojawia się uśmiech rozbawienia. Kręcę z rezygnacją głową.
– Niech ci będzie – mówię.
– W końcu to twój dzień – dodaje przyjaciółka.
Damian obdarza nas uśmiechem zwycięzcy.
Skręcamy w szerszą ulicę, gdzie jest więcej ludzi. Droga jest tu piaszczysta, pod niewielkimi kamieniczkami stoją stragany. Kobiety w szerokich sukniach z fartuchami i wielkimi koszami w rękach uwijają się robiąc zakupy i chwaląc się nimi swoim znajomym. Mężczyźni towarzyszą żonom, rozmawiają z innymi, bądź zajmują się interesem. Dzieci biegają między nogami, bawiąc się w berka. Wszyscy są uśmiechnięci. Jest tu tak beztrosko. Przyglądamy się straganom, przystajemy przy nich, żartujemy, oglądamy towary.
Docieramy do końca ulicy i losowo wybieramy jedną z odnóg wyłożoną deskami. Skręcamy w nią, śmiejąc się z krzyczących przekupek. Nagle tracę grunt pod nogami, śmiech więźnie mi w gardle. Spadam w dół i uderzam w ziemię. Przez chwilę przed moimi oczami tańczą mroczki. Gdy odzyskuję ostrość widzenia, zauważam koło siebie przyjaciół. Powietrze jest tu chłodne. Ze wszystkich stron otacza nas ciemna, wilgotna ziemia. Podnoszę się na łokciach. Cztery metry nad nami widzę zwisającą drewnianą zapadnię, a obok niej niewielki otwór, przez który dostrzegam budynki i słońce – jest to tutaj jedyne źródło światła.
– Co jest?! Ziemia się zawaliła? Nie było tam wcześniej dziury! – Damian wstaje, otrzepuje spodnie i próbuje zwrócić uwagę przechodniów u góry, ale bez skutku.
– Nie wydostaniemy się nią z powrotem bez pomocy z zewnątrz. – Rozlega się w ciszy szept Shelly. – Nie mamy jak się wspiąć.
– Wygląda to tak, jakby zapadnia zapadła się pod naszym ciężarem. – Damian chodzi wokół gestykulując. – Tak nagle. Ale czemu akurat pod naszym? Tam był tłum ludzi! – Na twarz Damiana wypływa szeroki uśmiech. – Fajnie, kolejna przygoda. Co tym razem? Może żyje tu jakiś smok? Albo bazyliszek? A może są to katakumby i pojawią się zombi lub szkielety?!
– Och, przestań, bo jeszcze wykraczesz! – Choć mój ton jest żartobliwy, niespokojnie zerkam na boki.
Shelly także ogląda się za siebie. Wygląda na przestraszoną.
Nagle promień światła zaczyna się zmniejszać.
– Hej! Stop! – krzyczę, wstając.
– Pomocy! Nie zamykaj! My tu jesteśmy! – wykrzykuje Damian, machając rękoma.
Nastają ciemności.
Dziewczyna zamykająca zapadnię, nawet na chwilę się nie zatrzymała, całkowicie nas ignorując.
– Super – mruczę pod nosem. – Teraz to już na pewno się tamtędy nie wydostaniemy.
Otrzepuję sukienkę z ziemi i wygrzebuję z plecaka latarkę, mając nadzieję, że jakoś przetrwała kąpiel w morzu. Zapalam ją. Jesteśmy w tunelu – z jednej strony ślepy zaułek, a z drugiej nie widać końca.
– Tam powinno być wyjście, prawda? – mówię z nadzieją.
Trochę mnie przeraża wizja pająków, skorpionów, węży czy nietoperzy mogących czaić się na każdym kroku. No i jeszcze nie wiadomo, co innego może tam żyć. A jeśli rzeczywiście istnieją tu te wszystkie stworzenia, o których mówił Damian? W końcu spotkaliśmy już na statku nietypowe dla przeciętnych mieszkańców Ziemi istoty. Brrr...
– Chyba nie mamy wyboru, musimy to sprawdzić – odzywa się łamiącym głosem Shelly, po czym dodaje cicho: – Nigdy nie lubiłam jaskiń i tuneli.
***
Po około dwóch godzinach nieustannego obracania się w poszukiwaniu potworów i po kilkudziesięciu podskokach wywołanych dźwiękami wydawanymi przez Damiana, żeby nas przestraszyć, nadal nie widać wyjścia z tunelu. W końcu docieramy do pierwszego rozgałęzienia.
– Nareszcie jakieś urozmaicenie – mruczę pod nosem i dodaję głośniej: – W którą stronę idziemy?
Shelly posyła mi rozbawione spojrzenie.
– Zanim postanowimy, gdzie pójść, powinniśmy oznaczyć drogę, w której byliśmy – zaczyna swój wywód Damian – może będziemy musieli się wracać i wtedy ciężko nam będzie stwierdzić, skąd przyszliśmy. Proponuję, abyśmy, tak jak w legendzie o minotaurze, zaznaczyli drogę nicią.
– Jestem za – odzywa się szybko Shelly. – Rozpruję kawałek taśmy z mojej sukienki, bo będzie się bardziej rzucała w oczy z powodu jasnego koloru.
Łapie jedną luźną nitkę z rękawa i zaczyna ciągnąć.
– Nie możesz rozpruwać przez całą drogę sukienki! – protestuję. – Nie wiemy, jaki długi jest tunel!
– To kawałek nici zostawię tutaj, kawałek na następnym skrzyżowaniu. – Odgryza nitkę. – Tylko gdzie położyć, żebyśmy ją zauważyli?
– Rozwiń w poprzek. Ważne, byśmy wiedzieli, gdzie szukać.
Shelly robi to, co mówię i losowo wybieramy lewą odnogę. Przy następnym skrzyżowaniu skręcamy w prawo, później ponownie w lewo.
– Misia... – zaczyna Damian, gdy idziemy kolejną długą prostą.
– Nie, nie słyszałam żadnego niepokojącego dźwięku – mówi, celując w niego palcem – i ty również.
– Nie o to mi chodziło. – Przyjaciel zaczyna się śmiać. – Chociaż przed chwilą coś za nami chrupnęło – dodaje poważnie.
Spoglądam na niego sceptycznie, zastanawiając się, jak długo wytrzyma bez uśmiechu.
– W to nawet ja nie uwierzę – stwierdza Misia, klepiąc go po plecach.
– Ale naprawdę! Nie słyszałyście?
– Nie! – mówimy jednocześnie, wzdychając.
– No dobra... – mówi przyjaciel oskarżycielsko. – Nie umiecie się bawić... Poudawałybyście chociaż!
Shelly zamyka oczy z westchnieniem, uśmiechając się pod nosem.
– Taki dorosły, a nadal jak dziecko... – Kręcę głową w stronę Damiana, udając zażenowanie.
Chłopak podnosi wyżej głowę.
– Po prostu nie umiecie się bawić! – dodaje głosem obrażonego malucha, próbując zachować powagę, ale kąciki jego ust drżą.
Oświetlam latarką drogę przed nami i dostrzegam kawałek dalej ścianę. Ślepy zaułek. Znowu.
– Chyba musimy się cofnąć – mówię.
Ruszamy z powrotem. Spoglądam ostatni raz przez ramię i staję jak wryta. Wyłączam latarkę.
– Hej! Co jest? – zaczyna protestować Misia, po czym zauważa, na co patrzę.
Z sufitu padają srebrne promienie oświetlające koniec tunelu. Staję w ich świetle i spoglądam do góry.
Prosto na księżyc.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top