Rozdział Czterdziesty Drugi

Pomieszczenie, do którego wchodzimy przepełnia światło. Białe ściany sięgające dwóch pięter aż oślepiają, pnące się po nich wstęgi błyszczą złotem, a kryształowe żyrandole migoczą w promieniach słońca wpadającego przez wysokie, zakończone łukiem okna. Tworzą one swego rodzaju koronę, zaczynając się po bokach tuż przy podłodze, a następnie wspinając po schodach wyłożonego czerwienią podwyższenia, by ukoronować ścianę tuż za złotym tronem. Otaczają należyte miejsce króla, upodabniając się swym kształtem do ogromnych szklanych organów, których każda kolejna piszczałka wznosi się w górę, by razem stworzyć swoisty łuk. Za szybami o złotych podziałach rozciąga się rozległa panorama królestwa, przed którą zasiada jej władca – elegancki mężczyzna w średnim wieku odziany w białą koszulę, czarne spodnie z wysokimi butami, bordową pelerynę i kamizelkę. Na czarnych, gładko ułożonych włosach spoczywa złota korona. Jego przystojną twarz o kwadratowej szczęce zdobią równo przycięte gęste wąsy i bokobrody podkreślające mocne kości policzkowe. Po jego lewej stronie dostrzegam Damiana. Ubrany w koszulę z długimi, bufiastymi rękawami, ciemne bryczesy i wysokie buty, wygląda zupełnie jak nie on. Kasztanowe włosy zaczesał na bok i ulożył za pomocą jakiegoś żelu. Stoi sztywno, jest wyjątkowo blady, a dłonie ma zaciśnięte w pięści. Przygląda się wchodzącym dziewczynom ze zmarszczonymi brwiami. Gdy mnie zauważa, dosłownie widzę, jak stres z niego ulatuje, ale nadal wyraźnie jest czymś zdenerwowany. Przypatruje się mi badawczo, jakby nie był do końca pewien, czy to na pewno ja. Uśmiecham się delikatnie, bo nic więcej nie mogę zrobić – grozi to natychmiastowym wyrzuceniem z zamku. Żadna z kandydatek nie może się odezwać ani w inny sposób porozumieć z królewiczem bez zgody króla dopóki królewski syn nie wskaże właściwej dziewczyny. Dzisiaj rano, podczas układania moich długich włosów w wianek, Margaret zrobiła mi na temat tego wydarzenia cały wykład. Starała się przekazać jak najwięcej informacji, a także podpowiedziała kilka wskazówek odnośnie etykiety dworskiej, o których Aldai zapomniał. Chyba naprawdę zależało jej, bym dobrze wypadła.

W obstawie straży podążamy po czerwonym dywanie prowadzącym aż do samego tronu. Kilka kroków przed podwyższeniem zatrzymujemy się w jednej linii, twarzą do króla i jednocześnie się kłaniamy. Mężczyzna przygląda nam się uważnie spod gładko ułożonych, przyprószonych siwizną brwi.

– Wasza Wysokość, oto kandydatki na narzeczoną miłościwego królewicza Doriana – przedstawia nas czarnowłosa służąca, robiąc głęboki ukłon wraz z kilkoma innymi kobietami, wśród których dostrzegam Margaret.

Król kiwa tylko głową, gładząc ciemne wąsy. Damian zerka niepewnie to na niego, to na nas, ale – choć aż rwie się do działania – decyduje się milczeć.

– Dobrze, synu – przemawia w końcu król i bez zbędnych ceregieli przechodzi do rzeczy: – Wskaż, którą żeś sobie upodobał. Która z tych dziewcząt zostanie twą małżonką?

Damian spogląda na niego, jakby zobaczył ducha i, o ile to w ogóle możliwe, jeszcze bardziej blednie. Szybko jednak się otrząsa, po czym odnajduje moje spojrzenie.

– Tak, ojcze. – Odchrząkuje. – Jest tylko jedna panna wyczekująca ostatnimi dniami mojego przybycia do zamku. – Robi pauzę i uśmiecha się szeroko, po czym schodzi z podwyższenia, stając naprzeciw mnie. Wyciąga rękę, a ja już dłużej nie mogę powstrzymywać kącików ust, które błyskawicznie się unoszą. Chwytam mocno jego dłoń, jakbym łapała się rzuconej mi liny, ostatkami sił wisząc nad przepaścią. Odwzajemniam jego uśmiech i skłaniam głowę, bo przecież trzeba dalej odgrywać ten cyrk. – Wasza Wysokość – Damian odwraca się przodem do króla, po czym wyprowadza mnie przed rząd dziewcząt – poznajcie moją narzeczoną, Nikę.

