Rozdział Czwarty

Pomieszczenie jest niewielkie, z beżowymi kafelkami. W rogu, na nóżkach, stoi wanienka o pozłacanej krawędzi, obok umywalka w takim samym stylu, a po przeciwnej stronie – toaleta. Jedną ze ścian zajmuje wielkie lustro ze złotą ramą. Z ciekawości odkręcam kran – jest tu nawet bieżąca woda!

Zdejmuję dżinsy, bluzę i t-shirt. Wciągam na siebie halkę i dopiero teraz zauważam gorset. Próbuję zawiązać go z tyłu. Wykręcam sobie rękę, ale na próżno. Już chcę zawołać Shelly, gdy przypominam sobie opisy tych elementów garderoby, jak bohaterki książek się w nich czuły, jak mocno ściskały je pokojówki na filmach... Od razu ląduje na ziemi.

Przebieram się i spoglądam na suknię w lustrze. Ma morski kolor. Wokół kwadratowego dekoltu i pod biustem przyszyta jest gruba, czarna wstążka. Wieńczy ona także dół spódnicy i długie, luźne rękawy. Obracam się zachwycona wokół własnej osi. Mój wzrok pada na twarz – jestem cała umorusana. Na tle jasnej cery wyraźnie odznacza się bród, a pod błękitnymi oczami dostrzegam rozmazany tusz. Odgarniam z twarzy luźne, jasnobrązowe pasmo włosów, skręcone od wilgoci. Przez sól morską  zrobiło się nieprzyjemne w dotyku. Postanawiam skorzystać z tego, że jest tu wanna.

Po dziesięciu minutach wychodzę z łazienki z włosami zawiniętymi w t-shirt.

– A nie mówiłam? Leży na tobie jak ulał!

Shelly podbiega do mnie i ogląda ze wszystkich stron.

– Zapomniałaś o kokardzie! – oznajmia i czuję, jak ją zawiązuje.

Damian lustruje mnie od góry do dołu.

– Coś nie tak? – pytam.

– Nie, wyglądasz... inaczej – mówi, uśmiechając się do mnie i dodaje: – W sukience widziałem cię jedynie na balu gimnazjalnym.

– To patrz i podziwiaj! – mówię z udawaną wyższością w głosie, kładę jedną rękę na biodrze i przechodzę pokój, udając modelkę. Wypycham wargi. Przy ścianie przystaję, przestępuję z nogi na nogę, jak to widziałam na pokazach mody, i wracam.

Shelly zwija się ze śmiechu.

– I jak?

– Pisany jest ci zawód modelki. Musisz tylko chorobliwie schudnąć – stwierdza Damian, bierze ubrania i znika w łazience.

– Dla niego też coś znalazłaś? – pytam przyjaciółkę.

– Tak – odpowiada, po czym dodaje cicho: – Kradniemy ciuchy jakiejś parze.

– Mam nadzieję, że za szybko nie wrócą – stwierdzam i wycieram koszulką mokre włosy.

Drzwi od łazienki się otwierają.

Damian ma na sobie trochę za dużą lnianą tunikę przewiązaną sznurkiem w pasie, szare spodnie i... czerwone conversy.

Uśmiecham się szeroko.

– Buty były za małe?

Chłopak odpowiada mi uśmiechem, pokazując fioletowy aparat ortodontyczny. Przeczesuje ręką mokre, ciemnobrązowe włosy.

– Odrobinkę.

– Nie znalazłam żadnych.

Mówią jednocześnie i wybuchają śmiechem.

– Idę się przebrać, póki właściciele jeszcze nie wrócili i znikamy – rzuca Shelly przez ramię i wchodzi do łazienki.

– A ty, jakie buty założyłaś? – zwraca się do mnie Damian.

Ponownie uśmiecham się szeroko i podciągam spódnicę do góry, odsłaniając moje zielone trampki za kostkę.

– W przeciwieństwie do ciebie, ja mogę ukryć je pod sukienką – mówię i pokazuję mu język.

Przewraca oczami.

Podchodzę do plecaka, wyjmuję wodę i biorę parę łyków. Mój wzrok pada na dwa pozostałe batoniki. Jak na zawołanie zaczyna mi burczeć w brzuchu.

– Zjadłabym jakiś obiad – mówię.

– Możemy pójść do knajpy, która na pewno gdzieś tu jest – podpowiada Damian i w tym momencie z łazienki wychodzi Shelly. Włosy też zawinęła w bluzkę.

– Co o tym myślicie? – mówi i obraca się wokół własnej osi.

Ma na sobie jasnofioletową suknię w tym samym stylu co moja, obwiedzioną białą wstążką z drobnymi kokardkami.

– Bajecznie – odpowiadam, pakując rzeczy z powrotem do plecaka. Jakimś cudem udaje mi się go zamknąć!

Dziewczyna uśmiecha się promiennie.

– Witaj, królewno. Z jakiej bajki się urwałaś? – mówi Damian, uśmiechając się zalotnie.

Na policzkach Misi wykwitają rumieńce.

– Dzięki – odpowiada, spuszczając wzrok.

Spoglądam to na nią, to na Damiana. O czymś nie wiem? Wzruszam ramionami. Później ją o to zapytam.

– Postanowiliśmy pójść do knajpy na obiad – informuję ją, chcąc przerwać niezręczną ciszę.

Spogląda na mnie zdezorientowana.

Tak, będę musiała ją o to zapytać.

– W sumie ja też zgłodniałam – dodaje cicho, wyciera włosy i zarzuca plecak na ramię. – Jestem gotowa.

– Ja także. Idziemy? – pytam.

