Osiem

Czasem bierzemy udział w takich wydarzeniach, przy których od samego początku, myślimy o ich zakończeniu. Zanim coś się dobrze zacznie, my już wiemy, że będziemy się dobrze bawić, kiedy tylko to coś się skończy, ale ono jak na złość trwa w nieskończoność.

Gdy tylko zamknęły się drzwi za Ingrid, która wychodziła z naszego mieszkania jako ostatnia, poczułem, że wszystko wreszcie wróciło do normy. Kuchnia wydawała się o wiele przytulniejszym miejscem niż jeszcze chwilę temu, a światło słoneczne zamiast złośliwie świecić w oczy, rzucało miłą poświatę. Odetchnąłem z ulgą na myśl o przyszłych miesiącach spokoju, starając się wypchnąć ze swojej pamięci fakt, iż oni kiedyś jeszcze wrócą.

Camilla podpierała się o oparcie krzesła i wpatrywała się w plamę z czarnej kawy, która przypadkiem rozlała się Ingrid. Oparłem się o futrynę i przyglądałem się dziewczynie. Nie mogę ukryć, że uwielbiałem ją taką – spokojną, lekko zmęczoną i przygaszoną. Miało w sobie coś takiego, że od razu chciałem tworzyć. Zauważyła mnie i lekko się uśmiechnęła. Przyciągnąłem ją do siebie i pozwoliłem się tulić tak, jak ona zawsze to robiła. Obejmowała mnie w pasie i wydawało się, że miała mnie już nigdy nie puścić.

— Mogłeś być nieco milszy dla moich rodziców.

Przewróciłem oczami. Camilla zawsze zaczynała tę samą śpiewkę, a ja zawsze na koniec wybuchałem.

— Cam, proszę cię, nie rozmawiajmy o tym. — Pogładziłem ją po plecach. — Nie mam na to siły.

Bo naprawdę nie miałem. Wystarczył mi ich ponad dwugodzinny terror. Nigdy nie powiedziałem tego Camilli, ale gdy myślałem o jej rodzicach, na myśl przychodził mi obraz Dementorów z Harry'ego Pottera.

— Kenneth, ale tak nie można. — Dziewczyna wyswobodziła się z mojego uścisku. Stanęła na szeroko rozstawionych nogach i skrzyżowała ręce na klatkę piersiową. — Oni są trudni, wiem to doskonale i o wiele lepiej od ciebie, ale bycie gburem w niczym nie pomaga.

— Tylko kto tu jest gburem?

Cam najpierw rozdziawiła szeroko usta, a potem je zamknęła i zacisnęła szczęki. Z doświadczenia wiedziałem, że próbowała się powstrzymać od zwyzywania mnie od najgorszych i rozpętania III wojny światowej. Zawsze to robiła, bo uważała, że kobiecie nie przystoi przeklinanie. Niestety, każdy mur musi kiedyś runąć.

— Kenneth, ostatni raz cię upominam – masz szanować moich rodziców i Ingrid.

— Może oni też by spróbowali mnie szanować?!

Wyrzuciłem z frustracji ręce w powietrze. Nie cierpiałem, kiedy Camilla przybierała ten swój nauczycielki ton i prawiła mi kazania jak wychowawczyni w podstawówce. Nie cierpiałem tego, że jej rodzice mogli robić, co im się podobało, a na mnie wkurzała się o każdą błahostkę. I nie cierpiałem wreszcie samych jej rodziców; ich wymuszonych uśmiechów i ostrych szpilek ukrytych pod postacią nieśmiesznych żartów.

— Czy ty naprawdę nie widzisz, że robią z tobą, co chcą? Czy nie widzisz, jak próbują na każdym kroku udowodnić ci, że nie nadaję się na mężczyznę, z którym w przyszłości założysz rodzinę? Ja rozumiem, że mogą naśmiewać się z tego, iż pracuję w sklepie odzieżowym – wierz mi, sam nie jestem z tego dumny. Ale mówienie, że pisanie książek to babska sprawa i powinienem zająć się czymś pożytecznym, przechodzi pewną granicę!

Naprawdę nie chciałem wybuchnąć; myślałem, że spędzę wieczór z Camillą, kiedy ona będzie płakać i użalać się nad sobą przed dwie godziny, później się prześpimy, a rano nikt z nas nie będzie pamiętał zdarzeń poprzedniego dnia. I może byłem naiwny, ale w głębi serca marzyłem, że gdy rodzice dziewczyny usłyszą o wydaniu mojej książki, zmienią podejście do mnie. I wiecie co? Myliłem się w każdej sprawie. Nawet mi nie pogratulowali, nie mówić już o jakiejkolwiek sympatii z ich strony.

