Cztery
Stare chińskie przysłowie mówi: nie podchodź do byka od przodu, do konia od tyłu, a do idioty w ogóle. Pamiętam, że poczciwy Y zawsze zmieniał jego zakończenie i zamiast idioty mówił kobiety. Tłumaczył, że to praktycznie to samo (przepraszam wszystkie panie, które to czytają, ale same rozumiecie, że na wspomnienia nie mam wpływu), a ja mu przytakiwałem, sam nie wiem czemu. Wydawało mi się to takie cool, a panienki zawsze wtedy zadzierały nosa, choć dobrze wiedziałem, że lubią takie droczenie się.
Z perspektywy czasu myślę, że Y mógł być gejem, bo czasem zdarzało się, że klepał mnie po udzie pod szkolną ławką albo zaprzyjaźnił się z Nelsonem, kapitanem szkolnej drużyny hokejowej, skutkiem czego rozmawiał z nim, kiedy reszta chłopaków przebierała się w szatni. Nie zrozumcie mnie źle - Y był całkiem spoko kolegą. Zawsze dawał mi odpisywać na fizyce, z której byłem totalnym osłem, i pożyczał mi ołówki na matematyce, chociaż dobrze wiedział, że te nigdy do niego nie wrócą. Po liceum nasze drogi się rozeszły. Z tego, co słyszałem, poszedł na studia z gatunku tych, którymi uwielbiają się chwalić mamuśki z brylantem wielkości oka na palcu.
Dziwi mnie fakt, że przypomniałem sobie to powiedzenie, kiedy stałem przed drzwiami mieszkania, w którym miałem zaliczyć roczny kurs kreatywnego pisania, a Andreas nerwowo się uśmiechał, bez przerwy naciskając na dzwonek. Miałem ochotę mu powiedzieć, żeby przestał, bo długość dzwonienia niczego nie zmieni; tak samo było z wiadomościami na Facebooku - Camilla nie rozumiała, iż samo napisanie sryliarda SMS'ów nie sprawi, że w końcu podniosę telefon. Mimo wszystko zachowywałem milczenie, ale z coraz mniejszą wiarą myślałem o całym tym przedsięwzięciu.
Fakt, Andreas popełnił błąd. Karygodny, okropny i bolesny w skutkach błąd zapominając o wysłaniu mojego zgłoszenia na uczelnię. Z początku byłem wściekły, a wspomnienia tamtej dziewczyny tylko pogarszały sprawę. Jednak widząc jego nędzne tłumaczenia i ogromny wstyd, zgodziłem się, aby owy kurs załatwiła ze mną znajoma chłopaka. Miała wobec niego jakiś dług wdzięczności, więc chcąc, nie chcąc, musiała się zgodzić. Z opowieści chłopaka wynikało, że była to znana na całym świecie pisarka, ale na razie nie chciał podawać mi jej imienia ani nazwiska. Podobno nade wszystko ceniła sobie anonimowość, a samo to, że zaprosiła nas do domu, było wielkim wydarzeniem.
-Może jej nie ma - powiedziałem w końcu.
Andreas pokręcił swoją jajowatą, łysą głową i nadal nie dawał za wygraną.
- Jest, ale pewnie nie ma humoru albo to twoja pierwsza lekcja - mruknął.
- Jaka lekcja?
Chłopak nie zdążył odpowiedzieć, bo drzwi sąsiedniego mieszkania otworzyły się na oścież, a ze środka wyparowała dojrzała kobieta z furią wymalowaną na twarzy. Nie zwracając na mnie ani na Andreasa uwagi, zaczęła walić w drzwi, do których jeszcze chwilę temu próbowaliśmy się dobić.
- Jeśli zaraz nie otworzysz tych przeklętych drzwi, spalę ci całe mieszkanie, do stu czartów!
Nie musiała dwa razy powtarzać, bowiem w chwili, gdy wypowiedziała ostatnie słowo, drzwi otworzyły się z rozmachem, przez co sąsiadka nie mogąc znaleźć żadnego oporu, runęła na ziemię. Jej usta opuścił tylko cichy jęk, ale dałbym sobie rękę uciąć, że słyszałem odgłos łamanej kości.
- O, witaj, Edit, cóż za miłe spotkanie.
