2. Wizja i sen
W Wakandzie byłam już kilka dni i musiałam przyznać, że naprawdę mi się tutaj podobało. Kraj zamieszkiwali przyjaźni mieszkańcy, cały czas było tutaj niesamowicie ciepło, a na dodatek miałam z kim porozmawiać i zapomnieć o nieprzyjemnych sprawach. Było ciężko, ale udawało mi się na krótkie chwile zapomnieć o rozpadzie Avengers czy strachu o życie ukochanego.
Oczywiście pierwszego dnia podczas kolacji musiałam opowiedzieć T'Challi, jego rodzinie i przyjaciołom, moją historię: o śmierci rodziny, o tym jak poznałam Avengers, co potrafię i całą resztę z wszystkiego co dotychczas przedżyłam. Nie miałam problemu z podzieleniem się moim życiem z tymi ludźmi. Wydawali mi się mili i od razu zyskali moją sympatię. Ominęłam tylko temat Lokiego. Nie powiedziałam, co mnie z nim łączy i co do niego czuję. To było tylko moje. Zbyt prywatne by dzielić się opowieściami o nim z ludźmi, o których nie wiedziałam, jaki mają do niego stosunek.
Prócz tego zaprzyjaźniłam się z Shuri, która próbowała pomóc mi odblokować w sobie jeszcze więcej innych mocy, ale na razie nie odkryłyśmy nic nowego. Często trenowałam swoje umiejętności waleczne z Czarną Panterą czy Okoye. Nie mogłam wtedy używać magii, prócz refleksu oczywiście. Ale i takie umiejętności bywały przydatne. Zwłaszcza w moim prawdziwym świecie.
Bardzo dużo czasu spędzałam z Buckym, z którym niestety nie mogłam trenować, przez brak jego drugiej ręki. Żołnierz mieszkał na uboczu kraju i nawet podczas mojego pobytu w Wakandzie nie chciał zamieszkać bliżej pałacu. Bał się, że Zimowy Żołnierz cały czas w nim siedzi, mimo pomocy Shuri i T'Challi, którzy oczyścili jego umysł z "zaklęć" Hydry. Jednak Barnes dalej sobie nie ufał.
Chciałam mu pomóc, ale nie wiedziałam jak. Choć oglądałam filmy setki razy, nie mogłam wnosić w życie ich bohaterów zbyt wielu drastycznych zmian. Poza tym nigdzie nie pokazywali, jak pomóc Jamesowi. To było frustrujące.
Mimo to w Wakandzie czułam się bezpiecznie. Tony dzwonił do mnie codziennie, a ja podziwiałam go za troskę, którą mnie darzy, mimo że nie byłam jego prawdziwą córką. Kochałam go jak ojca, bo naprawdę w pewien sposób zastąpił mi rodzinę. Wraz z innymi, z którymi teraz nie miałam kontaktu.
- Gotowa? - do rzeczywistości przywrócił mnie głos Czarnej Pantery.
Podniosłam wzrok na mężczyznę przede mną, odpychając od siebie te wszystkie myśli. Podczas treningu nic nie powinno mnie rozpraszać, chyba że prosiłabym się o kilka następnych siniaków.
- Tak. - uśmiechnęłam się lekko i ustawiłam się w pozycji bojowej.
- Bez sztuczek. - przypomniał mój przeciwnik.
- Pamiętam. - zaśmiałam się. - Tak to już dawno byłbyś pokonany.
- Nie doceniasz mnie, Ola.
- Nie prawda. Po prostu wiem, że...
Oślepiła mnie światłość, która trwała krócej niż sekundę. Tyle jednak wystarczyło, by przenieść mnie zupełnie gdzie indziej.
Widziałam Lokiego. Był na statku, obok Thora. Patrzyli za okno na jeszcze większy statek, który leciał prosto na nich. Gdzieś z tyłu maszyny wydawały charakterystyczne odgłosy pikania. Wszędzie panowała ciemność, przerywana jedynie co kilka kroków słabymi kolorowymi lampkami.
