Rozdział Dwudziesty Czwarty

Klęczę na bruku, plując śliną. Moim ciałem raz za razem wstrząsają dreszcze.

– Fuj! Obrzydzasz mi podwieczorek... Mogłabyś przestać?– jęczy Shelly, trącając mnie stopą obutą w pantofelek.

Ale ja nie jestem w stanie. Każde jej słowo odbija się echem, zwielokrotnia i narasta, aż rozszarpuje moją czaszkę, wylewa strumienie łez i napełnia poczuciem winy. Krew, krzyk i strach nieprzerwanie atakują mój umysł. Nie ma chwili odpoczynku. Kolejna fala mdłości przejmuje nade mną kontrolę, zalewając morzem wspomnień. Przed oczami widzę pomarszczoną z bólu twarz przyjaciółki, jej włosy zlepione potem, ręce brudne od posoki. Słyszę jej wrzaski – ciągnące się w nieskończoność chrapliwe skowyty. Konała w naszych ramionach, a my pchaliśmy ją dalej, krok za krokiem, na rzeź. Czyż nie mówią, że piekło jest wybrukowane dobrymi chęciami? Nasze ją zabiły. Nie stawiała oporu. Oddała za nas życie, byśmy nie zginęli w Krainie Elfów. Poświęciła się za przyjaciół, umierając w katuszach.

– Dość tego.

Shelly mocnym szarpnięciem podnosi mnie do pionu. Z ulgą przyjmuję chłodny dotyk cegieł, gdy głowa bezwładnie opada na mur. To, co ją odmieniło, całkowicie zniweczyło delikatne usposobienie mojej przyjaciółki. Tamta Misia umarła w tunelach, dając życie swemu ciemnemu odbiciu, za które w pełni ponoszę odpowiedzialność.

Rozchylam ciężkie, opuchnięte od łez powieki. Dokładnie naprzeciw mnie, dosłownie pięć kroków dalej, leży Damian. Jego klatka piersiowa ledwie zauważalnie unosi się i opada w miarowym oddechu, a grdyka, wyraźnie rysująca się na tle ciemnego muru, przesuwa wzdłuż jasnej szyi, odpowiadając na ruchy warg.

Mój zaklejony dołującymi myślami mózg potrzebuje chwili, żeby zrozumieć przesyłane mu obrazy.

– Damian... – szepczę i potykając się o sukienkę biegnę w stronę przyjaciela.

– Nie!

Shelly w jednej chwili ląduje w rozkroku nad chłopakiem.

– Jeden ruch, a mój podwieczorek zmieni się w kolację – syczy, pochylając się nad obnażoną szyją Damiana.

Zamieram w pół kroku. Jego śnieżnobiałą skórę nad obojczykiem przecina cienka linia, z której leniwie ścieka wąski strumień krwi, barwiąc lniany kołnierz koszuli na czerwono.

– On się wykrwawia... – Przykładam dłoń do twarzy. – Shelly, on potrzebuje pomocy...

Przyjaciółka unosi pytająco brew i uśmiecha pobłażliwie. Przesunąwszy palcem po rozcięciu, z zainteresowaniem przygląda się szkarłatnej kropli na swoim opuszku, zlizuje ją, a wtedy na jej twarz wypływa rozkosz, jaką aktorki z reklam Kinder Bueno doznają po zjedzeniu batonika.

Mój żołądek ponownie dzisiaj wykonuje salto. Wciągam głęboko powietrze. To jakiś chory koszmar.

– Shelly, co ty robisz? – wyrzucam na wydechu.

Uśmiecha się do mnie, oblizując zęby.

– Smakuję – odpowiada słodko – ale spokojnie, nie ma naruszonej tętnicy. Musujące napoje źle wpływają na jasność umysłu.

– Że co?

Przyjaciółka, jak zahipnotyzowana, ponownie przenosi wzrok na pulsującą żyłkę.

– To tylko... mała przekąska. – Przymyka oczy, pochylając się niżej. – On nie ma nic przeciwko. Zaraz się przekonasz.

Gdy Misia przywiera ustami do krwawiącego rozdarcia, rude loki rozsypują się wokół twarzy Damiana. Jego plecy wyginają się w łuk, a dłonie błyskawicznie łapią talię przyjaciółki, przylegając do niej całym ciałem.

– Misiu... – szepcze, gwałtownie nabierając powietrza.

Mam poczucie, jakbym utknęła w jakimś porąbanym programie telewizyjnym. Spodziewam się, że zaraz ktoś powinien wyskoczyć z kamerą i nagrać moją reakcję, gdy to wszystko okaże się żartem. Mało śmiesznym, nawiasem mówiąc.

Nic z tych rzeczy się nie dzieje; nie ma kamer, nikogo z mikrofonem, a dziewczyna o twarzy mojej przyjaciółki dalej wgryza się w szyję Damiana. Życzyłabym im nawet szczęścia, gdyby nie fakt, że owa dziewczyna upadła na głowę i chłepcze sobie radośnie krew mojego przyjaciela, którego wargi tracą kolor.

