6. Nauka chodzenia i zepsuty bal

Gdy mój szok informacją bóżka minął, ruszyłam do łazienki.

Na jaki bal? Po co? W co ja się ubiorę?
Przecież nie miałam tu żadnych ubrań.

Zamknęłam drzwi małego pomieszczenia i odwróciłam się do nich plecami. Odruchowo zrobiłam krok w tył, gdy na wieszaku zobaczyłam zieloną suknię, a na podłodze pod nią szpilki.

- Wow... - wyszeptałam, dotykając delikatnego materiału.

Czyżby Loki to wszystko przygotował? Kiedy?

Otrząsnęłam się z zaskoczenia, rozebrałam i wzięłam szybki, zimny prysznic.

Następnie, gdy wyszłam spod prysznica, umyłam zęby, rozczesałam włosy i zrobiłam lekki makijaż, podkreślając usta czerwoną szminką, oczy czarną kredą i rzęsy tuszem. Te przybory też musiał przygotować Loki, bo wczoraj nie widziałam ich tutaj.

Odłożyłam ręcznik, ubrałam bieliznę, a następnie sukienkę. Miała ciemnozielony kolor, głęboki dekolt i duże rozcięcie z przodu. Jej dół był rozkloszowany, natomiast góra idealnie przylegała do ciała. Długie rękawy opinały moje ręce, ale o dziwo sukienka była bardzo wygodna.

Następnie ostrożnie włożyłam szpilki i zachwiałam się lekko, prostując się.

Uśmiechnęłam się do swojego odbicia w lustrze. Wyglądałam pięknie i prawie nie przypominałam siebie.

Już sam makijaż zmienił lekko mój wygląd, gdyż prawie nigdy się nie malowałam. Wolałam swój naturalny wygląd.

Sukienka i buty nadawały mi wyglądu księżniczki, a tym samym odwagi i pewności siebie. Wyglądałam pięknie i dumnie.

Przed wyjściem zdjęłam szpilki i boso wyszłam z łazienki.

- A gdzie masz buty? - usłyszałam głos Lokiego, na co wzdrygnęłam się odruchowo.

Dostrzegłam go przy ogromnym oknie, odwróconego twarzą do mnie.

Wyglądał przystojnie w czarnym garniturze, dopasowanych do niego spodniach, białej koszuli i czarnym krawacie oraz zielonym szaliku w kratę i czarnych eleganckich butach.

Włosy zaczesał do tyłu i w takiej stylizacji naprawdę wyglądał jak bóg. Był idealny.

- Mogę iść w moich sportowych tenisówkach? - zapytałam, odchrząkując lekko i spoglądając na jego twarz z nadzieją.

- Mowy nie ma. - prychnął. - Widziałaś jakąś kobietę na balu w sportowym obuwiu?

- Nie, bo nigdy nie byłam na żadnym balu. Tylko na weselach, komuniach i imprezach szkolnych. - wytłumaczyłam.

- Nie marudź, tylko ubierz przygotowane buty. - rozkazał bóg.

- O śmierci. Dlaczego chcesz zabrać mnie w tak haniebny sposób? - wróciłam się po buty, słysząc śmiech Lokiego.

Miał piękny śmiech, gdy śmiał się szczerze.

- Z czego się tak śmiejesz? - spytałam, udając złą, gdy ubierałam szpilki.

- Nie umiesz chodzić w butach na wysokim obcasie? - jego rozbawianie nie minęło.

- A ty umiesz? Chętnie zobaczę. - spojrzałam na niego z wyzwaniem.

- Nie porównuj mnie do siebie.

- Ooo. Czyli w chodzeniu w szpilkach mam być od ciebie lepsza. Nieźle, powinnam czuć się zaszczycona. - powiedziałam, skończywszy ubierać szpilki.

Gdy uniosłam głowę Loki nagle znalazł się przede mną, co wywołało we mnie strach. Nie miał przyjemnej miny, a wręcz groźną.
Znów go uraziłam i będzie mnie dusił?