- Musisz być bezpieczna, kochanie. - odezwał się nagle Loki, nie odwracając wzroku od statku.
Thor był tak jakby nieobecny. Nie słyszał nas, ani nie widział, że ze sobą rozmawiamy. Cały czas patrzył za okno, nie ruszając się. To musiała być kolejna z wielu sztuczek mojego bożka.
- Jestem bezpieczna. Co się dzieje? - spytałam, coraz bardziej zaniepokojona, doskonale zdając sobie sprawę z tego, co za chwilę nastąpi.
- Nie może cię dosięgnąć. Nie może cię znaleźć. - mówił chaotycznie Loki i odwrócił się twarzą do mnie.
W jego oczach widziałam smutek, gniew, strach i przerażenie. Tak wiele niepodobnych do niego emocji. Pokręciłam głową, a w moich oczach pojawiły się łzy, gdy wyciągnęłam dłoń w jego stronę.
- Lo...
- Jesteś potężna. Tylko ty możesz go pokonać. Jesteś naszą nadzieją. Posiadasz coś, czego on szuka. - dotknął miejsca, w którym miałam odłamki magicznych kamieni, wtulając policzek w moją dłoń.
- Kto?
- Thanos. - odpowiedział. - Nie może cię znaleźć, rozumiesz? - złapał moją twarz w swoje zimne dłonie. - Nie możesz mu tego oddać. On nie wie, że je posiadasz. Nie wie, że dwa kamienie nie są pełne. - mówił szybko ze strachem w szmaragdowych tęczówkach..
- Obiecaj, że nic ci się nie stanie. - pogładziłam dłonią jego szorstki policzek, chcąc zapamiętać jego twarz na kolejne dni. - Obiecaj, że do mnie wrócisz. Obiecaj, że...
- Kocham cię, Ola. - pocałował mnie w czoło. - Uważaj na siebie, skarbie.
- Loki! - moja wizja dobiegła końca, a on nie złożył obietnicy.
Leżałam na polanie, na której miałam walczyć z Czarną Panterą. Władca Wakandy pochylał się nade mną. Pokręciłam głową na boki, chcąc odgonić od siebie tę wizję. Chcąc ją wymazać, zmienić, zapobiec... Cokolwiek, byle tylko ujrzeć go ponownie. Żywego.
- Ola! Ola! - wołał do mnie T'Challa, potrząsając mną lekko.
- Nic mi nie jest. - odpowiedziałam cicho, a czarnoskóry pomógł mi usiąść.
Teraz widziałam, że oprócz nas na łące byli także Okoye, Shuri i W'Kabi. Musieli się zbiec, zapewne zwołani przez swojego króla. Cholera, nie potrzebowałam dodatkowych widzów.
- Co to było? - spytała wojowniczka.
- Wizja. - odpowiedziałam.
- Kto to był? - odezwała się zafascynowana Shuri i podeszła do mnie i swojego brata.
- Co? - zdziwiło mnie jej pytanie.
- Widzieliśmy twoją wizję. - wytłumaczył T'Challa.
- Jak to? - nie rozumiałam.
- Byliśmy razem z tobą na tym statku. Widzieliśmy dwóch mężczyzn: blondyna i szatyna. Słyszeliśmy waszą rozmowę.
- Przeniosłaś swoją wizję na polanę, tak jak to robisz ze wspomnieniami, myślami i całą resztą. - dodała Shuri.
- Nie wiedziałam, że mogę pokazać komuś wizję w czasie, w którym sama ją widzę. - wyznałam szczerze. To wszystko komplikowało jeszcze bardziej.
- Niesamowite, nie? - zaśmiała się zafascynowana dziewczyna.
- Kto to był? - powtórzył W'Kabi.
- I o kim mówił? - dodała Okoye.
