Rozdział 35
Szanse na przeżycie są nikłe.- dokończył. Zamarłam w miejscu. On nie może odejść... Nie poradzę siebie bez niego.
Oparłam się o ścianę. Nagle w na tym korytarzu zrobiło się strasznie duszno. Przed moimi oczami zaczęły pojawiać się czarne plamy. Opadłam z sił. Mój brat ruszył mi na ratunek.
- Potrzebuje powietrza- jęknęłam i zachwiałam się z zamiarem odepchnięcia od ściany... wtedy zapadła ciemność.
...
Poczułam okropny ból głowy . Leżałam na dość miękkim materacu i wyczuwałam czyjąś obecność lecz Nie mogłam otworzyć oczu. Moje powieki były strasznie ciężkie i po mimo moich starań nie mogłam ich podnieść. Byłam bezsilna. Skupiłam całą swoją energię na moich dłoniach dzięki czemu udało mi się poruszyć delikatnie palcami...
- Widziałeś? Poruszyła dłonią. Biegnij po lekarza. Wybudza się...
Usłyszałam gdy wróciła we mnie pewna siła i byłam w stanie delikatnie uchylić powieki. Uderzyło we mnie strasznie jasne białe światło tak boleśnie rażące iż musiałam kilkukrotnie zamrugać aby przyzwyczaić się do niego .
Dosłownie sekundę po tym jak zorientowałam się gdzie jestem lekarz wpadł do sali z wielkim uśmiechem na twarzy.
- Jak się Pani czuje?
- Co z Brandonem?
- Proszę...
- Co z moim mate ?- warknęłam
- Jest w śpiączce. - zamknęłam na chwilę oczy gdyż ponownie zrobiło mi się słabo
- Jak się pani czuje ?- ożywił się nagle - Jest Pani osłabiona do tego...- przestałam słuchać. Myślałam tylko o tym aby iść zobaczyć swojego mate.
- Słucha mnie pani?
- Nie ?
- Musimy porozmawiać powiem Pani kilka ważnych informacji a później będzie mogła Pani odwiedzić mate. Dobrze ?
- Yhm...
Chcąc nie chcąc wysłuchałam lekarza. Nie powiem aby było mi na rękę to co powiedział lecz przyjęłam to dość spokojnie.
Od razu gdy skończył mówić zerwałam się z łóżka i czego po sekundzie żałowałam. Zachwiałam się i ponownie opadłam na łóżko siadają na nim.
- Powoli - warknął - Mówiłem Pani że...
- Tak tak wiem. Pomoże mi ktoś?- mój brat od razu zerwał się aby mi pomóc. Złapał mnie pod kolanami i uniósł mnie do góry.
- Chciałam pomocy nie noszenia - Jęknęłam
- Cicho siedź i korzystaj z dobroci serca - wyszczerzył się na co prychnęłam .
Chris postawił mnie dopiero przy sali mojego mate. Weszłam do niej powoli i od razu usiadłam na krzesełku obok jego łóżka.
Złapałam jego rękę....
3 tygodnie później
Czas mija mi wolno i samotnie. Od 2 tygodni trwa wojna miedzi ludźmi A wilkołakami. Ludzie napadają na nasze watahy. Wilkołaki broniły się i znosiły to do pewnego czasu. Od kilku dni i nasza rasa atakuje.
Nie boję się. Fronty są bardzo oddalone od naszej watahy i bardzo prawdopodobne iż wcale tu nie dojdą.
Mój mate dalej się nie obudził. Po zaczęciu ataków stwierdziliśmy iż bezpieczniej będzie przenieść go do szpitala naszej watahy.
Po mimo tego iż jestem aktualnie bezpieczna przeraża mnie to co się dzieje. Wilkołaki po raz kolejny próbowały pogodzić się z ludźmi lecz ci dalej zawzięcie chcą z nami walczyć. Nie rozumiem ich toku myślenia . Narażają się i rodzinny A gdyby nie ich nietolerancja do naszej rasy żyli byśmy razem w pokoju.
Dziś po raz kolejny wybieram się odwiedzić mojego mate. Za każdym razem gdy tam jestem mam nadzieję że się obudzi. Potrzebuje go teraz jak nigdy wcześniej. Potrzebuje jego ramion oplecionych wokół mnie. Jego uspokajającego zapachu. Seksownego głosu gdy mówi że wszystko będzie dobrze. Chce schować się w jego ramionach i zapomnieć o tym co dzieje się wokół .W takich momentach właśnie zdaje sobie sprawę iż jest on miłością mojego życia i nie poradziła bym sobie bez niego...
- Obudź się kochanie- pogłaskałam jego policzek - Potrzebujemy cię... wszyscy... boję się... boję się tego co będzie... jak to się potoczy...Tak ciężko mi bez Ciebie już zdecydowanie za długo śpisz. Jak się obudzisz nie pozwolę ci spać cały miesiąc - zaśmiałam się sama do siebie i otarłam pojedynczą łzę spływającą po moim policzku - Wiem że mnie słyszysz...Walcz...
Wróciłam do naszej sypialni. Czułam się jakby przejechał po mnie tir. Poprosiłam omegę aby przygotowała mi coś do zjedzenia. Jestem głodna jak wilk. Co za ironia.
