Rozdział Dwudziesty Ósmy
Policzek, nos i tył mojej czaszki pulsują. Próbuję przekręcić zdrętwiałe ciało, lecz jestem w stanie jedynie uwolnić spod boku bezwładne ramię, podpierając się prawą ręką na czymś... wilgotnym? Błyskawicznie otwieram, jeszcze przed chwilą zaspane, oczy. Jest ciemnawo i niewiele widzę, ale śmierdzi pleśnią i rybami. Przejeżdżam dłonią po lepkiej powierzchni. Wyczuwam podłużne szpary i biegnące wzdłuż nich zagłębienia przypominające strukturą drewno. Powoli się podnoszę. Nie wiem, czy to przez ból z tyłu głowy, czy z zamroczenia, ale nie mogę złapać pionu. Balansuję.
Chwila. Wilgoć, ryba, kołysanie.
Nie, nie, nie...
– Damian? – szepczę. – Damian? Jesteś tu?
Odpowiada mi głucha cisza. Słyszę jedynie własny, urywany oddech.
– Nie, proszę, Damian... proszę, nie zostawiaj mnie samej. – Ogarnia mnie panika, a mój głos z każdym słowem coraz bardziej przypomina szloch. – Nie zostawiaj...
Obracam się wkoło, szukając jakiegoś punktu odniesienia. Ciemny sufit, ciemne ściany...
Gdy mój wzrok pada na podłogę, dostrzegam nikłą smugę światła. Wygląda, jakby docierała ze szpary pod drzwiami. Wyciągam przed siebie ręce i trafiam na drewnianą powierzchnię, a następnie krawędź. Popycham. Na próżno. Przesuwając równolegle dłonie po chropowatej fakturze, w końcu natrafiam na chłodny, jakby pokryty rosą, metal. Przypomina kształtem klamkę. Naciskam i... nie mogę uwierzyć! Drzwi bez problemu się otwierają! Tym razem nie jestem więźniem?
Wychodzę na oświetlony ciepłym światłem korytarz, po którego obu stronach ciągną się puste cele. Bardzo znajome puste cele. Omijam ostrożnie tę z piratem, gdy po lewej dostrzegam ruch. Podchodzę bliżej.
Z cienia wyłania się szczupła kobieca sylwetka, krocząc powoli w moim kierunku. Jest piękna. Alabastrowa skóra mocno kontrastuje z ciemnorudymi lokami spływającymi po nagich ramionach i zlewa się z długą, białą suknią. Robi niesamowite wrażenie. Spoglądam w jej oczy – czarne, hipnotyzujące niczym emanująca mrokiem otchłań. Wyrażają jednak litość i zrozumienie. Mam wrażenie, jakby przenikały mnie na wskroś, ale jednocześnie wydają się takie pełne miłości.
– Na twoim miejscu bym tego nie robiła.
Podskakuję, błyskawicznie odrywam rękę od klamki celi i cofam się o krok. Chwila... Co moja dłoń robiła na klamce?
Rozglądam się za właścicielką głosu i dostrzegam ją parę metrów dalej. Gdybym miała wyobrazić sobie kobietę – pirata, tak właśnie by wyglądała: wysoka, ubrana w bryczesy, sznurowane buty przed kolano, luźną bufiastą koszulę i obcisłą kamizelkę podkreślającą krągłości. Ma ciemną karnację oraz długie, kasztanowe włosy, które przewiązała bordową przepaską. Jej ostre rysy twarzy wyrażają w tej chwili zarówno lekkie zirytowanie, jak i politowanie.
– Chociaż i tak potrzebowałabyś klucza. – Okręca na palcu ich pęk i dodaje od niechcenia: – Radzę uważać na tą rudą. Jest charybdą. Wiecznie głodna, zjada wszystko, co żyje.
Patrzę z niedowierzaniem na stworzenie skulone w rogu celi, z twarzą schowaną w cieniu.
– Wiem, nie wygląda na taką. Hipnotyzuje spojrzeniem. Z resztą, już się o tym przekonałaś.
Odrywam wzrok od niebezpiecznej chary... coś tam. Skąd oni wzięli tą nazwę?
– Dzięki za ostrzeżenie – mówię do piratki i wyciągam rękę. Może uda mi się znaleźć pomoc w ucieczce? – Jestem Nika.
