Rozdział Czterdziesty Dziewiąty

– No tak, Aldai to... to mój brat.

Patrzę na nią z niedowierzaniem. Rosanna to siostra Aldaia. Dlatego pozostali piraci śmiali się z niego, gdy bronił ją przed ich sprośnymi żartami i obelgami kierowanymi w kierunku piratki. Sądzili, że dziewczyna mu się podoba, podczas gdy on po prostu stawał w obronie dobrego imienia swojej siostry.

Jeśli się dokładniej przyjrzeć, pod opuchlizną wciąż dostrzegam wysokie kości policzkowe, kwadratową szczękę i prosty nos identyczne jak Aldaia. Nie wspominając o ciemnych włosach ze skłonnością do skręcania się w loki. I to spojrzenie – uparte, dążące do celu po trupach. Gdyby był na zamku, pewnie od razu przybyłby siostrze na pomoc.

– Niestety nie wiemy, gdzie jest twój brat. – Wzdycham, wzruszając ramionami. – Nikt go nie widział od...

Rosanna przekrzywia delikatnie głowę.

– Często tak robi – odpowiada spokojnie. – Znika na jakiś czas, ale zawsze wraca.

Jej ton głosu świadczy, że rzeczywiście jest o tym przekonana. Do tego stopnia, że nawet mnie uspokaja. Nie trwa to jednak długo, bo chwilę później drzwi lochu się otwierają. Spoglądam na Damiana pytającym wzrokiem. Słyszę ciężkie kroki i chrzęst broni więcej niż jednego strażnika. Przyjaciel kręci głową.

– Za dużo ich – szepcze, odwracając się przodem do wejścia do celi. – Z jednym mielibyśmy jakieś szanse się wydostać, ale nie z kilkoma. Nie jestem aż taki dobry. Chyba że wyposażono mnie w jakieś dodatkowe punkty doświadczenia w walce, ale śmiem wątpić. Nawet marne noże z naszych plecaków nam nie pomogą.

Przytakuję.

– Lepiej nie ryzykować.

Zza muru wyłania się czterech strażników w skórzanej zbroi z mieczami u pasa. Wszyscy wyglądają tak samo, jak klony.

Jeden z nich podchodzi do naszej celi i otwiera zamek, podczas gdy drugi powtarza czynność przy kłódce Rosanny. Rzucają na ziemię po jednym worku.

– Przebierzcie się – mówi strażnik stojący nieco dalej, po czym wskazuje na mnie ręką. – Za pięć minut dziewczyna ma być gotowa.

Otwieram szerzej oczy.

– Co to ma znaczyć? – wołam, gdy zamykają zamki i ruszają w głąb lochu. – Hej! Gdzie mnie zabieracie?!

Nie dostaję jednak odpowiedzi, a strażnicy zlewają się z mrokiem.

– Co teraz? – pytam przyjaciela głosem wchodzącym na wyższe tony. Zaczynam panikować. Ręce mi drżą, oddech przyspiesza.

Damian zaciska i rozluźnia szczęki, przyglądając się uważnie workowi. Widzę, jak Rosanna z trudem przesuwa się, otrzepując z łachmanów. Przeczołguje się z mieszaniną wściekłości i bólu na twarzy. Odwracam wzrok. To straszne, jak bardzo ją skatowali. Jak sprawili, że dziewczyna sama wkurza się na siebie za swoją bezradność, za to, jak brakuje jej sił. A chociaż złamali jej ciało, wiem, że nie złamali ducha. Ma w sobie wolę walki, która jeszcze nie zgasła.

Muszę być jak ona, bo nie przetrwam. Nie mogę się poddać. Zaciskam zęby i podchodzę do Damiana, który wyjmuje z tobołka materiał przypominający worek na ziemniaki. Klękam przy nim, gdy rozwija tkaniny. Jedną z nich uszyto na kształt prostej sukni ściągniętej w pasie, pozostałe to spodnie i luźna koszula przypominająca tunikę.

