Rozdział Pierwszy

Czuję, że spadam. Żołądek powoli podchodzi mi do gardła. Otwieram oczy i od razu tego żałuję. Przez chwilę jestem oślepiona przez słońce, ale później dostrzegam pod moimi nogami zbliżającą się niebezpiecznie szybko lazurową taflę. Przygotowuję się na uderzenie: uginam lekko kolana i nabieram haust powietrza. Wpadam do wody, po czym automatycznie zaczynam machać kończynami, aby wydostać się na powierzchnię. Rozchylam powieki i ponownie tego żałuję. Nigdy nie lubiłam otwierać oczu pod wodą, jeśli nie miałam okularów do pływania. Wszystko zlewa się w jedno. Zawsze zazdrościłam ludziom, którym nie sprawiało to problemu. Teraz płynę w stronę słońca – przynajmniej mam taką nadzieję – jest to dla mnie po prostu biała plama. Czuję, jak ubranie oraz plecak ciągną mnie w dół. Robię jeszcze parę ruchów nogami i wciągam świeże powietrze. Przecieram piekące od wody oczy. Tuż przede mną wychyla się Damian.

– O rany – mamrocze pod nosem, oddychając szybko.

– A gdzie Shelly? – pytam.

– Misia? Nie wiem. Powinna...

Niespodziewanie obok mnie pojawia się przyjaciółka. Krztusi się i próbuje złapać oddech. Damian podpływa do niej, by ją przytrzymać. Dziewczyna powoli się uspokaja.

– Nie... zdążyłam.. nabrać... powie... trza, jak tu... wpadłam – mówi przerywanym głosem.

Nagle tuż nad naszymi głowami coś przelatuje z hukiem. Rozglądam się. Znajdujemy się pomiędzy dwoma drewnianymi statkami. Wyglądają jakby przypłynęły tu prosto z planu „Piratów z Karaibów". Nawet bandera jednego z nich jest piracka. Z obu wystrzeliwane są kule.

– Chyba przenieśliśmy się w czasie – stwierdzam.

– Przynajmniej z dwieście lat w tył – dodaje Shelly. – Kiedy przestano korzystać z drewnianych statków?

– Czy mi się wydaje, czy... Nie, to przecież niemożliwe... A może... – mruczy pod nosem Damian ignorując pytanie. Prawdopodobnie nawet go nie usłyszał; mrużąc oczy wpatruje się w stronę statku bez pirackiej bandery.

– Coś nie tak? – pytam. Dopiero po chwili uświadamiam sobie, że pytanie jest trochę nie na miejscu, gdyż tutaj w zasadzie wszystko jest nie tak.

– Nie... Tak... Chyba trochę za dużo gier fantasy...

– O co chodzi, Damian? – Shelly łagodnie dotyka jego ramienia.

– Wydaje mi się... Mam wrażenie, że... Czy... załoga tamtego statku... nie wygląda trochę dziwnie? – odpowiada, nie przestając mrużyć oczu.

Obie jednocześnie spoglądamy w tym samym kierunku. Dopiero teraz zauważam, że statek sam w sobie wydaje się nietypowy. Jego sine żagle są postrzępione i ledwo trzymają się rej. Burta w całości pokryta jest małżami i glonami, które z daleka zlewają się w plamę, przybierając odcień mokrego osmalonego drewna. Na dziobie umieszczony jest szkielet ze złączonymi nogami i wyciągniętymi przed siebie rękoma. Na pokładzie uwija się załoga, która z tej odległości nie wygląda niepokojąco. Mrużę oczy. Przecież to niemożliwe! Ze zdumienia przecieram je i potrząsam głową.

Załoga statku wygląda więcej niż dziwnie – niektórzy mają głowę kształtem przypominającą rekina młota, inni dwie pary rąk, czułki albo ogon.

Nagle dziesięć metrów od nas z wielkim hukiem kula uderza w wodę. To wyrywa nas z odrętwienia. Rozglądam się szybko w poszukiwaniu lądu, lecz na horyzoncie nie widać nic, oprócz gładkiej tafli oceanu odbijającej promienie słoneczne i błękit nieba. W naszym kierunku nadciąga ogromna fala; rzucam się w stronę statku pirackiego, mając nadzieję, że inni zrobią to samo. Nie dalibyśmy rady dotrzeć do brzegu, nawet gdybyśmy wiedzieli, w którą stronę płynąć, a druga szansa, żeby  jakoś tam dotrzeć, może się już nie trafić!

Dopływam do burty. Wkładam palce w szczelinę między ciemnobrązowymi deskami. Podciągam się i próbuję znaleźć oparcie dla stóp, ale drewno jest zbyt mokre i śliskie.

