Rozdział Dwudziesty Dziewiąty

– Wytłumaczysz mi jeszcze raz, na czym, według ciebie, polega „Gra"? – zapytałam Damiana pewnego deszczowego wieczoru.

Siedzieliśmy w naszej kryjówce w piwnicy i wsłuchiwaliśmy się w dochodzące z zewnątrz odgłosy burzy. Szparę pod drzwiami zapchaliśmy szmatami z piaskiem, lecz po kilku godzinach ulewy coraz wyraźniej dostrzegałam spływający po schodach strumyczek. Sucha, ubita ziemia na dziedzińcu nie wchłaniała wody, więc wszystko spływało na dół.

– Jak to na czym? – Przyjaciel spojrzał na mnie, przerywając układanie skrzyń na kształt łóżka. – Musimy znaleźć Drzwi.

– Nie to miałam na myśli. – Spuściłam wzrok na gumowe czubki trampek wystających spod sukienki. Kiedyś były białe. Chciałam je nawet umyć, lecz uznałam, że ubrudzone ziemią mniej zwracają uwagę. – W jaki sposób się tu znaleźliśmy? Wiem, że tłumaczyłeś mi w tunelu, ale wtedy chyba byłam zbyt przejęta... Misią, żeby w pełni zrozumieć. Skupiłam się na części, gdy mówiłeś, iż prawdopodobnie w rzeczywistości nic jej nie jest.

Spojrzałam na przyjaciela. Świeczki płonące na skrzyni służącej za stolik kładły na jego skórze migotliwe smugi, odcienie czerni i pomarańczu.

– Okeej... o to chodzi... – Uśmiechnął się pod nosem, kreśląc głęboki cień na policzku. – A ty? – rzucił, przekrzywiwszy głowę. – Co ty o tym wszystkim sądzisz?

– Szczerze? Nie znam się na nowinkach technicznych, więc byłam skłonna uwierzyć, że rzeczywiście możliwe jest przeniesienie ciała do wirtualnej rzeczywistości. Nigdy się nie zastanawiałam, w jaki sposób, bo, jeśli byłoby to wykonalne, i tak pewnie bym tego nie zrozumiała. Zaufałam tobie. – Wzruszyłam ramionami. – Masz na ten temat największą wiedzę i byłam pewna, że skoro byłeś tak podekscytowany tym światem, wiesz, jak wszystko wokół wytłumaczyć. Wiesz i korzystasz z okazji, by w tym uczestniczyć.

– Poważnie? – Usłyszałam w jego głosie szok. – Naprawdę nic nie wiedziałyście o „technicznej" stronie „Gry", kiedy zgadzałyście się wziąć w niej udział?

– No... nic – przyznałam, czując uderzenie gorąca na policzkach. – Na stronie internetowej, w skrócie, było to, co powiedział Lucjan. Nie zastanawiałyśmy się długo. Uznałyśmy, że wejście w wirtualną rzeczywistość jest idealnym prezentem dla ciebie. Nie wiedziałyśmy, co dokładnie kryje się za tym wszystkim. Może technologia, która dopiero się pojawiła, a o której nie słyszałyśmy...

– Wystarczy, Nika. Wyjaśnijmy sobie jedną kwestię, ok? – Powiedziawszy to, przyjaciel podszedł do mojego legowiska i usiadł obok, patrząc prosto w oczy. – To jest idealny prezent dla mnie... a przynajmniej sama idea. Bycie częścią świata wirtualnego jest marzeniem każdego gracza. Owszem, żałuję, że nie ma tu z nami Misi, jednakże, głupio mi przyznać, nadal odczuwam ekscytację z powodu Gry. Jest okrutna i zaskakująca, nie wiemy, co zafundują nam twórcy, lecz niesamowite jest, że bierzemy udział w procesie tworzenia czegoś zupełnie nowego. To szalone, ale naprawdę gdzieś głęboko malutka część mnie cieszy się jak dziecko. Reszta skupia się na przetrwaniu i ta reszta dominuje. Jest świadoma ryzyka. – Jego twarz spoważniała, a wzrok na chwilę uciekł w bok, gdy dodał na koniec: – Teraz już jest.

