Rozdział 43

- Ludzie zaatakowali naszą dawną watahę. Tym razem ze zwycięskim skutkiem. Oni... zabili mojego ojca...

- Mój Boże Brandon...

- Nie potrzebuje współczucia.

- Kochanie...- moje ramiona owinęły się wokół jego szyi przyciągając go do uścisku.

...

Kolejna narada.  Do tej pory nie wiadomo w jaki sposób ludzie zdołali przejąć naszą watahę w Londynie. Na szczęście większość wilków uciekła do watahy mojego brata. Jednakże musimy ją odbić. To nasz dom oraz wiemy iż trzymają oni zakładników. W tym wredna macochę Brandona i jego rodzeństwo. Szczerze mówiąc tej suki nie jest mi szkoda lecz to tylko drobny szczegół.

- Proponuję...

Miesiąca później

Udało się odbić watahę. Kolejny sukces wilkołaków nad ludźmi.
Jednakże walki stały się coraz bardziej agresywne.
Coraz więcej osób traci rodziny.

Cały ten stres nie wpływa dobrze na moja ciążę.

Jestem coraz bliżej rozwiązania.
Trudno mi wykonywać jakikolwiek czynności samej. Nawet w myciu się pomaga mi mój partner. Jest on bardzo zajęty przez większość swojego czasu stara się wypracowywać strategie aby walki kończyły się najlepiej dla obu stron. Jednak jest to praktycznie nie możliwe. Cały czas wilkołaki pokazują iż nie chcą być w kłótni z ludźmi. Żaden człowiek jednak nie słucha. Ludzie są nastawieni na konkretny cel. Jest to zniszczenie wilkołaków za wszelką cenę.
Nie rozumiem dlaczego tak bardzo chcą szerzyć nienawiść.

Koniec 8 miesiąca ciąży oraz początek 9. Księżniczka bawi się w piłkarkę A ja tak bardzo chciała bym aby przyszła na świat w którym będzie miała szansę na spokojne rozwijanie się i zabawę...

Tej nocy okropny huk rozbiegł się po całej rezydencji budząc w tym mnie oraz Brandona .
Mężczyzna ubrał szybko na siebie dresy po czym wyszedł z pokoju karząc mi się nigdzie nie ruszać.
Ja więc tylko naciągnęłam na siebie bluzę i oczywiście wyszłam z pokoju . Moje nieodpowiedzialne zachowanie przerwała moja mama łapiąc mnie za ramię.

- Zaatakowali rezydencje. Musimy uciekać.- szepnęła

- Co z...

- Nie przejmuj się nimi poradzą sobie...

- Cały czas to słyszę

- Dziecko jesteś w ciąży proszę Cię chodź szybko - upomniała mnie.

Miała rację więc nie zastanawiając się dłużej podążyłam za nią do schodów pożarowych .
Zeszłyśmy na sam dół zabierając po drodze Oliwera ze swojego pokoju. Drzwiami tylnymi ulotniliśmy się na tyły rezydencji.

 
Noc zdawała się spokojna. Piękna gwiaździste niebo rozpościerające się nad naszymi głowami oraz szum wiatru uspokajający nasze nerwy .
Jedynie odgłosy walki że środka budynku zakłócały spokój i przypomniały mam o ucieczce. Mój brzuch bardzo przeszkadzał mi w szybkim poruszaniu się A posesja była dość duża. Aby udało nam się uciec wystarczyło dostać się nie zauważonym do bramy i iść w stronę lasu. Tam trudniej będzie nas dostrzec ze względu na drzewa.

Jak najszybciej mogłam podążyłam na rodziną. Jednak nic nie mogło pójść po naszej myśli gdyż gdy byliśmy niedaleko bramy nad naszymi głowami przeleciał nóż. 
Odwróciliśmy się A moja mama stanęła przed nami gotowa nas bronić.
To działo się tak szybko A ludzki mężczyzna nie miał już głowy. Przemieniona w wilka mama skinęła na nas głową abyśmy szli dalej za nią.

