Rozdział Dwudziesty Szósty
Powietrze w knajpie jest gęste od dymu sączącego się z wielkiego kamiennego paleniska. Nad tańczącym ogniem wśród skwierczenia tłuszczu powoli obraca się na rożnie pokaźnych rozmiarów prosię. Mieszanina zapachów od tych najbardziej apetycznych po odrażające przyprawia o istny zawrót głowy.
Cudem udało nam się znaleźć miejsce w zapełnionej po brzegi sali. Przycupnęliśmy na brzegu jednej z trzech długich ław wzdłuż okien. Siedzący naprzeciw nas mężczyźni w średnim wieku o przeciętnych twarzach byli zbyt pochłonięci zajadaniem skrzydełek, żeby nas zauważyć. Z ulgą przyjęłam pojawienie się zamówionych przez Darina dań, dzięki którym mogłam przerwać niezręczną rozmowę o mojej relacji z Shelly i Damianem. Wiedziałam, że cokolwiek powiem, Darin może wykorzystać później przeciwko mnie.
Gdy tylko aromatyczny zapach wątróbki z jabłkami dociera do moich nozdrzy, zapominam o wszystkich problemach i całkowicie zatracam w jedzeniu.
– Czy masz ochotę na kufel cydru do posiłku? – pyta chłopak, gdy rozkoszuję się słodkim smakiem pieczonego jabłka.
Przytakuję energicznie, biorąc kolejny kęs owoca.
– Podaj w takim razie cztery – mówi rozbawiony do kelnerki, która najwyraźniej nie zdążyła jeszcze odejść.
Podnoszę zaskoczona wzrok.
– Cztery? – pytam.
Kątem oka dostrzegam, że mężczyźni przed nami również patrzą na Darina z konsternacją.
– Owszem – odpowiada chłopak i unosząc pogardliwie brew odwraca się do naszych sąsiadów. – Poznaj proszę Gowana – wskazuje mężczyznę siedzącego naprzeciw mnie, z krótko przystrzyżoną brodą – i Bidevena – kiwa na jego towarzysza, którego czarne wąsy połyskują kropelkami tłuszczu – moich starszych kuzynów, którzy nie przyszli nam z pomocą.
Po tych słowach twarze mężczyzn przybierają kolor ćwiartek pomidorów na talerzu Darina.
– Przepraszamy, Pa... Darinie – mamrocze pod nosem Bideven, spuszczając smętnie głowę.
– Chcieliśmy dać wam trochę prywatności – dodaje Gowan, zerkając ze strachem na młodszego kuzyna. – Nie chcieliśmy przeszkadzać.
Patrzę zaskoczona jak dwóch rosłych facetów po czterdziestce korzy się przed nastolatkiem. Darin, jakby nie dostrzegał w tym fakcie niczego nadzwyczajnego, obrzuca ich wzgardliwym spojrzeniem, po czym przenosi uwagę na mnie.
– Wybacz nieprzyjemności, ale przez tych głupców, którzy nie zachowali odpowiedniej czujności, naraziłem twoje życie. Mam nadzieję, że wybaczysz to niedopatrzenie z mojej strony.
Pochyla głowę w przepraszającym geście.
Czy ten dzień może okazać się jeszcze dziwniejszy? Sądziłam, że nic mnie więcej nie zszokuje po magicznym pojawieniu się Shelly z obrzydliwym pomysłem na przedwczesne obchodzenie Halloween, a tu, tego samego wieczora, Darin zachowuje się jak arystokrata i przeprasza. On. Mnie. Przeprasza.
– O-okej – dukam.
Gdy się prostuje, spojrzenie jego ciemnych oczu jest poważne i nieugięte.
– Przez tych idiotów mogłaś zginąć.
W tym momencie pojawia się Melinda, stawia przed nami kufle z cydrem i z zaciśniętymi w cienką linię ustami pospiesznie odchodzi.
Darin gwiżdże przez zęby, odprowadzając wzrokiem jej rozkołysane biodra.
– Chyba jest zazdrosna o twoje miejsce – mówi z błyskiem w oku, obejmując kufel. – Nie przywykła do obsługiwania znajomych twarzy.
Spuszczam powieki zawstydzona.
– Wkrótce do tego przywyknie, nie trzeba się nią przejmować. – Darin opiera rękę na moich plecach i głaszcze powoli. – Taki jest porządek rzeczy. Jedni służą, a drudzy są obsługiwani. Przy mnie będziesz należeć do tej drugiej grupy. – Przesuwa dłoń na talię i przyciąga do siebie. – Proponuję wznieść toast za właściwe wybory. – Puszcza mi oko i stuka szklanicą z kuzynami.