Kiwnęłam w ciszy głową, doskonale zdając sobie sprawę, co ma na myśli. Nikt tego nie przewidział. Nikt nawet przez chwilę nie pomyślał o ryzyku. Do momentu zniknięcia Shelly czuliśmy się bezpieczni, bezkarni i w stu procentach pewni, że nic złego nam się nie stanie. Nawet moje skaleczone ramię nie wydało się szkodliwe. Rana została opatrzona, a chwilę później się zasklepiła... Nie czuliśmy zagrożenia i nie myśleliśmy rozsądnie. Traktowaliśmy to jak przygodę. Owszem, była pełna przemocy od samego początku, ale nie uświadomiła nam realnego niebezpieczeństwa. Nadal była to rozrywka, która miała się zaraz skończyć.

Niewinna zabawa.

– A wracając do twojej prośby, miałem parę teorii. Zacznę od tej, o której wiem najwięcej. – Nawet nie zauważyłam, kiedy Damian odsunął się ode mnie i rozsiadł wygodnie na skrzynkach obok. Jego twarz, chwilę wcześniej troskliwa, nieobecna, zmieniła się na skupioną, a jego oczy na powrót błyszczały fascynacją. – Mózg przypomina procesor komputera. To najpotężniejszy z istniejących obecnie „urządzeń" do przetwarzania informacji... Swoją drogą, wiele elementów zostało zainspirowanych właśnie jego budową, chociażby sieć neuronowa. Ale do rzeczy. Myślenie jest to proces, który powstaje z interakcji między wieloma neuronami w ludzkim mózgu. Co ciekawe, żaden neuron sam z siebie nie jest zdolny do tej czynności... W każdym razie, istnieje pojęcie transferu umysłu, czyli zmapowanie...

– Zmapowanie? – Mimo iż naprawdę starałam się zrozumieć jego przemowę, wiele słów wykraczało poza mój słownik. Damian spojrzał na mnie wyrwany z rytmu, po czym odchrząknął.

– No takie... skopiowanie albo, lepiej, przeniesienie świadomości człowieka do komputera poprzez jej wierne odtworzenie w symulacji komputerowej.

– Czyli nasz mózg jest w komputerze?

– Tak jakby, w wirtualnej rzeczywistości.

– A ciało?

– Według źródeł, które czytałem, nasze mózgi miałyby mieć dostarczane bodźce i wytwarzały by na nie odpowiednie reakcje, a nawet wchodziły w interakcję ze światem rzeczywistym poprzez ciało albo za pomocą zdalnie sterowanego robota.

– Chyba mnie to ponownie przerosło. – Skrzywiłam się i oparłam zrezygnowania o ceglaną ścianę. – Skoro nasz umysł jest w jakiś magiczny elektroniczny sposób podłączony do sieci procesora, to gdzie jest nasze ciało?

– Według tej teorii w świecie rzeczywistym.

Zawiesiłam wzrok na dłoniach, którymi kurczowo ściskałam leżący na skrzyniach koc. Czy one były jedynie wirtualnym tworem? Po tej myśli przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Co w takim razie działo się z moim rzeczywistym ciałem? Jednocześnie mój mózg kontrolował i był pozbawiony tej kontroli. Ta świadomość była niewyobrażalnie irytująca. Nic nie wskazywało na to, że ręce, które widziałam nie były prawdziwe, a możliwe, iż tak właśnie było. Naraz wydały mi się dziwnie obce. Jak narośl, która niby jest wytworem ciała, ale jednak nie jest jego naturalną częścią. W przypływie impulsu wbiłam paznokcie w skórę dłoni, aż zaczęły delikatnie piec. Rozłożyłam palce, by sprawdzić, czy zostały ślady.

– Przecież odczuwamy ból, krwawimy... – szepnęłam, spoglądając na zaczerwienione półksiężyce.