Umyłam się, ubrałam piżamę A gdy tylko opuściłam łazienkę na stoliku czekały na mnie naleśniki z czekoladą .
Zabrałam się za zajadanie. Wsunęłam chyba 5 takich i dalej byłam głodna. Miałam ochotę na frytki... i lody. Tak to zdecydowanie tego mi trzeba. Uwielbiam ten smak. Brandon mówił że jestem dziwna ale gdy spróbował zajadał się razem ze mną.
Zeszłam do kuchni , w zamrażarce odnalazłam lody a frytki zrobiłam szybko. Usiadłam przy blacie w kuchni gdyż do pokoju było mi za daleko i zaczęłam ponownie pochłaniać swoje jedzonko.
Wtedy do kuchni wyparował Beta główny...
- Luno fronty się przenoszą są coraz bliżej. Jeden człowiek jest przed domem głównym...
- Czego chce i co tu robi? Sam?
- Jest sam z tego co widzimy ale...- zaciął się
- Ale co?
- Trzyma jedno z naszych. Dziecko...
Nie zastanawiając się nad niczym wybiegłam z domu zakładając na piżamę bluzę mojego ukochanego i w pośpiechu zakładając buty.
Stanęłam przed dobrze zbudowanym mężczyzną trzymającym małą dziewczynkę. Przyciągał nóż do jej gardła.
- Oddaj dziecko - warknęłam . Obudził się we mnie instynkt macierzyński
- Co jeśli nie ?
- To nie jest wojna dzieci. Zachowaj się jak mężczyzna i oddaj dziecko.
- Będzie kiedyś jednym z was. Potworem...
- Czego od nas oczekujesz ?
- Skąd wniosek że przyszedłem tu bo czegoś potrzebuje - oburzył się
- Jesteś sam... Nie atakujesz... Nie chcesz zabić małej... jesteś tu bo czegoś oczekujesz . Co to takiego ?
- Chce zostać jednym z was .
- To nie możliwe - z za moich pleców odezwał się Beta.
- Chce być silny jak wy , chce umieć się obronić ,obronić...
- Swoją rodzinę? - skończyłam za niego A ten tylko pokiwał głowa na tak
- Proszę Cię puść dziecko.- podeszłam do niego bliżej
- Nie zbliżaj się - machnął nożem
Stanęłam w miejscu unosząc delikatnie ręce pokazując iż nie mam zamiaru nic zrobić.
- Nie jesteś zły. Chcesz bronić rodzinę. Rozumiem Cię... Lecz takimi środkami nic nie załatwisz... Nie możemy cię przemienić jednakże możemy zapewnić ci i twojej rodzinie bezpieczeństwo.
- Skąd mam wiedzieć że mogę Ci ufać?
- Od początku nie nie chciałam tej wojny. Nikt z naszej rasy jej nie chciał. Zrobimy wszystko aby było jak najmniej ofiar. Jeśli nas atakują odpieramy z zdwojoną siłą i oddajemy lecz jeśli ktoś nie chce zrobić krzywdy...- spojrzałam wymownie na dziewczynkę-... naszym jesteśmy w stanie pomóc.
- Jak?
- Hm?
- Jak mi pomożecie?
- S...- nawet nie zorientowałam się gdy za mężczyzną pojawił się wilkołaka.
- Nie stój...- zareagowała za późno. Mężczyzna leżał już z rozszarpanym gardłem. Dziecko zaczęło płakać. Podbiegłam do dziewczynki łapiąc ją w swoje ramiona. Nie powinna tego widzieć jak również nie powinna się ona znaleźć w takiej sytuacji.
- Co ja mówiłam o wychodzeniu po za dom główny?
- Przepraszam Luno ja chciałam tylko... bo zostawiłam w domu mojego misia - załkała
- Już dobrze słońce już...- pogłaskałam ja po główce- Pójdziemy po misia a później do mamy tak?
- Tak- podskoczyła szczeliwa
Spojrzałam groźnie na wilka który zabił mężczyznę jednak nic innego nie zrobiłam. Działał w obronie jednej z nas po mimo wszystko.
Po odnalezieniu misia odstawiłam dziecko do matki przestrzegając wszystkich przed takimi sytuacjami.
W domu głównym znajdowała się dużą część kobiet i dzieci , mężczyźni zaś stali na wartach, bronili granic lub gdy była taka potrzeba ruszali do walk.
Nie wiem jakim cudem temu człowiekowi udało się minąć wartowników lecz wiem iż w pobliżu robi się coraz niebezpieczniej.
Westchnęłam zmęczona dniem. Ewidentnie musiałam się położyć
Nie zwracając uwagi na nic weszłam po schodach na górę kierując się do pokoju a następnie zamykając za sobą drzwi.
Rzuciłam się na łóżko. Od razu gdy moja głowa dotknęła poduszki odpłynęłam...
Obudziło mnie delikatne głaskanie po policzku . Uśmiechnęłam się i leniwie otworzyłam oczy. Przez chwilę nie mogłam uwierzyć. Przetarłam oczy. Nad mną stał...
_________________________
Do następnego kochani...👋❤
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top