Boże, daj mi siłę, bym zwalczyła chęć wylania cydru na jego głowę. Łapię swój napój i wypijam na raz połowę. Odstawiam z hukiem na stół. Trzy pary oczu wpatrują się we mnie z osłupieniem.
– No co – wzruszam ramionami, oblizując pianę z ust – byłam spragniona. Od rana nic nie piłam.
Darin uśmiecha się krzywo.
– A gdzie to wędrowałaś pozostałe pół dnia? – dopytuje, po czym odgryza mięso z udka kurczaka. – Późno wracałaś.
– Szukaliśmy pewnych informacji w bibliotece.
– I udało się znaleźć?
Kręcę przecząco głową i biorę gryza wątróbki.
– Tutejsza biblioteka jest znacznie uboższa od tej na zamku.
Zamieram.
Królewska biblioteka?
– Skąd ta informacja? – pytam pośpiesznie. – Wiesz, jak się do niej dostać?
Przez twarz chłopaka przebiega cień paniki, ale zaraz znika pod zwykłym samozadowoleniem.
– To zależy, jak bardzo się postarasz o odpowiedź.
Przewracam oczami.
– Pytam poważnie.
– Mógłbym się dowiedzieć. Wszystko zależy od ceny. – Unosi zaczepnie brew.
Królewska biblioteka może być naszą szansą na powrót. Może to właśnie tam znajdują się wszystkie informacje. Krzywię się z niesmakiem. To by znaczyło kolejny dług u Darina.
– Pomyślę nad tym. Dzięki za propozycję – odpowiadam i notuję sobie w głowie, że muszę rozważyć z Damianem wszystkie za i przeciw.
– A co, gdybym już teraz był w posiadaniu informacji, których potrzebujesz? Nie chciałabyś ich poznać?
– Nawet nie wiesz, jak bardzo – mruczę pod nosem.
– Nie warto zaryzykować? – pyta, błyskając śnieżnobiałymi zębami.
Wzdycham zrezygnowana.
– Szukaliśmy czegokolwiek o Drzwiach... takich portalach do innych światów.
– Każdy słyszał o Drzwiach, panienko – odzywa się znienacka Gowan – ale mało kto w nie wierzy. Czasem strach nawet o nich wspominać.
– Ci, co zbytnio rozpytują, znikają bez śladu – dodaje z przekąsem Bideven. – To nie przynosi nic dobrego...
– Dlatego lepiej zakończmy temat – wtrąca Darin ostro.
– Nie, proszę – uśmiecham się słodko do kuzynów – mówcie dalej. Chcę wiedzieć.
Gowan rozgląda się w roztargnieniu po sali, po czym nachyla w moją stronę. Czuję, jak Darin zaciska dłoń na moim boku.
– Była taka kobieta – podejmuje starszy kuzyn – bredziła do siebie i krzyczała, że wszystko to ułuda i bujda. Biedaczka odchodziła od zmysłów, gdy kolejni pytani biesiadnicy nie wiedzieli, gdzie może odnaleźć portal.
– Aż pewnego razu zniknęła – szepcze Bideven. Jego żabie oczy niespokojnie zerkają na sąsiednie stoliki. – Strażnicy powiadają, że tacy pomyleńcy jak ona gniją w królewskich lochach, ale nie daję wiary. Lochy są potwornie ciche, a obłąkani zawsze krzyczą.
– Jak wyglądała? – pytam.
Może jednak jest szansa, że tak zupełnie bez śladu nie przepadła i coś wie.
– Twarz zazwyczaj skrywała pod kapturem i nosiła długi płowy warkocz, ale ci, co ją widzieli bez kapoty, powiadali, że miała urzekającą urodę. – Gowan kręci głową z żalem. – Szkoda, że wariatka.
– To samo mówiłeś o Mojmirze, gdy byliśmy jeszcze kadetami. – Uśmiecha się pod nosem Bideven, ruszając wąsami. – Dzień później wyznałeś jej miłość.
– Jesteście żołnierzami? – pytam zaskoczona.
– Właściwie to gwardzistami Jego...
– Byłymi gwardzistami, kuzynie – przerywa Darin krewniakowi. – Ciągle o tym zapominasz.
Rozbawione twarze mężczyzn naraz pochmurnieją.
– Przykro mi – mówię.
