27. Głowa i szyja
- Co się stało? - spytałam, siadając na kanapie. W pokoju byli wszyscy oprócz Lokiego.
- Gdzieś ty była?! - zaczął Tony.
- W Nowym Jorku. - odpowiedziałam.
- Nie mogliśmy się do ciebie dodzwonić. - wyjaśniła Natasha.
- Co? Jak to? Nie dzwoniliście... - pokazałam telefon.
- Chyba coś ci się popsuło. - wtrącił Clint.
- Nie, niemożliwe. Telefon dobrze działa. - broniłam urządzenia. - Padła bateria. - westchnęłam.
- Dobrze. Gdzie byłaś? - spytał spokojniej Tony.
- Na spacerze.
- Zmieniłaś fryzurę. - zauważył Thor.
- Tak. Potrzebowałam zmiany. - potwierdziłam.
- Ładnie ci tak. - skomplementował mnie z uśmiechem Thor.
- Dziękuję. - odwzajemniłam uśmiech.
- A co masz w tej reklamówce? - Natasha wskazała trzymany przeze mnie worek.
- Włosy.
- Co? Na co ci włosy? - spytał Steve.
- Z paru kilogramów długich, ściętych blond włosów można zrobić porządną perukę. - wyjaśniłam.
- Po co ci peruka z twoich własnych włosów? - odezwał się Bruce.
- Nie mi. Moja koleżanka w Polsce choruje na raka. Przez chemię straciła włosy. Oddam swoje, aby miała perukę. - wytłumaczyłam.
- Wspaniały czyn. - pochwalił Steve.
- Dzięki. To co? Koniec kazania? - dopytałam.
- Kupię ci nowy telefon. - postanowił Stark.
- Nie chcę nowego. Ten jest dobry. Tylko bateria padła.
- Nie mogliśmy się do ciebie dodzwonić.
- Idę odnieść włosy. - zignorowałam Starka i poszłam do swojego pokoju, w którym zostawiłam reklamówkę oraz słuchawki, a także podpięłam telefon do ładowarki.
Teraz miała mnie czekać kolejna rozmowa, może mniej przyjemna niż ta z Avengersami.
Tym razem bez pukania weszłam do pokoju Lokiego.
Bożek siedział na łóżku i czytał książkę. Zamknęłam za sobą drzwi i odwróciłam się w stronę Kłamcy, który patrzył na mnie obojętnie.
- Pukaj, jeśli łaska. - westchnął zirytowany i wrócił do czytania lektury.
- Przepraszam. - odezwałam się.
- Następnym razem pukaj, to nie będziesz musiała przepraszać. - nie odrywał wzroku od książki.
- Przepraszam. - powtórzyłam. - Za moje zachowanie. - dodałam, czym znowu zwróciłam na siebie uwagę zaskoczonego Lokiego.
- Co? - nie zrozumiał, jednak szybko przybrał znów obojętny wyraz twarzy.
- Przesadziłam. Wiem, że muszę pogodzić się ze śmiercią rodziców i rodzeństwa. Tego nie da się zapomnieć. Ktoś zawsze będzie mi o nich przypominał. Zresztą ja nie chcę zapomnieć. - wyznałam, nie ruszając się od drzwi. - Tylko... Po prostu za mało czasu minęło od ich śmierci. - kontynuowałam. - Gdy pokazałeś mi mój koszmar. Oni byli tacy realni, żywi... Zobaczenie ich takich było... - powstrzymałam łzy, które nagle pojawiły się w moich oczach. - To było okropne. Wszystkie wspomnienia, które ukrywałam, wróciły tak mocno. - wyznałam, ocierając łzę. - Mało ludzi wie, o tym co się naprawdę przydarzyło mojej rodzinie. Jeszcze nigdy nie powiedziałam tego nieznajomemu. Nie chciałam litości ani współczucia. Miałam chęć przyłożyć osobie, której było mnie żal. Nic się nie zmieniło. - nie odwróciłam od niego wzroku. - Ty byłeś pierwszą osobą, której powiedziałam prawdę. - wyznałam. - Byłam na ciebie zła, bo wykorzystałeś przeciwko mnie mój największy strach. - dodałam ciszej. - I zastanawiałam się, dlaczego tak bardzo mnie nienawidzisz?
