Rozdział 99
Nie. Jego odpowiedź brzmiała 'nie'. To dobrze, bo nie miałem zamiaru robić Hiltonowi powodów do zazdrości. Wystarczyło, że zaproponowałem Jamesowi wynajęcie pokoju. Istniała jeszcze możliwość, że mama się nie zgodzi, ale cóż... Był mam potrzebny hajs, a wynajem wolnego pokoju był dla nie strzałem w dziesiątkę. Żałowałem? Tak. Przez alkohol mi odbiło, ale z drugiej strony... James chyba naprawdę potrzebował pomocy. Nie pamiętałem kompletnie nic z poprzedniej nocy. Znaczy urwał mi się film po tym jak wyszliśmy z klubu. Obudziłem się rano obok Victora i Chasea. Byli nadzy. Było dobrze i źle w tym samym momencie. Miałem nadzieję, że najebany ja nie popsułem im nocnych igraszek. Po cichutku wymknąłem się z sypialni i po krótkim szukaniu łazienki wziąłem prysznic. Byłem w szoku, ale nie miałem kaca. Może byłem jeszcze trochę pijany, ale czułem się zajebiście. Zapewne ktoś wlewał we mnie elektrolity, albo bardzo dobrze mnie nakarmił. Wyszedłem spod prysznica i założyłem hotelowy szlafrok. Moje ubrania śmierdziały wódką i zdecydowanie potrzebowałem założyć coś czystego. Włączyłem suszarkę i na szybko ułożyłem włosy. Miałem już wychodzić, ale usłyszałem ciche 'ja pierdolę'. Zmarszczyłem brwi i rozejrzałem się. Podszedłem do wanny na podeście i wybuchnąłem śmiechem, widząc Jamesa, który w niej leżał i trzymał się za głowę.
- O kurwa... Który to... - podniósł się powoli, a ja nie miałem pojęcia o czym mówi. - Rene? - spojrzał na mnie i otworzył szeroko oczy.
- Dzień dobry, śpioszku. - miałem zajebisty humor. - Fajne łóżko, biorąc pod uwagę, że w tym apartamencie jest kilka pustych sypialni.
Davies przez chwilę się nie odzywał. Po prostu patrzył na mnie, jakby zobaczył ducha. Po chwili klepnął się po twarzy i oprzytomniał.
- Przegrałem w karty. Twój chłop dał mi jakieś zajebane zadanie. - wytłumaczył i powoli wstał. Wyglądał na obolałego.
- A gdzie on jest? I Liam? - zapytałem i podrapałem się po głowie.
- Nie wiem. Graliśmy w salonie.
- Muszę znaleźć tego idiotę. - westchnąłem i ruszyłem w stronę drzwi.
- Ej, Rene.
- No? - spojrzałem na niego przez ramię.
- Teraz wyglądasz bardziej, jak mój Rene Beresford. No wiesz... Bez makijażu i tego stroju... - powiedział nagle i posłał mi lekki uśmiech.
- Nie wiesz, jak gejowy jestem na codzień. Umyj się, bo walisz wódą. - parsknąłem śmiechem i wyszedłem z toalety.
Nie miałem pojęcia co James próbował zrobić. Nigdy nie byłem jego i nie miałem zamiaru być, cokolwiek miał na myśli. Poszedłem w stronę salonu. Hilton siedział na kanapie i spał na stoliku do kawy. Odetchnąłem z ulgą, widząc że jest cały i zdrowy. Podszedłem do niego i poruszyłem jego ramieniem.
- Kotku... Idź się umyj. - powiedziałem cicho. On od razu się podniósł, jak na naciśnięcie magicznego guziczka.
- Niunia? Która godzina?
- W sumie nie wiem. - wzruszyłem ramionami i pocałowałem go w czoło. - Boli cie głowa?
- Trochę... Jest dobrze. - oparł głowę o moje ramię. - Ale jestem głodny...
- Kebabik? Pizza?
- Tak... Zamówmy pizze. - pocałował mnie w policzek i objął mnie w talii.
- A gdzie Liam? - zmarszczyłem brwi.
- Gdzieś w kuchni chyba... A Chase i Victor?
- W sypialni. Nadzy. - posłałem mu znaczący uśmiech.
- Jebało spermą?
- I to bardzo. - zaśmiałem się.
- Kurwa, w końcu. Nie mogłem patrzeć na tych pajaców. Lecieli na siebie, a nie mogli się przełamać, mając na wzór taką śliczną parę.