- Wstań. - rozkazał, więc wykonałam jego polecenie, nie odrywając spojrzenia od hipnotyzujących, zielonych oczu. - Spróbuj chodzić. - rozkazał ponownie, kładąc dłonie na mojej talli.

Na jego dotyk przeszedł mnie lekki dreszcz, ale musiałam o nim zapomnieć, gdy Kłamca pociągnął mnie w swoją stronę, sam stawiając krok w tył.

Cały czas był przede mną i patrzył mi w oczy. Cofał się, zmuszając mnie do podążania za nim. Asekurował mnie, abym nie upadła.

Wykonaliśmy tak kilkanaście kroków, po czym Loki puścił mnie i rozkazał samej spróbować chodzić i się nie zabić.

- Udało mi się! - wykrzyknęłam radosna po okrążeniu salonu bez jego pomocy.

Ani razu się nie zachwiałam, ani tym bardziej nie potknęłam i nie przewróciłam.

- Dziękuję. - zatrzymałam się przed Lokim i przytuliłam go.

Jednak czując, jak bożek wzdryga się na ten czyn, szybko odsunęłam się i spuściłam wzrok.

- Przepraszam - wyszeptałam zawstydzona.

- Nie szkodzi. Ale nie rób tak więcej. - ostrzegł.

- Dobrze. - zgodziłam się, robiąc krok w tył i tym samym zwiększając dzielącą nas odległość.

- Mam coś dla ciebie. - ciszę, która zapadła przerwał Loki. - Powinno pasować do twojego dzisiejszego stroju. - mówiąc to, wyjął coś z kieszeni garnituru. - Wyciągnij rękę.

Popatrzyłam na niego z niezrozumieniem, ale wyciągnęłam w jego stronę prawą rękę, a książę założył mi na nadgarstek, śliczną bransoletkę.

Wykonana ze złotego łańcuszka, miała mnóstwo maleńkich szmaragdów, przypominających mi kolor oczu Lokiego. Maleńki wisiorek na bransoletce miał kształ hełmu Kłamcy.

- Jest śliczna. Dziękuję. - powiedziałam i podniosłam wzrok, aby spojrzeć na boga, ale nie było go przede mną.

Chciałam się odwrócić i rozejrzeć po pokoju, ale powstrzymała mnie zimna dłoń na mojej talii.

Podczas, gdy ja oglądałam biżuterię na ręcę, Kłamca zawiesił na mojej szyi naszyjnik, taki sam jak bransoletka. Długi wisiorek przedstawiający hełm boga dosięgał do piersi. Dzięki głębokiemu dekoltowi sukni, był dobrze widoczny na tle mojej jasnej skóry.

- Kolczyki musisz już sama założyć. - wyrwał mnie z zamyślenia Loki.

Uśmiechając się lekko wręczył mi kolczyki, na których jego hełmy zwisały na złotym łańcuszku z szmaragdami.

- Dziękuję. - założyłam kolczyki. - To jest piękne. Dziękuję. - powiedziałam szczerze radosna i znów go przytuliłam, zapominając o wcześniejszym pouczeniu Lokiego.

Bóg i tym razem się wzdrygnął, lecz gdy chciałam się odsunąć, on odwzajemnił uścisk.

Gdy puścił mnie, wciąż podtrzymując, odsunęłam się od niego i zobaczyłam, że nie znajdujemy się już w hotelu.

Tym razem nie poczułam zawrotów głowy, które wcześniej towarzyszyły mi przy teleportacji.

- Gdzie jesteśmy? - spytałam księcia, rozglądając się dookoła.

Staliśmy na białym balkonie wewnątrz ogromnego, eleganckiego budynku, a pod nami na parkiecie tańczyli i rozmawiali ludzie.

