Rozdział Czterdziesty Pierwszy
Śnię.
Wokół mnie, w ogromnej sali balowej ozdobionej złotem i błękitami, krążą postacie w wielobarwnych sukniach, eleganckich frakach, kolorowych mundurach. W parach obracają się, przemierzając parkiet tanecznym krokiem. Rozbrzmiewa muzyka, słychać śmiech i rozmowy. Tańczą bez odpoczynku. Raz, dwa, trzy. Dwa, dwa, trzy. I od nowa. Sylwetki wznoszą się, opadają... wznoszą. Niczym na karuzeli w wesołym miasteczku, gdzie mocowane na stalowych elementach konie wysuwają się w górę i w dół w rytm wygrywanej melodii. Tancerze, podobnie jak metalowe marionetki, poruszają się wokół własnej osi ukrytej wewnątrz parkietu, podczas gdy muzyka wygrywa im polecenia. Świat wiruje, kiedy oddają się jej bez wahania.
A ja tańczę wraz z nimi.
Nie widzę twarzy. Każda jest niewyraźna, podobnie jak mundury, suknie, garnitury i fraki. Zmieniają swój wygląd, gdy tylko dłużej zawieszę na nich wzrok. Pojawiają się emblematy, znikają medale, wyrastają brody, piętrzą się białe peruki.
Wiruję w rytm walca. Partnerzy się wymieniają, a ja wciąż tańczę. Kręcę się wśród kolorów kalejdoskopu, które zlewają się, po czym znów rozpływają. Żółcie, czerwienie, pomarańcze. Błękity, zielenie, fiolety. Moje nogi nie chcą się zatrzymać, pędząc do przodu niepowstrzymane.
Wtem muzyka ustaje. Czas na zmianę partnera. Obecny kłania się, a za jego plecami, wśród tylu niewyraźnych postaci, dostrzegam jedną bez skazy. Kroczy w moją stronę lekko, jakby unosił się tuż nad ziemią. Ubrany tak, jak go zapamiętałam – w lnianą luźną koszulę i długie spodnie. Ciemny warkocz kołysze się za jego plecami z każdym krokiem bosych stóp. Wyciąga do mnie rękę, zerkając spod gęstych, czarnych rzęs. Uśmiecha się delikatnie, tajemniczo. Jak zahipnotyzowana wyciągam dłoń. Daileass splata nasze palce ze sobą, a wtedy po mojej skórze przelatują delikatne iskry. Tylko odrobinę mniej intensywne niż te odczuwane w jego grocie, gdzie z Misią i Damianem schowaliśmy się przed elfimi strażnikami. Odwraca się i prowadzi przez tłum do wyjścia z sali. Nie stawiam oporu zaciekawiona tym, co się dzieje, przyciągana przyjemnym uczuciem, które rozpływa się od naszych złączonych dłoni po całym ciele.
Gdy przekraczamy próg, przenosimy się do skromnego pokoju z dwuosobowym łóżkiem, szafą i krzesłem. Ściany pokrywa jasnoniebieska tapeta z kwiecistym wzorem, który odbija blask zapalonych abażurów, migocząc, jakby naszyte kwiaty były gwiazdami, a podkład niebem o zmierzchu. Przepełnia mnie ekscytacja, rozsadza uczucie szczęścia i potęgi, jakbym była zdolna dokonać wszystkiego. Jakby świat stał przede mną otworem, bo wiem, że jestem w stanie pokonać każdą przeciwność losu. Próbuję dusić w sobie to uczucie, lecz ono usilnie szuka ujścia, jest niczym strumień powietrza, który kumuluje się w zbyt małej przestrzeni, aby ostatecznie ją rozsadzić. Odwracam się do mężczyzny stojącego tuż za mną. Na jego twarzy maluje się ogromny uśmiech, jakby doświadczał dokładnie tego samego. Delikatnie wyginam usta w łuk i prostuję dumnie głowę.
Daileass rusza w moją stronę z ociąganiem, jakby miał do czynienia z czymś niezwykle wartościowym, czymś, co mogłoby się równać wszystkim cudom świata. Patrzy na mnie z nieukrywanym podziwem i zachwytem. Wygląda, jak gdyby chciał podbiec, ale jest zbyt przejęty, żeby zrobić tak spontaniczny ruch. Jakby to mogło sprawić, że jego zachwyt zniknie.
