23. Agenci T.A.R.C.Z.Y.?

W siedzibie Avengers panowała dość napięta atmosfera.

Vision tęsknił za Wandą, mimo że się do tego nie przyznawał, widziałam jak błądził wzrokiem po kuchni, gdy graliśmy razem w szachy. Często nie potrafił się skupić, ale i tak większość partii wygrywał.

Natasha nie odzywała się do nikogo. Nie wiedzieliśmy więc, gdzie jest ani jak się czuje. Martwiłam się o nią, ale wiedziałam, że sobie poradzi.

Nie spotkałam się więcej z Kapitanem ani Buckym. Nie widziałam również Wandy, Clinta czy Wilsona. Bruce nie wrócił z kosmosu, a Thor również nie pokazał się na Ziemi. Nie miałam okazji poznać Ant-Mana czy Czarnej Pantery, ale Spider-Man odwiedził nas kilka razy.

Zaprzyjaźniliśmy się, gdyż byliśmy w tym samym wieku. Rozmawiało nam się całkiem spoko, chociaż chłopak czasami wprowadzał takie metafizyczne stwierdzenia, których ja zupełnie nie pojmowałam. Mimo to spotkania z nim były miłą odmianą od grobowej atmosfery, jaka panowała w bazie Avengers.

Tony pomagał w rehabilitacji Rhodeyowi, który został sparaliżowany od pasa w dół. Ćwiczenia bardzo pomagały, bo już udawało mu się chodzić po niewielkim dystansie, podtrzymując się barierek. Nogi miał usztywnione jakimś metalem, ale na tym się nie znałam.

Dzisiaj był taki dzień, w którym czytałam książkę, siedząc na podłodze oparta o ścianę i słuchając ukradkiem rozmowy mężczyzn. Nie potrafiłam się skupić na lekturze, którą od trzech dni był "Dwór Cierni i Róż". Wpatrywałam się w ścianę rozmyślając o tym wszystkim, co wydarzyło się przez ostatnie tygodnie. Wakacje dobiegały końca, a zamiast odpoczynku przyniosły jedynie smutek.

Odwróciłam wzrok, gdy usłyszałam hałas, który spowodował upadek Rhodeya.

- Pomogę ci. - zaoferował Tony błyskawicznie kucając obok przyjaciela.

Podbiegłam do mężczyzn, odkładając książkę na podłogę, aby również w razie potrzeby pomóc.

- Nie. Ja sam. - powstrzymał nas czarnoskóry.

Powoli usiadł na podłodze, a ja lekko odsunęłam się od przyjaciół i oparłam o ścianę za nimi.

- Sto trzydzieści osiem. - przerwał ciszę James. - Sto trzydzieści osiem misji. Tyle odbyłem, Tony. W każdej mogłem polec, ale latałem. Trzeba było walczyć. - mówił, a my słuchaliśmy go w ciszy. - Tak samo jest z protokołem. Podpisałem, bo tak należało. To nie jest fajne. Dostałem łupnia, ale nie zmieniłem zdania. - zapewnił. - Jeszcze. - dodał z uśmiechem.

Tony podał mu rękę, którą tym razem czarnoskóry przyjął i razem wstali z podłogi.

- W porządku? - upewnił się miliarder.

- Tak. - zapewnił James.

Nagle w szklane drzwi zapukał starszy mężczyzna. Wszyscy popatrzyliśmy na niego. Miał na sobie granatowy kombinezon z nadrukiem nazwy firmy, a za jego plecami stal zaparkowany biały samochód.

- Pan Anthony Srark? - wyczytał z paczki, na co ja i Rhodeya wybuchliśmy śmiechem.

- Tak! Tak! To Tony Srark! - James wskazał przyjaciela, który przewrócił oczami. - Dobrze pan trafił! Dziękuję! - wykrzyczał do kuriera. - Nigdy ci już nie odpuszczę. - zapewnił miliardera. - Stolik dla pana Srarka, koło ubikacji. - powiedział, czym jeszcze bardziej powiększył mój atak śmiechu.

Nawet Tony się zaśmiał.

- Dziękuję. - Stark odebrał paczkę, a po chwili kurier zniknął, ponownie zostawiając nas samych. Tony przyjrzał się tekturowemu pudełku.

- A co do Srarka. - zaczęłam, gdy się nieco uspokoiłam. - Chciałabym zmienić nazwisko.

- Co? - obaj mężczyźni popatrzyli się na mnie zaskoczeni.

- Chyba lepiej brzmi Aleksandra Stark. - uśmiechnęłam się.

- Jak to? - dopytywał Tony, choć na jego ustach również pojawił się uśmiech.

- Kiedyś powiedziałeś mi, że powinnam zacząć życie na nowo. Najwyższy czas zostawić przeszłość tam, gdzie jej miejsce.