– Takie są skutki niewłaściwego pełnienia swoich obowiązków – stwierdza Darin z niewzruszoną miną, po czym na jego twarzy wykwita szeroki uśmiech na widok idącej w naszą stronę Melindy. – Proponuję pomówić o czymś weselszym przy kolejnym kuflu piwa.
– Cydru – wtrącam pośpiesznie.
– Wiem, wiem, Kotku.
Opiera rękę na mojej dłoni i z lubieżnym uśmiechem odwraca się do Melindy, której błękitne spojrzenie strzela we mnie błyskawicami. Spuszczam zawstydzona wzrok i próbuję wyswobodzić rękę, ale Darin zaciska palce.
– Trzy piwa i jeden cydr na mój rachunek – mówi.
Kelnerka kiwa głową, wydymając rubinowe usta i pochyliwszy się nad stołem, zgarnia puste szklanice. Jej upchany w sukienkę biust balansuje na wysokości oczu Darina.
– Mogę się jeszcze na coś przydać? – pyta, odgarniając pukle złotych włosów.
– Zaraz schodzisz ze zmiany? – Chłopak unosi brew.
Na jej krągłej buzi wykwitają rumieńce.
– Tak... jak tylko przyniosę piwo.
– W takim razie możesz. – Darin wyciąga z kamizelki parę monet i wykłada na tacę kelnerki. – Weź, proszę, poranną zmianę Niki.
Obie rozdziawiamy usta ze zdziwienia. Melinda odwraca się na pięcie i z widocznym niezadowoleniem znika wśród stolików.
– To chyba znaczyło tak. – Darin wzrusza ramionami i uśmiecha się do mnie szeroko. – Nie musisz dziękować.
– A-ale ja nie...
– Już się nie jąkaj – mówi nonszalancko, obejmując mnie ramieniem. – Wszystko załatwione. To co słychać u Majmiry? Jak tam dzieciaki?
Przecieram twarz dłońmi, a następnie odliczam w myślach do dziesięciu.
Zapowiada się długa noc.
***
– Ale przecież brownie to ciastko! – mówię z udawanym oburzeniem.
– Nie-nieprawda. – Bideven kręci głową. – Właśnie Brownie zastąpił mnie wtedy po-podczas wypasania i ojciec...
– Zostawiłeś owce same z ciastkiem? – Wybucham śmiechem. – Nic dziwnego, że schadzka okazała się klapą!
– Kotku, tłumaczyłem już, że Brownie to taki domowy skrzat – mówi znużonym głosem Darin. – Daj mu dokończyć historię...
Przekrzywia kufel i z zainteresowaniem spogląda na resztki piany.
– Co tam widzisz? – pytam z szerokim uśmiechem. – Jakieś kształty? Samoloty, króliczki, smoki? Bo dla mnie to wygląda jak... – Przekrzywiam głowę i mrużę oczy, przyglądając się drobnym bąbelkom połyskującym kolorami tęczy, które pękają i zapadają się pod ciężarem spływających kropli piwa.
– Nika? Co ciekawego zobaczyłaś?
Podnoszę wzrok znad pustego naczynia i napotykam pytające spojrzenie Darina tuż przy mojej twarzy. Nawet nie zauważyłam, kiedy oparłam się na jego udach. Ups. Pośpiesznie się odsuwam.
– Gdzie? – pytam między jednym czknięciem a drugim. – W kuflu? – Wyszczerzam zęby w uśmiechu. – Że jest pusty.
Darin unosi idealnie wystylizowaną brew. Gryzę się w język, żeby nie zapytać, gdzie je depiluje. Może zna kogoś godnego polecenia?
– Ale znam na to rozwiązanie! – mówię, opróżniając swoją szklanicę. – Zamówmy jeszcze po jednym! Gdzie jest kelnerka?
Rozglądam się szybko po sali, aż stoliki zaczynają wirować, a biesiadnicy, których zostało już niewielu, przypominają wielobarwne plamy. Czuję się jak w wesołym miasteczku.
– Ojej... – Łapię krawędź stolika, gdy niekontrolowanie lecę do tyłu. Próbuję zmusić otoczenie do przystopowania. Zajmuje chwilę, ale w końcu się udaje.
– Właśnie: „Ojej!" – przedrzeźnia mnie Darin i wstaje. – Myślę, że tobie na dzisiaj wystarczy alkoholu.
Chłopak obchodzi ławę i pomaga mi się podnieść. Robię smutną minę, wydymając usta.
