Rozdział Dwudziesty Pierwszy
– Nic tu nie ma! – wzdycham, zamykając grubą książkę zatytułowaną „Idylliczne krainy" i odkładam na najniższą półkę. Gdyby autor wspomniał chociaż, gdzie te „krainy odległe o miliony mil" leżą lub jak się do nich dostać, a nie tylko zapewniał, że je widział, może miałby szansę awansować do bardziej autentycznego działu.
– Cieszy mnie, że przynajmniej tutaj autorzy zrezygnowali z mądrze brzmiącej łaciny – odzywa się cicho Damian. – Znacznie ogranicza liczbę odbiorców.
Kuca dwa regały dalej nieopodal eleganckich schodów prowadzących na parter. Migoczące światło latarni stojącej obok obrysowuje jego zgarbioną sylwetkę.
– Pod warunkiem, że potraktujemy otaczający nas świat jako coś realnego z prawdziwą historią – dodaję, w zamyśleniu muskając błyszczące złotem tytuły: „Jednorożec i dziewica", „Smoczy naród", „Kryjówki bogów"...
Pod opuszkami czuję drobne zagięcia na chłodnych skórzanych oprawach. To mój nawyk; zawsze, gdy odwiedzam bibliotekę, przejeżdżam palcami po okładkach i rozmyślam, której z historii pozwolić się pochłonąć. Przypomina to grę na pianinie – przy każdym dotknięciu papierowego grzbietu, rozbudzają się żyjące w jego wnętrzu opowieści. Emanują ciepłem, skrytą obietnicą i wspomnieniami, a ich dźwięk oraz dotyk przywołują pianistę do odegrania uśpionych melodii.
Tutaj nie czuję tego wszystkiego. Aksamitne okładki są zimne i wydają się martwe, jakby były jedynie pustymi kartonami. Odsuwam rękę i odchylam się do tyłu.
– W naszej obecnej sytuacji, nie jest trudne dać się wciągnąć – stwierdza przyjaciel, uśmiechając się ponuro. – Jednak nawet pamiętając o tym, że to świat wirtualny, jestem wdzięczny twórcom biblioteki, iż przynajmniej minimalnie ułatwili nam zadanie...
– Dobrze, że chociaż spróbowali. – Opieram dłonie na wypolerowanej drewnianej posadzce i rozciągam obolałą szyję. – Podziękujemy, jeśli rzeczywiście coś znajdziemy.
Posyłam mu krzywy uśmiech, ale nawet tego nie zauważa.
– Zastanawiam się, w jaki sposób są te książki katalogowane... – mówi, przesuwając wzrokiem wzdłuż kolorowych grzbietów.
Spoglądam na półkę, którą przed chwilą przeglądałam.
– Od najbardziej absurdalnych bzdur do najmniej? Alfabetyczny porządek odpada.
Damian prycha pod nosem, po czym kręci głową. W blasku ognia jego kruczoczarne włosy zdobywają kasztanowe refleksy.
– Biorąc pod uwagę niechęć bibliotekarza do niepotwierdzonych naukowo zjawisk, jest to możliwe. – Siada na piętach i spogląda na mnie rozbawiony. – Ale są też zalety takiego nastawienia.
– Na przykład, że nie darzy nas szacunkiem, dzięki czemu nie zakłóca poszukiwań? – pytam, marszcząc brwi. – Innych nie dostrzegam.
– Nie to miałem na myśli, choć doceniam twoje kreatywne myślenie.
– No więc?
– Możemy być pewni, że ten dział jest dla nas jedyną nadzieją na odnalezienie odpowiedzi – mówi z przekąsem. – Nie musimy szukać informacji w całej bibliotece...
– ...mimo że dział „Mitów i urojeń" nie napawa optymizmem na odnalezienie wiarygodnej informacji o portalach – dodaję i sięgam po „Świat magii" obszyty wyblakłym granatowym materiałem. Mój wzrok napotyka leżące obok kamienne tabliczki. Minęły około trzy godziny poszukiwań, a jedyne znaczące informacje, które znaleźliśmy, nie wniosły nic poza to, co już wiedzieliśmy.