Westchnęłam. Jak na razie tylko Bucky wiedział, kim był dla mnie Loki. Mam im powiedzieć? Chciałam zamknąć się w pokoju i płakać. Łudzić się, że to wszystko skończy się inaczej niż na ekranie, że wszyscy, których kocham przeżyją.
- To był Loki. Książę Asgardu, Lodowy Olbrzym, prawowity władca Jotunheimu, syn Laufeya, ale także Friggi i Odyna, Bóg Kłamstw, Intryg, Chaosu... Dużo by wymieniać. - wytłumaczyłam, uśmiechając się mimowolnie na wspomnienie, gdy to on przedstawiał się mi. - Blondyn obok niego to Thor, jego brat, król Asgardu.
- Kim jest dla ciebie ten cały Loki? Nazwał cię ukochaną. - przypomniała Okoye.
- On jest... - zacięłam się. Nie wiedziałam, czy chcę im powiedzieć, ale później i tak wszyscy się dowiedzą, więc... - Loki jest moim narzeczonym. - powiedziałam szybko na jednym wydechu.
- Co? - zdziwiła się Shuri.
- Tylko Bucky o tym wie, no i teraz wy. Proszę nie mówcie nikomu. Zwłaszcza Starkowi. Nie przepada za Lokim, bo ten wyrzucił go z jego własnej wieży. - poprosiłam, uśmiechając się smutno.
- Dobrze. - zgodził się T'Challa. - A o co mu chodziło z tym Thanosem?
- Nie mam pojęcia, ale wydaje mi się, że za niedługo wszystkiego się dowiemy. - odpowiedziałam, pamiętając, że nie mogę im zdradzić zbyt wiele.
- Co masz na myśli? - spytała Okoye.
- Będziemy mieli gości.
* * *
Kilka dni później miałam okropny sen. Przedstawiał statek na którym ukazał mi się Loki. Tym razem jednak był zniszczony, a wszyscy asgardczycy martwi. Thor był zakuty w żelazo, ale nigdzie nie widziałam mojego narzeczonego. Natomiast dziwny, paskudny potwór klęczał z tesseractem przed fioletowym olbrzymem.
Thanos...
- Moja skromna osoba kłoni się przed twoją wielkością. - mówił potwór bez nosa, a fioletowy zdejmował z siebie swą zbroję. - Żadne inne jestestwo nie posiada mocy ni szlachetności, by dzierżyć nie jeden, a dwa klejnoty nieskończoności. - Thanos z pełnym zadowolenia uśmiechem wziął od niego tesseract. - Wszechświat jest na wyciągnięcie ręki.
Olbrzym zgniótł przedmiot, z którego został jedynie niebieski, świecący kamyczek. Włożył go do rękawicy, w której był już fioletowy kamyk. Obydwa przyciągały mnie do siebie, a ja nie potrafiłam się im oprzeć. Szłam ku tytanowi, jak zaczarowana, a on mnie nie widział, bo to był tylko sen.
- Nie podchodź. On cię zabije. Stój, rozumiesz? - usłyszałam w głowie głos ukochanego.
Z całych sił zatrzymałam się, jak kazał Laufeyson. Nogi ciągnęły mnie do przodu, ku kamieniom, a serce pchało ku głosowi narzeczonego.
- Na Ziemi są jeszcze dwa klejnoty. - przemówił Thanos. - Znajdźcie je i przynieście na Tytana. - rozkazał.
- Nie zawiedziemy, Ojcze. - czwórka strażników ukłoniła się przed nim, jak jeden organizm.
- Nie mogę Loki. Nie dam rady dłużej. - wyszeptałam, gdy moje nogi kierowały się w stronę Tytana.
- Mogę się wtrącić? - odezwał się Loki, podchodząc do najeźdźców, czym zatrzymał moje ciało. - Na Ziemi potrzebny jest przewodnik. Ja mam doświadczenie. - zauważył.
- O ile porażka to doświadczenie. - zakpił fioletowy.