— Daj spokój.

Widziałem szkliste oczy Camilli i miałem pojęcie o granicy, którą ja w tamtym momencie przekroczyłem. Ale po prostu cholernie się nakręciłem i nie potrafiłem się uspokoić.

— Nie chcę, żebyś wybierała między mną, a rodzicami – byłoby to niesamowicie bezduszne z mojej strony i głupia byś była, gdybyś nie wybrała rodziców, tylko jakiegoś pajaca z zakolami – ale proszę cię tylko o to, żebyś otworzyła oczy i dostrzegła także ich wady.

Niemiłe słowa wciąż cisnęły mi się na język i miałem w zanadrzu jeszcze parę argumentów, ale nie mogłem znieść widoku Camilli. Przez jej twarz przebiegał wyraz to smutku, to zdenerwowania, a ja zrobiłem to, co potrafiłem najlepiej – stchórzyłem. Ubrałem na siebie kurtkę i bez słowa wyszedłem na zewnątrz. Nie byłem pewien – i już nigdy się nie dowiedziałem – co robiła Camilla po moim wyjściu. Czy wpadała w rozpacz, czy wreszcie oddychała z ulgą? Czy wyczekiwała na mnie ze łzami w oczach, czy sprowadzała do mieszkania jakiegoś fagasa, który kręcił się nieopodal naszej klatki? Gdybym tylko miał maszynę do podróży w czasie, wróciłbym do tamtych chwil, gdy Camilla zostawała sama w mieszkaniu, a ja szwendałem się po mieście.

Nigdy nie byłem wielkim fanem spacerów – za cholerę nie rozumiałem, czemu wszystkie dziewczyny w szkole tak się cieszyły, kiedy zapraszałem je na dwugodzinny proces odmrażania czterech kończyn i nosa. Ale im starszy się robiłem, tym bardziej doceniałem te wszystkie momenty, gdy byłem w tłumie ludzie, kompletnie nieznajomych, którzy nawet nie zwracali na mnie uwagi. Z jednej strony czułem się zagubiony, ale z drugiej wydawało mi się, że to pozwalało mi się odnaleźć. Bo chyba na tym polega sens życie – na ciągłym gubieniu się i odnajdywaniu.

Spacerowałem bez większego celu i nawet nie unosiłem wzroku znad popękanych płyt chodnika. Taka mała rada ode mnie – nigdy tak nie róbcie. Prędzej czy później natraficie na swojej drodze jakiś słup, który, jestem tego pewien, wybudowali na dziesięć sekund przed waszym przyjściem.

Tym razem nie natrafiłem na stalowy pomnik, ani żadne drzewo, ale szedłem na tyle szybko, że gdy tylko zetknąłem się z przeszkodą – ubraną w wełniany szalik i czarny płaszcz – odbiłem się od niej jak piłka i uniknąłem wpadnięcia w kałużę o jakieś pięć centymetrów. Wydawało mi się, że moja kość ogona była w kawałkach, a na pewno się już zamroziła od temperatury chodnika. Trochę mi się zakręciło w głowię, kiedy zadarłem ją do góry. Obraz się jeszcze nie do końca ustabilizował, więc gdy ujrzałem twarz osoby górującej nade mną, musiałem potrząsnąć głową i jeszcze raz na nią spojrzeć. Nie mogłem się pomylić – w końcu nie tak łatwo zapomina się twarz osoby, która pożyczała ci przez całą szkołę ołówki.





Ostatnio zapomniałam (za co mi niewyobrażalnie wstyd), więc dzisiaj zapalmy znicza, by uczcić koniec kariery Kennetha [*]

Jak wrażenia po konkursie? Cóż, nasze elitarne grono się powiększa, ale myślę, że Ryoyu całkowicie na to zasłużył.

I jestem niesamowicie dumna z podium Dawida!

Wczorajszej gali nie będę komentować. Wydaje mi się, że w internecie zostało powiedziane wszystko to, co mogło, więc już wolę się nie denerwować na noc. Ale tak, myślę Kurek nie zdobył statuetki za ładny uśmiech.

A Wy? Co o tym wszystkim myślicie?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top