Ani na chwilę nie oderwałam wzroku od Lokiego, ani nie ruszyłam się z miejsca.
Gdy bożek słuchał mojej przemowy starał się udawać obojętność, ale w jego oczach dostrzegłam smutek i współczucie, które jednak szybko zniknęło.
- Czy nie tak właśnie robią wrogowie? Wykorzystują strach przeciwnika, aby go zniszczyć, czyż nie? - spytał chłodno.
- Nie jesteś moim wrogiem. Nie chcę żebyś nim był.
- Dlaczego mi to mówisz? - zignorował moją odpowiedź Loki.
- Nie chcę, żebyś wrócił do Asgardu. - przyznałam.
- Dlaczego?
- Pomogłeś mi kilka razy. Chcę się odwdzięczyć. - odpowiedziałam wymijająco i odwróciłam wzrok od jego przeszywającego spojrzenia.
- Dlaczego? - Loki nagle znalazł się przede mną i złapał mój podbródek, zmuszając mnie do patrzenia w jego oczy. - Dlaczego? - powtórzył, przeszywając mnie na wylot spojrzeniem.
- Lubię cię, Loki. - wyznałam szczerze. - Bardzo cię lubię i nie chcę, żebyś wracał do Asgardu. - dodałam zażenowana, płonąc rumieńcem.
Loki wyglądał na zaskoczonego moim poważnym wyznaniem. Odsunął się ode mnie i odwrócił tyłem.
- Wrócę do Asgardu. Tak będzie najlepiej dla wszystkich. Muszę ponieść zasłużoną karę.
- Nie, proszę. - zrobiłam krok w jego stronę. - Poprosiłam Tonyego... Może zgodzi się, abyś zamieszkał ze mną w Polsce. - powiedziałam. - Poza tym coś ty nagle taki honorowy?
- Co? Nie, to nie jest dobry pomysł. - Laufeyson zignorował ostatnie zdanie.
- Dlaczego? Skoro Odyn dał ci szansę, skorzystaj z niej. Naprawdę chcesz zostać ukarany? Masz przed sobą całe życie. Korzystaj z niego póki możesz. - zauważyłam.
- Myślisz, że to był pomysł Odyna? W życiu! - podszedł do mnie zły, a ja nadal stałam przy drzwiach. - To na pewno przez błagania Friggi. Odyn mnie nienawidzi!
- Zamiast tak mówić, powinieneś się cieszyć, że mimo tego dał ci wybór.
- Mam się cieszyć z jego litości?! To nie jego zasługa!
- Skąd wiesz? Każdy ojciec kocha swoje dziecko. - zachowałam spokój, podczas gdy Loki kipiał ze złości.
- Ja nie jestem jego dzieckiem! Nigdy nim nie byłem i nie będę!
- Obyś się mylił.
- On mnie nienawidzi! Ja go nienawidzę! Zniszczył mi życie! Byłem tylko jego przepustką do pokoju z Jotunheimem! Niczym więcej! On nie jest moim ojcem!
- A Frigga? Przecież ona cię kocha. - zauważyłam.
- Nie jest moją matką. - Loki uspokoił się troszkę.
- Loki... Nie ten jest ojcem ani matką, kto spłodzi bądź urodzi, ale ten kto potrafi wychować i pokochać, jak własne dziecko. - przypomniałam, gdy Loki patrzył na mnie ze smutkiem. - Frigga cię kocha. Ona cię wychowała razem z Odynem.
- On nie ma ze mną nic wspólnego!
- Dobrze, przepraszam. Nie będę o nim więcej mówić. - poprawiłam się.
- Mówisz tak, jakbyś sama była adoptowana. - wtrącił nagle Loki.
- Nie byłam adoptowana. Teraz jestem. I bardzo brakuje mi mojej kochanej, prawdziwej rodziny. - w moich oczach ponownie pojawiły się łzy. - Ojciec nigdy nie dorówna matce, może dlatego tak źle traktujesz O...
- Gówno wiesz, jak go traktuję!
Przestraszyłam się wściekłości w jego głosie, tego jak bardzo się uniósł. Mimowolnie zrobiłam krok do tyłu i wiedziałam, że Loki to zobaczył.