- Odważny ruch. - skomentował Rhodey.

- To wspaniale! - szczęśliwy miliarder przytulił mnie mocno. - Czyli co? Aleksandra Stark, córka Anthony'ego Starka?

- Tak. - potwierdziłam.

- W takim razie zabieram się do roboty. - uśmiechnął się i zniknął w drzwiach windy, ale nim jej drzwi zamknęły się za nim, zdołałam dostrzec smutek na jego twarzy, gdy ponownie spojrzał na paczkę.

- Cały Srark. - zaśmiał się James.

- Tak. - odwzajemniłam jego uśmiech, choć martwiłam się o tatę. - Pomogę ci dojść do pokoju. - podeszłam do mężczyzny i objęłam go prawą ręką w pasie, a on zarzucił rękę za moją szyję, na lewe ramię, które wciąż miałam o winietę bandażami.

Rana postrzałowa na brzuchu, jak i ręce zagoiła się już, dzięki moim wspomagaczom w postaci kamieni, ale wciąż jeszcze momentami bolała.

- No to co? Idziemy? - spytałam.

- Tak. - zgodził się czarnoskóry.

Chwilę zajęło nam dojście do pokoju Rhodeya, który znajdował się na drugim piętrze, zresztą jak większość pokoi Avengersów. Winda bardzo ułatwiała poruszanie się, ponieważ nie wyobrażałam sobie wychodzenia po schodach z kulejącym Jamesem.

Mimo, że drużyna była podzielona wciąż były chwile szczęśliwych rozmów i choć brakowało tych kilku osób wiedziałam, że jeszcze wszystko się ułoży.

Ale nie chciałam myśleć o przyszłości. Bo nie ważne, jak długo trwać będzie smutek, by potem zastąpiło go szczęście, w końcu i tak wszystkich pokona śmierć.

***

Wieczorem udałam się do parku. Przez całe wakacje spotkałam się z chłopkami jedynie kilka razy. Zaniedbywałam zespół i czułam się z tym źle, ale byłam zawiedziona i zła, gdy w mojej głowie rozjaśniły się niektóre wspomnienia.

Nie myliłam się, mając nadzieję spotkać chłopaków w parku. Właśnie pakowali swój sprzęt, rozmawiając głośno. Było już późno, chociaż niebo wciąż było jasne, ale nie dziwiłam się, że w parku było tak mało ludzi.

- Dzień dobry. - przywitałam się, podchodząc do znajomych.

- Ola! - Ryan przytulił mnie mocno, na co westchnęłam cicho, gdyż ramię dało o sobie znać. - Sorki.

- Myśleliśmy, że o nas zapomniałaś. - zaśmiał się Noah, również mnie przytulając, nieco ostrożniej od przyjaciela.

- O was nie da się zapomnieć. - uśmiechnęłam się lekko.

- To oczywiste. - stwierdził Ethan. - Miło cię widzieć. - rudowłosy cmoknął mnie w policzek.

- Ciebie również.

- Część, Ola. - blondyn podszedł do mnie i przytulił lekko.

- Część, Aaron. - odpowiedziałam, odwzajemniając uścisk.

- Dawno cię tu nie było. Miła odmiana. - odezwał się Swift.

- Zaśpiewasz z nami? - spytał kamerzysta.

- Właśnie! - poparł ich Kent.

- Tak właściwie to przyszłam porozmawiać. - odpowiedziałam, poważniejąc.

- Coś się stało? - zmartwił się Millan.

- To, że zadawałam się z Kłamcą, nie znaczy, że popieram kłamstwa. - westchnęłam. - To byliście wy, prawda? Od początku wiedzieliście o wszystkim? - zadałam pytania, nurtujące mnie od jakiegoś czasu.

- Co? - zdziwili się chłopcy.

- Wtedy na Helicarrierze. To byliście wy. - przypomniałam. - Ty zaprowadziłeś mnie do Starka i Bannera. - zwróciłam się do Aarona. - Nigdy więcej was nie spotkałam, choć w wieży Starka pojawiało się mnóstwo agentów. - zauważyłam. - Nie byliście bardzo zaskoczeni, gdy powiedziałam wam gdzie mieszkam. Nie wypytywaliście mnie, dlaczego tu jestem. Właściwie od początku zachowywaliście się, jakbyście mnie znali, ale ja byłam tak zaślepiona potrzebą kontaktu z ludźmi i własnymi problemami, że tego nie zauważałam. - pokręciłam głową, przecierając ze zmęczenia twarz dłońmi. - A wtedy, gdy przyjęliście mnie do zespołu? Zachowywaliście się tak normalnie przy spotkaniu ze Starkiem, podczas gdy każdy inny skakałby z radości na możliwość rozmowy z nim. Wiedzieliście, że ma instrumenty, dlatego o to spytaliście. - wymieniłam. - Więc ktoś was na mnie nasłał? Stark kazał wam mnie pilnować po tym pechowym jednorazowym spacerze?

