Rozdział Dwudziesty Drugi

Gdy opuszczaliśmy bibliotekę pod czujnym spojrzeniem starca, na zewnątrz panował już mrok. Kontynuacja przeglądania zasobów bibliotecznych nie przyniosła rezultatów – nie znaleźliśmy nic ponad to, co już wiedzieliśmy. Pozostało obmyślić dalszy plan poszukiwań Drzwi lub odnaleźć wskazówkę do odblokowania księgi. Albo jedno i drugie. Nie ułatwiał sprawy fakt, że przedtem będziemy musieli ponownie zdobyć pieniądze, żeby opłacić wstęp. Zdecydowaliśmy się utrzymać pracę w karczmie, jako najbardziej opłacalne zajęcie z dostępnych dla nas w mieście i dobre źródło informacji. Goście przychodzą i odchodzą, zostawiają w zamian za posiłek pieniądze, a także, co ważniejsze, wszelkiego rodzaju historie z różnych części miasta oraz rozległych krain wokoło. 

Krótkie podsumowanie dnia: straciliśmy pieniądze i wróciliśmy do punktu wyjścia.

Doskonale. Kolejny dzień w plecy.

Idziemy z Damianem szybkim krokiem w kierunku portu i w ciszy bacznie rozglądamy się na boki. Po zachodzie słońca miasto staje się niebezpieczne. Gdy porządni mieszczanie zamykają drzwi swych mieszkań, z ciemności wyłaniają się zakapturzeni członkowie ulicznych gangów, rabusie i inne podejrzane typy liczące na przyłapanie samotnych panienek albo otumanionych kupców. O tej porze wybrukowane kamieniami ulice są opustoszałe. Latarnie z płonącymi świecami oświetlają kolorową pierzeję, wydobywając pęknięcia i bruzdy w podstarzałym tynku. Niezasłonięte okna łypią na nocnych przechodniów jak czarne szkliste ślepia i tylko gdzieniegdzie, przez szpary w malowanym drewnie zatrzaśniętych okiennic, prześwieca nikły blask ognia. 

W panującej ciszy nasze kroki i oddechy są zatrważająco głośne. Na każdy najmniejszy odgłos z oddali podskakuję i przyspieszam. Raz jest to szczeknięcie psa, innym razem trzask butelki i wiązanka przekleństw parę przecznic dalej, a jeszcze innym – nagły płacz niemowlęcia. Jednak jeśli się wsłuchać, można też usłyszeć kojące dźwięki roztapiające strach, takie jak kołysanka śpiewana ciepłym matczynym głosem, ciche nuty wygrywanych piosenek, czy radosny śmiech dziecka. Miasto, opustoszałe na zewnątrz, toczy swoje życie w domach, rozświetlając ciemność mocą rodzinnego szczęścia i miłości. Dopiero teraz, po długim dniu pracy, rodzice mogą przytulić swoje pociechy, zasiąść wspólnie do posiłku, ogrzać przy piecu spracowane dłonie. Kochankowie nareszcie mają czas, by oddać się namiętności i pocałunkom, a sieroty i żebracy - objęciom Morfeusza, pozwalając swym zmęczonym ciałom na zasłużony odpoczynek.

Zaglądam za róg kolejnej mijanej kamienicy. Wąską uliczkę wypełniają cienie, które, mam nadzieję, są jedynie stertami śmieci. Przesuwam wzrok z powrotem na ulicę przed nami, gdy wtem tuż pod nogami przebiega mi coś dużego. Podskakuję przerażona i cofam się o krok, uderzając w twardą przeszkodę. Wydaję z siebie okrzyk i błyskawicznie odwracam się na pięcie. Damian stoi tuż obok mnie w pozycji bojowej, którą chyba podpatrzył z filmu akcji. Dopiero rozpoznawszy przeciwnika, rozluźnia się i opuszcza pięści. Ja natomiast, przewracam oczami z nieskrywaną irytacją.