- Racja. Przepraszam. - zgodziłam się z nim cicho, mimo że z jego zachowania dużo dowiedziałam się o jego stosunku do ojca.
Jednak nie chciałam go bardziej denerwować. Chciałam mu pomóc, a nie zniechęcić do siebie.
- Chciałam powiedzieć, że matka zawsze będzie miała lepszy kontakt z dzieckiem niż ojciec. Ona umie dzielić się miłością, a ojciec zazwyczaj kocha jedno. - wyjaśniłam.
- A twój?
- Co?
- Twój ojciec, kochał tylko jedno z was? - spytał Loki.
- Zazwyczaj. - powtórzyłam z lekkim uśmiechem. - Mój tata kochał nas wszystkich. Mama tak samo. Chociaż zawsze wydawało mi się, że brat z tego względu, że był najmłodszy i do tego jedynym chłopcem w rodzinie to był maminsynkiem. - uśmiechnęłam się smutno na wspomnienie.
- No widzisz. Odyn jest bogiem i nie potrafi kochać wszystkich swoich dzieci. Dla niego liczy się tylko Thor. Ja jestem potworem. - wyznał Loki.
Szybko podeszłam do niego i chwyciłam jego twarz w dłonie, patrząc mu prosto w oczy. Nie przejmowałam się tym, że musiałam patrzeć do góry, bo był ode mnie trochę wyższy.
- Nie jesteś potworem, rozumiesz? Jesteś inny, a to nic złego. - zapewniłam, nie puszczając jego twarzy. Miał taką zimną skórę. Przyjemnie zimną. - Po prostu Odyn nie potrafi dostrzec w tobie tego, co widzi Frigga. Ale musi ją bardzo kochać, skoro uważasz, że to jej pomysł, żebyś został na Ziemi.
- Pff... - prychnął Loki i odsunął się ode mnie, siadając na łóżku.
- No co? Nie słyszałeś, że kobieta jest szyją, a mężczyzna głową w domu czy rodzinie? - zapytałam z uśmiechem, siadając obok niego.
- Nie rozumiem. - przyznał.
- A co tu rozumieć? - zaśmiałam się cicho. - Bez szyi nie ma głowy, a bez głowy nie ma życia. Dlatego kobieta musi trzymać męża przy sobie. To ona łączy rodzinę. Scala ją, dzieląc się swoją miłością. - spojrzałam w okna zasłonięte ciemnymi zasłonami. - Mężczyzna natomiast uzupełnia ją, chroni, pomaga. Podejmuje decyzję po rozmowie z żoną. W małżeństwie ludzie wypełniają się nawzajem. Dlatego twierdzę, że Odyn bardzo kocha Friggę. - wytłumaczyłam, spoglądając na Lokiego. - Uwierz mi, że mało który mężczyzna potrafi być wierny swojej żonie do końca życia.
Spuściłam wzrok na dłonie i palce, którymi bawiłam się nerwowo. Na nadgarstku, gdzie miałam tatuaż skóra była lekko zaczerwieniona.
- Mąż, który odchodzi zostawia pustkę w sercach żony i dzieci. Tylko wy mężczyźni potraficie tak ranić. - uśmiechnęłam się smutno. - A nie każda kobieta ma w sobie na tyle siły, aby wybaczyć.
- W twoim rozumowaniu kobiety są niezniszczalne. - uśmiechnął się Psotnik. - A mężczyźni źli. - dodał.
- No cóż... Może takie właśnie jesteśmy? - odwzajemniłam uśmiech. - Nie wszyscy jesteście źli, jak to określiłeś.
Nastąpiła cisza, w której wpatrywaliśmy się sobie w oczy z lekkimi uśmiechami na ustach. Miałam wrażenie, że jego piękne zielone tęczówki szukały czegoś w moich. Mogłabym się w nie wpatrywać całymi godzinami.
Boże... O czym ja myślę?
- Pójdę już. - oprzytomniałam nagle, uświadamiając sobie, że tak nie powinno być.
Pokręciłam głową z lekkim uśmiechem i wstałam z łóżka.
Złożyłam szybki pocałunek na policzku Lokiego i ruszyłam do wyjścia z pokoju.
