3. Próba i przeszłość

Oparłam się plecami o zamknięte drzwi i usiadłam na podłodze, pozwalając, aby płacz zawładnął moim ciałem i umysłem.

Byłam wściekła na bożka, który uważał się za najwspanialszego, najmądrzejszego i najlepszego we wszystkim.

Dupek, wiedział o mnie wszystko, a zadawał tak bolesne pytania.

Dlaczego mnie tak ranił skoro wyczytał z moich myśli moją przeszłość?
Tak bardzo mnie nienawidzi?

Pieprzony egoista.

Wszystko ma być tak, jak on chce, a innych ma w dupie.

Po co ja jestem mu potrzebna?
Przecież na pewno poradziłby sobie beze mnie.

Podniosłam się z podłogi i podeszłam do zlewu, o który się oparłam, patrząc w lustro. Wyglądałam okropnie.
Rozczochrane po nocy włosy, czerwone od płaczu oczy i policzki, po których wciąż spływały słone łzy.

- No i po co, takie coś jak ja, dalej żyje na tym cholernym, pełnym bólu świecie? - spytałam swojego odbicia.

Chęć odebrania sobie życia wzrosła, dlatego, nie myśląc wiele przeszukałam szafkę pod i nad zlewem.

Uśmiechnęłam się przez łzy, gdy na jednej półce znalazłam żyletkę opakowaną w niewielki papierek.

Rozpakowałam ją, wyjęłam ostrożnie z żółtego materiału, i patrzyłam przez chwilkę.

Przecież i tak miałam umrzeć.

Ponownie spojrzałam na siebie w lustrze i przyłożyłam ostry przedmiot do skóry na lewym nadgarstku.

Pewnym ruchem rozcięłam jasną skórę, wykrzywiając twarz w grymasie, gdy przez chwilę poczułam nieprzyjemny ból. Ani on, ani kapiąca szybko na białe płytki krew nie powstrzymała mnie jednak przed ponownym przyłożeniem żyletki do skóry.

Nie zdążyłam jednak po raz drugi przeciąć skóry, bo zimna, silna dłoń złapała mój zdrowy nadgarstek.

Właściciel zimnej ręki, szarpnięciem odwrócił mnie twarzą do siebie i mocniej ścisnął moją dłoń, sprawiając, że wypuściłam żyletkę, która upadła na płytki z głuchy dźwiękiem.

- Jak się obrażasz to zaraz chcesz się zabić? Jesteś głupsza niż mi się wydawało, śmiertelniczko. - wysyczał wściekle Loki, nie puszczając mojej ręki.

- Nie obrażam się. - warknęłam, próbując uwolnić dłoń z jego uścisku.

- Jasne. - prychnął z sarkazmem. - Bez powodu zaczynasz ryczeć, zamykasz się w łazience i się tniesz!

- Dlaczego myśli pan, że bez powodu? - zapytałam, patrząc mu dumnie w oczy.

Nie przejmowałam się, że na mojej twarzy były łzy, a z ręki wciąż kapała krew.

Poddałam się w walce o wydostaniu się spod jego dotyku i patrzyłam na niego odważnie.

- To do cholerny jasnej, jaki masz powód?! - spytał zły.

Nie, był wściekły.
Nie wiem jednak, dlaczego.

Moja śmierć przeszkodziłaby mu w planie czy aż tak bardzo sam chciał się nade mną poznęcać, by później zabić?

Nienawidzi mnie, więc wszystko może być możliwe.

- Nie chcę o tym mówić. Zresztą nie powinno to pana interesować. - ponowiłam próbę wyrwania ręki z jego uścisku, ale on wcale nie ustępował.

- Powiedz! Nie mam zamiaru być twoim aniołem stróżem i pilnować cię na każdym kroku, żebyś nie zrobiła czegoś głupiego!

- To niech pan nie będzie. Nie musi mnie pan pilnować. Jestem nikim. Głupią śmiertelniczką. Co kogokolwiek obchodzi mój los? - spytałam, patrząc mu w oczy, ale po chwili spuściłam wzrok na nasze ręce.

Chciałam, żeby mnie puścił i dał święty spokój.

W ciszy wpatrywałam się w ranę i krew kapiącą na białe płytki, na których stworzyła się już niewielka szkarłatna kałuża.

Oderwałam wzrok od krwi, gdy Loki puścił moją rękę, a złapał tą ranną i wyszeptał jakieś niezrozumiałe dla mnie słowa.

Patrzyłam zafascynowana, jak po lekkim dreszczu, który przeszedł przez moje ciało, rana zasklepia się w błyskawicznym tempie.

- Niesamowite... - wyszeptałam, patrząc na rękę, z której jeszcze przed chwilą ciurkiem leciała krew.