- W Stuggartcie. - odpowiedział Loki, więc spojrzałam na niego. - Jesteś moją partnerką. - uśmiechnął się i wyciągnął rękę w moją stronę. - Masz błyszczeć, skarbie. - wyszeptał mi na ucho, gdy złapałam go pod ramię i ruszyliśmy w stronę ogromnych schodów. 

Staliśmy na piętrze, obserwując, co dzieje się pod nami.

Wielka sala z tysiącem ludzi, większość z nich ubrana była na czarno. Jakiś człowiek przemawiał do mikrofonu, mimo że zagłuszała go muzyka.

Na środku sali umieszczony był kamienny posąg - stół, który po obu stronach kończył się popiersiem byka.

Między dwoma filarami znajdowała się orkiestra. Kobieta i dwóch mężczyzn grało na skrzypcach, a jeszcze jedna kobieta grała na wiolonczeli. Muzykanci również byli ubrani na czarno.

Zeszłam po białych, marmurowych schodach, trzymając Lokiego pod ramię. Przy ostatnim schodzie puściłam go i odsunęłam się na bok, obserwując dokładnie poczynania boga.

Ochroniarz, stojący przy schodach, który zauważył Lokiego, dostał od niego mocno w twarz włócznią.

Podziwiałam pewne siebie ruchy Lokiego, chociaż z drugiej strony wprawiały mnie w osłupienie.

Gdy reszta ludzi zauważyła upadek strażnika, zaczęła panikować.

Loki nie zwracając uwagi na zamieszanie, chwycił za kark przemawiającego człowieka i przerzucając go przez dziwny stół, położy na plecach.

Widownia odsunęła się do tyłu, a bożek wyciągnął z kieszeni jakieś dziwne urządzenie, które ruchem ręki rozłożył. Urządzenie poruszyło się, po czym Loki wbił je w prawe oko człowieka.

Na ten gest ludzie zaczęli uciekać, Loki uśmiechnął się z zadowolenia, a ja wykrzywiłam z obrzydzenia.
Nie chciałabym być na miejscu tego biednego mężczyzny i jego oka.

Chwilę później bożek wziął swoją zabawkę i zostawiwszy na stole człowieka, ruszył za uciekającymi przed nim ludźmi, a ja podążyłam za nim.

Po drodze Kłamca zmienił swój strój z garnituru na zbroję.

Wyszedł na zewnątrz i celnym strzałem z berła, wykoleił samochód policyjny, jadący w jego stronę.

Stanęłam z boku tłumu, aby nie rzucać podejrzeń i widzieć oblicze bożka.
Byłam naprawdę ciekawa jego poczynań.

Loki stworzył kilka swoich iluzji wokół tłumu, zagradzając ludziom drogę ucieczki.

- Klęknijcie. - powiedział, prostując się pewniej.

Ludzie biegali z jednej strony do drugiej, szukając wyjścia, a ja stałam poza tym tłumem. Blisko niego, ale nie w środku.

- Nie słyszeliście? - spytał, uderzając berłem o podłogę, przez co włócznia jego i jego iluzji zaświeciła się na chwilkę. - Klękać! - krzyknął wściekły.

Teraz ludzie posłusznie wykonali jego rozkaz. Aż widać było to, jak trzęsą się ze strachu.

Niepewność, przerażenie i niezrozumienie wypisane było na ich twarzach.
A ja tylko stałam. Nie zamierzałam przed nim klękać. W życiu!

Loki uśmiechnął się, widząc ludzki strach, ale gdy odwrócił się w moją stronę, uśmiech przekształcił się w grymas złości.

- A ty nie słyszałaś? - spytał z wyższością.

- Nie będę przed tobą klęczeć, Loki. - postawiłam mu się, pierwszy raz wypowiadając jego imię.

Cóż, on mojego też nie używał.

- Jak śmiesz?! - zdenerwował się i wymierzył we mnie swoje berło.

Czułam się tak, jakby ktoś wbijał mi w serce tysiące sztyletów, gdy niebieska moc uderzyła we mnie.

