Rozdział 40
Zaskoczona odwróciłam się i dostrzegłam... moją mamę.
Zszokowana otworzyłam szerzej oczy patrząc na nią jak na ducha. Nie widziałam jej dobre 4 miesiące jak nie więcej.
- Mama?
- Wiem że się starzeje ale chyba nie na tyle aby własna córka mnie nie poznała - zaśmiała się podchodząc do nas szybko . Zamknęła mnie w szczelnym uścisku. Na tyle ile pozwalał jej mój brzuch. Wtuliłam się w nią jak małe dziecko które dokładnie tego potrzebowało.
- Promieniejesz - dotknęła dłonią mojej ciąży
- Strasznie ciężka ta twoja wnuczka - dotyk mojej mamy był bardzo kojący
- Wnuczka !? - pisnęła uradowana
Zaśmiałam się z jej entuzjazmu gdy przy wejściu dostrzegłam mojego ojca A zaraz obok niego dwóch moich braci. 18 letniego Nataniela oraz 12 letniego Oliviera.
Uradowana szybko wpadłam w szerokie i bezpieczne ramiona mojego rodziciela.
- Tęskniłam za wami- szepnęłam
- My za Tobą też skarbie- pogłaskał mnie po głowie
Puściłam go po czym od razu znalazłam się w ramionach starszego z braci.
- Przytyło ci się- zaśmiał się tuląc mnie
- Nie moja wina że to dziecko pragnie aż tyle jedzenia - odsunęłam się po czym wzięłam jego rękę i położyłam na brzuchu. Chłopak uśmiechnął się .
- Twój mate mnie zaraz zabije wzrokiem - szepnął na co ja odwróciłam się patrząc na Brandona karcąc go wzrokiem .
Wilkołak spojrzał znacząco na mojego brata na co ja prychnęłam i odsunęłam się aby przywitać najmłodszego członka naszej rodziny.
Olivier strasznie urósł. Brakowało mu naprawdę nie wiele aby mnie przerosnąć A w końcu chłopak ma tylko 12 lat natomiast ja 17 prawie 18.
- Hej młody - przytuliłam brata .
Chłopiec obiją mnie ostrożnie .
- Co wy tu robicie ? - przypomniałam siebie nagle
- Jesteś blisko rozwiązania kochanie. Zostaniemy z tu do porodu - oznajmiła mama
- Co z Chrisem , Mattem...?
- Matt pomaga twojemu bratu zapanować nad dwoma stadami.
- Jak dobrze że jesteście strasznie tu nudno- pisnęłam
- Twój mate nie dostarcza ci wystarczająco dużo atrakcji siostrzyczko? - uśmiechnął się chytrze a jednocześnie znacząco Nataniel
- Oh o to się nie martw- warknął Brandon zagarniając mnie swoimi rękami. Przytulił mnie od tyłu a jego ręce wylądowały na moim podbrzuszu podnosząc delikatnie brzuch do góry. Poczułam ulgę i chwilowe odciążenie.
- Pokaże wam wasze pokoje . Zjemy razem obiad . A następnie wraz z moją Luna mamy plany - pocałował moją szyję i odszedł wraz z chłopakami. Moja mama została ze mną gdyż oczywistym było iż mój tata weźmie jej bagaże i będą mieć razem pokój.
- Opowiadaj - zachęca mnie
- Tak naprawdę to Nie mam o czym opowiadać. Czuje się tu naprawdę samotna. Wiedziałam że zostanie Alfą głównym wiąże się z obowiązkami większymi niż wcześniej lecz całe dnie spędzam sama co jest frustrujące. Jestem z niego dumna. Dokonał tak wiele w tak niewielkim czasie. Jest idealny na to stanowisko. Brakuje mi drobnych rozrywek jak zabawa ze szczeniakami czy rozmowa z matkami. Jestem Luną...
- Jesteś teraz Luną alfy głównego. Jesteś wyższa stanowiskiem niż inne Luny. Organizujesz spotkania , doradzasz w ważnych projektach...
- Nie urządzę bankietu w środku wojny choć niedługo będzie okazja, A co do ważnych decyzji... Brandon nie pozwala mi się stresować A ja nie mam siły się z nim kłócić.
- Postaw na swoim
- Szczerze nie mam do tego głowy. Czuje ogromne bóle pleców. Dziecko coraz to częściej kopie. Do tego nękają mnie część bóle głowy.
- Oh dziecko...
- Spokojnie. To przejściowe. Gdy nasza córka będzie już z nami, wojna się skończy A w rezydencji w końcu zamieszka nasze stado, wszystko będzie na swoim miejscu. Nie mogę doczekać się tego momentu.
- To może potrwać...
- Za 3 dni podpisujemy traktat pokojowy. Wojna oficjalnie się skończy. Sama widzisz iż teraz też jest już dobrze. Żadna walka nie odbyła się już od bardzo dawna...
Zajęłam się organizacją sali. Dziś w formie bankietu odbywa się podpisywanie traktatu. Delikatna muzyka , wystawne jedzenie, suknie i garnitury. Dzisiejszy dzień stresował mnie niemiłosiernie. Bałam się iż coś może pójść nie po naszej myśli. Mam natomiast wielką nadzieję iż podpisanie dzisiejszego traktatu zaprzestanie walkę pomiędzy ludźmi a wilkołakami.