Dziewczyna chwilę się waha, lecz w końcu odwzajemnia uścisk smukłą, wypielęgnowaną dłonią.
– Rosanna. Jesteś tu nowa, co nie?
Jej mina świadczy o tym, że jest przekonana, iż tak właśnie jest. Chwilę się zastanawiam, czy nie zdradzić prawdy. Może skoro ona tak myśli, to reszta załogi też...?
– Można tak powiedzieć. – Uśmiecham się i spuszczam wzrok pod spojrzeniem świdrujących piwnych tęczówek.
Odchrząka.
– Przykro mi, ale nie mogę cię oprowadzić. Mam robotę do wykonania – mówi, nie zauważając mojego kłamstwa. – Może następnym razem.
Omija mnie i kieruje się na niższy pokład. Bierze lampion ze stolika i rozpala.
– Dziękuję za pomoc. – rzucam, gdy znika na schodach. – Miło było cię poznać.
Chyba nie wyszło najgorzej.
Ruszam po schodach na górny pokład pełen ludzi i słońca. Statek kołysze się na boki, a mną naraz wstrząsają mdłości. Choroba morska. Ale przecież nigdy na nią nie chorowałam! Podbiegam do burty. Nie mam jednak, co zwrócić, więc kończę na odruchach wymiotnych. Osuwam się na ziemię z zamkniętymi oczami. Oddycham głęboko, by pozbyć się nieprzyjemnego uczucia z żołądka.
– No no no... kogo my tu mamy...
Rozwieram szybko powieki i wstaję. Od razu czuję nawrót mdłości. Tym razem z pewnością nie przez chorobę morską, lecz smród dwóch obleśnych piratów stojących przede mną. Oboje ociekają potem, a ich wykrzywione uśmiechem twarze pokrywają smugi brudu i smaru. Wyglądają jak typowe żule: wychudzeni, w obdartych ciuchach z żółtym, niepełnym uzębieniem. Z tą różnicą, że jeden z nich, wyglądający na młodszego, ma czarną przepaskę na oko. Taką, jaką noszą prawdziwi bajkowi piraci. Punkt dla twórców za kreatywność.
Stoją niecały metr ode mnie. Starszy rusza, lustrując moje ciało, jakbym była przedmiotem na wystawie, który zamierza nabyć. Choć właściwie, jest to bardzo prawdopodobne.
– Czyżby kapitanowi znudziła się Rosanka? – kontynuuje ochrypłym głosem.
Jest tuż obok, a mi zaczyna brakować świeżego powietrza. Próbuję wymyślić jakąś wymówkę, żeby się stąd wydostać, ale nic nie przychodzi mi do głowy. Na przemknięcie między nimi również nie mam szans. Pirat, który podszedł bliżej, podnosi rękę do mojego ramienia. Cofam się z obrzydzeniem i uderzam w klatkę piersiową drugiego pirata. Obaj wybuchają śmiechem.
– Coś niechętna ta panienka. – Starszy patrzy na mnie z udawaną dezaprobatą.
– Twoje wdzięki na nią nie działają – komentuje moje zachowanie pirat z przepaską, na co dostaje w odpowiedzi zmrużone oczy. Liczę na to, że się pokłócą i zapomną o mnie.
Niedoczekanie. Ich uwaga z powrotem skupia się na mojej osobie.
– Stary po prostu nauczył już swoją dziwkę lojalności. On nie lubi się dzielić.
– Albo dziwka ma oczy. Widziałeś, jak na mnie poleciała. – Szczerzy się Przepaska i tym razem on łapie moje ramię. Próbuję się wyrwać, ale trzyma zbyt mocno. Jego uścisk aż boli. Krzywię się i ponownie szarpię.
– Hej! Spokojnie, malutka – syczy mi do ucha.
Czuję jego ohydnie ciepły oddech na twarzy. Do nosa napływa mi ostry zapach spirytusu i po prostu smrodu. Zębów z pewnością tu nie myją. Mężczyzna jest zdecydowanie za blisko. Bez zastanowienia uderzam go drugą pięścią w policzek.
– Uuu, zadziorna suka... – mruczy pod nosem Starszy, po czym łapie mnie za nadgarstek.
– Podoba mi się – chrypie dalej.