– Przebierz się – mówi przyjaciel tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Przytakuję szybko i chowam się w cień. Staję do chłopaka tyłem, po czym pośpiesznie zrzucam suknię oraz halkę z ogromną ilością siateczkowych warstw. Zostaję tylko w majtkach i pantoflach. Żałuję, że nie zdecydowałam się jednak ubrać stanika, ponieważ gdy zakładam na siebie jutową tkaninę, czuję się bardzo niekomfortowo. Tym bardziej, kiedy tkanina okazuje się jeszcze bardziej szorstka i sztywna niż się wcześniej wydawała.

Odwracam się, odrzucając piękną suknię balową w kąt. Wszystko co dobre, szybko się kończy. Byliśmy na wakacjach, teraz czas wrócić na prawdziwe łono Gry.

Damian, także przebrany, spogląda na mnie poważnie. Zniknęło wszelkie rozbawienie i swoboda. On także wie, że właśnie wybiła nasza godzina na zmierzenie się z kolejnymi etapami, które przygotowali dla nas twórcy. Nie możemy się poddać, dopóki nie przekroczymy Drzwi.

Gdy odwzajemniam spojrzenie, jestem z siebie dumna, że prawie całkowicie udało mi się opanować panikę i zastąpić ją determinacją. Czuję się jak żołnierz przed bitwą. A stawką niezmiennie jest życie.

– Postaram się, aby zabrali mnie z tobą – Damian od razu przechodzi do rzeczy – ale pewnie tego nie zrobią, jeśli nie dostali takiego rozkazu. Nie wiem, dokąd cię zaprowadzą. Jest zbyt wiele możliwości.

Kiwam głową, przełykając ślinę, bo nagle czuję suchość w ustach. Przyjaciel staje naprzeciw mnie i kładzie duże dłonie na moich barkach.

– Pamiętaj, że zrobię wszystko, by do ciebie dołączyć. Razem zaczęliśmy Grę i razem ją skończymy. Obiecuję, że nie zostawię cię samej.

Zagryzam dolną wargę, gdy zaczyna niekontrolowanie drżeć, a oczy napełniają się łzami.

– Nie opuszczę cię, rozumiesz?

– Mówisz, jakbyś się żegnał – głos mi się załamuje na ostatnim słowie.

Damian pochyla się, by zrównać nasze spojrzenia. Jego piwne tęczówki działają na mnie uspokajająco.

– Bo nie wiem, co się stanie, ale chcę, żebyś miała pewność... I nie czekała.

– Nie czekała na co? – Marszczę brwi, a oddech ponownie mi przyspiesza.

– Na mnie. Cokolwiek się zdarzy, gdziekolwiek cię zabiorą, próbuj walczyć i iść do przodu. Spróbuj odnaleźć Drzwi i nie czekaj na mnie. Nie możesz, rozumiesz?

– Nie, wytłumacz mi...

Przyjaciel bierze głęboki wdech, przymykając odrobinę oczy.

– Z naszej dwójki ty masz największą szansę przeżyć. Wpadłaś w oko Darinowi, więc być może zechce przekonać ojca, żeby cię ułaskawił, ale dla mnie nie będzie miał litości. Muszę znaleźć sposób, by się stąd wydostać. Nie będę liczył na pomoc królewicza, bo na dziewięćdziesiąt dziewięć koma dziewięć procenta jej nie otrzymam.

– Przekonam go – mówię stanowczo. – Nie pozwolę, abyś...

– Okej, spróbuj. – Przyjaciel przykłada dłoń do mojego policzka, ścierając łzę. – Mogłoby to ułatwić sprawę, ale jeśli odmówi... Nie narażaj się. Zrób wszystko, by odnaleźć Drzwi. Znajdę cię. Obiecuję.

Przytakuję, przygryzając wargi do środka.

