Rozdział 33

Otworzyli drzwi A Brandon z impetem i Bez zastanowienia wszedł do środka wściekły jak nie wiem co... jednak w środku ... nie zastaliśmy tylko jednego wygnańca a dwóch . Jeden z nich ewidentnie starał się zdjąć srebrne kajdany z Charliego.
Ja jaki i mój mate byliśmy w szoku  . Jak on się tu dostał ?

Brandon otrząsnąć się z szoku nie wiadomo kiedy znalazł się przy drugim z wygnanych łapiąc go za kark.

- Chyba nie zdążyłeś - warknął

- Skąd wiesz że nie odwracam tylko twojej uwagi - zaśmiał się

- Jak się tu dostałeś?

- To moja słodka tajemnica

- Co wy kombinujecie?

- Zniszczymy was tak jak wy zniszczyliście nas - wycedził przez zęby

-  Na co oni czekają?

- Na was - on jak i Charles zaczęli ponownie się roześmiali

- Chcą nas rozjuszyć. Czekają na nas . Czekają aż my próbując ich powstrzymać ukażemy nie tylko przemianę ale i nasza agresywną stronę. Chodzi im o to abyśmy sami do tego doprowadzili . Musimy zadzwonić do rady.  Do innych watah. Niech nie prowadzą żadnych czynności  inaczej ludzie zobaczą nas . Wystarczy tylko jeden kraj ... jedno miasto ...-  wpadłam w słowotok

- Szybko - wybiegłam z pomieszczenia nie patrząc czy idzie za mną .

Pierwsze co zrobiłam to złapałam telefon i zadzwoniłam do przedstawicieli rady. Przynajmniej próbowałam.  Nikt nie odbierał.

Włączyłam ponownie wiadomości.

- " Jak się dowiedzieliśmy nie tylko w naszym mieście pojawili się tajemniczy mężczyźni ale również w innych krajach takich jak Włochy , Hiszpania,  Niemcy..."

- Zaczęło się

- Musimy dzwonić do...

Później już wszystko działo się szybko. Wilkołaki z innych stad pojawiły się na miejscu wydarzenia. Obie strony nie atakowała. Wszystko z perspektywy ludzi wyglądało dość dziwnie. Wygnańcy byli nago do tego byli ustawieni w szyk za to wilkołaki z różnych stad były odziane tylko w bokserki. Również byli ustawieni w szyki. Obie strony czekały aż któraś zrobi jakiś ruch. Na telewizorze pokazały się perspektywy różnych miast w różnych krajach . Dokładnie widać było co się dzieje.

- W naszym mieście też ktoś staną im na przeciw ?

- Twój brat...- wskazał palcem na telewizor gdy pokazali przybliżony obraz na nasz stan.

Zakryłam usta ręką gdy Christian wysuną się na przód.

- Nie róbcie tego

-Dlaczego mielibyśmy tego nie robić. Spójrzcie na nas...i tak jesteśmy skończeni...- odpowiedział prawdopodobnie najważniejszy w ich hierarchii

- Macie wybór

- Jaki? Życie na banicji? Boimy się o siebie . Nie możemy zakładać rodzin...

- Możecie dołączyć do naszych wa...- rozejrzał i dostrzegł kamerę skierowaną na niego i przewodniczącego wygranych.- Możecie dołączyć do nas musicie tylko uznać naszego ...

- Nie... Zbijaliście naszych po to aby zdobyć władze.

- Zawsze dajemy wybór.

- Kim trzeba być  aby zabijać swoją rasę!- jego oczy przybrały koloru złota

- Tak jak wy chcemy zapewnić sobie i rodzinom bezpieczeństwo. Zapewnimy je wam tylko nie róbcie tego .

-  Tego nie da się już powstrzymać- zaśmiał się

- Musimy tam jechać Brandon . Ja muszę tam jechać.

- Oszalałaś ! To niebezpiecznie.

- Nasi nie wiedzą co robić jeśli banici prowokują w końcu zaczyną działać A nie mogą. Jeśli tak się stanie oni nas ujawnią nie wygnańcy.

- Z tej sytuacji nie ma wyjścia.

- Musimy coś wymyślić!

- Choć- spojrzałam na niego nie zrozumiale

- Jedziemy tam - oboje szybko udaliśmy się do samochodu. Po zapięciu pasów mój mate od razu ruszył bardzo szybko w stronę główne części Londynu.
- Jedziemy tam ale co dalej?