Po kolejnych ciężkich 20 minutach dotarliśmy na polane z domkami.
Postanowiliśmy się tam ukryć i przeczekać najgorsze. Wilkołaki były w stanie odnaleźć nas po zapachu czy chodźmy oddechu lecz ludzie bez przeszukania każdego zakamarka i każdego domku jestem pewna iż nie byli w stanie tego zrobić.

Strasznie bałam się o każdego kto został w tej rezydencji.
To wszystko zaszło za daleko. Ludzie to strasznie konfliktowe istoty które pragną być najpotężniejsze na świecie. Ich głupota i brak tolerancji ich kiedyś zgubi. Jeśli nie w tej wojnie to kiedyś na pewno...

Zaczęło świtać. Kilka godzin spędziliśmy w domku. Leżałam na łóżku przez ten cały czas. Stałam się słabsza. Męczył mnie ból głowy oraz gorączka. Moje ciało jest osłabione lecz jestem w stanie podnieść się z łóżka w każdej chwili.
Niestety nikt nie przyszedł nas odszukać co mogło oznaczać tylko dwie opcje.
Ludzie przejęli rezydencje i większość wilkołaków nie żyje lub walka się jeszcze  nie skończyła.

Nasza trójka siedziała jak na szpilkach pragnąc dowiedzieć się co się dzieje.

Kolejne godziny zanudzania się minęły i będąc szczera nie mogłam już tego znieść. Wstałam z łóżka wbrew sprzeciwem matki wyszłam na powietrze.
Na zewnątrz nie było ciemno lecz nie było też jasno. 
Świeże powietrze dotarło do moich nozdrzy a ja od razu poczułam się lepiej .

-Wanessa - głos pełen ulgi dotarł do moich uszu.

- Nat - chłopak uradowany podbiegł do mnie łapiąc mnie w swoje ramiona.

- Co się stało Nat ?

- Posłuchaj mnie uważnie...Gdzie jest mama i Oli?

- Są w...

- Jesteśmy tu- zwróciliśmy się w ich stronę.

- Mamo posłuchajcie

- Tak?

-  Walki przeniosły się na polane niedaleko. Musimy ruszyć przez las i zabrać was do bezpiecznego miejsca.

- Las praktycznie  biegnie przez tą polanę.

- Przejdziemy blisko pola walki. Musimy być uważni i każdy nasz krok musimy stawiać z rozwagą. Uciekniemy w stronę miasta A tamtędy ciemnymi uliczkami na obrzeża do watahy na drugim końcu Rzymu.

- To strasznie daleko - stęknęłam łapiąc za brzuch

- Jest to konieczne. Nie jesteście tu bezpieczni...

- Ruszajmy więc- zadecydowała mama

Nie miałam wyboru. Po mimo osłabienia i wielkiej niechęci ruszyłam za moim bratem. Po kilku minutach drogi zaczęliśmy słyszeć głosy walki. Wzdrygnęłam się na samą myśl o tym co musi się tam dziać . 
Po kolejnych dziesięciu minutach mój brat odwrócił się do nas przykładając palec wskazujący do ust co oznaczało iż jest to ten moment w którym będziemy przechodzić praktycznie kilka metrów do walczących ludzi i wilków.
Drzewa nie osłaniały nas wystarczająco dobrze jednak wszyscy byli zajęci walką i nie zauważyli nas. Polana była spora  co wiązało się z tym iż spory kawałek musimy przejść aby znaleźć się po za ostrzałem.
Po mimo tego iż nie powinnam stawiając kroki za mamą patrzyłam na walczących. Miałam ogromny żal . Nie o tyle do samych ludzi lecz do  nas. Nie potrafiliśmy temu zapobiec. Jednak pozostawanie w cieniu było odpowiednim sposobem na życie. Mieliśmy spokój. Zakładaliśmy rodziny i byliśmy szczęśliwi. Tyle się dla nas liczyło. Nawet Alfy nie miały tak wielkich mani jak ludzie. Ludzie chcą być jedyni. Najważniejsi,  najsilniejsi.  Chcą świat dla siebie. Nie mogą znieść faktu iż ktoś wyglądając jak oni jest silniejszy czy szybszy.
Żaden Alfa którego znałam nie był aż tak bezduszny jak niektórzy ludzie. Nie jestem osobą która chce w tym momencie szufladkować wszystkich ludzi lecz mam wielki żal do tego co się dzieje. Chce tylko wychować moje dziecko w spokoju wraz z moim ukochanym.