– Generalnie ból odczuwamy dopiero, gdy impuls dotrze do naszego mózgu, więc zgaduję, że wszystkie reakcje pojawiają się jedynie w nim. Ciało nie wie o tym, że coś powinno odczuwać.

– Brzmi sensownie... A w takim razie, najważniejsze pytanie, co się stało z Shelly? – Podniosłam wzrok na Damiana, który śledził uważnie moje ruchy.

– Jej umysł „zabrano" z tej rzeczywistości i przeniesiono do innej, lub do tej prawdziwej.

– Czyli jej ciało przetrwało i nic jej nie jest?

– Prawdopodobnie – stwierdził po chwili wahania, obserwując moją reakcję. –To, co my widzieliśmy było jedynie kreacją tego, jak jej ciało mogłoby zareagować.

– Brutalne. Mam nadzieję, że więcej było kreacji niż jej bólu. – Wolałam nie rozważać, jak było naprawdę. Nie chciałam rozdrapywać ledwo zasklepionych ran.

– Też mam taką nadzieję... Jest to najbardziej przyziemna i sensowna opcja, na jaką wpadłem, choć i tak sądziłem, że znacznie wykracza poza współczesną technologię.

– A jakie inne rozważałeś?

– Równoległy wymiar, do którego dostaliśmy się poprzez lukę w czasoprzestrzeni, przeniesienie całego ciała do wirtualnej rzeczywistości albo escape room z wielką areną pełną hologramów.

– Hologramy brzmią całkiem wiarygodnie. – Była to jedyna opcja, którą byłam sobie w stanie wytłumaczyć.

– Zgadzam się, jednak o ile ocean można było rozwiązać basenem, a niesamowite otoczenie genialnymi ekranami z efektem 3D bez okularów... co byłoby też dużym osiągnięciem technologicznym, o tyle zranienia...

– A aktorzy? – zapytałam, na co Damian gwałtownie pokręcił głową.

– Zbyt duże ryzyko. Nie naraziliby nas. Zawsze mogłoby coś pójść nie tak. Na pewno użyliby hologramów...

– Ale?

– Ale Misia, z którą tu przybyliśmy też musiałaby nim być... Tylko hologramy się rozpływają.

***

Nagle uderza we mnie fala bodźców. Powietrze wokół jest lekko wilgotne i ciepłe. Gdy je wciągam, w płucach nadal czuję ucisk, jakby moją klatkę piersiową przygniatał ogromny ciężar. Wdycham zapach dymu, wody morskiej i pleśni. W pomieszczeniu ze mną jest parę osób. Trzech chłopców rozmawia ze sobą. Próbuję podnieść powieki, ale są jeszcze zbyt ciężkie, a światło zbyt rażące...

– ...atak?

– Mówią, że syreny polują na młodych marynarzy, wabią ich śpiewem, a następnie wciągają w otchłań morską, aby tam zaspokoić swój głód.

– Też o tym słyszałem. Podobno wykorzystują ich, żeby spłodzić potomstwo, a później zjadają.

– Pewien majtek opowiadał mi, jak w tych okolicach zniknęło jednej nocy kilkanaście chłopców z załogi. Nikt ich więcej nie widział. Może te potwory mają tu swoje gniazdo...

– Bzdury gadacie. Pewnie nawet nie wsiedli na statek lub przespali atak, a później bali się pokazać. Niedziwne, że nikt ich nie widział... Rosanna kiedyś wspominała, że charybda jest spokrewniona z syrenami, ale jest inteligentniejsza. Może potrafi na nie wpływać i wezwała je do pomocy...

– A gdzie Rosanna?

– Pewnie broni dupy kapitana, żeby żadna syrenka się do niej nie dobrała i nie wyskoczyła do łoża starego, nawet jeśli miałoby być pod wodą...

– Stul pysk!

– Czemu się denerwujesz? Wszyscy wiedzą, że ona z nim sypia. Zazdrosny jesteś?

Wybuch śmiechu.

– Zamknijcie się!

– Bądź cicho, jeszcze nas tu znajdą.