- Doświadczenie to doświadczenie. - powiedział twardo Kłamca. - Wszechmocny Thanosie ja, Loki, książę Asgardu, syn Odyna. - popatrzył na Thora, a potem jego oczy spoczęły na mnie.
- Nie! - wykrzyczałam, zdając sobie sprawę, co chce robić, ale jak na złość byłam tylko duvhem, nie mogłam go zatrzymać. - Błagam, Loki!
- Prawowity król Jotunheimu, Bóg Oszustwa... Niniejszym przyrzekam ci moją dozgonną wierność. - skłonił się lekko przed fioletowym olbrzymem, odwracając ode mnie wzrok, by chwilę później zamachnąć się na niego sztyletem.
- Loki! - krzyknęłam, gdy tytan obronił się za pomocą niebieskiego kamienia.
- Dozgonną? - zaszydził Thanos i ścisnął rękę mojego ukochanego tak mocno, że Loki upuścił sztylet. - Powinieneś rozważniej dobierać słowa.
- Loki! - krzyknęłam i podbiegłam do niego, chcąc go ochronić.
- Nie może cię znaleźć. - usłyszałam w głowie. Nie mogłam nic zrobić!
- Loki! Nie! Loki! Obiecałeś, że mnie nie zostawisz! - krzyczałam, gdy olbrzym złapał Laufeysona za szyję i dusił. - Loki! Nie! Proszę!
- Nie daj mu się.... Obiecaj! - mówił w moim umyśle.
- Loki!
- Obiecaj! Że... będziesz bez.. pieczna...
- Loki!
- Obiecaj! - krzyczał, cały czas patrząc tytanowi w oczy.
- Obiecuję... - wyszeptałam i niemal dostrzegłam w jego oczach ulgę.
- Nigdy... nie będziesz... bogiem... - wysyczał resztkami sił w stronę Thanosa, który na jego słowa zacisnął mocniej rękę na jego szyi.
- Nie!!! - błyskawicznie wybudziłam się ze snu ze łzami w oczach. Waliłam w pościel jak opętana, chcąc pozbyć się tego wstrząsającego bólu. - To niemożliwe! Loki żyje! Słyszysz mnie?! Żyjesz! Obiecałeś! Wrócisz do mnie! - krzyczałam do sufitu, wstając z łóżka i nerwowo chodząc po pokoju. - Wiem, że dotrzymasz obietnicy. Wiem, że do mnie wrócisz. Zawsze wracasz. - powiedziałam już ciszej i usiadłam na podłodze, opierając się o ścianę i więcej łez popłynęło z moich oczu. - Za pierwszym razem, gdy powiedziałeś, że byłam twoją zabawką, wróciłeś do mnie. Później, gdy Thor zabrał cię do Asgardu na rozkaz Odyna, wróciłeś do mnie. - mówiłam do siebie na głos. - A raczej ja poszłam za tobą, ale to nieważne, bo byliśmy razem. I wtedy, gdy uratowałeś Thora, poświęcając za niego życie, wróciłeś do mnie. Nie wierzyłam w twoją śmierć i miałam słuszność. Wróciłeś, na pięć minut, ale wróciłeś. - płakałam, zalewając się nadzieją. - Teraz też wrócisz. Nie wierzę w twoją śmierć. Poza tym to tylko głupi sen, koszmar. - wmawiałam sobie. - Właśnie, to tylko zły sen. Ty żyjesz, Loki! - otarłam łzy i wstałam z podłogi. - A ja żyję dla ciebie, mój książę.
* * *
Następnego dnia T'Challa dał Buckiemu rękę zrobioną dla niego z vibranium. Dzięki temu mogłam trenować z Białym Wilkiem. Był równie dobry w walce jak Czarna Pantera, ale ich sposoby poruszania się były całkowicie inne. Znów zaatakowałam Jamesa, ale on złapał moje dłonie.
- Jak nie możesz ugryźć, nie pokazuj zębów. - powiedział z uśmiechem, puszczając moje ręce.
- Chyba nie rozumiem. - stwierdziłam i podniosłam z ziemi swoje sztylety.