Zostało nam kilka metrów do końca polany gdy w tłumie walczących dostrzegłam mojego mate walczącego z dwoma mężczyznami. Nie był on przemieniony lecz każdy jego ruch był wykonany z gracją. Jego walka przypominała taniec. Nawet w tamtym momencie wyglądał przecudownie. Mężczyźni bili i kopali dzierżąc w dłoniach srebrne noże. Jednak ich ruchy były nie przemyślane i niezgrabne co dawało im przegraną pozycję.
Zamrugałam kilkukrotnie zdjąć siebie sprawę iż zatrzymałam się w miejscu i od dłuższego czasu przyglądam się Bransonowi.
Potrząsnęłam głowa wracając do rzeczywistości . Widząc iż daje siebie świetnie radę zwróciłam się do mamy i braci którzy byli już dość daleko od mnie. Przyspieszyłam kroku spoglądając ostatni raz na bruneta.
Wtedy zauważyłam iż za jego pleców skrada się rosły facet z długim nożem.
Brandon zbyt zajęty walką z dwoma mężczyznami nie zauważył nawet jak blisko niego  znajduje się skradający przeciwnik.
Wciągnęłam powietrze patrząc jak powalił jednego człowieka A drugi osłabiony posyła mu chytry uśmieszek.

- Brandon!- krzyknęłam próbując zwrócić jego uwagę na skradającego lecz mój krzyk poczynił odwrotne efekty.

Mój mate spojrzał w moją stronę  zaskoczony.
- Uważaj!- zrozpaczony krzyk przywrócił go do rozsądku lecz  było już za późno.

Srebrny nóż wbity  w plecy przebił środek jego serca przechodząc na wylot jego ciała.
Zakrztusiłam się powietrzem i nie patrząc na to czy może mi się  coś stać popędziłam  w jego stronę . Za mną w bieg puścił się Nataniel.
Upadałam Na kolana przy mężczyźnie. Za to mój brat zabił dwóch mężczyzn którzy wtedy atakowali Alfę.

- Brandon ! Brandon skarbie !

- Wan uciekaj...- kaszlną krwią

- Nie zostawię Cię tu. Trzeba cię zabrać do szpitala , wyjąć ten nóż...

- Przebił mnie na wylot. Jest w sercu... to tylko kwestia czasu... już powinienem nie żyć- mówienie sprawiało mu problem oraz co chwilę kaszlał

- Nie , nie , nie . Nie pozwalam na to rozumiesz. Nie zgadzam się. Jesteś moim mate. Miałeś być ze mną na zawsze. Nie poradzę siebie sama Brandon.  Jestem w ciąży- wpadłam w histerię.

- Kocham cię

- Nie zostawiaj mnie błagam- moje ręce złapały za jego twarz której on nie był już wstanie utrzymać.

Patrzyłam w jego oczy. Zaczęły się zamykać.

- Nat zrób coś !- zawyłam żałośnie A ten bezradnie pokręcił głową

- Skarbie...- słaby szept sprawił iż ponownie wróciłam wzrokiem do rannego.

- Tak ?- pogłaskałam jego policzek

- Umieram...

- Nie. Brandon Nie takie rzeczy przeżyłeś. Za kilka lat będziemy się z tego śmieć. Zostań ze mną. Nie zamykaj oczu błagam- głos mi drżał.

- Oby nasza córka była tak piękna jak jej mama. - nabrał łapczywie powietrza - Nie płacz... tak miało być... Kocham cię... Będę z tobą o tu- resztkami sił jego drążąca ręką wylądowała w miejscu mojego serca - Teraz i na zawsze...- Spojrzał mi w oczy i p...

_____________________________

Do następnego...👋🥺

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top