– Nie bądź taki sztywny. Nie tylko ciebie Rosanna kusi kształtami. To, że częściej na ciebie spogląda nie oznacza, że już jesteś jej rycerzem na białym koniu. Zresztą... na swoim stanowisku, to prędzej ona mogłaby nim być dla ciebie.

Kolejny rechot.

Czuję uderzenie obok ucha. Podnoszę się. Za szybko. W głowie wiruje karuzela i znowu opadam na posłanie. Ostre igiełki wbijają się w odkrytą skórę na przedramionach oraz szyi. Nie jestem w stanie otworzyć oczu. Źle się czuję.

– Obudziła się nasza Śpiąca Królewna! Tylko tej nie potrzeba było romantyzmów, lecz mocnego uderzenia... Idealna kandydatka na żonę. Są chętni?

Ktoś dotyka mnie po ramieniu, szepcze moje imię. Choć próbuję, nie mogę rozpoznać głosu. Zagłuszają go śmiechy i rozmowy chłopców.

Unoszę powoli powieki. Damian pochyla się nade mną, obserwując uważnie, jakby chciał prześwietlić mnie na wylot. Na jego twarzy maluje się troska.

– Wszystko w porządku? – pyta niepewnie. Kiwam w odpowiedzi głową, mimo iż sama nie jestem pewna. – Długo byłaś nieprzytomna. Martwiłem się.

Ostrożnie podnoszę się na łokciu, aż udaje mi się usiąść. Czuję dotyk Damiana na przedramieniu, asekurującego każdy mój ruch. Mrugam powoli. Wpatruje się we mnie pięć par oczu. Chłopcy w zbliżonym do mnie wieku siedzą zgromadzeni wokół niewielkiej latarenki. Jest ona jedynym źródłem światła w tym małym pomieszczeniu. Podejrzewam, że tym samym, do którego uciekaliśmy z Damianem.

– Przedstawisz się swoim rycerzom, królewno? – odzywa się pirat po mojej lewej. Ma lnianą tunikę z rękawami trzy czwarte i beżowe spodnie za kolano. Zwichrzone blond loki tworzą aureolę wokół jego złocistej twarzy. – Uratowaliśmy cię z paszczy rudego smoka! – Wypina z dumą pierś i uśmiecha szeroko.

Nie jestem jeszcze na tyle przytomna, by się odezwać. Marszczę brwi.

– Daj spokój. – Brunet obcięty na jeża szturcha przedmówcę i zaczyna rechotać. Czarne jak smoła tęczówki przejeżdżają powoli po moim ciele. – Uciekła z knajpy. Reaguje na „Chodź tu!", „Nalej piwa!" i „Potrzebna dziwka!".

Po tych słowach chłopak siedzący w rogu pomieszczenia wychyla się z cienia i pociąga Bruneta do tyłu. Ten od razu ląduje na plecach, a uderzenie całkowicie pozbawia go tchu.

– Kurwa, co ty wyprawiasz? – syczy, pocierając głowę. Na jego szarym bezrękawniku dostrzegam brunatne smugi.

– Trochę szacunku! – Mój obrońca wymija leżącego, staje przede mną, po czym robi głęboki ukłon. Światło lampki podkreśla kontur jego smukłej sylwetki. – Wybaczy pani nieuprzejmość mojego towarzysza i pozwoli, że się przedstawię. Jestem Aldai. – Wyciąga do mnie opaloną dłoń, a ja siedzę zdezorientowana, nie ogarniając, co się, do cholery, właśnie dzieje. Po chwili podaję mu swoją z zamiarem odwzajemnienia uścisku, lecz chłopak odwraca ją zręcznie i składa na skórze pocałunek. Przymyka oczy, a gdy na powrót na mnie spogląda, jego ciemne tęczówki błyskają rozbawieniem. – A oto moi towarzysze: Wekesa – wskazuje na czarnoskórego chłopca z krótko przystrzyżonymi włosami, który błyska do mnie śnieżnobiałymi zębami – Flann – rudzielec z grubą blizną biegnącą od kącika ust do oka macha przyjacielsko – Szajba...