Ubrałam czerwoną suknię z dekoltem. Od pasa w dół jest rozkloszowana oraz sięga aż do ziemi do tego mój brzuszek jest pięknie w niej podkreślony . Złota biżuteria oraz delikatnie podkręcone włosy dopełniały wszystko do doskonałości.
- Gotowa ? Wow
- Tak jestem gotowa
- Wyglądasz olśniewająco
- Ty natomiast bardzo przystojnie mój Alfo
- W takim razie...- ukłonił się po czym wystawił ramię w moją stronę- ...Moja Luno
Przyjęłam z uśmiechem ramię po czym razem zeszliśmy do sali balowej .
Wszyscy zwrócili swoją uwagę w naszym kierunku . Wilko-krwista część gości pochyliła głowy w geście szacunku. Od razu po naszym wejściu zaczęła grać delikatna nie a głośna muzyka.
Nie zdążyłam wraz z mate dojść do stołu gdy przed nami pojawił się starszy człowiek.
- Alfo. Luno- zwrócił się z szacunkiem
- Prezydent Hiszpanii witam - siknął
- Chciałem spytać jak widzisz nasz sojusz ? Czy będziesz przypisywał sobie władzę ogólną ?
- Nie . Nigdy nie miałem tego na celu. Moje stanowisko daje mi władzę nad wilka. Nie zamierzam przejmować władzy ogólnej. Jestem tu dla sojuszu nie dla przejęcia stanowisk.
- To wszystko wydaje mi się dalej takie nie realne. Gdy byłem mały słuchałem bajek na wasz temat A teraz...
- Bajki mają bardzo mało wspólnego z naszą rasą - zabrałam głos
- Cóż nie jestem w stanie określić gdyż nie znam osobiście na tyle blisko wilkołaka . Mam jednak nadzieję iż będzie mi to dane.
Oh przepraszam zapomniał bym... To mój syn - Za jego pleców wyłonił się nastolatek prawdopodobnie w moim wieku -... Sebastián- chłopak skinął w naszą stronę.
- Miło nam was poznać jednakże wydaje mi się iż wraz z moją mate udamy się do stołu.- położył rękę znacząco na moim brzuchu
- Oh rozumiemy. Gratulację
- Dziękujemy- oddaliliśmy się zasiadając na miejscach przeznaczonych dla nas . Gdy tylko usiadłam poczułam ulgę.
- Wina ? - obok nas pojawiła się omega
Grzanie odmówiliśmy. Nie mam dziś zupełnie apetytu . Czuje jakby miało się coś stać. Coś bardzo złego.
- Coś nie tak?- zauważył moje rozterki
- Wszystko jest dobrze
- Znam Cię nie od dziś Wan
- Po prostu czuje coś dziwnego . Jakby...
- Jakby coś mało pójść w stronę w którą pójść nie powinno.
- Tak...
- Też to czuje. Może to po prostu stres.
- Możliwe...
Godzina minęła. Czas spędziłam na rozmawianiu z moją mamą lub rodziną. Kilka razy w naszym towarzystwie znaleźli się ludzie zadający przeróżne pytania na które grzecznie udzielałam odpowiedzi. Nie ukrywam iż niektóre z nich były czasem bezczelne lecz nie będę winić ludzi którzy w większości znają naszą rasę z bajek i filmów...
Nadszedł w końcu czas na to aby podpisać kontrakt . Początkowo podpisać mieli ludzie po lewej stronie kartki. Po nich Alfy. Na sam koniec zaś ja wraz z Alfą głównym.
- Uwaga - do moich uszu dotarł donośny głos Brandona.
- Nadszedł nas na to aby podpisać traktat który zawrze sojusz pomiędzy wilkołakami i ludźmi na lata i jeszcze dłużej.
Zaczniemy od przedstawicieli Alf. - położył kartę na podwyższeniu.
Każdy miał miejsce na swój podpis...
Jakiś czas później przyszedł czas na ludzi.
Wtedy zauważyłam jak Sebastián szepcze coś na ucho swojemu ojcu po czym wychodzi z sali. Nie było by w tym nic dziwnego gdyby nie to iż mój instynkt podpowiadał mi aby za nim ruszyć.
Nie zrobiłam tego jednak . Zacisnęłam rękę mocniej łapiąc za dłoń mojego mate.
Ten spojrzał na mnie niezrozumiale lecz sekundę później jego uwagę odwrócił ostatni człowiek odkładający złoty długopis.
Pociągnął mnie więc lekko w stronę podwyższenia. Na dole kartki puste zostało już tylko miejsce na dwa podpisy. Luny i Alfy głównego. Dwa podpisy dzieliły nas od tego aby zawrzeć pokój.
Brandon chwycił długopis czym złożył swój równy i schludny podpisy . Podał mi przedmiot. Chwilę zawahałam się patrząc na drzwi wyjściowe.
- Coś nie tak?- zdenerwował się
- Nie . Nie - pokręciłam głową nachylając się w stronę kartki.
- Z...
_____________________________
DO NASTĘPNEGO...😩❤
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top