- Ładnie wyglądasz z krótszymi włosami. - zatrzymał mnie głos Lokiego.
Zaskoczona odwróciłam się twarzą do niego.
- Dziękuję. - uśmiechnęłam się.
- I ciekawy tatuaż. - dodał, odwzajemniając mój uśmiech.
- Cóż... - wzruszyłam ramionami i szybko opuściłam jego pokój.
Boże... Co ja zrobiłam?
***
Po dwu godzinnym treningu z bohaterami, wzięłam szybki prysznic i przebrałam się w czyste ubrania.
Następnie szukałam Tonyego, który nie ćwiczył z nami. Bałam się, że wciąż jest na mnie zły.
- Jarvis, gdzie jest Tony? - spytałam po kilku minutach.
Nie zastałam miliardera w salonie ani w kuchni, a wieża była zbyt duża, abym miała przeszukać ją w całości.
- Pan Stark jest zajęty. - odpowiedział SI. - Czy coś się stało?
- Nie, nic. - zapewniłam szybko. - Dziękuję.
Miałam dużo czasu i nie wiedziałam co robić. Wtedy pomyślałam sobie, że zapewne wszyscy będą głodni, a jedynym jedzeniem jakie tutaj mają to kanapki na śniadanie i kolację oraz pizza lub chessburgery na obiad.
Dlatego postanowiłam, że zrobię prawdziwy posiłek. Będzie to miła odmiana od ciągłych fast foodów.
Nucąc pod nosem nakryłam stół, gdy posiłki gotowały się już na kuchence po godzinie spędzonej na przygotowaniach.
- Jeleń coś rozwalił? - zaśmiał się nagle Stark.
Popatrzyłam na niego lekko wystraszona, bo nie wiedziałam, kiedy wszedł, ale następnie uśmiechnęłam się lekko.
- Co? Dlaczego? - nie zrozumiałam.
- Tak wymyślił Clint, pamiętasz? - humor go nie opuszczał. - Że gotujesz nam obiad, gdy Rogaś coś zepsuje.
- No tak. - postawiłam na stole kompot w dzbanku. - Dzisiaj muszę cię zawieść, ale wszystkie twoje rzeczy są w nienaruszonym stanie. Obiad zrobiłam z nudów. - wyjaśniłam.
- Super. Mam zawołać wszystkich?
- Jasne. Wyciągnę kurczaka z piekarnika. - jak powiedziałam, tak zrobiłam.
Tony, a raczej Jarvis poinformował resztę mieszkańców wieży o posiłku.
- Jarvis mówił, że mnie szukałaś. - odezwał się Tony, gdy jeszcze byliśmy sami w pomieszczeniu.
- Tak. - odwróciłam się w stronę miliardera. - Nie byłam pewna, czy jesteś zły za to, że zaproponowałam, aby Loki zamieszkał ze mną.
- Nie byłem zły. Nie na ciebie, a na Lokiego. - westchnął, a uśmiech zszedł z jego twarzy. - On jest zły, a ty zbyt dobra. Chcesz mu pomóc, choć jest przestępcą.
- Każdy zasługuje na drugą szansę. - zauważyłam.
- Yhm... - przewrócił oczami, ale uśmiechnął się szeroko. - Ale mam kilka dobrych wiadomości.
- Panie Stark, panowie Steve, Thor, Clint, Bruce, Loki i pani Natasha pojawią się w jadalni za dziesięć minut. - poinformował Jarvis.
- Świetnie. - stwierdził Tony. - A więc, wiadomość pierwsza. - zaczął Tony z zadowolonym uśmiechem. - Rozmawiałem z twoim wujkiem...
- Skąd miałeś...
- Zasługa Jarvisa. Znajdzie wszystko, a numer telefonu jest najłatwiejszy do znalezienia. - wzruszył ramionami, odpowiadając na pytanie, którego nie zdążyłam zadać. - Kontynuując z oporem zgodził się na twój pobyt w Nowym Jorku do końca wakacji. - uśmiechnął się szerzej, zadowolony z siebie. - Pewnie odstawimy cię do Polski parę dni przed rozpoczęciem roku, abyś mogła się do niego przygotować.
Nie mogłam w to uwierzyć. To naprawdę była dobra wiadomość, bo bardzo polubiłam moich nowych przyjaciół, jak i to miejsce.