– Nie oczekuj ode mnie tego dworskiego cyrku. – Brunet posyła mu lekceważące spojrzenie. – Zresztą tobie też do niego daleko.

Aldai zdaje się jednak nie zauważać docinek kolegi i pokazuje dłonią ostatniego marynarza, o wyglądzie cherubina:

– A to jest Kosto.

– Miło mi cię poznać – mówi Kosto, posyłając mi nieśmiały uśmiech.

No dobra, to chyba czas na mnie. Odchrząkuję.

– Nika. Mi również miło was poznać.

– Uratowaliśmy ciebie i Damiana przed charybdą. – Aldai posyła mi figlarny uśmiech i odgarnia z czoła ciemne kosmyki. Kątem oka dostrzegam, jak przyjaciel zaciska szczękę w reakcji na te słowa. W geście pocieszenia kładę dłoń na jego kolanie. – Strasznie was poniosło. Na dodatek, ona też była okropnie poruszona. Nie widziałem, żeby się kiedykolwiek tak zachowywała...

– Emm... Dziękuję – przerywam ten słowotok, po czym uśmiecham się z wdzięcznością. Damian nakrywa moją dłoń swoją.

Aldai śmieje się pod nosem, siada na podłodze między mną a Wekesą i opiera plecami o drzwi.

– To za co was stary tak potraktował? – odzywa się Kosto. – Nigdy nie widziałem, żeby w ten sposób werbował załogę.

– Stary? – pytam.

– Kapitan. Ciebie wnieśli nieprzytomną, natomiast... Damiana związali sznurami, dopóki nie wypłynęliśmy. A spieszyli się z tym odejściem...

– To naprawdę przywiązali cię do masztu? – mówię zaskoczona do przyjaciela.

– Możnaby tak rzec – mruczy z uśmiechem, a w jego policzkach pojawiają się delikatne dołeczki. Zerka na mnie kątem oka.

– Właściwie to za sterem – doprecyzowuje Kosto. Ma chłopięcy głos zabarwiony delikatną chrypką. – Przy maszcie by wadził.

– Co za dzieciak. – Szajba przewraca oczami i opada na plecy z założonymi za głowę rękami.

– Ostatnim razem trochę podpadliśmy – odpowiadam blondynowi, wzruszając ramionami.

– Chyba musimy odpracować nasz ostatni rejs – dodaje Damian. – Myślę, że mieliśmy się o tym dowiedzieć, ale atak syren przerwał wywód kapitana.

– Ten to lubi gadać. – Aldai wybucha śmiechem. – Jego przemowy trwają wieki.

– Długo byłam nieprzytomna? – Spoglądam zaciekawiona na przyjaciela. Zastanawiam się, czy na górze nadal trwa rzeź.

– Tylko trochę. – Splata palce z moimi i zaciska. – Nie wiedziałem, co zrobić i jak cię obudzić...

– Chce panienka trochę prowiantu? – przerywa nam Wekesa, otwierając lniany worek marynarski. W tym momencie Szajba prycha, a mój brzuch zaczyna głośno burczeć.

– Ukradliśmy, gdy zjawiły się syreny. – Kosto wypina dumnie pierś.

– Tak! – Wyciągam dłoń, gdy chłopak podaje mi suszoną wołowinę. To był nasz codzienny posiłek. Jeszcze dzisiaj rano uważałam, że nigdy więcej nie tknę czegoś podobnego po powrocie do domu. Teraz umieram z głodu, więc niespodziewanie okazuje się ona najwspanialszym jedzeniem pod słońcem.

– Wczorajsza kolacja jednak nie była tak sycąca? – rzuca Damian żartobliwie.

W odpowiedzi tylko szturcham go łokciem w bok i pochłaniam pożywienie kawałek po kawałku. Gdy kończę, Wekesa podaje mi jabłko. Wgryzam się w nie łapczywie, ale zaraz nieruchomieję, czując na sobie wzrok obecnych. Jedynie Szajba wodzi spojrzeniem po suficie.

– A wy nie jecie? – pytam z pełnymi ustami.