– Spokojnie, Nika, to tylko kot. Dopóki mu nie zagrozisz, nic ci nie zrobi.

Przed nami stoi, z rękami w kieszeniach eleganckich spodni, nie kto inny, jak Darin – bliski krewny właściciela tawerny, znany podrywacz i zarozumiały kobieciarz. Słowem: idealny kandydat na spotkanie nocą. Uśmiecha się z wyższością, zerkając na Damiana. 

– Czułabyś się lepiej, gdybym to ja cię eskortował. Miasto nocą nie jest bezpieczne. Bynajmniej nie dla takich panien jak ty – mruczy, leniwie przesuwając wzrokiem po moim ciele. – Chyba, że lubisz ryzyko – dodaje i unosi pytająco wydepilowaną czarną brew. 

– Ciebie też dobrze widzieć, Darin – odzywa się Damian znudzonym tonem. – Jeśli już skończyłeś prawić nam wykłady o bezpieczeństwie, to pozwól, że pójdziemy dalej. – Łapie mnie za przedramię, pociągając w stronę tawerny. – Szczury zaczęły wyłazić z kanałów.

Nie zaszczyciwszy Darina słowem, odwracam się zdecydowanie i podążam za przyjacielem.

– Chwila, chwila... – Chłopak zjawia się przy moim boku, zakładając za ucho niesforne pasemka, które wymknęły się z niskiego kucyka. – Chciałem zamienić z tobą słówko, Nika, o ile nie masz nic przeciwko. – Otwieram usta, by zdecydowanie odmówić, gdy dodaje: – O porannej sytuacji.

Marszczę zdumiona brwi i spoglądam w jego orzechowe tęczówki. 

– Jaką sytuację masz na myśli?

– Jak to „jaką"? – Robi urażoną minę, po czym wypina z dumą pierś. – Uratowałem ci rano życie. 

– Naprawdę? – Przyjaciel spogląda na mnie z powątpiewaniem.

– Oczywiście – odpowiada z przekąsem Darin, strzepując niewidzialny pyłek z prążkowanej marynarki. – Nika biegła prosto w kierunku nadjeżdżającego powozu. Byłem akurat w pobliżu i gdy tylko ujrzałem rozpędzony pojazd, od razu rzuciłem się na pomoc. Powstrzymałem ją, zanim stałoby się najgorsze. 

– Tak było? Serio chciałaś rzucić się pod koła?– pyta Damian.

– Jasne – odpowiadam kąśliwie. – Nudziło mi się, więc postanowiłam sprawdzić, jakie to uczucie być stratowanym przez konie.

– To bardzo nierozsądne z twojej strony – odzywa się karcącym tonem Darin. – Nie posądzałem cię o taką lekkomyślność. 

Damian prycha pod nosem, na co Darin posyła mu zdziwione spojrzenie. 

– Czy ty choć odrobinę przejmujesz się swoją towarzyszką? – pyta obruszony. – Czy masz pojęcie...

– To był sarkazm! – przerywam mu, wyrzucając ręce w górę. – Spieszyłam się i nie zauważyłam, że coś jedzie. I tyle. Nie chciałam się zabić!

Przyspieszam, gdy za zakrętem pojawia się tawerna. Większość niewielkich okien z malowanymi okiennicami jest rozświetlona blaskiem świec i kandelabrów, dzięki czemu bielony wapnem budynek świeci się jak latarnia morska, wyznaczając drogę głodnym i spragnionym. 

– W takim razie jesteś mi coś winna – stwierdza Darin i przystaje, gdy docieramy do rogu knajpy.

Zamykam oczy i odliczam powoli do trzech. Niespłacony dług wdzięczności u Darina to ostatnia rzecz, której potrzebuję. Ten chłopak przypomina rzep u psiego ogona, gdy sobie kogoś upodoba, więc lepiej pozbawić go wszelkich pretekstów do zaczepek.

No i fakt faktem, rzeczywiście uratował mnie rano przed kalectwem.

