13. Bogowie i wspomnienia

Na kolację zrobiłam jedynie zwykłe kanapki z żółtym serem i pomidorem oraz herbatę.

Cieszyłam się, że miałam obok Lokiego, bo mogłam liczyć na jego pomoc nawet w rozwiązywaniu głupich zadań do szkoły.

- Santoryn to wyspa należąca do archipelagu Cyklad. - przeczytałam pierwsze zdanie prezentacji na geografię. - Powierzchnia Santorynu wynosi około dziewięćdziesięciu kilometrów kwadratowych. Swój obecny kształt półksiężyca zawdzięcza wybuchowi wulkanu sprzed trzech tysięcy sześćset lat.

- Asgard ma ciekawszą historię niż jakaś grecka wyspa. - Loki wykrzywił się lekko, spoglądając na zdjęcia na laptopie w prezentacji, którą przygotowywałam. - Co to w ogóle za nazwa?

- Nie czepiaj się nazw. Nie ja je wymyślałam. - uśmiechnęłam się lekko.

- To dobrze. Jeszcze planety nazwałabyś kolorami, a kraje liczbami. - zaśmiał się Loki.

- Nie uważasz, że tak byłoby najłatwiej? - zawtórowałam mu. - Nikt nie musiał by się głowić, jaką stolicę ma dany kraj, tylko na przykład kraj jeden miałby stolicę A. - wzruszyłam ramionami, jeszcze bardziej rozśmieszając bożka. - Jesteś okropny. - szturchnęłam go w ramię.

- Wybacz, skarbie. - uśmiechnął się szeroko Loki. - Naprawdę Asgard jest ciekawszym miejscem, niż cała wasza Ziemia.

- Ziemia też przeszła wiele wojen. - zauważyłam.

- Na niej nie mieszkają bogowie, konie nie umieją latać. Nie ma magii i zamków ze złota, ani tęczowego mostu. - wyliczał Laufeyson.

- No widzisz, to możesz być dumny, bo jesteś na Ziemi. - uśmiechnęłam się lekko. - Nie ma tutaj żadnego innego boga prócz ciebie, więc możesz się czuć wyjątkowy. - zauważyłam.

- Mimo, że ja istnieję naprawdę, wy i tak wierzycie w wymyślonych bogów. Nawet nie wiecie, czy kiedykolwiek żyli naprawdę. - zauważył Loki, przyglądając mi się z zaciekawieniem.

- Według religii tak, ale ja się w nią nie mieszam. - odwróciłam wzrok, spoglądając do zeszytu i kolorowych notatek.

- Nie wierzysz? - Loki złapał mój podbródek, zmuszając mnie do spojrzenia w jego oczy. - W tego Boga, którego urodziny świętowaliście zimą?

- Gdyby tak, jak mówią ludzie, istniał naprawdę i był tak łaskawy, nie pozwoliłby zginąć mojej rodzinie. Podobno kocha swoje dzieci, a moja rodzina wierzyła. Coś im to dało? - uniosłam brwi, aby po chwili uśmiechnąć się lekko i złapać dłoń bożka. - Mi wystarczy wiara w ciebie. W końcu też jesteś bogiem.

Kłamca roześmiał się głośno, na moją zmianę tematu, a ja niepostrzeżenie podniosłam ze stołu telefon i zrobiłam mu zdjęcie. Uśmiechnęłam się szeroko, gdy Loki popatrzył na mnie i telefon, który wciąż trzymałam w ręce. Wyjął urządzenie z mojej dłoni i gdy spojrzał na ekran, jego uśmiech powiększył się jeszcze bardziej. Odłożył telefon na stół i pochylił się w moją stronę.

- Jestem tylko twoim bogiem, skarbie. - wyszeptał mi do ucha.

- Na to liczyłam. - uśmiechnęłam się, gdy odsunął się jedynie na tyle, aby spojrzeć mi w oczy.

Nie potrafiłam się powstrzymać, gdy zielone tęczówki świdrowały dziurę w mojej twarzy intensywnością spojrzenia. Pochyliłam się w stronę Lokiego, pokonując odległość, dzielącą nasze usta. Uśmiechnęłam się, gdy brunet od razu odwzajemnił pocałunek kładąc ręce na mojej tali.

