9. Ucieczka

- Ola! Ola, obudź się! Już czas! - czyjeś krzyki obudziły mnie, wyrywając z krainy, w której nie czułam bólu. - Musisz wstać!

Syknęłam z bólu, gdy czyjaś dłoń objęła mnie w talii i podniosła do góry.

- Musimy się pospieszyć. - rozróżniłam głos Barnesa.

Otworzyłam więc oczy, spoglądając na jego twarz, która znajdowała się zbyt blisko mojej. Przytuliłam go, ukrywając twarz w jego szyi, chcąc chociaż na chwilę zapomnieć o bólu. Czułam, jak Bucky spiął się pod moim dotykiem, ale nie odsunął się ode mnie.

- To naprawdę kiepski moment na okazywanie czułości. - odezwała się Wanda.

- Zabiją was za to. - wyszeptałam, odsuwając się od żołnierza.

- Jesteśmy dla nich zbyt ważni. Nic nam nie zrobią. - zapewnił Pietro.

- Zresztą nie będą nic pamiętać. - uśmiechnęła się cwaniacko Wanda.

- Jak wam się to wszystko udało? - spytałam.

Bucky mocno mnie trzymał, abym się nie przewróciła, gdy przemierzaliśmy białe korytarze. Nieprzytomni żołnierze leżeli na podłodze, a światła migały, jakby ktoś zdążył włączyć alarm.

- Wanda uśpiła wszystkich swoimi czarami, a Bucky wziął klucze Rumlovowi i otworzył nasze cele. - odpowiedział Pietro, prowadząc naszą grupę. Był czujny, tak jak reszta moich towarzyszy.

- To też twoja zasługa. Potrafisz pokazać coś w cudzych myślach. - wytłumaczyła Wanda. - Wszyscy zachowywali się, jak opętani. Ja czegoś takiego nie potrafię.

- Co? - nie zrozumiałam.

- Nie wiem, co to było. Zresztą nie mamy czasu na rozmowy. Może twoja rodzina ci to wszystko wytłumaczy, pomoże zrozumieć. Wszyscy widzieliśmy twój koszmar. - westchnęła Wanda.

- Nie miałam koszmaru. - popatrzyłam na nią zaskoczona.

- Może oddałaś go innym? - dziewczyna przyjrzała się mi z zastanowieniem. - Nie ważne. Za chwilę wszyscy się obudzą. Czar jest słaby, bo na zbyt wiele ludzi. Macie jakieś pięć minut. - zwróciła się do brata.

- My zajmiemy się żołnierzami, jak się obudzą. - dodał Bucky, przekazując mnie Pietro. - Pozdrów Steva. - poprosił.

- Tak zrobię. - uśmiechnęłam się lekko. - Dziękuję za pomoc. Uważajcie na siebie. - przytuliłam Wandę.

- Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy. Masz przeżyć, Stark. - dziewczyna odwzajemniła uścisk i odsunęła się ode mnie. - Idźcie już.

- Dziękuję. - powiedziałam ostatni raz, pozwalając aby Pietro przytulił mnie mocno do siebie, czemu towarzyszył mój syk z bólu.

- Wybacz, ale nie chcę cię zgubić po drodze. - zaśmiał się. - Zamknij oczy. Będzie wtedy łatwiej.

- Masz pięć minut, aby odstawić ją jak najdalej stąd i wrócić tutaj. - przypomniała Wanda.

- Dam radę. Powodzenia. - powiedział Pietro i błyskawicznym tempem ruszył przed siebie.

Zamknęłam oczy, nie chcąc wywoływać zawrotów głowy i mocno objęłam szyję chłopaka. Nie wiem, jak daleko znaleźliśmy się od bazy Hydry w ciągu tych dwóch minut, ale gdy Pietro się zatrzymał, znajdowaliśmy się w zaśnieżonym lesie.

- Muszę wracać. Masz. - białowłosy założył na moje ramiona skórzaną kurtkę. - Znajdź jakąś kryjówkę. Oni mogą cię szukać. Resztą zajmiemy się my. Trzymaj się, Ola. - przytulił mnie na pożegnanie.

- Dziękuję ci za wszystko, Pietro. - odwzajemniłam uścisk.

- Wybacz mi za wszystko, co cię przeze mnie spotkało. - dodał smutny, patrząc głęboko w moje oczy.

- Ale...

- Wybacz mi. - poprosił.