***

Zaraz po przedstawieniu mnie królowi i potwierdzeniu mojej tożsamości przez Margaret, król rozkazał odprowadzić mnie do pokoju, a resztę dziewcząt przewieźć do miasta. Nie miałam możliwości nawet odezwać się do Damiana. Zostaliśmy od razu rozdzieleni z rozkazem przygotowania się do balu organizowanego z okazji powrotu królewskiego syna. Słowa Kelily i jej zaskoczenie na wieść o tym, że Damian jest następcą tronu nie dają mi jednak spokoju. Przecież sama tak o nim gadała. Pamiętam, jak śmiała się przy mnie w dzień naszego porwania i nazwała go kilka razy królewiczem. Czemu w takim razie była zdziwiona tym, że rzeczywiście nim został? Czy to możliwe, że znała prawdziwego Doriana i wrobiła nas w porwanie, by zdobyć pieniądze? Jeszcze sprawa Rosanny... Czuję się źle, że jej nie pomogłam. Cały czas nurtuje mnie jej aresztowanie i niepokoi fakt, że nie wiadomo, gdzie jest Aldai. On mógłby pomóc. W końcu ciągle porusza się samotnie po zamku. Czy jego też zamknięto wraz z piratką?

– Mogłabyś jeszcze raz posłać po Aldaia? – pytam siedzącą w fotelu Margaret. Spogląda na mnie z niepokojem, gdy krążę po pokoju między oknem a drzwiami.

– Posłałam, panienko. Nikt na zamku nie widział od wczoraj panicza Aldaia, przykro mi.

Zaciskam szczękę i wyglądam za zasłony. Słońce wisi wysoko nad miastem, pokrywając całą okolicę oślepiającym blaskiem. Dzięki grubym murom w pomieszczeniu temperatura jest pokojowa, ale wiem, że gdybym tylko rozszczelniła okna, wilgotne, gorące powietrze oblepiłoby całe wnętrze. Dostrzegam, jak krzątający się po ogrodzie służący chowają się w cieniach drzew, a damy w eleganckich sukniach spacerują pod osłoną parasoli.

– Ktokolwiek poza królem i służącymi zamieszkuje te mury? – odzywam się do kobiety.

– Pomieszkuje tu wiele znamienitych osobistości. Król miewa wielu gości i krewnych, którzy chętnie przybywają do zamku, by odpocząć w podróży.

– Czyli w prywatnych relacjach nie jest takim tyranem, jak powiadają...? – mówię z zamyśleniem.

– Nie mnie to oceniać, panienko.

Spoglądam na nią. Dostrzegam w jej oczach strach i ból, jakby samo wspomnienie o okrucieństwie monarchy przywołało jej przykre wspomnienia.

– Masz rację, Margaret. Nie możesz oceniać króla, aby nie sprowadzić na siebie jego złości. Przepraszam, ja również nie powinnam nic takiego o nim mówić i przyjmij moje wyrazy współczucia, jeśli doświadczyłaś jakiś przykrych zdarzeń z jego powodu.

Spuszcza głowę w lekkim ukłonie, a następnie posyła mi wdzięczny uśmiech.

Odwracam spojrzenie na rozpościerający się przede mną krajobraz. Miasto wydaje się tętnić życiem. Ludzie mimo skwaru uwijają się po ulicach, tłoczą się w wąskim cieniu budynków, wozy zaprzęgnięte w konie przewożą towary głównymi arteriami prowadzącymi do okolicznych wsi. Na polach również panuje atmosfera pracy. Drobne postaci pracują wśród zbóż, sadów, wycinają drzewa, przeganiają na pastwisku zwierzęta. Las zastygł w bezruchu, rozpościerając się po wzgórzach i przytłaczając ten ludzki światek swą pierwotną potęgą, ogromem oraz spokojem.

Wody błyszczą w słońcu, odbijając błękitne niebo. Upodabniają się do ogromnych luster próbujących wprowadzić chociaż iluzję niebiańskich obłoków w ziemski padół. Przecinają je smugi, zawirowania burzące obraz, wywołane przez przepływające majestatycznie statki, a wśród nich dostrzegam także oddalający się okręt piracki o ciemnych żaglach. Przypominam sobie Kosto, Szajbę i Wekesę, wszystkie wydarzenia, których byłam świadkiem podczas mojej morskiej podróży. Odwracam wzrok, gdy przed oczami staje mi płonąca wyspa, na nowo słyszę krzyk syreny i chrobot odpadających łusek. Obleśny uśmiech pirata przelatuje wśród wspomnień, a mnie na nowo ogarnia obezwładniający lęk. Echo wrzasków Rosanny potęguje mój niepokój o nią i Aldaia. Zamykam powieki i próbuję pozbyć się tych wszystkich obrazów. Oddycham głęboko, odpychając od siebie panikę.