– Trzeba wymyślić inny sposób, żeby się dostać na pokład – mówię do przyjaciół, uważnie przyglądając się statkowi.

W powietrzu czuć zapach spalonego prochu unoszącego się z wybuchających nad naszymi głowami armat. Każdy wybuch poprzedzają męskie okrzyki „Ognia!". Wtedy sobie coś uświadamiam. 

– Przecież nie możemy dostać się na górę od tej burty! – odzywam się i muszę odkaszlnąć. Czuję, jak dym oblepia mój przełyk.

– Co? – pyta Shelly. Jej włosy pokrywa cienka warstwa pyłu, który opada na nas przy każdym wybuchu.

– Od razu nas zauważą i pomyślą, że przypłynęliśmy z tego statku potworów. Wezmą nas za szpiegów.

– To powiemy, że byliśmy przetrzymywani – wtrąca Damian pokasłując. – Może porozmawiamy o tym w miejscu, gdzie nie sypie się nam na głowę i można normalnie oddychać?

– Jestem za – rzuca Shelly i zaczyna płynąć w stronę rufy. Razem z przyjacielem ruszamy za nią.

Opływamy rufę. Po drugiej stronie jest o wiele ciszej i nie czuć duszącego dymu. Łapiemy się szczelin między deskami, żeby łatwiej było utrzymać się nad wodą.

– Jeśli założymy, że nas przetrzymywali, to może nam pomogą – odzywa się przyjaciółka swym delikatnym głosikiem. – Zawołamy, oni nas wciągną na pokład i dopłyniemy do portu. –  Patrzy na nas wielkimi zielonymi oczami. – Co o tym myślicie?

– Zapomniałaś o jednym – wtrąca przyjaciel z miną znawcy – to są piraci. Oni bezinteresownie nie pomagają.

– Masz rację – przyznaje zawiedziona. – Pewnie i tak by nas nie usłyszeli.  Prawdopodobnie wszyscy znajdują się po drugiej stronie i są ogłuszeni przez armaty.

– Mamy więc szansę niepostrzeżenie wejść na statek od tej burty – stwierdzam.

– Tylko jak? – Damian wypowiada to, co nam wszystkim chodzi po głowach.

– Może znajdzie się jakaś lina przy dziobie?

Przyglądam się statkowi, szukając sposobu, jak dostać się na górę, gdy wtem coś dostrzegam. Przecież to jest zbyt łatwe! Aż chce mi się śmiać.

– Co cię tak rozbawiło? – pyta chłopak.

– My się silimy, a rozwiązanie mamy pod nosem. –  Wskazuję na burtę. – Przecież tam jest drabina!

– A co zrobimy, jak się tam dostaniemy? – zastanawia się Shelly.

– Możemy się przekraść pod pokład i schować – proponuje Damian.

– Ale jak nas znajdą, to potraktują tak samo, jak szpiega wrogów!

– Jak nas znajdą – wtrącam – to możemy powiedzieć, tak jak mówiłaś, że nas uprowadzili i udało nam się uciec oraz, że pragniemy tylko dopłynąć na brzeg. Myślę, że nie będą nas łączyć z tymi potworami, jeśli będzie już po bitwie. – Nie mówię jej o mojej obawie, czy to, za kogo mamy zamiar się podawać, wkrótce nie okaże się prawdą. Odpycham od siebie tą myśl i posyłam przyjacielowi uśmiech. –  Popieram twój pomysł.

– Dzięki – odpowiada i spogląda pytająco na Shelly.

Misia patrzy wpierw na mnie, potem na niego i w końcu zgadza się z ociąganiem.

Podpływamy do drabinki i po kolei się wspinamy. Wykonana jest z całkowicie przemoczonego grubego sznura. Na mnie też zresztą nie ma ani jednej suchej nitki. W trampkach czuję wodę, a dżinsy zaczynają mnie obcierać. Mam wrażenie, że moje ubranie i plecak łącznie ważą tonę. Odgarniam z czoła mokre włosy i wspinam się dalej.

Gdy docieram na górę, ostrożnie wyglądam nad krawędź statku. Tak, jak podejrzewaliśmy, piraci znajdują się po przeciwnej stronie. Podciągam się, przerzucam nogi przez burtę i kucam, chowając się za szalupą znajdującą się tuż obok. Pozostali robią to samo. Wykręcam włosy i ubranie, wylewam wodę z butów.

– I co dalej? – szepcze Shelly.

– No właśnie, co dalej? – powtarzam.

Wychylam głowę zza łódki.