Gdy staje tuż przede mną, unosi dłoń i ostrożnie odgarnia kosmyk włosów z mojej twarzy. Zatapiam się w głębokiej zieleni jego oczu. Mówi coś do mnie, ale ja nie słyszę. Wszystkie dźwięki są poza mną.
Naraz chwyta mnie w ramiona i okręca. Świat na chwilę się rozmazuje i jesteśmy tylko my dwoje – uśmiechnięci od ucha do ucha, zdolni do wszystkiego oraz niezwyciężeni.
Daileass stawia mnie z powrotem na ziemi, a ja ponownie tonę w jego spojrzeniu, gubiąc się niczym w głębinach lasu, gdzie słońce ledwo zagląda, a otaczająca zieleń daje ukojenie swym odcieniem.
– Najdroższa... – szepcze, jakby bał się, że ta chwila uleci spłoszona jego głosem. Pochyla się powoli, ostrożnie, zerkając uważnie spomiędzy długich ciemnych rzęs. Drzemiąca we mnie energia ponownie zaczyna buzować. Mężczyzna obejmuje mnie delikatnie w talii niczym kruchą istotę, choć skumulowana pod jego palcami potężna moc wręcz błaga o ujście. Chwytam jego umięśnione, lecz smukłe ramiona, a wtedy on muska moje wargi. Ostrożnie i z rozwagą. Pieści moją szyję, kiedy moje palce suną wzdłuż jego barków. Czuję, jak rozsadza mnie od środka fala rozkoszy, dołączając do rwącego strumienia potęgi, która za sprawą uczucia Daileassa rośnie w siłę. Drżę, gdy unosi w górę niebieski materiał sukienki, zamykam oczy, gdy wraz z czarnymi tasiemkami prześlizguje go przez moją głowę. Lądujemy na materacu, a moje ciało owiewa chłód. Znika ciepło i fala uczuć wypełniająca moje wnętrze. Czuję się pusta niczym naczynie, z którego uleciała zawartość. Unoszę powieki i niemal od razu zatapiam się w odmętach grantowego spojrzenia.
– Aldai... – szepczę.
Krótkie, ciemne loki opadają mu na czoło, gdy pochyla się nade mną, obdarowuje pocałunkami i nakrywa moją skórę, odzianą jedynie w cienką halkę, swoim ciężarem. Czuję się dziwnie. Jakby mi czegoś zabrakło, jakbym utraciła coś ważnego.
Tylko nie wiem co...
***
Siadam na łóżku, gwałtownie wciągając powietrze. Policzki mi płoną, a całe ciało drży. Jestem sama w sypialni, przez kotary prześwieca delikatna księżycowa poświata. Przecieram twarz dłońmi.
To wszystko był sen. Tańczyłam, przyszedł Daileass, który nagle znalazł się nade mną w łóżku, okazawszy się Aldaiem. Zwariowane.
Ten zamek zdecydowanie źle wpływa na moją podświadomość. Sny z każdym dniem stają się coraz bardziej pokręcone. Są jednocześnie niewiarygodnie wyraziste oraz totalnie absurdalne. Mam nadzieję, że z Damianem szybko odnajdziemy wskazówkę, gdzie szukać Drzwi i czym prędzej się stąd ulotnimy. Opadam na chłodną pościel, próbując uspokoić oddech. Każdy kolejny sen tylko wprowadza większy mętlik. Pamiętam, że zanim doszło do tego felernego spotkania z odmienioną Shelly pod karczmą, wielokrotnie śniła mi się cała we krwi. Każdy koszmar wiązał się z moim poczuciem winy wobec tego, co się stało. Po jej ponownym zniknięciu, majaki senne odeszły.
Albo śniłam, lecz teraz nie pamiętam żadnych obrazów.
Nie przypominam sobie ani jednego z okresu, zanim znalazłam się na zamku. Druga noc i kolejna dziwna wizja. Czy to zapowiedź jakiś wydarzeń? Co one mają ze sobą wspólnego? Nie widzę żadnego powiązania.
Resztę nocy spędzam na gapieniu się w sufit. Chyba.
Możliwe też, że to zamknięcie powieki i otworzenie jej ponownie w akompaniamencie nawołań Margaret nastąpiło kilka godzin później.
***
– Panienko, musimy się pospieszyć – słyszę, na co ponownie dzisiejszego dnia przewracam oczami.
– Tak, tak. Mówiłaś to tylko kilkanaście razy, Margaret.