- Masz w sobie mnóstwo energii i ogromną siłę, ale pokazujesz przeciwnikom gdzie chcesz uderzyć. - wyjaśnił Bucky. - Twoje ciało wyraża za dużo emocji. Za dużo myślisz, a w wojnie nie ma miejsca na myśli. Musisz oddać się walce. Musisz pozwolić, aby twój instynkt, twoja głęboko ukryta, waleczna osobowość przejęła kontrolę i wyszła na jaw.
- Dobrze, ale brzmi to trochę strasznie. - przyznałam.
- Los sprzyja dzielnym. Nie możesz się bać.
- Chyba raczej los sprzyja głupcom.
- Są różne wersje. - puścił mi oczko. - Każda dobra na swój sposób.
- Ale co to ma do mnie? - nie rozumiałam. Koszmar dręczył mój umysł.
- Jesteś potężna. Musisz odkryć w sobie moc. Uwolnić ją, by uratować świat. Sama mówiłaś, że ten Laki...
- Loki. - poprawiłam Żołnierza.
- Właśnie. Loki. Mówiłaś, że kazał ci być bezpieczną, bo tylko ty możesz pokonać tego Tantosa, czy jak mu tam. - dokończył Bucky, przewracając oczami.
- Thanos.
- Wszystko jedno. Jest zły. - Barnes wzruszył ramionami. - Ćwiczymy dalej? - spytał, ale nim zdążyłam odpowiedzieć, podeszła do nas jedna z wojowniczek.
- Król was wzywa. - powiedziała.
Popatrzyliśmy z Barnesem na siebie i ruszyliśmy za kobietą.
- Przylecieli. - wyszeptałam do bruneta.
Bucky został trochę z tyłu, a ja, gdy tylko zobaczyłam przyjaciół pobiegłam w ich kierunku. Boże, tak bardzo za nimi tęskniłam.
- Steve! - rzuciłam się blondynowi na szyję.
- Ola? Co ty tu robisz? - zdziwił się, ale z uśmiechem odwzajemnił przytulasa.
- Też się cieszę, że cię widzę. - zaśmiałam się i odsunęłam od Kapitana.
- Natasho! - przytuliłam agentkę.
- Cześć mała. - Ze śmiechem odwzajemniła uścisk.
- Cześć Sami! - przybiłam piątkę z Wilsonem. - Dobrze was widzieć Wando i Visionie. - uśmiechnęłam się do pozostałych. - Dzień dobry, Bruce.
- Cześć. Dzień dobry. Witaj. - odpowiedzieli mi przyjaciele.
- A ze mną się nie przywitasz? - zaśmiał się Rhodes.
- Nie. Za dużo czasu z tobą spędziłam. Jeszcze się nie stęskniłam. - zażartowałam i pocałowałam Rhodesa w policzek.
- Powinienem się na ciebie obrazić, albo naskarżyć Starkowi. - zaśmiał się James.
- Rób co chcesz. - wzruszyłam ramionami.
- Co tu robisz Ola? - powtórzył pytanie Steve.
Popatrzyłam na T'Challę, który uśmiechnął się lekko, zachęcając mnie tym gestem do udzielenia odpowiedzi.
- Powiedzmy, że przyleciałam na wakacje.
- Wracając do naszej rozmowy. - wtrącił się władca Wakandy. - Jak duży będzie atak?
- Sądzę, że bardzo duży. - odparł Bruce.
- Czyli? - dopytała Natasha.
- Mamy gwardię, plemię graniczne, dola malaż* i... - T'Challa wskazał Buckiego.
- Niezbyt stabilnego stulatka. - dokończył Barnes.
- W porządku Buck? - Steve z uśmiechem uścisnął przyjaciela.
- Nieźle, jak na koniec świata. - odpowiedział uśmiechnięty Barnes.
* Nie wiem, jak się to się dokładnie pisze, więc przepraszam, jeśli napisałam źle.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top