Pokład jest duży. Zmieściłoby się na nim przynajmniej dziesięć samochodów osobowych. Niedaleko szalupy znajdują się schody prowadzące na podwyższenie. Dostrzegam tam ster. Stoi za nim niski ciemnoskóry mężczyzna z przepaską na oku i chustą na głowie. Za nim zauważam drzwi i dwa zakratowane okna. Może to kajuta kapitana? Pod podwyższeniem zapewne znajduje się także pomieszczenie, bo dostrzegam kolejne dwie pary drzwi – mniej ozdobnych, niż te u góry. Z jednego z nich co chwila ktoś wychodzi lub wchodzi. Odwracam się do przyjaciół i oznajmiam:

– Nie damy rady zejść pod pokład niezauważeni. Za dużo osób się tam kręci.

Shelly przygryza wargę.

– Czyli zostajemy tutaj? – pyta.

– Jest to trochę ryzykowne – odpowiada Damian. – W każdym momencie mogą użyć tej szalupy. Może zechcą podpłynąć na brzeg albo przegrają tę wojnę i będą się ewakuować z tonącego okrętu. Chociaż, teoretycznie, kapitan i statek to dwie nierozerwalne rzeczy...

Posyłam mu spojrzenie mówiące:  „ty to umiesz podnieść na duchu".

– W sumie to masz rację – przerywam mu wywód – choć mam nadzieję, że użyją jej tylko po to, żeby podpłynąć do brzegu, a ty? – Damian uśmiecha się do mnie. Po chwili coś sobie przypominam. – Niedaleko nas są schody prowadzące na podwyższenie. Moglibyśmy się pod nimi ukryć.

– A nikt nas nie zauważy? – pyta Shelly, wychylając się zza Damiana. Ręce opiera na jego zgiętych kolanach.

– W takim zamieszaniu? Chyba nie powinni – odpowiadam i już chcę wyjść, gdy przyjaciel mnie zatrzymuje.

– Ja pójdę pierwszy.

– I tak bym musiała stąd wyjść, żeby cię przepuścić. – Uśmiecham się przepraszająco.

Czekam na moment, kiedy nikt nie patrzy w naszym kierunku, wyskakuję zza szalupy i pędzę w stronę schodów. Przeskakuję nad zwiniętym sznurem. Jeszcze tylko chwila... i nagle mam bliskie spotkanie z podłogą. Nie zauważyłam ciągnącej się przez cały pokład liny! Mam wrażenie, czy zrobiło się tak dziwnie cicho? Bitwa się skończyła. Nie toniemy. Piraci wygrali. Zrywam się do biegu, ale już wiem, że zostałam zauważona.

– Stój, dziewczyno! Gdziekolwiek się schowasz, znajdziemy cię! – rozlega się za mną mocny, zachrypnięty głos.

Ma rację. Jeśli nie dam się złapać, przeszukają każdy centymetr okrętu. Ściągnę wtedy piratów nie tylko na mnie, ale też na Shelly i Damiana.

Zmieniam kierunek, otwieram drzwi prowadzące na dół i zbiegam po schodach. Przeciskam się koło zdezorientowanych piratów. Słyszę za sobą tupot i wrzask: „Łapać ją, wy leniwe durnie!". Uśmiecham się pod nosem. Może się trochę przebiegniemy? Podnoszę nad głowę linę służącą za poręcz i szybciej zeskakuję ze stopni. Zatrzymuję się przed wiekowym piratem, którego rozłożone na boki ręce blokują mi drogę. Uśmiecha się do mnie, ukazując dwa złote zęby i inne braki w uzębieniu. Posyłam mu buziaka i nurkuję pod jego ręką. Biegnę dalej, próbując zapamiętać układ pomieszczenia. Po obu stronach stoją armaty, a za nimi zaczynają się cele. Zejście na niższy pokład znajduje się mniej więcej w połowie drogi. Pcham z całej siły ułożone w piramidkę ładunki, posyłając je pod nogi goniącym. Zbiegam na dół. Wiszą tutaj hamaki dla załogi, a na końcu „sypialni" dostrzegam poustawiane skrzynie. Tam się chowam. Mam nadzieję, że przyjaciele zdążyli już się ukryć.

Czekam, aż więcej piratów znajdzie się na dole. Mocno popycham stojącą wyżej skrzynię. Ani drgnie. Co oni tam włożyli? Próbuję z kolejną i prawie uderzam głową w drewno. Ta chyba była pusta. Jednak efekt jest. Piraci, ściągnięci hałasem upadającej skrzynki albo uderzeniem moich rąk podczas amortyzacji, zbiegają się wokół. Udaję przerażenie i cofam się, aż plecami uderzam o ścianę. Szczerzy się do mnie kilkanaście potwornie cuchnących nieogolonych facetów w chustach na głowach i w postrzępionych ciuchach. Fuj! Kiedy oni się ostatni raz myli?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top