Przemierzamy pospiesznym krokiem kolejne hole nie różniące się niczym od tego, przy którym znajduje się mój pokój. Sądzę, że znajdujemy się w południowym skrzydle, o ile ten zamek ma w ogóle coś takiego jak skrzydła. Gdyby ktoś teraz kazałby mi samej wrócić do pokoju, wiedziałabym tylko, że muszę wejść kilka pięter wyżej. A co dalej? Pokonałam tyle zakrętów takich samych korytarzy, że powrót mógłby być poważnym problemem.
W pewnym momencie do moich uszu dochodzą krzyki. Wysoki, kobiecy głos grozi i wyklina kogoś zawzięcie. Im bliżej kolejnej odnogi korytarza jesteśmy, tym głośniejsze są wrzaski. Zwalniam kroku i wyglądam za róg.
– Zostawcie mnie, wy chędożeni rycerze od siedmiu boleści! Zgnijecie za to w lochach, ślepi durnie!
Dwóch rosłych mężczyzn w skórzanych zbrojach ciągnie za sobą wierzgającą kobietę ubraną w wysokie buty, jasną koszulę i bryczesy. Szarpie się, miota, ale strażnicy nieubłaganie wloką ją dalej w stronę wielkich, drewnianych drzwi o metalowych okuciach. Margaret chwyta mnie za ramię, ale nie reaguję. Przecież to Rosanna!
Ruszam w jej kierunku, lecz od razu jestem gwałtownie zatrzymana przez służącą.
– Ale ja muszę... To jest... – plączą mi się słowa, gdy z przerażeniem patrzę, jak strażnicy otwierają ogromne drzwi. – Ja ją znam, ona mnie uratowała, gdy... Muszę jej pomóc... Zawdzięczam jej życie... – Próbuję się oswobodzić, lecz Margaret jedynie mocniej ściska moją rękę.
– Nie może panienka – mówi pospiesznie – za taką pomoc trafi panienka do lochu razem z nią. Panienka nie może...
Jestem rozdarta. Jeśli blondynka ma rację, nic nie zdziałam, rzucając się jej na pomoc. Muszę to zrobić spoza aresztu. Muszę wymyślić sposób, by ją stamtąd wyciągnąć. Muszę powiedzieć Aldaiowi. On na pewno będzie wiedział, co robić.
Przytakuję sztywno, gdy głuche trzaśnięcie wybudza mnie z otępienia.
– Dziękuję, Margaret. – Niczym robot obracam się w przeciwnym kierunku i podążam dalej przed siebie, zostawiając w tyle zaskoczoną kobietę oraz dochodzące zza grubych ścian wrzaski.
Idziemy jeszcze chwilę długim korytarzem, po czym stajemy przed jednymi z wielu identycznych, ciemnobrązowych drzwi. Tym, co zwraca uwagę na ich szczególną rolę, jest pełniąca wartę straż.
– Panienko. – Znajdujący się najbliżej mężczyzna schyla głowę i wpuszcza nas do środka.
Nie dziwi mnie widok kilkunastu dziewcząt siedzących wygodnie w pastelowych kanapach lub skupionych pod eleganckimi ścianami, ubranych w takie same kremowe sukienki. Kolor włosów, oczu, skóry oraz ich sylwetka są natomiast rozmaite. Znajduje się tu zarówno ciemnoskóra piękność o hipnotyzująco niebieskim spojrzeniu, ładna brunetka mogąca śmiało startować w castingu na modelkę plus size, rudowłosa piegowata dziewczyna o dużych, piwnych oczach i zadartym nosku, filigranowa blondyneczka, wysoka i bardzo szczupła Azjatka... Co tylko królewska dusza zapragnie.
Margaret uprzedziła mnie, że król postanowił sprowadzić do zamku wiele różnych dziewcząt, spośród których królewicz wybierze swoją narzeczoną. Jest to test, czy rzeczywiście nią jestem. Król chce mieć pewność i uważa, że tylko w ten sposób może się przekonać o prawdziwości słów Aldaia i moich.
Spokojnym krokiem podchodzę do drzwi po przeciwnej stronie. Dotąd nie opuszczałam przydzielonej mi sypialni, więc jest to pierwsze pomieszczenie, które odwiedzam w zamku. Jasnozielone ściany z białą sztukaterią wyznaczającą prostokąty wypełnione pejzażami sięgają sufitu o zaoblonych brzegach. Spoglądam w górę, gdzie rozpościera się niezwykłe malowidło przedstawiające sielankowy krajobraz: wśród zieleni bawią się dzieci, młode kobiety w ogromnych sukniach spacerują w słońcu po wysokiej trawie w kierunku swoich przyjaciółek opartych o pnie drzew. Z samego środka scenerii zwisa żyrandol z zapalonymi świecami i drobnymi kryształkami odbijającymi światło.