– Wszystko w porządku, panienko? Zawołać lekarza? – do moich uszu dociera przestraszony głos Margaret.

– Nie trzeba, dziękuję – odpowiadam pospiesznie i dodaję: – Zaraz mi przejdzie.

Biorę jeszcze kilka głębszych wdechów i otwieram oczy, spoglądając na zieleń lasu. Gdzieś tam w oddali jeszcze tak niedawno wędrowaliśmy z Misią, dopóki...

Cholera!

Odwracam się błyskawicznie tyłem do okna.

Oddychaj, Nika, oddychaj.

Normalnie zwariuję tu do wieczora. Po tych wszystkich wydarzeniach, ciągłej akcji, następnie dwóch dniach nauki, świadomość, że gdzieś w tych murach znajduje się Damian, tak blisko, a tak daleko, ta bezczynność i oczekiwanie po prostu mnie rozsadzają.

– Margaret. – Odwracam się do dziewczyny, która momentalnie podnosi na mnie okrągłe błękitne oczy. – Opowiedz mi coś o sobie. – Podchodzę do łóżka i siadam na nim po turecku. Jestem zbyt nabuzowana, by myśleć o etykiecie, a mimo ostatnich wydarzeń, ufam, że nie zaszkodzi mi takie zachowanie przy blondynce.

– O mnie? A czymże ja mogę panienkę zainteresować? – Służąca marszczy zabawnie brwi i przekrzywia głowę. Ma delikatnie zaróżowione policzki, a krótkie, skręcone loczki wyślizgnęły się jej z czepka, przez co jeszcze bardziej przypomina mi porcelanowe lalki, które swego czasu były bardzo popularne jako ozdoba szaf.

– Ostatnio nie odstępujesz mnie na krok, pomagasz mi w odnalezieniu się w dworskim świecie, a ja nic o tobie nie wiem. Chciałabym cię poznać.

– Ale przecież panienka mnie zna.

– Mam na myśli coś więcej, chciałabym bliżej poznać ciebie... jako osobę, a nie służącą.

– A co ja mogę panience powiedzieć? Jestem tylko zwykłą dziewczyną. – Margaret patrzy na mnie zaintrygowana, zupełnie nie rozumiejąc mojego zachowania. W sumie się nie dziwię, bo pewnie nigdy nie spotkała czegoś podobnego, ale naprawdę muszę oderwać myśli od tych wszystkich wydarzeń.

– Skąd pochodzisz? Jak trafiłaś na zamek?

– O nie, panienko, ja nie „trafiłam na zamek", ja tu się urodziłam.

– Jesteś krewną króla? – pytam zdziwiona, na co służąca wybucha śmiechem.

– Przepraszam, panienko. – Robi wielkie oczy i zakrywa usta, zaskoczona swoją reakcją.

– Nie ma problemu, Margaret. – Posyłam jej uspokajający uśmiech. – Powiedziałam coś nie tak?

– Nie chciałam, panienko, ale to... to było takie zaskakujące przypuszczenie. – Spuszcza wzrok zarumieniona. – Nie jestem krewną króla, skądże. Mój tato jest dowódcą gwardii królewskiej, a mamusia pracuje w kuchni. Została wybrana na mamkę królewskich dzieci, stąd też pojawiłam się ja. – Unoszę brew zaskoczona. Czyli matka Margaret zna tajemnicę „Różyczki", o której pisała Izolda... – Mam kilkoro braci i sióstr, którzy także pracują na zamku – kontynuuje dziewczyna, gadając jak nakręcona. – Razem z mamą pracowałam na kuchni, nim awansowałam na służącą będącą pośrednikiem między kuchnią a jadalniami, a następnie, specjalnie po przybyciu panienki, na pokojówkę. – Po tych słowach szeroko otwiera oczy, zasłania dłońmi usta i zrywa się z krzesła. – Zapomniałam o obiedzie! Wybaczy, panienka, zaraz wrócę z posiłkiem!

– Jasne, leć – mówię rozbawiona, gdy robi kilka ukłonów w moją stronę, mamrocząc „Proszę o wybaczenie" i znika za drzwiami.

Spoglądam na słońce przebijające się przez firanki. Jak te wszystkie informacje z listów, o matce Margaret i słowa Kelili mogą doprowadzić nas do domu?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top