Wstałam z krzesła, nie odrywając się od jego ust i usiadłam okrakiem na jego kolanach, wplatając palce w jego włosy. Mężczyzna objął mnie w pasie, przyciągając jeszcze bardziej do swojego torsu. Jego ręce błądziły po mojej tali, wsuwając się pod materiał szarego podkoszulka. Ale nie powstrzymywałam go, odwzajemniając każdy namiętny pocałunek.

Boże, tak bardzo za nim tęskniłam. Potrzebowałam go. Potrzebowałam jego bliskości, tych pocałunków i zimnego dotyku.

Odsunęliśmy się od siebie dopiero po kilku minutach, oddychając ciężko. Uśmiechnęłam się i ukryłam twarz w szyi bożka, przytulając się do niego.

- W Asgard nikt mi nie uwierzy. - wyszeptałam. - Tutaj nikt nie ma pojęcia, że jesteś bogiem, a Iron Man naprawdę istnieje. Mają was za aktorów, a ten Wszechświat, który znasz, tutaj jest jedynie tworem wyobraźni. - odsunęłam się lekko, aby spojrzeć w szmaragdowe oczy mężczyzny. - Też w to nie wierzyłam. Te filmy były dla mnie odskocznią od smutków i reali życia. - wyznałam. - Aż pewnego dnia w moim ogródku pojawiły się potwory i przystojny książę, który mnie uratował i wyrwał z tej różowej wieży i ponurego świata. - uśmiechnęłam się.

- Przystojny książę? - Loki uśmiechnął się cwaniacko, nie odrywając wzroku od moich oczu.

- Tak. - potwierdziłam. - Mój przystojny książę. - złożyłam czuły pocałunek na jego ustach. - Muszę skończyć tę prezentację. - westchnęłam, zsuwając się z jego kolan i wracając na swoje miejsce. Spojrzałam w notatki i przygotowane w prezentacji zdjęcia. - Stolicą miasta jest Fira, która jest również największym miastem położonym na wysokim klifie i...

* * *

Po ponad dwóch godzinach poświęconych prezentacji, wreszcie była gotowa.

Było już późno, więc gdy ja sprzątałam książki ze stołu, Loki brał kąpiel, natomiast potem to ja zajęłam łazienkę, a Loki miał znaleźć jakiś ciekawy film.
Zmarszczyłam czoło, gdy wchodząc do salonu na dużym ekranie zobaczyłam napis Avengers.

- Naprawdę chcesz to oglądać? - zmarszczyłam brwi, spoglądając na Lokiego, głaszczącego śpiącą na jego kolanach Atenę.

- Może być ciekawie. - brunet wzruszył tylko ramionami, odkładając psa na fotel.

- Okej... - uśmiechnęłam się lekko, gasząc światło.

Usiadłam na kanapie obok bożka, a ten włączył film.

Loki miał rację, było ciekawe. Zwłaszcza, gdy komentował poszczególne sytuacje. W jednym momencie stwierdził, że jego fryzura była całkiem inna, w kolejnej scenie nie podobała mu się mina aktora, gdzie indziej stwierdził, że ktoś pomylił kwestie i tak dalej.

Śmiałam się z niego i jego uwag, ale motywowało go to tylko do większego komentowania. W pewnym momencie płakałam ze śmiechu w tors Lokiego, a on sam również był mocno rozbawiony. Nie wiedziałam jedynie, czy śmiał się ze swoich uwag, czy ze mnie.

Jednak film się skończył i musieliśmy iść spać. Nie wyobrażałam sobie iść jutro do szkoły, wyglądając jak zombie z niewyspania.

Nie spaliśmy razem, a w osobnych pokojach, bo jeszcze kilka dni temu wciąż próbowałam trzymać się od Lokiego z daleka. Teraz jednak nie byłam w stanie zasnąć. Nie chciałam po raz kolejny przeżywać koszmarów, a przy brunecie one znikały. Potrzebowałam jego bliskości.

Teraz, w ciemności mojej sypialni prześladowały mnie jego zielone oczy. Wciąż czułam jego usta, całujące moje i nie mogłam powstrzymać się przed wstaniem z łóżka.

