Siedemnaście
Powód, dla którego stanąłem przed drzwiami mieszkania numer trzy w piątek, był prosty. Czułem, że coś nie grało, i wiedziałem, że jedyną osobą, która będzie gotowa powiedzieć mi całą prawdę, była Sophia. Doskonale zdawałem sobie również sprawę z irracjonalności tego zdarzenia i obrażeń, jakich mogłem dostać, nie stosując się do zasad kobiety.
Jeśli Sophii nie byłoby w tym czasie w domu albo jeśli bym stchórzył i nie zapukał do drzwi, prawdopodobnie pozbyłbym się palpitacji serca i czegoś, co początkowo wydawało mi się dreszczykiem emocji. Ale jeśli mam być szczery, wolałbym tysiąc razy skoczyć ze spadochronem, niż łamać regulamin i przychodzić do Sophii w piątek.
Jednak za każdym razem, gdy stwierdzałem, że był to głupi pomysł i zdecydowanie powinienem wrócić do domu, przypominałem sobie dziwne zachowanie Jonasa. To, że nazwał ją „Soph" i wyglądał, jakby coś złego działo się między tą dwójką. Natarczywie wypytywał o to, czy nie sprawiałem problemów, i coraz mocniej nie dawało mi spokoju to, iż nie powiedział Andreasowi nic o tym, że zamiast na studia, przychodziłem do Sophii. Wszystko to sprawiło, że wiedziony dziecinną ciekawością, zapukałem do mieszkania numer trzy.
Myślałem, że będę musiał znów czekać pół godziny, zanim drzwi się otworzą albo będę potrzebował interwencji Edit, ale stało się coś, czego nawet nie oczekiwałem. W mieszkaniu rozległ się przyspieszony tupot stóp, klucze przy drzwiach zadźwięczały, a wnętrze w ciągu kilku sekund stanęło przede mną otworem.
Uważam jednak, że zdziwienie wymalowane na mojej twarzy, było niczym z tym, jakie widniało na twarzy Sophii.
Kobieta nie dość, że nosiła makijaż, który nawet nie umywał się do tego, jaki robiła sobie Camilla na jej wielkie wyjścia z przyjaciółkami, to była ubrana całkowicie odmiennie. Miała na sobie białą sukienkę do połowy łydki w szkarłatne róże. Na stopach, zamiast rozklejonych adidasów, zobaczyłem czerwone sandałki na obcasie. Sophia stała wyprostowana i wyciągniętą dumnie ku górze głową. Włosy pokręciła i wyglądała w nich jak najprawdziwszy anioł.
Mimo tego wszystkiego, zamiast szerokiego uśmiechu albo chociaż swojego neutralnego wyrazu twarzy, wydawała się być śmiertelnie zasmucona. Oczy lśniły od nagromadzonych łez, broda lekko drżała, jakby Sophia powstrzymywała się przed wybuchnięciem szlochem. Kąciki ust opadły, a kobieta z każdą sekundą wydawała się zamykać w sobie, spuszczając ramiona i garbiąc się.
- Jak mogłeś? - wychrypiała.
Chciała zamknąć drzwi, ale byłem szybszy. Zanim zdążyła to zrobić, rzuciłem się instynktownie do środka, i odpychając ją na bok, wpadłem do mieszkania. Sophia zdążyła tylko wystawić w moim kierunku ręce i spróbować odepchnąć. Mimo to stałem twardo, wiedząc, że była to idealna okazja do dowiedzenia się czegoś więcej.
- Kenneth, wyjdź - wyszeptała.
Zachowywała się nie jak ona. Kąśliwe uwagi ustąpiły miejsce kruchości, o którą nigdy ją nie posądzałem. Gdyby ktokolwiek powiedział mi, że znajdę Sophię w takim stanie, popukałbym się mocno w czoło i roześmiał. Sophia wybudowała wokół siebie mur tak wysoki, że wydawał się jej nierozerwalną częścią. Niestety, na szczytach wieją lodowate wichry, więc trudno nieprzerwanie pilnować się, by nie spaść w przepaść.
- Zrobię to, kiedy ktoś wreszcie poważnie ze mną porozmawia. - Skrzyżowałem ręce na piersiach. - Czuję, że ktoś nie mówi mi prawdy, bo mimo wszystko nie jestem taki głupi. Dlatego pytam się - co przede mną ukrywacie?