- Tego już nie wiem... - westchnął i przyspieszył

Włączyłam na telefonie wiadomości. Nie działo się nic nowego. Byłam zestresowana. Wiedziałam że musimy coś zrobić ale nie wiedziałam co. Jak na złość nikt z góry nie odbierał. Od kilku lat nie było głównego Alfy. Watahy uważały że jest on im nie potrzebny. Żaden Alfa nie mógł się pogodzić iż jest wyższa od niego funkcja wiec z samolubnych pobudek zebrali radę i przegłosowali . Tak właśnie  zniszczyli panowanie jednego z najstarszych rodów Alf głównych. Było to bardzo dawno temu. Moi dziadkowie nawet nie pamiętają czasów Alf głównych...
Teraz aby podejmować najważniejsze decyzje zbierały się Alfę z wszystkich kraj. Sama Osobiście uważam iż jest to niedobre rozwiązanie ponieważ w takich sytuacjach jak ta niemożliwa jest narada za to przydałoby się jednoznaczne i zrozumiałe rozkazy co w takiej sytuacji możemy zrobić.

Nim się obejrzałam wraz z chłopakiem wysiedliśmy z samochodu. Nadszedł moment w którym nie miałam pojęcia co z sobą zrobić.

Stanęłam w miejscu przyglądając się sytuacji z dość bliska. Mój brat nieudolnie starał się rozmawiać ale jego argumentacja nigdy nie była za dobra. Wiedziałam iż muszę wziąć sprawy w swoje ręce.
Ruszyłam na przód.

- Co ty robisz?- zostałam złapana za ramię

- Muszę coś zrobić. Christian sobie nie poradzi .

- To niebezpieczne.

- Zaufaj mi- moje usta dotknęły jego ust dosłownie na sekundę A następnie zniknęłam z zasięgu jego wzroku.

- Jak masz na imię?- zwróciłam się do nagiego mężczyzny który rozmawiał z moim bratem .

- Fin- poczułam ramię owinięte wokół mojej tali. Brandon. On zawsze będzie przy mnie.

- Jestem Wanessa.

- Wiem kim jesteś. James to był mój przyjaciel - warkną

- Co Ci o mnie opowiadał?

- Gdy ostatni raz go wiedziałem był to dzień przed jego śmiercią. Powiedział mi że się zakochał. Zakochał się w zajętej wilczycy posiadającej mate. Powiedział że pocałowałaś go dając mu nadzieję a następnie zrzuciłaś na niego winę.

- To James mnie pocałował. Nigdy nie zdradziła bym swojego mate.

- Dlaczego mam ci wierzyć? James to był mój przyjaciel A ty...

- Masz już wybrankę serca Fin?- mężczyzna skiną głową
- Kochasz ją?

- Tak

- Wyobrażasz sobie że mógł byś ją zdradzić?

- Oczywiście że nie. Kocham ją

- Więc nie każ jej tracić tego kogo kocha. Nie chcesz chyba aby straciła swojego mate.
Wy wszyscy macie rodziny. To co chcecie zrobić w tym momencie może być zagrożeniem nie dla nas ale dla waszych najbliższych .

- Wy byliście zagrożeniem dla naszych bliskich ! - krzyknął ktoś z tłumu

- Nie chcieliśmy robić wam krzywdy...

- Zapewniliśmy naszym bezpieczeństwo .

- Co jeśli dojdzie do wojny ?

- O to chodzi.

- Czemu to robicie? Nie jest to dla was korzyścią tylko utrapieniem. Czy tak bardzo chcecie dokonać zemsty na nas?

- Odebraliście nam wszystko.

- Rozumiem wasza gorycz- zrobiłam krok w przód do nich wyswobadzając się z ramion ukochanego. - Posłuchajcie mnie. Odpuśćcie. Zbierzcie swoje rodziny. Wrócicie do stad. Zapomnijcie o banicji. Wszyscy będą bezpieczni - mówiłam łagodnym spokojnym głosem i stanęłam twarzą w twarz z wysokim brunetem o imieniu Fin.

Chłopak rozejrzał się po wszystkich. Wyglądali jakby mieli odpuścić.

- Musicie jednak uznać Alfe. Waszych Alf już nie ma co nie zmienia faktu iż możemy żyć razem. Nie pozwólmy teraz aby nasze sprzeczki sprowadziły zagrożenie na naszych najbliższych. Każdy z was  ma nam coś do zarzucenia my wam również lecz spójrz... rozejrzyj się... czemu oni są winni? - wskazałam ręką na ludzi wokół .

Fin nic nie odpowiadał.

- Załatwmy to inaczej - wyciągnęłam w jego stronę rękę i uśmiechnęłam się.

Mężczyzna spojrzał w oczy innym wygnańcom i uniósł rękę delikatnie. Zawahał się na sekundę...

_________________________________

Jeśli mam być szczera to za każdym razem gdy tylko dodam rozdział mam motywację ale następnego dnia robię wszystko i mówię sobie jutro coś napisze I tak jest dzień w dzień. Później przez mojej myśli przechodzi czy może nie zawiesić książki ale też nie chce wam tego robić. Wiem że każe wam długo czekać i strasznie was za to przepraszam. Cały czas mówię sobie że będę dodawać częściej ale moje plany się nie powodzą. Naprawdę was przepraszam mam nadzieję że nie zostawcie  mnie i będziecie że mną dalej po mimo takiej mojej wady.

Kocham was i do następnego rozdziału ...👋❤🥺

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top