Po cichu wyszłam z pokoju i skierowałam się na lewo. Zapukałam cicho w drzwi, mając nadzieję, że Loki nie spał i go nie obudziłam. Weszłam do środka, zamykając za sobą drzwi i bez słowa podeszłam do łóżka, znając budowę pokoju na pamięć. Kiedyś spał tutaj mój brat.

Położyłam się na łóżku, obok bożka, który spał na boku, plecami do mnie. Uśmiechnęłam się lekko, będąc niemal pewną, że Loki i tak tego nie zobaczy w tej ciemności, gdy odwrócił się twarzą do mnie.

- Mogę spać z tobą? - spytałam cicho. - Mam koszmary i...

- Oczywiście. - Loki przytulił mnie od razu, więc wtuliłam się w niego jeszcze bardziej. - Chciałem, abyś przyszła.

- Więc jestem. - zaśmiałam się cicho. - Ale ty również mogłeś do mnie przyjść.

- Nie byłem pewien, czy zostałbym mile przyjęty w twoim łóżku. Nie chciałem się narzucać. - wyjaśnił, co sprawiło, że przyjemne ciepło rozlało się po moim sercu.

- Zawsze jesteś mile widziany. - zapewniłam, składając pocałunek na jego szyi.

- Dziękuję. - Loki pocałował mnie w głowę, obejmując jeszcze ciaśniej.

- Yhm.. Dobranoc. - mruknęłam z uśmiechem.

- Dobranoc. - odpowiedział Loki.

Sen przyszedł sam w objęciach mojego księcia, który zabrał z mojej głowy koszmary.

***

Następnego dnia obudziłam się wczesnym rankiem. Widząc na zegarze wiszącym nad drzwiami godzinę siódmą szesnaście postanowiłam poleżeć jeszcze chwilę w objęciach śpiącego Lokiego. Momentami miałam wrażenie, że to wszystko sen i czasami naprawdę chciałabym aby się nim okazał. Ale wtedy miałabym rodzinę, a zabrakłoby Laufeysona. Nie potrafiłabym wybrać między rodzicami i rodzeństwem a asgardzkim bożkiem.

Przerażała mnie ta myśl, że gdyby to wszystko okazało się snem, a ja zostałabym całkiem sama i ktoś dałby mi szansę na odzyskanie najbliższej mi osoby... Zapewne wybrałabym śmierć dla samej siebie niż wybranie jednej spośród pięciu osób, które miałabym stracić.

Dlatego byłam gotowa zrobić wszystko, aby jak najdłużej trwać w tej niewielkiej bańce szczęścia u boku Lokiego. Bo prawda była taka, że tylko on mi został. Tylko on był w pełni mój, bo mimo że moi przyjaciele ze Stanów bardzo mnie kochali, mieli swoje życie i na pewno chcieli założyć własne rodziny, aby żyć szczęśliwie w małych domkach gdzieś na obrzeżach miasta. I choć taka wizja nie pasowała mi na przykład do Natashy, widziałam, że pragnęła chwili spokoju, a przede wszystkim miłości. I naprawdę chciałam, aby kobieta, która w swój dziwny sposób zastępowała mi matkę, była szczęśliwa.

Uśmiechnęłam się lekko, gdy Loki mruknął coś przez sen, przytulając mnie nieco mocniej. Zaciągnęłam się jego zapachem, rozkoszując się ciepłem, które czułam jedynie przy nim. Podobało mi się to, że Loki mimo iż był mężczyzną nie korzystał z tych najbardziej znanych męskich perfum, a pachniał lasem i goździkami oraz miętą.

Westchnęłam, gdy po ponownym spojrzeniu na zegar dostrzegłam, że minęła godzina.

Ostrożnie, aby nie obudzić bruneta, uwolniłam się z jego objęć i wyszłam z pokoju, wracając do mojej sypialni. Wzięłam szybki prysznic, przebrałam się w czarne spodnie, błękitny podkoszulek i czarną bluzę z kapturem. Spakowałam książki i zeszyty na dzisiaj do czarnego plecaka i zeszłam na dół. Zjadłam śniadanie i nakarmiłam również Atenę, a następnie ubrałam tenisówki i wyszłam z domu, zamykając za sobą drzwi na klucz.