- Wybaczam. - odpowiedziałam szczerze. - To nie wasza wina.

Chłopak nie odpowiedział, a ja nie byłam w stanie dostrzec, kiedy dokładnie zniknął z mojego pola widzenia. Przez ułamek sekundy widziałam jedynie zamazaną mgłę, rozdeptującą śnieg, a potem byłam już całkiem sama w ogromnym i ciemnym lesie, ranna, głodna i zmarznięta.

Mając nadzieję, że Wandzie, Pietrowi i Buckiemu nic się nie stanie, ruszyłam przed siebie w kierunku przeciwnym do tego, z którego przyszliśmy. Byłam zmęczona, a las się nie kończył. Znalazłam jednak jakieś skały, a wśród nich jaskinię, w której mogłabym spędzić tę noc.

Cofnęłam się odruchowo, dostrzegając w ciemności trzy pary świecących w ciemności żółtych oczu. Wilki szły w moją stronę, a ja jak na złość potknęłam się o jakiś kamień i runęłam na plecy. Krzyknęłam przeraźliwie z bólu, który przeszył moje ciało. W moich oczach pojawiły się łzy, a ciało sparaliżował strach, gdy trzy łby z ostrymi kłami zawisły nad moją głową. Oczy zwierząt skierowane były na moją pierś i ukryty pod potarganą i brudną koszulką, świecący na żółto kamień.

Wilki przytuliły łby do moich ramion, chyba chcąc pomóc mi wstać. Usiadłam więc ostrożnie, wyciągając rękę do jednego z nich. Czarny wilki przybliżył swój łeb do mojej dłoni, pozwalając mi się pogłaskać.

Uśmiechnęłam się przez łzy, ciesząc się, że nie zostanę pożarta przez dzikie zwierzęta, które mimo wszystko zachowywały się, jakby ktoś je oswoił. Poprowadziły mnie w głąb swojej nory, gdzie położyłam się na zimnej skale, a one zajęły miejsce wokół mnie.

Zasnęłam po chwili, powierzając wilkom swoje życie.

***

Koszmar minął zastąpiony światłem, które raziło moje oczy. Jęknęłam, odwracając się tyłem do okna i dopiero wtedy otworzyłam zaspane oczy. Lokiego nie było w pokoju, na co westchnęłam cicho. Powoli usiadłam na łóżku z zamiarem odwiedzenia łazienki, gdy nagle ktoś wszedł do pokoju.

- Dzień dobry. Myślałem, że jeszcze śpisz. - przywitał się uśmiechnięty Loki.

Był już ubrany w czarne jeansy i ciemnozielony podkoszulek. I cholera, ale jak ktoś mógł zawsze wyglądać tak zniewalająco? Zdecydowanie był za przystojny.

- Dzień dobry. Właśnie się obudziłam. - odwzajemniłam jego uśmiech. - Dobra noc? - ziewnęłam.

- Niesamowicie wspaniała, biorąc pod uwagę, że pół nocy przespałaś na mnie. - mrugnął do mnie cwaniacko. - Moja fantazja została spełniona.

- Trochę kiepska. - stwierdziłam, wstając i kierując się w stronę łazienki.

- Doprawdy? - zaśmiał się Loki.

- W moich jest nieco więcej pikanterii. - puściłam mu oczko i odprowadzona jego śmiechem weszłam do łazienki, aby załatwić poranną toaletę. - Myślałam, że ode mnie uciekłeś. - wyznałam, gdy wróciłam do sypialni nieco bardziej rozbudzona. - Gdy nie zastałam cię w pokoju. - uściśliłam.

- Nigdy cię nie zostawię, Ola. Obiecuję.

- Ile jest warta obietnica Kłamcy, Loki?

- Nic nie jest warta. - odpowiedział smutny. - Przyniosłem ci śniadanie. - zmienił temat, podchodząc do mnie z tacką. Usiadłam na łóżku nieco zdziwiona, a on zajął miejsce obok mnie. - No co? W końcu jestem twoim sługą, ma pani. - ukłonił się przede mną z zabawnym uśmiechem.

- Nie jesteś moim niewolnikiem, Loki. Na Ziemi niewola nie istnieje. - zauważyłam poważnie.

- Smacznego. - Loki zbył moje słowa i podał mi tacę.

- Dziękuję. - zaczęłam jeść kanapkę. - Sam zrobiłeś mi śniadanie? - spytałam po chwili z pełną buzią, przez co na twarzy bożka pojawił się śliczny uśmiech.