– Moim zdaniem, po prostu znudziła cię historia Bidevena o podbojach damskich serc – szepczę mu do ucha, gdy obejmuje mnie w talii ramieniem i prowadzi w stronę pokoi. – To bardzo nieuprzejme z twojej strony tak wychodzić w połowie opowieści. – Odwracam się do mężczyzn i macham im, dodając wesoło na odchodnym: – Śpijcie dobrze! Miło się rozmawiało.
Umięśnione ręce Darina obracają mnie z powrotem w kierunku tylnego wyjścia. Przez chwilę świat ponownie wiruje jak na karuzeli.
– „Śpijcie dobrze"? Co to miało znaczyć? – mówi chłopak, lawirując między pustymi stolikami. – Wiesz, że jesteś pijana i gadasz bez ładu?
Wybucham śmiechem, przez co niemal potykam się o stojące na drodze krzesło.
– I składu – dodaję.
– Słucham? – Usta Darina wykrzywiają się w dziwnym grymasie przypominającym próbę powstrzymania uśmiechu.
– No wiem. – Wzruszam ramionami, gdy mijamy kontuar. Znikamy za rogiem korytarza odprowadzani pytającymi spojrzeniami kelnerek.
– Co wiesz? – pyta pobłażliwie.
Drewniane klepki pod wzorzystym dywanem trzeszczą w rytm naszych kroków.
– Że jestem pijana i się mnie wstydzisz. – Robię nadąsaną minę i krzyżuję ręce na piersi. – Ja tylko się dobrze bawiłam.
Uzmysławiam sobie, że, chociaż to niewiarygodne, podczas kolacji z Darinem i jego kuzynami rzeczywiście zapomniałam o wszystkich problemach i gryzących mnie troskach. Naprawdę czułam się w porządku.
Cienie naszych sylwetek tańczą na ścianach holu, gdy mijamy kolejne kinkiety przykryte czerwonymi abażurami. Zbliżają się, oddalają, wydłużają i skracają. Złocona kremowa tapeta ożywa, odbijając światło świec.
– Mylisz się, Kotku – odzywa się powoli Darin i przystaje przy drzwiach mojego pokoju. – Nie wstydzę się ciebie. Wręcz przeciwnie, schlebia mi, że podobał ci się czas, który wspólnie spędziliśmy.
Zabiera rękę z moich pleców, a ja, naraz nieprzyjemnie świadoma, jak bardzo pomagał mi utrzymywać pion, opieram się plecami o ścianę.
– Ale zabrałeś mnie z sali, gdy w końcu mogłam pozwolić sobie na chwilę relaksu i szczęścia! – wyrzucam z siebie.
Przez moment patrzy na mnie zaskoczony, po czym na jego twarz ponownie wypływa samozadowolenie. Oczy, niemalże czarne, błyskają rozbawieniem.
– Naprawdę czułaś się przy mnie szczęśliwa? – Podchodzi bliżej z krzywym uśmiechem. Pojedyncze ciemne pasemka wyślizgnęły się z jego strannie zaczesanego kitka i opadają swobodnie na szerokie, umięśnione ramiona. Palce mnie świerzbią, żeby odgarnąć je na miejsce. Zamiast tego tylko kiwam głową, onieśmielona rewelacyjnie opinającą się na klacie kamizelką i wyraźnie rysującymi się pod cienką koszulą bicepsami.
– Nika... – Kładzie dłoń na moim policzku i powoli się nachyla. Odurzona zapachem jego wody kolońskiej przymykam powieki. Nasze usta dzielą milimetry...
Drzwi otwierają się z hukiem. Podskakuję, uderzając Darina w czoło.
– Nika? Usłyszałem głosy i... – Damian patrzy na nas z niedowierzaniem. Wydaje się niezwykle trzeźwy i pobudzony, jak na osobę, która jakiś czas temu ledwo kontaktowała ze światem.
– Ten to zawsze musi mieć wejście. – Darin zaciska zęby i odsuwa się, kręcąc głową. Damian taksuje mnie niespokojnym wzrokiem, po czym spogląda ze złością na Darina.
– Zostaw ją w spokoju – mówi.
– Do niczego jej nie zmuszałem. Robiła wszystko dobrowolnie.
– To prawda? – Przyjaciel zerka na moją płonącą z zażenowania twarz. Przytakuję i przykładam dłonie do rozpalonych policzków.
Darin uśmiecha się wyzywająco do Damiana.
