Rozdział Dwudziesty Piąty
W mało elegancki sposób pociągam nosem, żeby móc na powrót oddychać i wycieram wierzchem dłoni kapiące na marynarkę Damiana łzy.
– Twój nadgarstek! – Darin odciąga moją rękę od twarzy, zębami odrywa mankiet koszuli i zawiązuje na nadgarstku.
– Dzięki – szepczę. – Całkowicie o tym zapomniałam.
– Co ci się stało? – pyta, zawiązując materiał na supeł. Prowizoryczny opatrunek już zaczyna zmieniać barwę.
W przeciwieństwie do mnie i Damiana, Darin, poza paroma zadrapaniami na twarzy, nie odniósł żadnych szkód. No, może z wyjątkiem zabrudzonej ziemią odzieży i naderwanego mankietu koszuli. Gdy kończy wiązać węzeł, jego orzechowe tęczówki ze skupieniem prześlizgują się po moim ciele w poszukiwaniu innych oznak skaleczenia, aż w końcu docierają do oczu.
– Shelly nazwała to Ceremonią Związania... – mówię. – Nie do końca wiem, co to miało znaczyć.
– Shelly? – odzywa się znienacka Damian. Ma zamglone, nieobecne spojrzenie. – Czyli to nie był sen? Misia rzeczywiście tu była?
Sen.
Nie, zdecydowanie nie.
Zaciskam drżące usta i przenoszę wzrok na światło latarni, żeby powstrzymać płacz.
Widząc moją reakcję, Darin ostrożnie zabiera z mojej dłoni szmatkę, po czym odsłania ranę Damiana.
– No dobra, chłopie, myślę, że czas się stąd zwijać. – Spoglądam zdziwiona na Darina. – Coś nie tak? Sądzę, iż to nie najlepszy pomysł leżeć w ciemnym zaułku, podczas gdy tuż obok jest wasz pokój.
– Słuszna uwaga – przyznaję, na co w odpowiedzi dostaję szeroki uśmiech. Jeden z tych, który mówi, że jego właściciel doskonale wie o swej błyskotliwości.
Darin łapie Damiana pod pachy i pomaga mu się podnieść, co nie jest łatwe, biorąc pod uwagę fakt, że pod chłopakiem uginają się nogi. Pospiesznie podchodzę od drugiej strony, zarzucając na barki ramię przyjaciela.
– Czemu on zachowuje się w ten sposób? Co Shelly mu zrobiła? – pytam, gdy zataczając się, ruszamy w stronę tylnego wejścia. Oboje są podobnego wzrostu, a ja... ledwo sięgam im pod brody, więc nasza trójka musi wyglądać z boku dość komicznie. Niemalże bezwładne ciało Damiana sprawia, że każdy krok przypomina brnięcie przez ruchome piaski.
– Wypiła jego krew – stwierdza Darin spod drugiego ramienia – i to sporo, jak podejrzewam.
– Czyli to przez utratę krwi?
– Nie, aż tyle mu chyba nie ubyło. Przyczyną jest coś w rodzaju używki, którą wampir wprowadza do organizmu ofiary przez ślinę, żeby z nim nie walczyła.
– Jak środek usypiający?
– Raczej afrodyzjak, moja droga – odpowiada zalotnym tonem. – Widziałaś, jak wyglądali wtedy, pod murem. Z pewnością nie jak wilk i owca. I zdecydowanie żadne z nich nie miało nic przeciwko dokończeniu posiłku. – Śmieje się cicho pod nosem i dodaje: – Właściwie to ja także, dopóki się nie wtrąciłaś. Chętnie jednak powrócę do tematu, który zaczęliśmy, zanim postanowiłaś dołączyć do trójkąta. Poczułem się wtedy brutalnie odtrącony.
Przewracam oczami.
– Tym oto sposobem zniechęciłeś mnie do zadawania dalszych pytań – mówię znużonym tonem, gdy docieramy do drzwi. Wygrzebuję z kieszeni Damiana klucz i przy akompaniamencie śmiechu Darina przekręcam zamek.
– Spokojnie, Maleńka, nie ma się czym denerwować.
Przekraczamy próg i pospiesznie kierujemy się w stronę naszego pokoju. Nie chcę wzbudzać zainteresowania. Korytarz jest pusty, ale wyraźnie słychać śmiech, rozmowy i szczęk naczyń dobiegający z głównego pomieszczenia knajpy.