- A jakże inaczej, moja pani. - kochałam każdy jego uśmiech, bo dawniej był on niebywale rzadko spotykany.

- Dziękuję. - powiedziałam, gdy skończyłam jeść kanapki i wypiłam herbatę. - Pyszne. - pochwaliłam.

- Zwykłe kanapki i herbata. Nawet Thor potrafi zrobić sobie śniadanie. - zaśmiał się Psotnik.

- Ale mi nigdy nie zrobił. - zauważyłam z uśmiechem.

- Nie wiele cię ominęło w takim razie.

- A ty jadłeś, Loki?

- Tak. Zjadłem w kuchni z Avengersami.

- Fajnie. Może będzie tak jak kiedyś. Wiesz, oni już cię wtedy lubili. - przypomniałam.

- Lubili mnie zanim zachowałem się jak dupek i zostawiłem cię na Ziemi, raniąc słowami i czynem. - zauważył.

- Każdy postępek ma przyczynę i cel.

- I myślisz, że ja go osiągnąłem? Jestem bogiem Kłamstw, Ola! Jestem potworem! - wykrzyczał i zły chodził nerwowo po pokoju. - Mogłem ci pomóc! Ochronić przed Hydrą, ale nie było mnie przy tobie!

- Dokonałeś wyboru w swoim życiu. Nie miałeś wpływu na moje.

- Dobrze wiesz, że to nieprawda, gdybym został z tobą, gdybym...

- Nie mogłeś wiedzieć, co się wydarzy! Nie obwiniaj się o moje życie, Loki! - wykrzyczałam, stając przed bogiem.

- Ola...

- Dość! Koniec tematu! - znowu mu przerwałam. - Przepraszam. - westchnęłam, uspokajając swoje emocje i tym samym odwracając wzrok od oczu Lokiego. - Po prostu... Co chciałbyś dzisiaj robić? - zrezygnowałam z próby tłumaczenia swojego zachowania.

Co miałabym mu powiedzieć? Przecież on był tak uparty, że i tak zbył by moje słowa, zostając przy swojej racji.

- Jestem zdany na ciebie, a ty na mnie, bo twoi przyjaciele zakazali nam przeszkadzać im w przygotowaniach imprezy. - wyjaśnił z udawaną powagą Kłamca, co mnie rozbawiło.

Cieszyłam się, że nie naciskał na mnie i nie oczekiwał wytłumaczenia.

- Dlaczego? - zdziwiłam się. - Myślałam, że...

- Nie mam pojęcia.

- Wszyscy biorą udział w przygotowaniach? Przecież wczoraj nie byli chętni do organizowania imprezy. - przypomniałam z uśmiechem.

- Najwyraźniej zmienili zdanie.

- Fajnie. Wymyśl coś ciekawego do robienia, a ja w tym czasie się przebiorę. - uśmiechnęłam się, wchodząc do łazienki z wcześniej przygotowanymi ubraniami.

Szybko przebrałam się w luźną, czarną koszulkę z rękawem do łokcia, czarne jeansy i tenisówki. Włosy spięłam w lekkiego warkocza i umyłam zęby po śniadaniu.

- Więc co robimy? - spytałam gotowa.

- Może przejdziemy się po mieście? Chciałem władać światem, a tak naprawdę go nie znam. - zauważył Loki.

Podał mi czarną bluzę z kapturem i sam ubrał podobną. Do kieszeni bluzy włożyłam telefon, który naładowałam w nocy.

- Super pomysł. - uśmiechnięta pociągnęłam Lokiego w stronę drzwi.

- Wolę teleportację. - Kłamca uśmiechnął się tajemniczo i przyciągnął mnie do siebie.

Już po chwili staliśmy między drzewami w parku.

- Nie boisz się, że ktoś zobaczy, jak zjawiasz się znikąd w jakimś miejscu? - spytałam z zainteresowaniem.

- Tutaj nikogo nie ma. Wiem, gdzie są ludzie i gdzie się nie teleportować.

- Chyba, że tak. - uśmiechnęłam się.

Spacerowaliśmy po mieście. pokazałam Lokiemu kilka najważniejszych budowli w Nowym Jorku, a także zdążyliśmy odwiedzić wesołe miasteczko i zjeść watę cukrową.