- Opowiedz mi, dlaczego tak bardzo chcesz umrzeć. - odezwał się łagodniej Loki, podnosząc zimną dłonią mój podbródek, abym spojrzała mu w oczy. - P... Proszę...

Skrzywiłam się lekko, gdy widziałam, jak ciężko było mu wypowiedzieć to słowo.
Jednak w końcu skinęłam głową na zgodę.

Nie chciałam rozmawiać o bolesnej przeszłości, ale on nie pozwolił mi umrzeć.
Nie wiedziałam, jak zacząć, aby nie rozpłakać się na samym początku.

Jednak wspomnienia bolały aż za bardzo.

Nie wyczytał tego z moich myśli? Dlaczego chce, żebym powiedziała to na głos?

Laufeyson nie puścił mojej ręki, gdy poprowadził nas na kanapę do salonu.
Usiadłam na niej wraz z nim w niewielkiej odległości.

- Dlaczego chce pan, żebym opowiedziała panu o swojej przeszłości? Nie wyczytał pan tego z mojej głowy? Przecież wie pan wszystko. - zapytałam spokojnie, starając się panować nad targającymi mną emocjami. - Dlaczego? Tak bardzo mnie pan nienawidzi i chcesz, żebym cierpiała?

- Nie chcę, żebyś cierpiała. Co jest dziwne, bo podobno jestem potworem. - Loki westchnął, ale czułam, że mówi prawdę. - Nie nienawidzę cię. Intrygujesz mnie jak większość waszej rasy, co nie oznacza, że wami nie gardzę. - uśmiechnął się lekko. - Wiem wszystko, a raczej większość, ale twój umysł jest dla mnie zagadką. - kąciki moich ust uniosły się lekko, gdy puścił do mnie oczko. - Mogę przeczytać większość twoich myśli, ale twojej przeszłości nie znam. Nie mogę jej odczytać. Tak, jakbyś zablokowała przede mną jakąś część swoich wspomnień. Nie znam ich, dlatego chcę żebyś mi opowiedziała o swojej przeszłości. - wytłumaczył, co nieźle mnie zaskoczyło. - I mów mi po imieniu. Niebywale mnie irytuje, jak cały czas zwracasz się do mnie per "pan". - przewrócił oczami.

Uśmiechnęłam się lekko, skinajac głową na zgodę i starając się poukładać w głowie informacje.

Miałam blokadę, która uniemożliwiała mu czytanie w moich myślach?
Świetnie, przynajmniej odrobina prywatności.

Z drugiej strony łatwiej byłoby mu dowiedzieć się tego, czego chciał i nie musiałabym sama dzielić się z nim bolesnymi przeżyciami.

- Och. Dobrze. - westchnęłam, starając się być opanowaną. - Od czego by tu zacząć? - spytałam sama siebie.

Za dużo wspomnień.
Zbyt wielka ich moc.
Łzy pojawiły się w moich oczach przez wracające wspomnienia.

- Może od początku? - zaproponował mój rozmówca. - Dlaczego twoi rodzice się o ciebie nie martwią? Dlaczego to nie oni dzwonili do ciebie? Dlaczego nie zadzwoniłaś do jednego z nich tylko do wujka? - Loki zalał mnie falą pytań, a ja zastanawiałam się, na które odpowiedzieć najpierw.

Wzięłam głęboki oddech, próbując zatrzymać łzy i wygodniej usiadłam na kanapie.

Czułam się dziwnie, bo w mojej wsi, jak i w szkole oraz w rodzinie, wszyscy wiedzieli, co się stało i nikomu nie musiałam tego opowiadać.

Loki miał być więc pierwszym, któremu sama opowiem o przeszłości.

- Moi rodzice nie żyją. - powiedziałam szybko.

Wydawało mi się, że mój głos był nagle taki słaby i cichy, ale Loki chyba usłyszał to zdanie pełne bólu.

- Dlatego nie zadzwoniłam do nich. Dlatego oni do mnie nie dzwonili. Dlatego się o mnie nie martwią. Bo oni nie żyją. - wyszeptałam nieco odważniej, pozwalając, aby łzy płynęły po moich policzkach.

Wspomnienia bolały, mimo tego, że codziennie się z nimi zmagałam, one nie malały. Wciąż niosły ze sobą ten okropny ból.

Loki natomiast siedział nie wzruszony i obserwował mnie z obojętnym wyrazem twarzy.

- Kiedy zginęli? - zapytał.

- Dzisiaj jest siódmy lipica? - spytałam, a gdy bóg kiwnął potwierdzająco głową, odpowiedziałam. - Prawie trzy miesiące temu. Dokładnie dwudziestego siódmego kwietnia.

- Jak umarli? - pytał dalej.