Rzucam się na nich i spycham Misię z chłopaka. Jest tak oszołomiona, że jedynie mruga pośpiesznie, gdy siadam na niej, przyszpilając jej ręce do ziemi.

– Co ci odwaliło? – krzyczę na nią. – Picie krwi? Serio? Jakieś supermoce? Przemoc? O co chodzi? Kto ci to zrobił?

Dziewczyna patrzy na mnie rozbieganym wzrokiem, prychając jak kot.

– Możesz się ogarnąć? – warczę. – Rozumiem, że cię zraniliśmy, ale priorytetem jest powrót do domu. Później możemy się już więcej nie spotkać, ale teraz musimy działać razem! Rozumiesz?

Shelly spogląda na mnie wrogo. Mruży groźne szafirowe oczy.

– Przestań się wygłupiać. – Zmieniam ton na błagalny. – To naprawdę nie jest zabawne.

W jednej sekundzie przyjaciółka leży pode mną, a w następnej czuję ostre smagnięcie po policzku i ból bliskiego spotkania z ubitą ziemią.

Misia ponownie siedzi na Damianie i syczy na mnie z obnażonymi kłami.

– Ty mała biedna dziewczynko... – Jej głos ocieka jadem. – Myślisz, że jesteś w stanie mi cokolwiek zrobić?

– Nie! – krzyczę, gdy otwiera szerzej usta i nurkuje w szyi przyjaciela. – Proszę, Misia, przestań...

Odrywa się od niego z błyszczącymi szkarłatem zębami i spogląda na mnie z wściekłością. Teraz ani trochę nie przypomina dziewczyny, którą uważałam za przyjaciółkę.

– Tak bardzo ci na nim zależy, że jesteś gotowa poświęcić krew za krew?

Czuję się, jakby wstrzyknięto mi pod skórę adrenalinę. Cała dygoczę. Przełykam ślinę i przysuwam bliżej, odgarniając włosy z szyi.

– Tak... – szepczę drżącym głosem. – Możesz mnie ugryźć, a Damiana zostaw w spokoju.

Skoro krew wprawia ją w oszołomienie, może w ten sposób uda mi się ją jakoś ogłuszyć...

– Podaj dłoń – mówi, a ja wykonuję polecenie. Ujmuje mój nadgarstek, zaciskając wokół niego zimne palce. Przejeżdża paznokciem po poznaczonej niebieskimi żyłkami skórze, która bez oporu otwiera się jak cięta nożem. Zaciskam zęby z bólu, gdy czerwony płyn zaczyna perlić się w płytkim rozcięciu. Shelly błyskawicznie przecina kłem swój nadgarstek i przykłada do mojej rany.

Zmieszana krew kapie rytmicznie na pyliste podłoże.

Marszczę zdumiona brwi, podczas gdy przyjaciółka szepcze z zadowoleniem parę słów, których znaczenia nie znam i puszcza moją dłoń.

– Twoja przysługa zmaże twe winy – mówi, a następnie wstaje z gracją. Jej szrama zasklepia się na moich oczach.

– Nie rozumiem...

– Oj głupia... To była Ceremonia Związania. – Wybucha dźwięcznym śmiechem, odrzucając włosy na plecy. – Obietnica krwi. Sama cię znajdę we właściwej godzinie.

Robi obrót, przy czym wzbija chmurę pyłu.

I znika.

Przysuwam się od razu do przyjaciela.

– Damian! Żyjesz? Proszę, powiedz, że żyjesz... – szepczę, odgarniając włosy z jego bladej twarzy.

Powoli rozchyla powieki i marszczy brwi. Spogląda na mnie nieprzytomnie.

– Nika?

– Dzięki Bogu! – Łapię go za ramiona i przytulam. Łzy ulgi moczą moje policzki.

Odchylam się, by zobaczyć ranę, ale szyję ma tak umazaną krwią, że nie jestem w stanie nic dostrzec. Odrywam kawałek materiału z halki i przecieram skórę nad obojczykiem.

– Chyba przeżyjesz – mówię z zaciśnięty gardłem, przyciskając szmatkę do rozcięcia, które teraz przypomina bardziej draśnięcie niż poważne obrażenie.

– Uciekaj... Nika... – rozlega się w ciszy męski głos. – To nie jest... Gdzie jesteś? Nika?

Zaskoczona podnoszę wzrok na Darina, który zrywa się z ziemi i obraca w kółko, próbując złapać równowagę. Gdy napotyka moje spojrzenie, na jego umorusaną twarz wypływa ulga. Podbiega do nas, potyka się o szkło i kamienie.

– Wszystko w porządku? Jesteś cała? – Kuca, przykłada chłodne dłonie do moich policzków i ogląda z uwagą, kiedy potakuję. – Gdzie jest dziewczyna?

– Zniknęła – odpowiadam łamiącym się głosem. – Po raz kolejny zniknęła.

Kochani! Życzę Wam wspaniałych, niezapomnianych i przede wszystkim bezpiecznych wakacji! Uważajcie na siebie i bawcie się dobrze, ale z głową! ^^

Całusy,

Allicea :*


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top