Sophia na początku nie zareagowała. Stała wpatrzona w ziemię z oczami pełnymi łez i zdawała się nie zwracać uwagi na moją obecność. Wtem raptownie poczęła okładać mnie pięściami. Uderzała mnie w ręce i klatkę piersiową, a łzy kapały jej grochami. Nie robiła tego szczególnie mocno - nie wiem, czy dlatego, że nie chciała mnie skrzywdzić, czy dlatego, że nie miała wystarczająco siły. Stałem zdębiały i nawet nie przeszło mi przez myśl, by się bronić.
Gdy jednak kobieta uderzyła mnie w obojczyk, a głuchy cios odbił się echem w moim wnętrzu, złapałem ją za ręce. Próbowała się wyrwać, a nawet chciała mnie ugryźć, ale nie zareagowałem.
- Sophia.
Nie odpowiedziała, tylko dalej wierciła się, a jej klatką piersiową wstrząsały spazmy. Oczy zdążyły napuchnąć, a cały makijaż spłynąć. Próbowałem złapać jej spojrzenie, ale Sophia wydawała się specjalnie omijać moje oczy.
- Sophia - powtórzyłem.
W tamtym momencie zdałem sobie sprawę, że nie będzie łatwo uspokoić kobietę. Zdecydowałem się na najbardziej desperacki krok, jaki przyszedł do głowy. Gdy Sophia w pewnym momencie zrezygnowała z pożarcia mojej dłoni, jednym szybkim ruchem przyciągnąłem ją do siebie i zamknąłem w szczelnym uścisku, tak aby nie dała rady mi się wyrwać.
Na początku kręciła się zszokowana, ale przytrzymałem jej ręce i jeszcze mocniej przytuliłem. Sięgała mi do piersi i byłem pewien, że usłyszała, jak szybko biło moje serce. Sam też poczułem szum krwi w uszach i zdałem sobie sprawę ze swojego przyspieszonego oddechu.
Sophia zaczynała się uspokajać. Czułem jak w miejscu, gdzie jej powieki stykały się z moją koszulką, powstawała plama, ale na całe szczęście chyba zrezygnowała z planu zabicia mnie. W przypływie odwagi podniosłem rękę i pogładziłem kobietę czule po głowie. Miała o wiele przyjemniejsze w dotyku włosy niż Camilla, która stosowała tony odżywek i Bóg wie czego. Poza tym pachniała fiołkami i w tamtym momencie wydawało mi się najlepszym zapachem na świecie.
Mógłbym stać tak bez końca, ale Sophia wykorzystując chwilę mojej nieuwagi odskoczyła ode mnie jak oparzona. Wydawała się zawstydzona cała sytuacją, bo nerwowo poprawiła włosy i za nic nie chciała na mnie spojrzeć.
- Możemy o tym zapomnieć?
- Tylko wtedy, kiedy powiesz mi, co się stało.
Pokręciła zgnębiona głową i kiedy już mi się wydawało, że nic z tego nie będzie, machnęła dłonią, zapraszając mnie, abym wszedł do mieszkania. Usiadłem na krześle przy wyspie kuchennej. Sophia krzątała się w ciszy, chodząc na palcach i przygotowując dwa kubki herbaty. Herbaty z rumem i nie wiadomo z czym jeszcze. Smakowało paskudnie, ale nie aż tak jak to, co piła Camilla. Mimo to nie pisnąłem ani słowa, bojąc się, aby nie zniechęcić Sophii do mówienia.
- To stare dzieje. Ale... jesteś pewien, że naprawdę chcesz tego słuchać?
Pokiwałem energicznie głową, bo język stawał mi kołkiem w gardle. Zdawało się, że w moich ustach rozwinęła się odmiana Sahary, więc wziąłem łyk herbaty. Skrzywiłem się, gdy gorący rum przeszedł mi przez gardło, ale już po chwili stałem się odrobinę bardziej rozluźniony.
- Znałam kiedyś mężczyznę. Nazywał się Felix Barrington i przybył do Norwegii zza oceanu. Mieszkał w Bostonie w stanie Massachusetts. Był - wzruszyła ramionami - idealny. Mówił łamanym norweskim, wtrącając raz po raz angielskie słówka i miał w sobie tyle uroku, że spokojnie mógłby oddać jeszcze połowę, a i tak byłby najwspanialszym mężczyzną na ziemi. Nie wiem, czy darzyłeś kiedykolwiek kogokolwiek aż takim uczuciem, jakim ja pałałam do Felixa. Był dla mnie jak manna z nieba - dla zakompleksionej rudawej dziewczyny, która przyjechała na stypendium do stolicy. Wzdychałam do niego dziesięć dni, zanim zaprosił mnie na spotkanie. Pojmujesz to? Bo ja nigdy nie wyszłam z szoku, jaki towarzyszył mi od momentu, gdy usłyszałam: My lady, chciałabyś wyjść ze mną wieczorem? To nawet nie było jak spełnienie marzeń! To było jak dostanie się autostradą do nieba.