- Zabili ich. Zabili moją rodzinę. Zastrzelili. - rozpłakałam się jeszcze bardziej, cała się trzęsąc.

Loki nie odezwał się. Chyba myślał o czymś, ale ja nie potrafiłam się na nim skupić.

Przed oczami znów miałam obraz ze snów. Kule, które trafiają w ciała moich bliskich i odbierają im życie.

Cieszyłam się, że Laufeyson nie zadał więcej pytań, że pozwolił mi samej pokonać płacz, poddać się mu.

Wzdrygnęłam się lekko, gdy po dłuższej chwili ciszy, przerywanej moim płaczem, zimne ręce przyciągnęły mnie do twardego torsu.

Schowałam twarz w jego piersi, gdy on objął mnie w pasie i gładził lekko moje plecy.

Chyba właśnie tego potrzebowałam. Odrobiny wsparcia od kogoś całkiem obcego, bo troska dziadków czy wujka już mi nie wystarczała.
Oni sami cierpieli, a skupiali się na tym, aby pomóc mi, a nie sobie.

- Codziennie mi się śnią. To przez nich się budzę. Cholerna, prześladująca mnie przeszłość. - odezwałam się, gdy trochę się uspokoiłam, ale nie odsunęłam się od Lokiego. - Codziennie widzę ich śmierć, z różnych perspektyw. Ja ich zabijam, ci terroryści zabijają mnie, albo stoję z boku i obserwuję całą sytuację, nie mogąc nic zrobić.

- Czy ci mordercy żyją? - spytał Loki.

- Nie. - odpowiedziałam od razu. - Gdy zabili moją rodzinę, wszystkich klientów i pracowników sklepu, zabili także siebie.

- Ilu ich było?

- Ośmiu. Jedna kobieta, a reszta mężczyźni.

- Dlaczego ciebie nie zabili? - spytał, a ja popatrzyłam na niego, odsuwając się nagle.

Ale nie byłam zła, zwiedziona czy smutna. Dobra, smutna byłam, ale także rozbawiona.

- To zabrzmiało tak, jakbyś chciał, żeby mnie zabili. - uśmiechnęłam się lekko, ocierając łzy.

- Czepiasz się. - Loki odwzajemnił uśmiech.

- Nie było mnie z rodziną. - odpowiedziałam po chwili. - Byłam na spotkaniu z koleżanką. I to był mój błąd. Powinnam była z nimi pojechać do tego sklepu. Powinnam z nimi tam zginąć. Może gdybym tam była, teraz jeszcze by żyli. To moja wina! - wykrzyczałam i ukryłam twarz w dłoniach, gdy znów poczułam łzy, wypływające z moich oczu.

- To nie twoja wina. - Loki złapał moje ręce i odsunął je na bok, odsłaniając moją twarz. - Nie możesz obwiniać się za coś takiego. Nie miałaś pojęcia, co może się wydarzyć. To tylko nieodpowiednie miejsce i czas, a przede wszystkim głupota tych terrorystów, są winne śmierci twojej rodziny. Rozumiesz? - spytał obejmując rękoma moją twarz, przez co musiałam spojrzeć mu w oczy.

Pokiwałam twierdząco głową, bo nie miałam siły, aby bronić teraz swojego zdania.

Loki szybko zabrał ręce z mojej skóry i odsunął się na drugi koniec kanapy.

Zapewne zdał sobie sprawę, że pocieszanie śmiertelników nie leży w jego naturze.

- Dziękuję, że odważyłaś się opowiedzieć mi trochę o swojej przeszłości, której nie mogę wyczytać z twojego umysłu. - Loki wstał z kanapy, jednak nie oderwał ode mnie czujnego spojrzenia. - Ogarnij się, bo czeka nas długi dzień. W końcu mam zawładnąć światem, a jest już dziesiąta. Czas nam leci, a nie mamy go zbyt dużo. Im szybciej, tym lepiej. - powiedział, kierując się w stronę wyjścia z pokoju do hotelu. - Przyniosę ci coś do jedzenia.

Loki zniknął za drzwiami, zostawiając mnie samą w apartamencie.
Ogarnęłam się, kończąc z płaczem i wstałam z kanapy.

W pierwszej chwili zakręciło mi się lekko w głowie od nadmiaru emocji, ale już po chwili doszłam do łazienki.
Zamknęłam drzwi niewielkiego pomieszczenia, rozebrałam się i weszłam pod prysznic.

Woda zawsze pomagała mi uspokoić nerwy i emocje. Miałam więc nadzieję, że teraz również ukoi moje uczucia.

Gorąca woda spływała po moim ciele, sprawiając, że byłam gotowa choć na chwilę zapomnieć o przeszłości, jak i teraźniejszości.

Jednak nic nie trwa wiecznie... 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top