- Dziękuję! - przytuliłam Starka.
- Druga dla ciebie pewnie dobra wiadomość, bo sama o to prosiłaś, a ja muszę się z tym pogodzić... - zaczął, a ja odsunęłam się od niego i patrzyłam w jego radosne oczy. - Loki zamieszka z tobą w Polsce, ale będziemy was bardzo często odwiedzać, więc niech tylko spróbuje zrobić ci krzywdę, a popamięta mnie na wieki. - ostrzegł.
- Naprawdę? Dziękuję, Tony! - przytuliłam go ponownie. - Nie mogę uwierzyć, że się zgodziłeś.
- Mój problem. Jestem nieodpowiedzialnym, dorosłym geniuszem, miliarderem, filantropem, playboyem i bohaterem. Cóż można na to poradzić? - zaśmiał się cicho.
- Jesteś wspaniały! - przytuliłam go mocniej. - Dziękuję!
- Dobra, już, już... - nawet ta wiadomość teraz nie popsuła już jego humoru. - Najlepsze zostawiłem na koniec. A mianowicie adoptowałem cię!
- Co? Jak to? Przecież wujek... - byłam tak zdziwiona, pozytywnie oczywiście, że nie wiedziałam, co myśleć.
- Przekonałem go. Naprawdę długo rozmawialiśmy. Twój wujek jest uparty, jak stary osioł. - zaśmiał się Tony. - Bardzo trudno go przekonać, dlatego dalej jest twoim prawnym opiekunem. - wyjaśnił. - Ale w bardzo małej części, bo od dziś jesteś moją córką.
- Myślałam, że jak to mówiłeś, to żartowałeś. - uśmiechnęłam się i jeszcze mocniej przytuliłam Starka, całując go w policzek. - Dziękuję, tato!
Poczułam jakieś ciepło w sercu, bo ktoś chciał być moją rodziną. Bo pojawiła się nadzieja, że jednak moje życie nie będzie takie szare, jak myślałam.
- Aleksandra Stark córka Anthony'ego Starka, czyż to nie pięknie brzmi? - zaśmiał się Tony.
- Tak, ale nie chciałabym na razie zmieniać swojego nazwiska. - odsunęłam się od miliardera.
- Dlaczego?
- To jeszcze za wcześnie.
- Dobrze. Jak chcesz... - zgodził się Tony i usiadł przy stole.
Chwilę później dołączyli do nas pozostali mieszkańcy wieży.
Tony oznajmił wszystkim, że od dzisiaj jestem jego córką, co Avengersów bardzo ucieszyło. Loki jednak pozostał obojętny.
Rozmawialiśmy, śmialiśmy się. Tylko Loki siedział taki ponury, zamyślony. Jak zawsze zresztą.
Ciekawiło mnie, jaką będzie miał minę, gdy powiem mu, że Stark zgodził się na moją propozycję.
- Tony, mogę pożyczyć flet do parku? - zapytałam po skończonym posiłku.
- Idziesz grać z zespołem? - zapytał Steve.
- Tak. Chłopcy na pewno grają w parku.
- Jasne, że możesz. Nie musisz się mnie o wszystko pytać. - zaśmiał się Tony. - Może Jelonek poszedłbym z tobą? - zapytał, czym zdziwił wszystkich. Loki wyrwał się z zamyślenia dopiero, gdy oczy wszystkich spoczęły na nim. - No co? Jesteś taki ponury, jak dziecko, któremu zabrano lizaka. - zaśmiał się Stark.
- Przejdzie się ze mną. Dzięki, Tony. - wstałam od stołu i pocałowałam Starka w policzek.
- Spoko. - miliarder uśmiechnął się szeroko.
- Chodź, Loki. - pogoniłam bożka i razem weszliśmy do windy.
- Dlaczego? - zapytał Loki, przyglądając mi się, gdy drzwi windy zamknęły się za nami.
- Chcę z tobą porozmawiać. Poza tym dobrze ci zrobi pobyt na świeżym powietrzu. - odpowiedziałam szczerze. - Tylko proszę, żadnych głupich sztuczek. - ostrzegłam.
Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze na piętrze z instrumentami, skąd wzięłam flet.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top