Otwieram obłażące z farby drzwi i przeciskamy się przez framugę do niewielkiej sypialni. Dokładamy starań, żeby delikatnie położyć Damiana na łóżko, lecz w ostateczności i tak bezwładnie opada na poduszkę – kontakt z rzeczywistością stracił prawdopodobnie już na zapleczu.
– Przytulnie tu – stwierdza Darin, spoglądając z miną znawcy na kinkiet z kwiatowym abażurem. Zapala zapałkę i przykłada do knota. – Chociaż spodziewałem się łoża małżeńskiego.
– Niespodzianka – mruczę pod nosem i zdejmuję Damianowi buty. Mamrocze, ale sine usta na powrót stały się różowe, a na policzki wystąpiły rumieńce. Wygląda, jakby smacznie spał i nie zamierzał się budzić. Opatulam przyjaciela kocem.
– To normalne? – pytam. – On w ogóle jutro wstanie?
Darin opiera się niedbale o ścianę. Gdy podnosi znad wypielęgnowanych paznokci znudzony wzrok, blask zapalonej świecy prześlizguje się po zaczesanych gładko ciemnych włosach i kładzie ostrymi cieniami na policzkach.
– A czy ty w końcu pójdziesz ze mną na kolację? – odzywa się poirytowany.
– Martwię się o niego – odpowiadam z oburzeniem. – Przed chwilą przyjaciółka, którą znam od dziecka, piła jego krew na moich oczach, niczym wampir z książek fantasy. Następnie odprawiła ze mną jakiś porąbany rytuał, podczas którego Damian prawie się wykrwawił, a teraz odleciał zanim położyliśmy go na łóżku. Po tym wszystkim pytasz mnie, czy w końcu wybiorę się z tobą na kolację? Muszę się nim zająć!
Ostatnie słowa niemal wykrzykuję. Czuję się sfrustrowana, wykończona i... zagubiona. To, co się wydarzyło na zapleczu przemieliło mnie, po czym wypluło w postaci bezkształtnej masy myśli i uczuć. Wszystko to za sprawą jedynych prawdziwych osób w tym wirtualnym świecie. Utknęliśmy tu wspólnie, a zamiast trzymać się razem, coraz bardziej się oddalamy. Ledwo odzyskana przyjaciółka postradała zmysły i ponownie nas opuściła, pozostawiając więcej pytań niż odpowiedzi, a Damian... no cóż, jak na razie tylko śpi albo bredzi, a późniejszy kontakt z jego osobą widnieje pod znakiem zapytania.
Biorę drżący oddech i obejmuję ramionami, próbując przytrzymać pokruszoną skorupę, która nie pozwala mi się rozpaść na malutkie kawałeczki.
– To był wampir – stwierdza Darin spokojnym tonem, wyrywając mnie z otchłani czarnych myśli. Przenoszę na niego pusty wzrok. – Ta dziewczyna, która mnie zaatakowała – odpowiada na moje niezadane pytanie – była wampirem.
Przed oczami przelatują mi wspomnienia wydłużonych kłów, którymi błyskała w świetle latarni, krew Damiana na twarzy. Wszystko pasuje do tego określenia. Przecież na pierwszy rzut oka było to oczywiste, a jednak... niemożliwe. Shelly jest tylko graczem, nie mogłaby stać się wampirem.
Choć trafiliśmy do świata wirtualnego, to jednak zachowaliśmy prawdziwe osobowości... Prawda?
A może śmierć jest rozwiązaniem? Ginąc w Grze zmieniamy postać?
Odrzucam pospiesznie wszelkie plany rodzące się w następstwie tej myśli. Są zbyt ryzykowne. Nie mam pewności, co mogłoby się wydarzyć. Czy zniknęłabym stąd na zawsze, czy zmieniła w wampira? Szukała zemsty? Wzgardziła przeszłością i przyjaciółmi? Lepiej, żeby tylko Shelly pałała do nas nienawiścią, niżeli byśmy w trójkę skłóceni utknęli tu na zawsze.
Zaciskam zęby, spoglądając na nieruchomą twarz przyjaciela. Jeśli będę musiała, sama odnajdę Drzwi i sprowadzę nas wszystkich do domu. Zrobię, co w mojej mocy, żebyśmy wrócili razem.
– Nika? Słuchasz mnie?