Serce zaczęło mi szybciej bić, czułam jak krew się we mnie gotuje, ale nie umierałam. Tego byłam pewna.

Loki widząc, że po kilku minutach wciąż żyję i nic nie wskazuje na moją śmierć, przestał we mnie celować, a ja upadłam na ziemię.

Nie straciłam przytomności, słyszałam i widziałam, co się dzieje dookoła mnie. Ale czułam się inaczej, jakby coś utknęło w moim ciele i nie chciało wyjść.

- Czyż tak nie jest łatwiej? - spytał Loki, odwracając ode mnie uwagę ludzi. - Czyż to nie wasza naturalna pozycja? - szedł w stronę tłumu, a ja będąc pewna, że się nie przewrócę, wstałam. - Prawda wygląda tak, że ludzie pragną mieć panów. Urojona wolność ogranicza was, odbiera radość, zmusza do walki o władzę. - przeciskał się między klęczącymi ludźmi. - Tożsamość. Zostaliście stworzeni na poddanych. Prędzej czy później zawsze klękacie. - kontynuował swój monolog.

- Nie przed takimi jak ty. - jeden odważny, starszy mężczyzna wstał z kleczek.

- Nie ma takich jak ja.

- Było wielu. - powiedział pewnie mężczyzna.

Nie bał się Laufeysona.
No proszę. Może więc nie jest taki straszny, za jakiego się uważa.

- Spójrzcie na tego starca. Posłuży za przykład. - Loki wycelował w niego swoje berlo.

To co, ja przykładem nie byłam?
Pewnie nie myślał, że nie uda mu się mnie zabić. Ani, że ktoś jeszcze oprócz mnie się postawi.

Gdy z włóczni wystrzelił promień, przed starszym panem pojawił się nagle mężczyzna z tarczą, którą obronił siebie i starca, a Loki upadł przez moc wystrzeloną z włóczni.

Mężczyzna, który nagle się zjawił, był ubrany w niebieski kostium z czerwonymi i białymi elementami. Na piersiach miał dużą, srebrną gwiazdę. Maska z literą A, zasłaniała górną część jego twarzy. A w ręce trzymał okrągłą tarczę w czerwono-białe pasy i z gwiazdą na środku.

Kapitan Ameryka.

- Gdy poprzednio byłem w Niemczech, pewien człowiek próbował się wywyższać - mówił nowo przybyły, podchodząc do księcia. - Skończyło się kłótnią.

- Żołnierz. - powiedział Loki, wstając i szydząc. - Z innego czasu.

- Tobie się on skończył. - powiedział Kapitan, a za nim przyleciał samolot, przypominający latający statek.

- Odłóż broń, Loki. - powiedział jakiś damski głos ze statku, wymierzając w boga broń.

Loki strzelił w samolot, przez co zaatakował go żołnierz.

Ludzie zaczęli uciekać, a ja stałam w miejscu. Patrzyłam, jak Loki walczy z tym człowiekiem.

Widać było, że obydwoje są świetnie wytrenowani, choć ja wcale nie znałam się na walce. Mimo to Kłamca okazał się lepszy. Pokonał Kapitana.

- Klęknij. - rozkazał, przykładając berło do głowy przegranego.

- Nie dzisiaj. - powiedział tamten.

Kapitan złapał za berło Laufeysona i kopnął go z półobrotu w twarz.

Jednak Kłamca szybko odzyskał refleks i znowu wygrywał z bohaterem.

Nie trwało to długo, bo nagle usłyszeliśmy piosenkę dobiegającą ze statku. Wszyscy obróciliśmy się w jego stronę i zobaczyliśmy, lecącego w naszą stronę, człowieka w zbroi.

Iron Man.

Promieniem z rąk trafił boga, odrzucając go do tyłu. Loki upadł, a zbroja wystawiła ręce do przodu celując w Lokiego całym swoim wyposażeniem.

Do żelaznego bohatera podszedł Kapitan Ameryka.

- Twój ruch, Jeleniu. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top