Postanowiłam przed szkołą odwiedzić grób rodziny.
Dzisiaj był dwudziesty siódmy kwietnia. Pierwsza rocznica śmierci moich bliskich.

- Dzień dobry, kochani. - wyszeptałam, zatrzymując się przed ogromnym grafitowym grobem, jednym z wielu na parafialnym cmentarzu.

*

- Hej! - krzyknęłam, wchodząc do domu.

Zdjęłam kurtkę, przebrałam buty i z plecakiem weszłam do kuchni, czując zapach smażonych kotletów.

- Cześć. - przywitała mnie z lekkim uśmiechem mama. Była niską, szczupłą szatynką po czterdziestce, nieraz zmęczoną pracą z dzieciakami. - Jak w szkole?

- Nic nowego. - odwzajemniłam uśmiech. - Cześć, tato. - przywitałam się z rodzicem, wchodząc do salonu.

- Cześć. - odpowiedział zapatrzony w wiadomości mężczyzna. Tata był trzy lata starszy od mamy. Wysoki brunet, dobrze zbudowany, a mimo tego z widocznie zaokrąglonym brzuchem, co zapewne było spowodowane dobrym jedzeniem mamy.

Zaśmiałam się pod nosem i poszłam po schodach do góry z zamiarem udania się do swojego pokoju.

- Hejka. Co tam u was? - przywitałam się z rodzeństwem, siedzącym w swoich pokojach.

- Nie przeszkadzaj! - krzyknęła siostra, a ja przewróciłam oczami i weszłam do jej pokoju.

- A co takiego ważnego robisz? - spytałam.

- Zapewne gra! - krzyknął z drugiego pokoju brat.

- Nieprawda! - warknęła dwunastolatka. - Robię zadania. - wskazała zeszyt.

- Yhm, jasne. - przewróciłam oczami. - A ty co robisz? - zaglądnęłam do pokoju blondyna.

- Gram. - jedenastolatek spojrzał na mnie znad telefonu.

- Szczerość to podstawa. - uśmiechnęłam się lekko, wchodząc do swojego pokoju.

*

- Coś nowego? U mnie wydarzyło się bardzo wiele. Trzy dni mogą obrócić życie do góry nogami. - zaśmiałam się cicho, wyjmując z plecaka cztery duże znicze. Różowy zapaliłam siostrze, niebieski bratu, a dwa białe rodzicom.

*

- Jaki kolor lubicie najbardziej? - spytałam kiedyś rodzinę.

- Różowy i fioletowy, ale tylko pastelowy! - odpowiedziała siostra.

- Niebieski. - odparł brat.

- A wy? Mamo? Tato? - zwróciłam się do rodziców.

- Nie mam ulubionego koloru. - tata wzruszył ramionami.

- Wszystkie są ładne. - stwierdziła mama.

- Właśnie. - zgodził się z żoną brunet.

*

- Tęsknię za wami. - wyszeptałam i po moich policzkach popłynęły łzy. - Gubię się we własnym życiu. Kim ja właściwie jestem? Co powinnam zrobić? Brakuje mi was. - pozwoliłam łzom płynąć po mojej twarzy. - Tak bardzo chciałabym was przytulić.

*

- Mateusz nie żyje. Powiesił się. - wbiegłam ze łzami w oczach do sypialni rodziców.

- Co? - tata błyskawicznie wstał z łóżka.

- Ania mówi, że... - podałam mamie telefon.

Płakałam wstrząśnięta tym, że kolega w wieku trzynastu lat mógł popełnić samobójstwo. Jeszcze gorsze były powody, a raczej ich brak. Niewiedza. Tata przytulił mnie, a mama odebrała ode mnie telefon.

- Co się dzieje? - do sypialni rodziców wbiegło moje rodzeństwo.

Brat, widząc mnie zapłakaną przytulił mnie, a siostra ciągle pytała o co chodzi. Jednak po chwili także dołączyła do naszego uścisku.

- Dlaczego? - wypłakałam.

- Nie wiem. - odpowiedział tylko tata.

Bo skąd mógł wiedzieć? Przecież nikt nie wiedział.

- Zadzwonię do Celiny. - stwierdziła mama po skończonej rozmowie z mamą mojej przyjaciółki.