– Chodź tu. – Damian przyciąga mnie bliżej siebie i zamyka w uścisku. – Nie mogę stracić też ciebie – szepcze w moje włosy.

A ja nie zostawię cię samego na pastwę losu – przysięgam w myślach, przymykając oczy. Pozwalam, by kilka łez zmoczyło jego koszulę i aby szorstki materiał podrażnił moją skórę, gdy obejmuję go w pasie. – To nie jest pożegnanie. Wrócę po ciebie.

Odsuwamy się szybko na dźwięk kroków. Strażnicy-klony wyłaniają się z cieni korytarzy i stają przed naszą celą. Kątem oka dostrzegam, jak Rosanna nakrywa nagie ramiona materiałami, ukrywając wśród nich również jutową sukienkę. W takim stanie niełatwo jej się ruszać, a co dopiero przebierać z obcisłego stroju piratki. Obserwuje nas uważnie spomiędzy długich, splątanych, ciemnych loków.

– Gdzie ją zabieracie? – rozlega się za mną głos Damiana, gdy mężczyźni otwierają celę. – Mnie też weźcie.

– Nie martw się, chłoptasiu – odzywa się ten sam strażnik, który wcześniej nakazał nam się przebrać. Chyba że oni wszyscy mają również ten sam głos. – Tam gdzie ona, wkrótce trafisz również ty. I uwierz, nie spieszy ci się. – Posyła w jego stronę obrzydliwy uśmiech.

– Idę z nią. – Przyjaciel wymija mnie i staje tuż przed mężczyzną, który pierwszy wszedł do celi. Wyciąga przed siebie nadgarstki. Wyglądam znad jego ramienia przestraszona. – Ona nigdzie beze mnie nie pójdzie.

– Oj, żebyś się nie zdziwił – odpowiada ten sam głos, ale wydobywający się z innego gardła. Strażnik gwałtownie odpycha chłopaka tak, że ląduje półtora metra dalej, uderzając z jękiem o kraty.

– Damian! – krzyczę i ruszam w jego kierunku, ale jestem gwałtownie zatrzymana i obrócona plecami do strażnika. Czuję, jak obwiązuje mi dłonie sznurem, po czym jego ręka powoli przesuwa się po moim boku.

– Bądź grzeczna.

Na chwilę zamieram, niezdolna się ruszyć, jednak gdy jego palce zahaczają o moją pierś, odzyskuję zdolność myślenia i szarpię się w bok.

– Świnia! – syczę, próbując kopnąć go w krocze, ale trafiam w pustkę. Mężczyzna chwyta moje ramiona i unieruchamia.

– Twoja buntowniczość na nic ci się nie przyda. Idziemy.

Zaciskam usta, by nie pogorszyć swojej sytuacji. Nie uwolnię się. Ich jest pięciu, ja jedna.

Obracam głowę, gdy słyszę jęknięcie. Widzę, jak Damian błyskawicznie podnosi się do pionu, odzyskawszy świadomość i rzuca się w nasza stronę. Ale jest już za późno. Zostaje zatrzymany przez nóż, który ląduje na jego gardle, podczas gdy jeden ze strażników ze spokojem zamyka za nami drzwi celi.

– Powiedz choćby słowo, a będziesz błagać o litość jeszcze zanim staniesz przed królem – słyszę tuż koło ucha, kiedy z przerażeniem patrzę na oddalającą się bladą sylwetkę przyjaciela. Napotykam jego piwne tęczówki.

– Znajdę cię, Nika, obiecuję – mówi spokojnie, ale widzę, jak mocno drżą jego dłonie. – Razem wrócimy do domu.

Biorę głęboki wdech i przytakuję. Odwracam spojrzenie, gdy moja stopa zderza się z pierwszym stopniem schodów.

Razem zaczęliśmy Grę i razem ją skończymy.

Nie poddam się, Damianie. Odnajdę Drzwi i sprowadzę nas wszystkich z powrotem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top