– Jedliśmy, nim się obudziłaś. – Kosto uśmiecha się do mnie szeroko.

– Więc o co chodzi?

– Panienka tak szybko pałaszuje ten prowiant... – szepcze Wekesa. Worek z jedzeniem położył na skrzyżowanych bosych stopach.

– Musiałaś od dawna głodować. – Aldai przygląda mi się dłuższą chwilę. – Pracowałaś w tawernie?

– Właściwie to...

Nagle drzwi otwierają się z hukiem, a chłopak ląduje na plecach. Nad nim stoi otyły, czarnoskóry mężczyzna z przepaską na oku. Ten sam, którego widziałam za sterem podczas pierwszej wizyty na statku. Chowam pospiesznie owoc za plecy.

– Co to ma, do kurwy nędzy, znaczyć? – Kosto, Szajba, Flann i Wekesa zrywają się na równe nogi. – To wy stoicie za atakiem syren?

– Nie, to nie my... My jedynie... – zaczyna chłopiec o włosach cherubina, ale Aldai kręci pospiesznie głową.

– Głupcy! Jesteście na to zbyt durni! Schowaliście się tu jak tchórze, chroniąc własną skórę! – Białko jego oka błyska czerwienią, gdy przesuwa po nas wzrokiem. – Wy cholerne leniwe łajzy! Za karę będziecie sprzątać pokład do momentu, aż nie będzie błyszczał! – Łapie Aldaia za kołnierz podartego bezrękawnika i gwałtownie podnosi do góry. – Ale już!

Błyskawicznie ruszamy w stronę drzwi. Wekesa rzuca ukradkiem worek w kąt i pospiesznie wybiega z pozostałymi.

– Ty... – Marynarz zatrzymuje Damiana w przejściu, a ja zastygam razem z nim. – Idziesz ze mną. A ty... – Mężczyzna spogląda na mnie z ustami zaciśniętymi w prostą linię. Przełykam nerwowo ślinę. Kątem oka zauważam, że Aldai przypatruje nam się ze schodów. Wysoki cień na tle nieba.

Skupiam się ponownie na wpatrzonym we mnie czarnym punkcie otoczonym czerwoną siateczką żył. Na tą krótką chwilę wszystkie ogłosy milkną. Słyszę jedynie bicie własnego serca i ciężki oddech Sternika. Damian ściska delikatnie mój nadgarstek, dodając otuchy.

Mężczyzna rozchyla powoli usta i naraz rozlega się wrzask:

– Co tu, kurwa, jeszcze robisz? – ryczy mi prosto w twarz.

Jak porażona prądem rzucam się w kierunku wyjścia na pokład. Ostatni raz zerkam przez ramię na przyjaciela.

– Uważaj na siebie – mówi jeszcze. Stoi unieruchomiony przez Sternika, który przewierca mnie spojrzeniem. Odwracam wzrok. Jesteśmy na morzu. Nie rozłączą nas na stałe. Odnajdziemy się – pocieszam w duchu moje niespokojne myśli.

Mijam cele i wbiegam na stopnie, chwytając po drodze wyciągniętą dłoń Aldaia.


W końcu się udało i po niemałym opóźnieniu wleciał kolejny rozdział! Przepraszam Was bardzo za tą niepunktualność, ale wszystko było przeciwko mnie i mimo najszczerszych chęci, nie zdążyłam dokończyć na czas. Mam nadzieję, że prawie 3 tysiące słów choć trochę wynagrodziło Wam czekanie i że stęskniliście się za piratami, bo w najbliższych rozdziałach będzie ich dużo :D

Chciałabym też gorąco podziękować  MagicznaMycha12, która przez cały ten czas mnie motywowała i do znudzenia pytała o kolejny rozdział. Miałaś ogromny wkład w jego ukończenie :D

Kocham Was wszystkich i ogromnie się cieszę, że tak chętnie kontynuujecie czytanie Tezy! Widzę, jak nabijacie wyświetlenia. Nawet nie wiecie, jak bardzo one uszczęśliwiają <3

Wasza Allicea ;*

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top