Podeszła do mnie i również przytuliła, a potem zeszła do kuchni. Ja natomiast odsunęłam się od taty i rodzeństwa, wycierając łzy, które nie chciały przestać lecieć. Ich powodem był szok i przerażenie.

- Dam sobie radę. - zapewniłam i zamknęłam się w swoim pokoju.

Od tamtego czasu starałam się nie płakać.

*

- Boję się... - wyszeptałam, wycierając łzy. - Boję się, że ich stracę. Lokiego i moją nową rodzinę. - wyjaśniłam. - Oni pomogli mi odżyć na nowo. Kocham ich i nie mogę ich stracić. Nie chcę tracić już nikogo więcej. - wypłakałam, a do głowy natychmiast wróciły wspomnienia związane ze śmiercią moich bliskich.

*

- Halo? - roześmiana odebrałam połączenie od nieznajomego numeru.

Grałam z przyjaciółką w siatkówkę na boisku szkolnym. Przy okazji patrzyłyśmy na trening chłopaka Ali.

- Aleksandra Bardzka? - spytał męski głos.

- Tak, a kto pyta?

- Jestem z policji.

- Popełniłam jakieś przestępstwo? - zaśmiałam się, nie zbyt przejmując się tym, że rozmawiam z policjantem. Cóż... energetyki zdecydowanie miały na mnie zły wpływ.

- Pani nie, ale ludzie w sklepie do którego pojechali pani rodzice i rodzeństwo. - wytłumaczył policjant, a uśmiech momentalnie zniknął z mojej twarzy.

- Co się stało? - spytałam troszkę przestraszona. - Proszę mi powiedzieć! - zdenerwowałam się, gdy mężczyzna nie odpowiadał przez dłuższą chwilę.

- Pani rodzina nie żyje. Zostali zamordowani. - powiedział szybko, a mi zakręciło się w głowie.

- To... To... nie... możliwe... - wyjąkałam. - To jakaś pomyłka, prawda? Żartuje sobie pan ze mnie? - po moich policzkach płynęły łzy.

- Przepraszam, ale to nie jest żaden żart. Jest pani proszona o zgłoszenie się do komisariatu policji w Nowym Sączu.

- Nie... - wyszeptałam i upadłam na kolana, płacząc.

To był pierwszy raz od śmierci kolegi z klasy, kiedy się rozpłakałam. Minęły dwa pieprzone lata, w ciągu których nie uroniłam ani jednej łzy. Najwyraźniej komuś ich brakowało.

- Ola! Ola, co ci jest?! - przyjaciółka podbiegła do mnie, kucając obok na pomarańczowej, chropowatej powierzchni boiska.

Patrzyłam na nią tępo przez łzy, nie chcąc wierzyć w słowa policjanta. Telefon wypadł z moich rąk, nawet nie pamiętam, czy rozmowa się zakończyła.

- Ola, co się stało?

- Nie dobrze mi... - wyszeptałam bez uczuć. Czułam się obco we własnym ciele. Łzy, które spływały po moich policzkach były takie obce.

- Marcin! Pomocy! - Ala zaczęła się wydzierać, raniąc moje uszy, a już po chwili obok nas pojawił się jej chłopak i trener piłkarzy.

- Co się dzieje? - spytał starszy mężczyzna.

- Nie mam pojęcia. Powiedziała tylko, że jej nie dobrze. - mówiła Ala i widziałam jeszcze jak podnosi mój telefon. - Jej rodzina nie żyje. - wyszeptała przerażona i jedynie mogłam sobie wyobrazić łzy w jej oczach.

Nie słyszałam nic więcej. Nie widziałam nikogo. W mojej głowie w kółko powtarzały się dwa słowa.

Nie żyją. Nie żyją. Nie żyją.

Nie pamiętam, co stało się później, ale obudziłam się w szpitalu, a następnego dnia zobaczyłam ich martwe ciała i popękałam.

*

- Co mam robić? Jak żyć? - wpatrywałam się w małe portrety mamy, taty, siostry i brata umieszczone na nagrobku tuż obok ich imion, nazwiska i daty urodzenia oraz śmierci. - Jak kochać? Jak nienawidzić i walczyć?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top