– Wystarczyła odrobina alkoholu i już zapomniała o tobie: wzdychającym z tęsknoty przyjacielu czekającym na nią samotnie w pokoju. Znalazła w mych ramionach pocieszenie, którego nie doczekała się u ciebie. Przez twoją lekkomyślność ryzykowała życiem. Zawiodłeś ją.
Odrywam się od ściany i zataczając, kieruję w stronę otwartych drzwi. Nie chcę tego słuchać. Pragnę zniknąć, nim padną następne słowa. Wiem, że na twarzy przyjaciela maluje się wściekłość, ale również poczucie winy, a ja nie potrafię niczemu zaprzeczyć. Damian łapie mnie delikatnie, zatrzymując w przejściu.
– Spałeś, kiedy Nika potrzebowała pomocy. Zabrałem ją, żeby zapomniała o tym wszystkim, czego doświadczyła przez twój błąd.
Spuszczam głowę, a z moich oczu zaczynają cieknąć łzy.
– Skończ już, Darin – szepczę błagalnie.
– Jak sobie życzysz, Kotku. Wiedz tylko, że też uważam kolację za udaną. Śpij dobrze. – Odwraca się, żeby odejść, ale słyszę jeszcze, jak rzuca przez ramię: – A ty na przyszłość nie zapomnij upewnić się, że twoja wybranka, nawet tymczasowa, nie jest wampirem.
Gdy uchwyt Damiana słabnie, wbiegam do pokoju i rzucam się na łóżko zalana łzami.
– Przepraszam, że cię zostawiłam samego – mówię w poduszkę.
Przyjaciel zamyka drzwi, przemierza dzielącą nas odległość i siada na krawędzi materaca.
– To chyba ja powinienem przeprosić. Nie wiem dokładnie, co się wydarzyło, ale najwyraźniej nieźle skopałem sprawę, skoro nic nie pamiętam, a ty jesteś pijana i masz poplamioną krwią sukienkę.
Pociągam nosem i wydaję z siebie zdławiony dźwięk.
– Co to był za odgłos? Jęczący lemur? – pyta Damian.
– Nie wiem – mówię, uśmiechając się krzywo. – Wolałabym pominąć fragment z piwem. To był błąd. Nie sądziłam, że tak to się wszystko potoczy.
– Prawie dałaś się pocałować Darinowi! Musi być z tobą naprawdę źle, a to jedynie wzmaga moje wyrzuty sumienia.
– To przez to piwo... i cydr... Napiłam się, żeby jakoś wytrwać do końca. Później, gdy zaczęło nam się dobrze rozmawiać, z moich myśli zniknęły obrazy minionego wieczoru i wspomnienia wszystkiego, co się wydarzyło. Nie chciałam, żeby wróciły, nie chciałam, żeby ten czas dobiegł końca i piłam dla towarzystwa, aż straciłam rachubę... Przepraszam cię, naprawdę nie chciałam... – Zaciskam powieki, ale nie jestem już w stanie powstrzymać dławiących mnie koszmarów, które ponownie dobijają się do mojej głowy, oraz łez płynących strumieniami po policzkach. – Przepraszam. To wszystko mnie przerosło.
Wybucham niekontrolowanym płaczem, w którym kryje się cały ból i tęsknota, strach, zagubienie, a przede wszystkim – ulga, że odzyskałam Damiana.
Przyjaciel kładzie się za mną na łóżku, przykrywa kocem i daje się wypłakać. Odgarnia z twarzy moje mokre włosy, przeprasza zbolałym głosem, głaszcze trzęsące się ramiona i szepcze do ucha słowa otuchy, kołysząc mnie do snu.
Przepraszam najmocniej za opóźnienia, ale mimo wakacji, mam masę spraw na głowie :( Za to w ramach rekompensaty rozdział wyszedł trochę dłuższy niż zazwyczaj :D
Następny się jeszcze piecze, lecz zrobię, co w mojej mocy, żeby wyrobić się z nim i wrzucić cieplutki w następnym tygodniu. Nie bijcie, jak się nie uda, proszę... >.<
Chciałabym jeszcze podziękować ślicznie za wszystkie głosy w konkursie oraz komentarze, które po sobie zostawiacie. Mam banana na twarzy za każdym razem, gdy widzę kolejne wyświetlenia i Wasze reakcje na moje bazgrołki. Nawet nie wiecie, jak jest mi miło i jak wiele się przyczyniacie do całego procesu pisania. Nadajecie jemu sens i bardzo Wam za to dziękuję <3
Miłego dnia!
Allicea ;*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top