Przywołuję na twarz uprzejmy uśmiech numer trzy i odwracam się do niego.

– Masz rację. Jak mogę się odwdzięczyć?

Damian niczym cień staje za moimi plecami, gotów do interwencji.

Darin mierzy go wrogim spojrzeniem, po czym uśmiecha się do mnie zalotnie.

– Chciałbym porozmawiać na osobności, jeśli nie masz nic przeciwko.

– Nie wiem, czy to dobry pomysł – szepcze Damian.

– Mógłbyś w takim razie poczekać przy zapleczu? – pytam przyjaciela. 

Przytakuje z ociąganiem, spoglądając nieufnie na Darina i rusza tylną uliczką między tawerną a budynkami mieszkalnymi. Pojedyncza uliczna latarnia zamienia go w wysoki ciemny kształt na tle odrapanych starych murów. Przystaje przy przeciwnym rogu tawerny i opiera plecami o ścianę. 

Odwracam się z powrotem do chłopaka, posyłając mu pytające spojrzenie. Mogłabym go nawet uznać za przystojnego z tym mocno zarysowanym podbródkiem, pełnymi ustami i przenikliwym spojrzeniem orzechowych oczu, gdyby nie jego irytujące usposobienie.

– Podoba mi się, że zgrywasz niedostępną – zniża głos, przysuwając się bliżej. 

Tak jak mówiłam: irytujący i namolny.

– Chciałeś porozmawiać – odpowiadam spokojnie.

– Owszem. – Chowa ręce w kieszeniach, przywdziewając szelmowski uśmiech. – Jako że jesteś mi winna przysługę, chciałbym, żebyś zgodziła się pójść ze mną na kolację. 

Spoglądam na niego zaskoczona.

– Tak, wiem, liczyłaś pewnie na upojną noc sam na sam, ale wpierw wolałbym coś zjeść. Umieram z głodu. – Pokazuje mi garnitur śnieżnobiałych zębów, przez które zaczynają świerzbić mnie dłonie. – Schrupanie ciebie, zostawię sobie na deser.

Zaciskam i rozluźniam pięści. Czy w ramach wdzięczności mogę go walnąć w tą wyszczerzoną buźkę?

Pamiętaj, upominam siebie, chcesz się go jak najszybciej pozbyć.

– Kolacja. – Zmuszam się do radosnego tonu. – Brzmi fantastycznie. 

Darin posyła mi tajemniczy uśmiech i proponuje uprzejmie ramię.

– Czy zatem powiesz mi, kogo rano goniłaś?

Z wahaniem chwytam go pod rękę i przytrzymuję.

– Naszą przyjaciółkę – odpowiadam, po czym dodaję pospiesznie: – Mogłabym jeszcze tylko powiedzieć Damianowi o kolacji? Będzie się martwił, gdy pójdę bez słowa.

Darin zerka w głąb uliczki ponad moją głową.

– Myślę, że nie zajdzie taka potrzeba – mówi z przekąsem. – Wasza przyjaciółka się nim zajmie.

– Co masz na myśli? – pytam, marszcząc czoło.

Spogląda na mnie z błyskiem w oku.

– Długie włosy, zgrabniutka, twojego wzrostu?

Przytakuję.

– Chwilę temu podeszła taka panienka do twojego strażnika i zniknęli za rogiem.

– Co? To nie...

Błyskawicznie odwracam się w poszukiwaniu Damiana, ale uliczka okazuje się pusta.

– Muszę go znaleźć – szepczę.

Spokojnie, w następnym rozdziale będzie dużo więcej akcji ^^
Z wielkim uśmiechem na twarzy czytam wszystkie Wasze komentarze i jest mi niezmiernie miło, gdy dostrzegam nowy odzew. Więc chciałam Wam tylko podziękować, że jesteście ^^ Bez Was nie znalazłabym motywacji, by dalej pisać, więc niejako piszecie tę historię razem że mną :D Dziękuję <3
Kocham Was i miłego dnia!
Wasza Allicea

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top