Automatycznie stosuję dźwignię, którą nauczył mnie we wczesnym dzieciństwie tata. Wykręcam rękę w stronę jego kciuka i oswobadzam, lecz w tej samej chwili pirat łapie mnie za brodę i obraca do siebie. Za długie paznokcie wbija w skórę na podgardlu, a szare, zaczerwienione oczy próbuje skupić na moich, ale coś mu chyba nie wychodzi. Są zbyt rozbiegane i przyćmione.
– To, że masz fory u szefa, nie znaczy, że możesz nas tak traktować – mówi przez zęby i ledwo powstrzymuje się przed uderzeniem mnie. Zaciska i rozluźnia dłoń.
Patrzę na niego twardo.
– Myślę, że pora jej pokazać, iż na tym statku kobiety są o stopień niżej od załogi – odzywa się nagle Przepaska.
Starszy łapie mnie za drugie ramię i oboje ciągną za sobą w stronę pomieszczenia pod pokładem.
Zaczynam panikować. To nie może się tak skończyć. Zapieram się nogami i szarpię na boki, ale są zbyt silni. Nie dam rady im się wyrwać. Na myśl, co zamierzają zrobić, z mojego gardła wydobywa się przerażone skomlenie:
– Nie, nie, nie, proszę! Błagam, nie...
Próbuję wmówić sobie, że to przecież gra... nic takiego nie może mi się stać... To niemożliwe...
Bo przecież Shelly wcale nie ucierpiała.
Zagłuszam drwiący głos w głowie, ale on nadal tam jest i podsyca moją panikę.
Pamiętasz, jak krzyczała z bólu? Jak krwawiła? Przypomnij sobie... Nadal sądzisz, że wszystko będzie dobrze?
– Hej, łajzy! – Nagle dobiega mnie potężny bas i to wcale nie z mojej głowy.
Moi napastnicy zatrzymują się, a ja zwisam bezwładnie między nimi, szlochając cicho. Modlę się, żeby tym razem była to pomoc, a nie – kolejne kłopoty. Gdy odwracam głowę, czuję spływające po policzkach łzy ulgi. A może one już wcześniej płynęły?
Drogę zastępuje nam wysoki, barczysty pirat o najczarniejszej skórze, jaką dotychczas widziałam. Jest bosy i cały w bliznach. Obcisły, beżowy t-shirt ma poszarpany, a luźne spodnie przewiązał pod kolanami. Jednak to nie jego widok sprawia, że jestem w stanie na nowo oddychać. Dopiero, gdy dostrzegam, że jedną ręką powstrzymuje Damiana przed rzuceniem się na piratów, ulga całkowicie pochłania panikę.
– Dokąd prowadzicie naszego gościa? – zwraca się Blizna do napastników. Damian omiata ich groźnym wzrokiem, na dłużej zatrzymując spojrzenie na dłoniach ściskających moje ramiona.
– Chcieliśmy sobie z nią chwilę porozmawiać i oprowadzić po naszym pięknym statku – odpowiada Starszy, przeciągając każdą sylabę, na co Przepaska potakuje ochoczo.
– Wycieczka zakończona. Puśćcie ją. Kapitan chce widzieć dziewczynę u siebie.
***
– ...więc to jest mój statek i to ja na nim rządzę, nikt inny nie ma prawa tu wydawać rozkazów odmiennych od moich. Każde nieposłuszeństwo będzie karane chłostą, bez względu na pochodzenie, wiek, płeć, stanowisko, rodowód... et cetera, et cetera. Nie życzę sobie tu żadnych bójek i bojkotów...
Kapitanem okazał się pirat z tawerny z co drugim złotym zębem i wąsami, których do tej pory nie umył. Gdy przyprowadzono nas do jego kajuty, zaczął się wykład o zasadach panujących na statku. Całe te dziesięć minut gadania, tak naprawdę, można by streścić w jedno zdanie: „Ja tu rządzę i wasze życie zależy ode mnie".
Stoimy z Damianem znudzeni, lustrując pomieszczenie obłożone boazerią. Wszędzie wala się złoto: złote półmiski, kandelabry, zegary, monety, filiżanki... Zapełnione są nim wszystkie półki w kredensie ze szklanymi drzwiczkami oraz blaty szaf. Na podłodze leży ogromny perski dywan przetarty w niektórych miejscach. Wpadające zza okien światło podkreśla tańczący w powietrzu kurz i dym fajek.