Byłam szczęśliwa. Naprawdę szczęśliwa, pierwszy raz od kilku miesięcy. Czułam się swobodnie, krocząc u boku bożka, trzymając jego zimną dłoń. Było miło, gdy rozmawialiśmy o wszystkim i niczym jednocześnie, zupełnie tak, jakby przeszłości nigdy nie było. Nie zwracaliśmy uwagi na nasze otoczenie i na ludzi, którzy nam się przyglądali, gdy mijaliśmy ich w kapturach na głowach. Nie chcieliśmy zostać rozpoznani, bo chociaż mi to nie groziło, Loki zyskał w Nowym Jorku nie zbyt przyjazną sławę.

Miłą atmosferę, jak zawsze musiało coś popsuć. Tym razem przeszkodził nam mój telefon i piosenka wydobywająca się z niego.

- Tony. - powiedziałam Lokiemu i odebrałam połączenie. - Cześć, tato! - przywitałam entuzjastycznie mojego rozmówcę. - Cały dzień cię nie słyszałam, aż dziwnie!

- Cześć młoda! Jest już szesnasta, a was nie ma. Gdzie się włóczycie? Wracajcie do domu. Za chwilę impreza! - Tony krzyczał wesoło, ale słychać było zdenerwowanie w jego głosie.

Loki przytulił mnie nagle, a po chwili staliśmy w moim pokoju. Kłamca uśmiechnął się cwaniacko, na co wystawiłam mu język, śmiejąc się cicho.

- Już jesteśmy, Tony. - rozłączyłam się. - Nie ładnie tak podsłuchiwać. - zaśmiałam się, spoglądając na Lokiego.

- Nie podsłuchiwałem! Wszystko było słychać! - Kłamca odwzajemnił śmiech.

- No nareszcie! - do mojego pokoju nagle wpadła Natasha. - Już myśleliśmy, że ktoś was porwał!

- Lokiego nie da się tak łatwo uprowadzić. - zauważyłam.

- Co innego ciebie. - przypomniała Natasha, a ja tylko wzruszyłam ramionami. - Mam coś dla ciebie. Za dwie godziny zaczyna się impreza. To taki prezent ode mnie. - kobieta wręczyła mi dwa duże pudełka.

- Dziękuję za prezent, ale...

- Żadnego ale. Mam nadzieję, że ci się spodoba. - uśmiechnęła się agentka. - Ubieraj się i widzimy się na imprezie. - przypomniała ponownie, wychodząc z pokoju.

- Co się tak szczerzysz? - spytałam podejrzliwie, przyglądając się Lokiemu i szerokiemu uśmiechowi, który zdobił jego twarz.

- Otwórz pudełka to się dowiesz. - wzruszył ramionami.

Zmrużyłam oczy, kładąc opakowania na łóżko. otworzyłam wierzch mniejszego pudełka, w którym znajdowały się błyszczące, czarne szpilki wiązane na kostce. Od razu pomyślałam, że przecież się w nich zabiję.

Z drugiego, większego pudełka wyjęłam czarny materiał, który okazał się być krótką czarną sukienką z odsłoniętymi plecami i ramionami, z prostym dekoltem i grubymi ramiączkami, opadającymi na ramiona oraz szeroką, falbaniastą spódnicą. Sukienka była śliczna, ale moje ciało, które miałabym w niej pokazać już nie.

- Nie ubiorę jej. - wyszeptałam, patrząc z żalem na czarny materiał.

- Nie podoba ci się? - Loki podszedł do mnie, nie rozumiejąc mnie.

- Wszystko jest śliczne, ale...

- Ale? - dopytywał, gdy urwałam.

- Zabiję się w tych butach. - wybrałam tę opcję prawdy.

Wstydziłam się tego, że wstydziłam się swojego ciała, oszpeconego bliznami. Wiem, że to głupie, ale Hydra wyryła w mojej głowie coś okropnego, obniżając tym samym wartość mojej samooceny.

- Nie pozwolę ci na to, bo nie odpuszczę cię na krok. - wyszeptał mi Loki do ucha, przez co po moim ciele przebiegł przyjemny dreszcz.

Uśmiechnęłam się smutno, chcąc uwierzyć w to, że naprawdę wszystkie problemy mogą tak po prostu zniknąć.

- Dlaczego boisz się tej sukienki? Będziesz wyglądać w niej ślicznie. - zapewnił Loki.

- Za dużo odsłania. Całe plecy... Rana na sercu będzie widoczna i...