Na dźwięk tego głosu podniosłem wzrok z rozciągniętego na podłodze ciała i mało brakowało, a sam bym stracił przytomność. Mieszkanie numer siedem zajmowała dokładnie ta sama kobieta, którą spotkałem w kawiarni i która opluła mnie moją kawą. Teraz przyglądała mi się z uśmiechem błąkającym się w kąciku ust i wydawało mi się, że miała niezły ubaw z całej tej sytuacji.
- Sophia! - Andreas rozłożył ręce i nawet zrobił w jej kierunku krok, ale kobieta wycofała się do tył. Od razu było widać, że stroniła od bliskiego kontaktu z drugim człowiekiem, a ja coraz bardziej zdawałem sobie sprawę, że cały kurs może okazać się totalną klapą.
Wtedy Edit stęknęła i podniosła się z ziemi. Obrzuciła Andreasa nienawistnym spojrzeniem, podobnie jak Sophię, natomiast mnie zlustrowała od góry do dołu, ostentacyjnie gapiąc mi się prosto w oczy i zagryzając dolną wargę. Czułem się, jakbym oglądał niskobudżetowy film porno, a Edit brakowało tylko kusego wdzianka. Zmarszczyłem na ten widok brwi, a wtedy dopiero Edit puściła mi oczko i kołysząc biodrami ruszyła w kierunku mieszkania.
- Hej, Ed! - zawołała Sophia. Wyszła na wycieraczkę przed mieszkaniem i skrzyżowała ręce na piersiach. - Uważaj, żeby ci z zawiasów nie wypadły.
Edit prychnęła głośno na tę uwagę, ale dzięki temu w końcu zamknęła się w swoim mieszkaniu.
Dopiero teraz miałem szansę przyjrzeć się Sophii uważniej. Miała blond włosy (choć nie byłem pewny, czy to jej naturalny kolor) zebrane w rozlatującego się koka na środku głosy. (Wiem, że w środowisku dziewczyn to się nazywa messy bun. Camilla miała kiedyś obsesję na ich punkcie, choć nigdy nie wiedziałem dlaczego. Lepiej wyglądała, gdy wstawała rano z łóżka po nocy, kiedy nie chciało jej się myć włosów, ale za każdym razem, gdy zwracałem jej na to uwagę, mówiła, że się nie znam.) Oprócz tego to, co przy pierwszym spotkaniu wziąłem za zmarszczki, okazało się być bliznami potrądzikowymi. Niefajna sprawa. Y miał takie same i z tego, co mi mówił, jeśli nie śpi się na forsie, trzeba z nimi żyć do końca. Oprócz tego Sophia była lekko przygarbiona i nieufnie na mnie zerkała.
- Mogę wiedzieć, co powstrzymywało cię przed otworzeniem nam drzwi?! - wypalił Andreas. Widać było, że nieźle się chłopak zdenerwował, aż zrobił się cały czerwony na twarzy.
Sophia popatrzyła na niego spod zmrużonych powiek. Wyglądała, jakby nagle oderwała się od rzeczywistości, a powrót sprawił jej dużo wysiłku.
- Lekcja numer dwa - powiedziała, choć zorientowałem się o tym dopiero po chwili. Nie wiem, jak ona to robiła, ale przy mówieniu prawie w ogólne nie otwierała ust, a wszystkie słowa zlewały się w jedno - nie ważne, czy referowałaby długie na pięć stron przemówienie, czy witałaby się krótkim „cześć"; w jej ustach wszystko brzmiało jak jeden wyraz, więc zrozumienie jej przychodziło dopiero po czasie.
- Jak to numer dwa? A jedynka? Kiedy była pierwsza? - obruszył się Andreas.
Sophia mrugnęła do mnie porozumiewawczo, ale nie w tak obleśny sposób, jak zrobiła do Edit. Nie mówiąc nic więcej wycofała się do mieszkania i zamknęła z trzaskiem drzwi. Czuliśmy się z Andreasem co najmniej zdębiali, więc było za późno, aby ją zatrzymać.
- I co robimy? - zapytałem.
Chłopak wzruszył ramionami. Podrapał się po łysej głowie, ale po sposobie, w jaki to zrobił, mogłem przypuszczać, że ściął włosy niedawno. Wpatrywaliśmy się w drzwi prowadzące do mieszkania Sophii, zza których nie dochodził nas żaden dźwięk i gdyby nie szczekanie telefonu Andreasa (tak, dobrze przeczytaliście: szczekanie), pewnie trwalibyśmy tam do dziś.
Od Sophia Tettey
jutro 14:37 pod mieszkaniem jeśli się spóźni jego sprawa ale na litość boską niech przyjdzie sam!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top