Sophia otarła pojedynczą łzę, która spłynęła jej po policzku. Westchnęła i kontynuowała:
- Szybko okazało się, że znalazłam u niego to, czego nie mogła u innych mężczyzn - zrozumienie. W tamtym czasie napisałam też moją pierwszą powieść, ale cały czas coś powstrzymywało mnie przed pokazaniem jej światu. Nie chcę zabrzmieć jak zgrzybiała staruszka, ale wtedy, kiedy miałam dwadzieścia lat, nie wszystko było takie jak jest teraz. Nie mówię, że kobiety były niebywale uciemiężone, ale miałyśmy mniej praw i swobód niż teraz. Opowiedziałam Felixowi o książce. Ba! Dałam mu ją do przeczytania, a gdy przybiegło do mnie o piątej nad ranem, cały rozpromieniony i z maszynopisem w ręku, myślałam, że umrę ze szczęścia. Powiedział, że tam, za Wielką Wodą, kobiety wydawały książki, kiedy tylko chciały. Że jeśli ja wydałabym tam tę książkę, stałabym się sławna na cały świat! Co mogła pomyśleć naiwna dwudziestolatka? Że tak, wyjadę do Ameryki, choćby zaraz i choćby bez bagażu. Ale nie było to tak proste, jak mi się wydawało.
Sophia głos się załamał, a ja zacząłem łączyć pewne fakty. Potrząsnąłem głową. Nie, to niemożliwe.
- Wyrobienie wizy zajęło mi dwa miesiące, podczas których snuliśmy z Felixem plany, co zrobimy zaraz po przyjeździe do Stanów. Chcieliśmy nurkować z delfinami, opalać się na słonecznej Miami Beach i zaszaleć w Las Vegas. I mimo że znałam wszystkie te miejsca tylko z podręczników i jego opowiadań, wierzyłam, że spotka mnie wielkie szczęście. Że spotka NAS wielkie szczęście. Ustaliliśmy, że przyjedzie po mnie w piątek z samego rana, a później zabierze mnie na lotnisko. Kolejny przystanek miał być dopiero na Nowym Kontynencie. Ale Felix...
- Nigdy nie przyjechał - dokończyłem.
Pokiwała głową.
- Czekałam na niego cały dzień. I następny, i następny. I może to zabrzmi idiotycznie, ale wierzyłam, że on kiedyś przyjedzie. Od tamtego dnia nigdy nie wychodziłam z domu w piątek. Tak weszło mi to w krew, że nawet teraz, po prawie dziesięciu latach czekam na niego.
- Ale co się stało z maszynopisem? Co z twoją książką?
Sophia uśmiechnęła się smutno. Wstała i podeszła do regału. Zaczęła grzebać między mnóstwem książek, a uczucie niepokoju i niedowierzania wypełniało mnie po czubki palców. Wreszcie znalazła to, czego szukała. Powoli podeszła do stołu i ocierając łzy, rzuciła na blat powieść „Rzeczy ujawnione" Felixa Barringtona. Przetarłem oczy i wziąłem książkę do ręki.
- Skubaniec miał rację - książka na tydzień po wydaniu sprzedała się w dziesięciu tysiącach egzemplarzy, a księgarnie i czytelnicy żądali dodruku.
- Ukradł ci maszynopis! Wykorzystał cię i zostawił! - wykrzyknąłem. Teraz zrozumiałem, dlaczego Sophia mówiła o redakcji. Dlaczego zaznaczyła wszystkie błędy, które znalazła podczas czytania. Dlatego, że nie miała możliwości poprawienia ich, kiedy powinna. - A to sukinsyn! Dlaczego nie walczyłaś o prawa autorskie? Przecież łatwo byłoby ci udowodnić, że to ty napisałaś tę powieść!
Sophie poklepała mnie po plecach. Czułem ciężar spoczywający na jej barkach. Ale wiedziałem również, że to, iż powiedziała mi o tym wszystkim, pozwoliło jej choć odrobinę odetchnąć. Choć odrobina ciężaru spadła z niej, pozwalając płucom lepiej oddychać.