- Ola. O co chodzi? - Loki delikatnie odwrócił mnie w swoją stronę, kładąc ręce na mojej tali.

- Koszmary w nocy...

- Widziałem. Widziałem wszystko. - przerwał mi Psotnik.

- Więc wiesz, co zrobiła mi Hydra. - spuściłam wzrok na podłogę, nie chcąc wracać do paskudnych wspomnień.

- Nie możesz się bać samej siebie, kochanie. - Laufeyson złapał mój podbródek, zmuszając mnie tym samym do spojrzenia w szmaragdowe oczy. - Natasha nie dałaby ci takiej sukienki bez powodu. Przecież wie, co przeżyłaś. Może powinnaś się odważyć pokazać ludziom prawdziwą siebie. - złożył lekki pocałunek na moim czole.

- Boję się. - wyszeptałam.

- Czego skarbie?

- Ludzi. Ich spojrzeń, szeptów. Współczucia i żalu jaki będą dla mnie mieli, gdy zobaczą moje ciało. Mam tego już wystarczająco dość po śmierci rodziny. - wytłumaczyłam, a po policzku spłynęła mi łza, którą Loki szybko starł zimnym kciukiem.

- Gdy nie spróbujesz, nie dowiesz się, jak będą postrzegać cię ludzie. Musisz być pewna siebie i swojej wartości. - powiedział pewny siebie Loki. - Będę przy tobie, kochanie. Wszystko będzie dobrze.

Patrzyłam w szmaragdowe oczy Kłamcy, które przeszywały mnie na wylot. chciałam mieć pewność, że nie kłamał, że naprawdę cały czas będzie przy mnie i wszystko się ułoży.

Loki był ode mnie wyższy o kilkanaście centymetrów, dlatego musiałam stanąć na palcach, by pocałować jego zimne usta. Jednak już po chwili Loki pochylił się i odwzajemnił mój pocałunek, jedną ręką łapiąc mnie w tali i przyciągając do siebie, a drugiej nie zabierał z mojego policzka. Ja natomiast wplotłam palce w jego długie, czarne włosy. Całowaliśmy się, jakby zaraz miał skończyć się świat, a ja w jednej sekundzie zapomniałam o tym, że miałam się odkochać w Kłamcy.

Ale to było niemożliwe, bo jak można było przestać go kochać, gdy on robił wszystko, aby tak się nie stało? Cholera, przyciągał mnie jak pieprzony magnez, a ja nie potrafiłam się oprzeć jego spojrzeniu czy tym pięknym uśmiechom.

Loki położył mnie na łóżku, a sam zawisł nade mną, całując moją szyję. Chciałam, żeby ta chwila trwała wieczność, bo tak bardzo tęskniłam za jego bliskością. Za ciepłem, które biło od jego lodowatego ciała.

- Loki... - wyjęczałam. - Za chwilę... impreza... Nie... możemy... - z trudem odsunęłam bożka od siebie.

- Tęskniłem za tobą, Ola. - przytulił mnie, a raczej przycisnął swoim ciałem do łóżka.

- Ja też za tobą tęskniłam, Loki. - delikatnie masowałam jego plecy. - Ale dusisz Psotniku. - zaśmiałam się cicho.

- Psotniku? - Loki podniósł się lekko i patrzył na mnie z cwaniackim uśmieszkiem.

- Tak. W końcu jesteś Bogiem Kłamstw i Psot. - uśmiechnęłam się, wyswobadzając z objęć bruneta.

- I Intryg, Podstępu, Iluzji, Ognia, Chaosu, a przede wszystkim Bóg Seksu, kochanie. - poruszył znacząco brwiami, a cwaniacki uśmieszek nie schodził z jego twarzy.

- W takim razie przygotuj się na imprezę, Psotniku. - puściłam mu oczko, uciszając motylki, które obudziły się w moim brzuchu i zgarniając z łóżka prezent od Natashy.

- O to nie musisz się martwić, ma pani. - zapewnił loki, gdy otworzyłam drzwi łazienki. - Nie będziesz stanie mi się oprzeć. - uśmiechnął się flirtownie, gdy popatrzyłam na niego rozbawiona.

- Yhm.. - mruknęłam. - Zobaczymy, kto komu nie będzie mógł się oprzeć. - weszłam do łazienki, zamykając drzwi na klucz i z uśmiechem patrząc na swoje odbicie w lustrze i mocno zaróżowione policzki. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top