Zapadła cisza, gdy skończyłam mówić, przyglądając się z zaciekłością chłopakom. Muzycy wymienili między sobą spojrzenia, jakby nie potrzebowali słów, aby przekazać sobie wiadomości. A ja nie chciałam włazić im do głowy. Oczekiwałam szczerości, bo aż za bardzo byłam wyczulona na kłamstwo wszystkich innych prócz Lokiego.

- Tak, to byliśmy my. - odezwał się w końcu Noah.

- Farbowałem wtedy włosy na brązowo. - zaśmiał się Ethan.

- Myśleliśmy, że od początku wiesz, kim jesteśmy. - wtrącił Aaron.

- Nie, nie wiedziałam. Miałam przeczucie, że już gdzieś was widziałam, ale potem ono minęło.

- Długo w takim razie zajęło ci przypomnienie sobie nas. - zaśmiał się Ryan.

- Tak... - mruknęłam. - A więc jesteście agentami T.A.R.C.Z.Y.?

- Tak.

- Nie rozumiem. Dlaczego nie wyjaśniliście mi na początku, kim jesteście? Tony też udawał, że was nie zna.

- Nie wiedzieliśmy do końca kim jesteś. - przypomniał szatyn.

- Fury kazał nam być ostrożnymi. - dodał Prior.

- Mieliśmy cię pilnować. - uśmiechnął się blondyn.

- Tak myślałam, że to nie przez przypadek tak chętnie przyjęliście mnie do swojego grona.

- To nie tak. - Ryan pokręcił głową. - Po tym incydencie, kiedy zaatakowało cię dwóch mężczyzn, Tony kazał nam cię pilnować. Dobrym rozwiązaniem było twoje wstąpienie do naszego zespołu. - wytłumaczył z zakłopotaniem.

- Czyli gdyby nie Tony, nie byłabym w waszym zespole? - uniosłam brwi.

Nie byłam rozczarowana, gdyż brałam pod uwagę taką możliwość. Jednak zawsze boli, gdy ludzie, których myślisz, że znasz, okazują się być nasłani przez innych, którym również ufałaś, aby cię pilnować, byś czasem nie okazała się zdradziecką żmiją. A ja byłam tak bardzo przejęta sobą, przeżywaniem żałoby, Loki i tym wszystkim, co działo się wokół mnie, że nie spostrzegłam się, iż coś jest nie tak. Było za łatwo wpasować mi się w ich grupę. Przeklęci agenci.

- To nie...

- A Jensen? - przerwałam blondynowi, wyrywając się z zamyślenia.

- Też jest agentem. - wyznał szatyn.

- Więc wszyscy mnie okłamywaliście. - uśmiechnęłam się lekko, choć nie było w tym geście żadnych emocji. - Nieźle. Na rozkaz Nicka?

- Ola, to nie tak. - westchnął rudowłosy.

- Nie złość się, to było dla twojego...

- Dobra? - przerwałam Ryanowi. - Jakże by inaczej?! - zezłościłam się i ruszyłam w drogę powrotną do bazy Avengers. - Zawsze wszyscy wiedzą, co będzie dla mnie dobre! - odwróciłam się twarzą do chłopaków, ale nie zatrzymałam się. - Za każdym razem próbują mnie obronić, kłamiąc, a wychodzi gorzej niż mogłoby być!

- Nie złość się! Naprawdę cię lubimy! - wykrzyczał Ethan, ale ja się nie zatrzymałam.

- Ola?! Gdzie idziesz?! - krzyknął za mną Noah.

Pokręciłam głową i odwróciłam się z powrotem plecami do nich, wycierając łzy. Nie spodziewałam się, że perkusista dogoni mnie i złapie za nadgarstek, zatrzymując i delikatnie odwracając w swoją stronę.

- Wracam do Polski. - odpowiedziałam obojętnie.

- Nie obrażaj się. - poprosił Aaron, dołączając do nas wraz z resztą.

- Nie obrażam się. - w tej chwili cieszyłam się, że w parku nie było oprócz nas nikogo więcej. - Wykonywaliście rozkazy. Zadanie, które powierzył wam szef. Rozumiem i nie mam wam tego za złe.

- Dlaczego więc nie zostaniesz jeszcze trochę tutaj? - spytał brunet, przyglądając mi się dziwnie.

- Bo mam jeszcze kilka spraw do załatwienia. - uwolniłam się z uścisku chłopaka. - Chcę żyć, a nie błądzić wśród umarłych i wspominać chwile, które już nie wrócą. Muszę pogodzić się z tym, co straciłam i robić wszystko, aby zyskać jeszcze więcej.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top