Nagle z pokładu dobiegają krzyki i odgłosy wystrzałów.
– Co do diabła! Co się tam dzieje? – Ktoś wrzeszczy z bólu. Po chwili wrzask się urywa. – Czemu nikt mi o niczym nie doniósł?!
Pirat podnosi się gwałtownie z krzesła i wymija swoje wielkie mahoniowe biurko, krocząc do wyjścia za nami. Korzystam z okazji, żeby chwycić leżące na biurku noże. Tak na wszelki wypadek.
– Zamierzamy czekać, aż wróci? – pytam przyjaciela, gdy kapitan przekracza próg i podaję mu jedno z ostrzy schowane w skórzanej pochwie. – Nie wiem, co powinniśmy zrobić.
– Nie wydał żadnego rozkazu, więc nie okażemy nieposłuszeństwa, jeśli sami zdecydujemy. – Wzrusza ramionami. – To pomieszczenie może się okazać zarówno schronieniem, jak i pułapką. Wszystko zależy od tego, co się dzieje na zewnątrz.
Rozglądam się nerwowo po pomieszczeniu. Damian zauważa moje wahanie.
– Proponuję ruszać – decyduje i popycha drzwi.
Za którymi panuje istny chaos.
Przez pokład przeskakują syreny – smukłe kobiece kształty z długimi ogonami. Łapią w locie marynarzy, po czym wyrzucają ich za burtę. Przerażeni majtkowie chwytają za pistolety i chaotycznie strzelają, nie dając sobie chwili na poprawne wycelowanie. Kule świstają w powietrzu, przeszywają żagle i wszystko, co jest w pobliżu. Wszystko oprócz syren. Te, mimo już wywołanego ataku paniki, wydają z siebie piskliwe wrzaski i ultradźwięki, które cyklicznie wżerają się w mózg.
– Chodź! – Damian łapie mnie za rękę i ciągnie w kierunku schodów, gdy nagle, tuż przed nami, ląduje z plaskiem syrena. Wije się niczym wąż i syczy. Pod nią dostrzegam ludzki korpus. – Jednak nie.
Przyjaciel cofa się pospiesznie.
Odrywam wzrok od „przeszkody" i rozglądam w poszukiwaniu schronienia. Nie mam zamiaru mieszać nas w sprawy piratów i morskich stworzeń, a drzwi za nami nie są dobrą kryjówką. Kapitan może jeszcze po nas wrócić.
– Tam! Do tratw ratunkowych!
Chwytam dłoń Damiana i pociągam w stronę lewej burty. Kiedy przeskakujemy przez reling, zagubiona kula dziurawi moją sukienkę. O włos od łydki! Czym prędzej unoszę narzuconą na łódkę płachtę, pod którą się wślizgujemy. Wtem coś uderza w tratwę od strony morza. Pod narzutę wsuwają się palce pokryte zieloną łuską. Łapię kurczowo ramię przyjaciela, gdy od góry spada na nas ciężar. Miota się i próbuje rozerwać materiał. Druga syrena? Pierwsza przechyla łódkę na prawą stronę, żeby przedostać się do środka. Słyszę strzał z bliskiej odległości, po którym ciężar na naszych plecach nieruchomieje.
– Musimy się stąd wydostać, bo zsuniemy się do morza! – woła Damian i na czworaka rusza w stronę statku.
Jestem przerażona. Próbuję zrzucić wiotki ciężar z pleców. Gdy znika, podnoszę się z podłogi i kucam. Nagle łódka przechyla się prawie o dziewięćdziesiąt stopni, a ja tracę grunt pod nogami. Chłopak chwyta mnie za przedramię. Syrenie udało się przerzucić tłów do wnętrza tratwy. Jedną ręką utrzymuje się na burcie, drugą próbuje złapać mnie za nogi. Nogi, które szukają oparcia. W końcu stawiam stopę na desce podtrzymującej ławkę. Damian stara się przeciążyć syrenę i pociąga mnie do góry. Drugą nogę opieram na desce wyżej. Zirytowana syrena podnosi się jeszcze bardziej i siada na burcie. Prycha jak kot, po czym uderza w nas fala ultradźwięków. Mój mózg zaraz eksploduje. Zaciskam z bólu powieki. Słyszę szelest materiału, przez co zmuszam się do ponownego ich otwarcia. Damian rozchylił płachtę, odkrywając nas i narażając na pociski. Jedyne co nas teraz chroni, to niskie barierki i dno szalupy.