Damian przytakuje, więc uchylam drzwi. Nikogo nie ma. Ruszamy holem pogrążonym w ciszy. W pewnym momencie korytarz zakręca i uderza w nas fala dźwięków – dotarliśmy do lokalu.

Przypomina on typową knajpę z westernów. Ktoś gra (strasznie fałszując) na pianinie, ludzie piją, śmieją się, grają w karty i rozmawiają. Między nimi przeciskają się kelnerki w obcisłych sukniach z nieprzyzwoicie dużymi dekoltami, niosąc wielkie tace pełne kuflów z piwem.

Podchodzimy do kontuaru. Uwija się za nim młoda dziewczyna w równie obcisłej sukni co kelnerki. Jak one mogą oddychać w tak mocno związanych gorsetach?! Gdy nas zauważa, odwraca się w naszym kierunku. Ma z piętnaście, szesnaście lat. Odgarnia z twarzy jasne włosy i poprawia koronkowy czepek. Zakłada pasemko za ucho, po czym ponownie je zakrywa.

– W czym mogę pomóc? – uśmiecha się do nas promiennie.

– Chcielibyśmy zjeść obiad – mówi Damian, opierając się o ladę.

– Proponuję pierogi z mięsem, kopytka z kurczakiem albo udziec z indyka.

Nie pasuje do tego otoczenia. Wydaje się taka delikatna i krucha, jak porcelanowa laleczka.

– Ja wezmę pierogi – odpowiada Damian, posyłając jej szeroki uśmiech, na co ona spuszcza wzrok, rumieniąc się. Ponownie odgarnia pasemko. I wtedy spostrzegam, że jej ucho nie jest ludzkie – jest dłuższe i spiczaste. Zauważa, że się przyglądam i zarzuca włosy na ramiona. Uśmiecha się do mnie, ale w jej oczach czai się strach.

– A dla was?

– Ja także poproszę pierogi – mówię.

– A nie ma niczego wegetariańskiego? – wtrąca szybko Shelly.

Barmanka spogląda na nią, jakby jej wcześniej nie zauważyła.

– Wegetariańskiego?

– No... tak. Jakiejś sałatki lub surówki?

Dziewczyna wygląda na zdezorientowaną.

– Jesteście tu nowi? – pyta, patrząc bez mrugnięcia na moją przyjaciółkę.

Jej twarz nagle robi się poważna; przyjaciółka stoi nieruchomo, nie przerywając kontaktu wzrokowego.

– Tak, dzisiaj tu przypłynęliśmy – odpowiada z lekkim wahaniem Damian i spogląda na mnie. Też zauważył to dziwne zachowanie.

– Musicie być ostrożni. – Głos dziewczyny brzmi jak z oddali. – Nie lubią tutaj elfów.

– Słucham? – pyta Damian. – Elfów?

Dziewczyna potrząsa głową i uśmiecha się promiennie. Jej twarz całkowicie się zmienia.

– Poproszę kucharza o przygotowanie sałatki. Znajdźcie wolne miejsce i zaraz przyniosę wam dania – informuje nas i znika w kuchni.

Misia nadal się nie rusza.

Dotykam jej ramienia.

– Shelly...

Przechodzi ją dreszcz, po czym zaczyna szybko mrugać. Wygląda, jakby została obudzona z transu... A może została?

– Wszystko okej? – pyta Damian.

– Tak, tak. – Rozgląda się pospiesznie po sali. – Wszystko dobrze.

Przyjaciel zerka na mnie, po czym kładzie dłoń na plecach dziewczyny i odzywa się łagodnie.

– Wyglądałaś na trochę nieobecną. Jesteś pewna, że nic ci nie jest?

Jej twarz w ułamku sekundy się zmienia –  łagodnieje i rozluźnia. Posyła Damianowi nieśmiały uśmiech.

– Trochę mnie głowa boli, ale to nic takiego. Idziemy zająć miejsca?

Rusza, nie czekając na naszą odpowiedź.

Damian patrzy na mnie zdziwiony. Odpowiadam mu wzruszeniem ramion i podążamy za Shelly.

Kręcimy się chwilę po knajpie, aż w końcu dostrzegamy wolny stół. Jedna z kelnerek przynosi nam jedzenie. Od samego zapachu ślinka napływa mi do ust. Pierogi w mgnieniu oka znikają w moim brzuchu. Kończąc ostatniego, nagle coś sobie uświadamiam.

– Jak my właściwie zapłacimy za jedzenie?

Przyjaciółka spogląda na mnie przerażona. Damian rozgląda się po sali.

– Teoretycznie... – zaczyna z namysłem chłopak – w filmach, w takich knajpach, jak jeden wywoła awanturę... to nagle wszyscy zaczynają się nawalać.

Oczy Misi robią się jeszcze większe.

– Zamierzasz kogoś uderzyć? I co, tak po prostu uciec? Ale to nie fair wobec kelnerek! Powinniśmy im zapłacić!

– W sumie pomysł Damiana jest całkiem niezły – mówię i dodaję szybko: – Zrozum, Shelly, my nawet nie wiemy, jak tu się płaci, a co dopiero czym! Wątpię, żeby nasze pieniądze miały tu jakąkolwiek wartość.

Zamyka powieki i opiera czoło na dłoniach. Nie lubi przemocy i łamania zasad.

– Niech wam będzie... – szepcze. – Ale nie chcę tego widzieć.

Podnosi się i rusza w stronę wyjścia.

Odprowadzamy ją wzrokiem. Gdy dociera do połowy sali, nagle tuż przed jej nosem przelatuje nóż i wbija się w przeciwległą ścianę.

– Zabić tą elficką latorośl!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top