- Bo Felix zginął na dwa tygodnie po wydaniu powieści. Nie zdążył się nawet nacieszyć sławą, gdy pijany przełamał barierkę i wpadł do rzeki.
Szczęka opadła mi na podłogę i wydawało się, że już nigdy jej nie pozbieram. Kobieta widząc mnie, uśmiechnęła się półgębkiem i poklepała po plecach.
- Rozumiesz już, czemu nie walczyłam o żadne prawa autorskie?
Pokiwałem głową, udając, że rozumiem. Gówno prawda. Nie rozumiałem nic, co mówiła Sophia. Wszystko było powyrywanymi puzzlami, które niby pasowały do siebie kształtem, ale po złożeniu ich pojawiał się abstrakcyjny obraz.
- Ale przecież to nie jest jedyna książka Barringotna, prawda? Tak, przypominam sobie. Napisał przecież jeszcze kilkanaście książek. Moi rodzice go bardzo lubili. Ile on ludzi musiał...
Nie dokończyłem. Spojrzałem na Sophię, które nerwowo drobiła nogami i poprawiała włosy. Nie chciała mi spojrzeć w oczy, co tylko utwierdziło mnie w swoich przypuszczeniach.
- Chyba, że on oszukał tylko jedną osobę - mruknąłem. Nagle wszystkie puzzle poszybowały na swoje miejsce. Dość odległe, ale kiedy stawałem na palcach mogłem go dotknąć czubkami palców. - To zrobił dla ciebie Jonas, prawda? Przechwycił prawa autorskie? Albo nie... On wymyślił, abyś pisała pod pseudonim, prawda? To dlatego nie ma nigdzie informacji o tobie? Już sobie przypominam - Barringotn po wydaniu książki w 2005 roku, nagle zniknął. Jego agent mówił, że to dlatego, iż chciał odpocząć od sławy i glorii, która nagle go ogarnęła. - Potrząsnąłem głową. - Dlaczego to zrobiliście? Dlaczego nie starałeś się odzyskać praw do powieści?!
- Do cholery, Kenneth, a myślisz, że co robiłam każdego dnia do wydania drugiej powieści?! Że siedziałam bezczynnie, podczas gdy moja książka za oceanem, a nawet na całym tym popapranym świecie, zarabiała miliony, podczas gdy ja nadal byłam biedną, rudą studentką!
- Ale nawet wtedy, kiedy zaczęłaś współpracować z Jonasem? Co was powstrzymało?
- Kenneth, gdzie ty żyjesz?! Myślisz, że prawo naprawdę działa tak, jak w tych cholernych serialach dla nędzarzy, którzy nie wychylają nawet nosa poza obręb mieszkania? Dorastanie uczy odpuszczania. Zrozum to w końcu i dorośnij! Miałam wybór - albo zacząć pisać pod swoim nazwiskiem, albo utrzymywać, że największa kanalia, jaką w życiu spotkałam żyje i ma się dobrze, ale po traumie, którą przeżyła, nie chce występować publicznie! Myślisz, że co było łatwiejsze?
Spuściłem wzrok. Czy w tamtej sytuacji istniało jakiekolwiek rozsądne wyjście? Oczywiście, że Sophia postąpiła słusznie z jej perspektywy. I z perspektywy Jonasa, któremu zależało na czymś więcej niż sprawiedliwość dla Sophii. Wywęszył sporą kasę, więc nic dziwnego, że tak chętnie niósł jej pomoc.
- Myślę, że łatwiejsza byłaby prawda.
- Do cholery, Kenneth, tłumaczę ci, że w takiej sytuacji pojęcia prawdy zostało wyrzucone ze wszystkich słowników!
- To dlaczego co piątek czekasz, aż Felix po ciebie przyjedzie i razem wyjedziecie do Stanów?
- Bo go kochałam, rozumiesz? Kochałam go i obiecałam kochać po wszystkie czasy, i mimo że skruszył moje serce w drobny mak, nie przestałam go kochać.
Sophia zrobiła się cała czerwona na twarzy. Z oczu znów popłynęła fala łez, a szloch, który raz po raz opuszczał jej usta, nie pozwalał mówić dalej.
- Każdego dnia budzę się i marzę, że to wszystko, co działo się przez ostatnie dziesięć lat, było zwykłym koszmarem. Rozumiesz?
Chyba rozumiałem.
2161 słów.
Chyba mam dość.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top