– Uważaj! – krzyczy i siada na przeciwnej burcie, pociągając mnie gwałtownie do góry. Tak samo gwałtownie łódka wraca do swojej pierwotnej pozycji. Syrena upada na podłogę. Wstaję szybko i wyskakujemy z nieszczęsnej tratwy. Piekło nadal trwa. Wbiegamy pod pokład, mijając po drodze pechowców trafionych przez niecelnie wystrzelone kule.
– Nie popisałaś się tą kryjówką, Nika – dobiega mnie zza pleców głos Damiana. – Musisz popracować nad strategią.
– No co ty nie powiesz... – rzucam, przewracając oczami.
Zbiegam po schodach na dół i ruszam w stronę pomieszczenia, w którym się obudziłam. Tam raczej kapitan nie będzie nas szukał w celu aktywnego uczestnictwa w wydarzeniach na pokładzie.
– Zamknięcie się w celi też nie jest dobrym posunięciem.
– Przecież wiem... Na końcu jest schowek. – Macham dłonią przed sobą. – A ciebie, gdzie przetrzymywali?
– Wrzucili cię do schowka na miotły? Awansowałaś z krat na mopy.
– Śmiej się, śmiej. Ciebie pewnie przywiązali do masztu.
– Skąd wiedziałaś?
– Serio? – pytam, spoglądając przez ramię na przyjaciela. Chłopak wybucha śmiechem, a ja z powrotem wbijam wzrok w drzwi naprzeciwko. Unikam patrzenia na cel. Nie chcę się zapatrzeć na żarłoczną charybdę. – To gdzie byłeś?
Odpowiada mi cisza, a kroki Damiana ustały. Obracam się i wiem, co zobaczę.
Ja nie patrzyłam na boki.
Damian tak.
Stoi właśnie przed Piękną Wiecznie Głodną Hipnotyzerką. Jedną dłoń trzyma na kłódce, a drugą wyjmuje z kieszeni wsuwkę Misi. Przyznam, iż nie sądziłam, że będzie bliższy otworzenia zamka niż ja ostatnio.
– Damian, nie! – Gwałtownie wyrywam mu wsuwkę, co wywołuje syk tuż przy moim uchu.
Wszystko dzieje się w ciągu paru sekund. Coś zimnego chwyta mnie za szyję i błyskawicznie przyciąga do krat. Uderzam w nie bokiem głowy, co wywołuje eksplozję gwiazd. Czuję, jak wbija się w tchawicę. Przyciska. Próbuję to odciągnąć i złapać oddech. Muszę zwrócić uwagę przyjaciela.
– Da...mian... pomo... cy... Da... mian...
Wtem słyszę za sobą tupot stóp. Ktoś popycha Damiana na bok. Wytrącony z równowagi chłopak, upada. Jednocześnie z prawej słyszę syk, a dusząca mnie ręka nagle puszcza. Oszołomiona upadam ciężko na deski. Łapię spazmatycznie oddech. Wokół mnie odzywa się parę głosów. Nie mogę rozróżnić słów. Jestem zamknięta w szklanej bańce. We własnej głowie. Dźwięki dochodzą z oddali, zmieniają się w szum. Szum, który staje się coraz cichszy. Po chwili wszystko ustaje. Wszystko znika.
Hej hej :D
I jak? Tęskniliście za piratami? Przy nich to zawsze się dużo dzieje haha :P
Niedługo wyjeżdżam na wakacje, a przez pracę i masę spraw, które mi się nałożyły, nie będę w stanie napisać rozdziału do końca, więc spodziewać się następnego możecie dopiero po 12.08 :( Na pocieszenie zdradzę, że jak tylko uda mi się skończyć go na wyjeździe, to na pewno dodam wcześniej :D
W przerwie zapraszam do moich one shotów - pisane dawno i na konkursy, stąd zazwyczaj tylko 250 słów. W sam raz do kawy (szczególnie "Mój klucz do szczęścia") ;)
Niech moc i cierpliwość będą z Wami!
Buziaczki ;*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top