Ujrzawszy moją zniechęconą minę, Damian uśmiecha się szeroko.
– Pozytywne myślenie to klucz do sukcesu – mówi przesadnie wesołym tonem. Puszcza do mnie oczko i wyjmuje z regału purpurową księgę.
Wydaję z siebie zbolały jęk i otwieram zakurzoną okładkę.
Jak przy wszystkich poprzednich woluminach, sprawdzam wpierw – o ile jest – spis treści, a następnie kartkuję, próbując wyłowić fragmenty o tajemniczych zniknięciach, portalach, drzwiach do innych krain i tym podobnych.
– Chyba coś znalazłem... – odzywa się przyjaciel cicho. Pochyla głowę, a na jego skrzyżowanych nogach leży otwarta na ostatnich stronach purpurowa książka.
– Co takiego? – pytam, przysuwając się bliżej, żeby lepiej słyszeć.
– Nie ma tu może nic konkretnego, ale... Przeczytam ci, okej? – Podnosi na mnie zamyślone brązowe oczy. W świetle pochodni przypominają kolorem oświetloną szklankę wypełnioną colą, ciemne płynne wnętrze i przezroczyste złote brzegi. Kiwam zachęcająco głową, a one skupiają się ponownie na pożółkłych stronicach i znikają w cieniu rzucanym przez gęste ciemne brwi.
– „(...) Po wiekach wojen i strachu wreszcie zapanował pokój, co dekadę odnawiany przez przedstawicieli wszystkich ras na obradach Okrągłego Stołu. Mijały lata, ludzie umierali i się rodzili, królowie zmieniali. Merlin, jako doradca króla, odmówił reprezentowania czarowników. Chociaż był oddany swojemu królestwu, po śmierci władcy opuścił zamek. Niewielu spośród żyjących wiedziało, gdzie później przebywał. – Przejeżdża wzrokiem parę linijek i kontynuuje: – Pod koniec swojego życia, wędrując po lasach i dolinach, dostrzegł nienawiść wśród ludzi do stworzeń magicznych, nie tylko tych równych sobie, ale także nie będących w ludzkich oczach istotami rozumnymi. Widok ten poruszył go tak dogłębnie, że wrócił do zamku i zaszył w swej komnacie. Ówczesny król cieszył się w duchu z jego powrotu; królestwo było niespokojne, a głównym powodem były coraz powszechniejsze polowania na nadnaturalne istoty. Ludzie czuli się gorsi, podziwiając na co dzień produkty działań czarodziejów, latające nad głowami malutkie wróżki, obdarzone uwodzicielską urodą sukkuby, władające roślinnością elfy. Zaczęli polować na jednorożce, smoki, gryfy i inne mniejsze stworzenia, uwierzywszy, że dzięki nim obudzą swe wewnętrzne czarodziejskie ziarno drzemiące w każdej żywej istocie.
Eksperymenty, handel magicznymi szczątkami oraz przedmiotami zasiał strach oraz zrodził nienawiść wśród zrodzonej z magii części społeczeństwa. Nadnaturalne istoty mieszkające w sąsiedztwie ludzi, widząc, że król jest coraz bardziej bezradny wobec rzezi, która się dokonywała, postanowiły same wymierzyć sprawiedliwość i pomścić braci mniejszych. Traktaty przestały być postrachem. Społeczeństwo się podzieliło. Każdy żył w strachu o swoje życie, krew płynęła ulicami, a ingerencje władcy nic nie wnosiły. Każda ze stron czuła się pokrzywdzona, a król – coraz bardziej bezradny.