– Nigdy nie widziałam niczego podobnego – słyszę cichy głos tuż za mną. – Niezwykłe, prawda? Choć nie rozumiem, po co malować tak niesamowite dzieło na suficie zamiast na ścianie, by mogło być podziwiane cały czas, a nie tylko po zadarciu głowy.
Odwracam się zaintrygowana w stronę dziewczyny, która najwyraźniej jako jedna z niewielu (patrząc po znaczących spojrzeniach śledzących każdy mój ruch) postanowiła nie traktować mnie z dystansem.
– Co ty tu robisz? – wyrzucam i cofam się kilka kroków.
– Nika? – szepcze zaskoczona, rozglądając się na boki z przerażeniem w błękitnych tęczówkach. – Ty przecież miałaś...
– No właśnie. – Mrużę oczy i przysuwam się na powrót bliżej. – Przecież miałam już nie żyć, hm? Miałam być porwana i miałaś mnie nigdy nie spotkać?
– Nie, to nie tak... – Kelila kręci głową na boki, aż z jej blond włosów splecionych w wianek wypadają pojedyncze kosmyki.
– Dla kilku złotych monet? Sprzedawałaś swoje ciało, ale nie sądziłam, że sprzedaż i mnie! – syczę przez zęby, po czym prostuję się i wyciągam wysoko podbródek, przypominając sobie, że prawdopodobnie wszyscy się na nas gapią, a ja muszę dbać o swój wizerunek.
Od tego zależy nasz powrót z Damianem do domu. Nie mogą nas rozdzielić, gdy jesteśmy tak blisko końca – upominam się w duchu, spoglądając z wyższością na dziewczynę.
– Ja naprawdę potrzebowałam pieniędzy! – mówi łamiącym się głosem, a w jej oczach pojawiają się łzy. – Babka była bliska śmierci!
Czuję ukłucie współczucia, gdy z jej długich, złotych rzęs spada pojedyncza kropelka. Z jednej strony ją rozumiem, ale z drugiej... zdrada wciąż boli. Wydała nas piratom, wiedząc, jakie grozi nam niebezpieczeństwo. Nie wspominała we wspólnych rozmowach o pogorszeniu się stanu babci. Może już wtedy to wszystko planowała? A ja myślałam, że miałam w niej sojusznika...
Biorę głęboki wdech i powoli wypuszczam powietrze.
– Więc po co tu jesteś? Czemu nie doglądasz babki i rodzeństwa? – pytam tonem wyzbytym z emocji.
– W mieście ogłosili nabór kandydatek na narzeczoną dla królewicza. – Ociera łzy wierzchem dłoni i spogląda na mnie niepewnie. – Uznałam, że to jest dla mnie ogromna szansa, bo może mnie wybrać. Tak oficjalnie.
– Damian? – Patrzę na nią jak na wariatkę. – Po tym, co nam zrobiłaś miałby wskazać ciebie?
– Damian jest królewskim synem? – Marszczy brwi, uważnie analizując moje słowa.
– A myślałaś, że kto? Oczywiście, że on!
– A-ale przecież królewicz...
– Panienki! – Jej wypowiedź przerywa donośny głos kobiety w średnim wieku, ubranej w strój służącej. – Czas przedstawić was następcy tronu!
Na te słowa moje serce przyspiesza. Zaraz spotkam Damiana!
Zostawiam oniemiałą Kelilę i wraz z resztą dziewczyn kieruję się w stronę drzwi.
I oto wróciłam wraz z kolejną dawką przeżyć naszych bohaterów. Wiem, że długo mnie nie było, ale walczyłam o tytuł inżyniera architekta, więc niestety nie mogłam poświęcić czasu na pisanie :( Mam jednak nadzieję, że uda mi się to Wam wynagrodzić tym i następnymi rozdziałami oraz że nie będziecie długo się gniewać, bo szykuję dla Was niezłe zamieszanie i duuuużo akcji :3
Co sądzicie o dzisiejszym rozdziale? Dajcie znać, bo zżera mnie ciekawość :D
Następny rozdział już za tydzień, obiecuję!
Całusy,
Allicea
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top