Ale nim stoczę walkę o powrót moich przyjaciół do domu, muszę stawić czoła ostatniemu dzisiaj wyzwaniu – kolacji z Darinem.
Zamykam oczy i po raz setny w jego obecności odliczam do dziesięciu.
– Przepraszam – mówię i zerkam na chłopaka – zamyśliłam się. Możesz powtórzyć?
Darin wzdycha teatralnie.
– Mówiłem, że za kilka godzin twój towarzysz będzie jak nowo narodzony. Przed oczami masz skutek uboczny posiłku pijawki. Zasnął jak kłoda. Wszystko będzie w porządku i nie musisz nad nim czuwać. Nic się nie stanie. Teraz śpi, a gdy się obudzi... – przerywa, jakby zatopiony we wspomnieniach, po czym dodaje z błyskiem w oku: – Będzie się czuł nawet lepiej, niż dotychczas.
– Skąd wiesz? – pytam podejrzliwie.
Darin posyła mi tajemniczy uśmiech i otwiera usta, lecz nim zdąży coś odpowiedzieć, przerywam mu pośpiesznie:
– Znam tę minę i jednak nie chcę wiedzieć. – Spoglądam krytycznie na jego umorusaną twarz. – Skoro idziemy na kolację to wolałabym nie zwracać na siebie uwagi. Doprowadźmy się do porządku.
– Kochanie, spełnię twoje życzenie, ale to nic nie zmieni. Zawsze zwracam na siebie uwagę.
Po tych słowach Darin nieśpiesznie odrywa się od ściany i znika w drzwiach łazienki.
Ostatni raz zerkam na pogrążonego we śnie Damiana. Leży z policzkiem przyciśniętym do poduszki i rozchylonymi wargami. Ciemne kosmyki już wcześniej wymknęły się z ułożonej starannie fryzury i zawinięte niczym piórka spoczywają na przymkniętych powiekach. Podkręcone rzęsy, o których marzy niejedna kobieta, muskają delikatnie wysokie kości policzkowe.
Gdy tylko Darin pojawia się w pokoju, wzdycham niepocieszona i wstaję.
Ciężko mi zostawiać przyjaciela samego, gdy jest taki bezbronny. I, nie oszukujmy się, cholernie mu zazdroszczę odpoczynku. Czuję, jak moje nogi z trudem pokonują odległość dzielącą mnie od łazienki. Chciałabym pójść w ślady przyjaciela – położyć obok i oddać w ramiona kojącej nieświadomości sennej.
Ale najpierw obowiązki.
Łazienka jest niewielka i prosto urządzona. Drewniane elementy i białe malowane płytki nadają jej uroczego wiejskiego charakteru. Nie muszę patrzeć w lustro, by wiedzieć, że moja twarz jest ciemna od ziemi i krwi. Pochylam się nad umywalką i dokładnie szoruję skórę mydłem. Zimna woda przyjemnie chłodzi rozgrzaną twarz, dzięki czemu czuję się ciut bardziej rozbudzona. Dla odświeżenia dodatkowo przepłukuję usta roztworem soli morskiej z miętą pieprzową, który jest tutaj jedyną alternatywą dla pasty do zębów. Gdy podnoszę wzrok na swoje odbicie, zaczynam żałować, że nie mam czym zakryć zaczerwienionego policzka, który nadal delikatnie pulsuje od Misi uderzenia. Żadne kosmetyki do makijażu nie były częścią wyposażenia naszych plecaków, a nie zaprzątałam sobie głowy kupowaniem tutejszych.
Rozczesuję skołtunione włosy i układam tak, by opadały falami na krwiste plamy, które niczym róże ozdobiły sukienkę. Pozostałe przybrudzenia – szare i czarne smugi – nie są tak wyraźne w przytłumionym świetle świec.
– Wybacz, ale nie mam innego stroju na kolację – mówię do Darina, napotykając jego spojrzenie po wyjściu z łazienki.
– Prezentujesz się jak zawsze pięknie. – Wzrusza ramionami i otwiera przede mną drzwi na korytarz. – Zabrudzenia są jedynie oznaką naszego burzliwego romansu. Nawet poza domem może nas trochę ponieść.
– W przypływie gwałtownych uczuć, właśnie mam ochotę dać ci w twarz.
– Mówiłem. Burzliwy romans.
Mijając go, przewracam oczami i modlę się w duchu o wytrwałość.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top