Nastał dzień obrad. Zasiedli wszyscy przy Okrągłym Stole i zaczęli dyskutować. Naraz drzwi się rozwarły i do Wielkiej Sali wkroczył Merlin. Spojrzał na twarze obradujących i rzekł: „Za mego życia nastał pokój i za mego życia on się zakończy. Wszyscy jesteśmy tego świadomi". Z jego palców błysnęły płomienie i jął zataczać nimi kręgi. Gdy skończył, wszyscy obecni zastygli w przerażeniu. Powietrze w środku pomieszczenia wirowało na kształt płynnej tafli szkła o płonącej ramie. Wtedy Merlin przemówił ponownie: „Aby zapobiec nadchodzącym wojnom, stworzyłem z nasienia magii niezamieszkany dotąd świat na podobieństwo tego, który znacie". Naraz za falującą powierzchnią ukazały się zielone rozległe wzgórza, las i zachmurzone niebo – pejzaż dokładnie taki, jak za oknami sali obrad. „Tym samym stworzyłem dla was możliwość rozwiązania pokoju bez śmierci niewinnych. Wszystkie stworzenia magiczne znikną z tego świata i rozpoczną nowe życie w nowym świecie, niedostępnym dla innych mieszkańców".
Obradowali dni i noce. Gdy w końcu zaczęli opuszczać salę, wszystko ucichło. Drzemiąca na barkach obradujących odpowiedzialność za miliony istot, uwidaczniała się w ich strudzonych, zmartwiałych twarzach. Podążyli do swych królestw ogłosić pobratymcom druzgocącą nowinę.
Dzień przesilenia zimowego nadszedł szybciej niż się ktokolwiek spodziewał. Był to dzień, w którym wszystko miało się zmienić. Stworzenia magiczne zgromadziły się u stóp zamku Camelot, gdzie na ich oczach Merlin utworzył Bramę. W powietrzu wisiał smutek. Cisza, panująca przy tak wielkim tłumie zakłócana jedynie głośnymi grzmotami malującej się na horyzoncie burzy, niewątpliwie oddawała powagę nadchodzących zmian.
Jako pierwsi ognisty portal przekroczyli czarownicy, którzy byli pewni umiejętności Wielkiego Maga. Później w ich ślady poszły walkirie na śnieżnobiałych pegazach, następnie chimery, jednorożce, biesy, wiwerny i gryfy prowadzone przez elfy, za którymi sunął ogromny las entów, w których koronach kryły się wystraszone wróżki. Polana pustoszała. A gdy wszystkie stworzenia przekroczyły portal...
– ... Merlin przystąpił do oczyszczania wszelkich wód, podziemi i powietrza tak, żeby każde czarodziejskie stworzenie zostało przeniesione do nowego świata. Na koniec zamknął portal i wraz z nim zniknęła ze świata ludzi cała magia" – recytuję pod nosem i zbywam tekst dłonią. – Nic tam nie ma.
Damian wpatruje się we mnie bez słowa. Jeszcze trochę, a jego brwi dosięgłyby linii włosów.
– Co jest? Nie było tam informacji, która mogłaby nam się przydać... – Wzruszam ramionami.
– Znasz to? – pyta zaskoczony.
– No tak. – Kiwam w odpowiedzi głową. – A ty nie?
– A skąd miałbym znać?
– Myślałam, że każdy to zna. Legendy o królu Arturze, Okrągły Stół...
– Nie – przerywa mi przyjaciel. – Znaczy tak, te historie znam, ale nie natknąłem się nigdy na fragment dotyczący przeniesienia istot magicznych do innego świata.
– Mama często opowiadała o zamku Camelot i czarowniku Merlinie. Przed zaśnięciem siadała w fotelu obok mojego łóżka i opowiadała różne bajki, dopóki nie zasnęłam. – Uśmiecham się na to wspomnienie. – Zaszczepiła we mnie zamiłowanie do fantastyki, lecz później, gdy podrosłam, niechętnie rozmawiała na ten temat i nie pochwalała moich upodobań czytelniczych. Uważała, że tracę czas na bzdury. Na każde moje pytanie typu: „Czy w jaskiniach żyją smoki?", odpowiadała bez namysłu: „Magia nie istnieje, przecież wiesz. Czarodziej Merlin usunął ją z naszego świata!", po czym przytaczała historię o tym, jak to zrobił, żeby zbić wszelkie argumenty dziesięcioletniej córki poddającej jej słowa w wątpliwość.
Damian śmieje się cicho pod nosem.
– Tak... jeśli byłaś tak samo uparta jak teraz, to jestem w stanie uwierzyć, że na zapas wolała cię odwieść od twych dziecięcych teorii.
– Hej! To nie było miłe. – Klepię go żartobliwie w ramię. – Myślę, że traktowała moje pytania jak wytwór wyobraźni, więc opowiadała równie nieprawdziwą historię, ale przynoszącą upragniony skutek. Nie chciała, żebym zbłaźniła się przy kimś obcym, wierząc w fantastyczne stworzenia. Fragment, który przeczytałeś, słyszałam najczęściej. Nie brzmiał dokładnie tak samo, dlatego początkowo go nie rozpoznałam. – Wzruszam ramionami. – Spodziewałam się też, że może usłyszę coś nowego.
– No, szkoda... – Damian spuszcza wzrok na drobne skośne literki. – Liczyłem, że jednak zdobędziemy tu odpowiedź.
– A sprawdzałeś dalej?
– Taa... – Kiwa wolno głową. – Przeczytałem najciekawszą część. Później jest tylko opis, jak wyglądał świat bez magii. – Zamyka z trzaskiem książkę, odkłada na najniższą półkę i dodaje: – No to szukamy dalej.
Podnosi się i przechodzi do kolejnego regału.
Już mam wrócić do wertowania kartek, gdy Damian wciąga głośno powietrze.
– To niemożliwe – mówi, wyciągając rękę po gruby zielony tom. Chwilę się z nim siłuje, po czym z impetem ląduje na tyłku. Z jego ust pada cicha wiązanka przekleństw.
– Wszystko w porządku? – pytam.
Chłopak potakuje energicznie i podnosi się z podłogi. Opiera wyprostowaną rękę o regał i z kąśliwą miną wskazuje na książkę. Podchodzę bliżej i staję na palcach, żeby przeczytać tytuł. Czarne zawijasy przeplatają się ze sobą tak, że dopiero po chwili jestem w stanie odczytać: „Gra: Portale".
Moje brwi wędrują w górę, powieki rozszerzają, a dłoń automatycznie sięga po skórzany wolumin. Zapieram palce o grzbiet i ciągnę. Bez skutku. Podważenie jej od drugiej strony też nie pomaga – ani drgnie.
– Widziałaś efekt moich prób – wzdycha Damian. – Nie wyjmiemy jej.
– A-ale to niemożliwe, przecież musi być jakiś sposób... – mówię, próbując ponownie.
– Jest zablokowana. Na tą chwilę nie mamy do niej dostępu. Nie przeszliśmy punktu kontrolnego.
Marszczę brwi i opadam na pięty.
– Nie rozumiem.
– Widać, że niewiele grałaś. – Przyjaciel uśmiecha się smutno. – W grach komputerowych, aby kontynuować rozgrywkę, trzeba czasem przejść tak zwany „punkt kontrolny". Niektóre drzwi, książki, szafki i tym podobne są po prostu zamknięte, dopóki bohater nie przejdzie jakiegoś etapu, na przykład porozmawia z ważną postacią, wypełni misję, znajdzie inny przedmiot, i gdy ponownie zostanie nakierowany na to miejsce, będzie ono dostępne.
– Czyli nic tu po nas?
– Możemy jeszcze poszukać, ale obawiam się, że tylko ta książka może nam naprawdę pomóc...
Opadam zrezygnowana na podłogę. Nie ma sensu mówić, że będziemy potrzebować kolejnego tygodnia na uzbieranie pieniędzy na wejście. Nie wiadomo też, kiedy uda nam się przejść punkt kontrolny i czy będziemy wiedzieli, że książka się odblokuje.
– To jak? – Spoglądam pytająco na przyjaciela. – Co robimy?
– Hmm... – Mruży oczy w zamyśleniu i drapie się po brodzie. – Przejrzymy pobieżnie tytuły i się zmywamy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top