- Alkohol potrafi czynić cuda. - pogłaskałem go po torsie. - Idź się umyj, Mac. Ja poszukam Liama.
- Okej, kocie. Zamówisz jedzonko?
- Tak.
- Zapłać z mojego telefonu. Znasz hasło.
- Spoko.
Mac pocałował mnie w usta i wstał. Zachwiał się, ale dzielnie poszedł schodami na górę. Wstałem z kanapy i rozpocząłem poszukiwania kuchni, co nie było trudne, bo znajdowała się tuż za rogiem. Nie miałem pojęcia dlaczego każdy spał w jakiś dziwnych miejscach. Liam leżał na blacie w kuchni i powoli sączył wodę z butelki, ale przez słomkę.
- Całe szczęście wszyscy są. - odetchnąłem z ulga.
- Co się wczoraj odjebało, że śpię na blacie? - zapytał, śmiejąc się.
- Nie pamiętam.
- A spoko... Ja też. Nie mam siły wstać, sory.
- Spoko. - wzruszyłem ramionami. - Jaką chcesz pizzę? Mac stawia.
- Obojętnie, Rene. Może być najzwyklejszy zwyklak.
- Okej.
Usłyszeliśmy nagle głośny chichot. Wyjrzałem zza ścianę i otworzyłem szeroko oczy. Chase niósł Victora w stronę łazienki, jak worek ziemniaków. Spojrzałem na Liama, na tę dwójkę i znów na Liama, nie dowierzając, że między tą dwójką naprawdę... Pykło. Victor nie był już przebrany za kobietę, a Chase zwyczajnie zaakceptował to, że przespał się z facetem. Pasowali do siebie. Nie przypuszczałbym, że dystans między nimi tak bardzo skróci jedna, trochę szalona impreza. Urocze.
- Co? - zapytał ciekawy Liam i zsunął się z blatu. Jego plecy pstryknęły, a on jęknął z bólu.
- Chyba oficjalnie mamy nową parę. - posłałem mu uśmiech.
- Chase i Victor? - zaśmiał się. - Wczoraj tak głośno się ruchali...
- Właśnie poszli razem do toalety. - parsknąłem śmiechem. - Ja i Mac chcieliśmy ich zeswatać. Oboje się w sobie podkochiwali już od dawna.
- Uroczo. - usiadł na wysokim krześle przy blacie, na którym przed chwilą leżał. - A ty i James?
- Co ja i James?
- Pogodziliście się?
- Można tak powiedzieć... Po pijaku zaproponowałem mu wynajęcie pokoju. - westchnąłem i potarłem policzek dłonią. - Z tego raczej już się nie wycofam... I tak potrzebuje pomocy, a ja nie mam zamiaru mu jej odmawiać.
- Zawsze miałeś dobre serce, Rene. Doceniam to. James ostatnio miał bardzo zły okres.
- Wiem. - posłałem mu porozumiewawcze spojrzenie. - Opowiadał mi.
- Ale na pewno nie mówił, jak się odciął od wszystkich znajomych. Przez pewien czas w ogóle nie mieliśmy kontaktu. Myślałem, że ma depresję.
- Może ma... Nie wiadomo. Mac ma problem z narkotykami i chodzi na terapię, a ja przechodzę ostatnio niezłe załamanie przez co zapisał mnie do psychiatry.
- Co? - zdziwił się. - W ogole tego po was nie widać.
- No właśnie. Dlatego z Jamesem sprawa też może nie być tak jasna. - przygryzłem mocno dolną wargę. Martwiłem się? Cóż... Davies był mi niegdyś bardzo bliski. Depresja, załamania, problemy ze snem... Nic z tych rzeczy nie było fajne. Przez żałobę i samotność na pewno czuł się beznadziejnie, a mimo to odciął się od przyjaciół. Sprawa była podejrzana o ewidentnie wymagała interwencji lekarza.
- Cieszyłbym się, jeżeli James zamieszkałby u ciebie. Miałbyś go na oku. Mógłbym być spokojny, że pewnego dnia, kiedy do niego wpadnę nie znajdę wisielca w jego pokoju. - zacisnął dłonie w pięści i spojrzał w dół.
- Jest zdolny do takich rzeczy?
- Szczerze to... Wszedłem mu do pokoju przez okno, kiedy trzymał w dłoni garść leków. Coś mnie naszło, aby pójść do niego po szkole. Przynajmniej od tamtej sytuacji znów ze mną gada.
- Kurwa... Trzeba go wziąć do lekarza, Liam. Nie radzi sobie, jeżeli próbował zrobić coś takiego.
- Wiem... Potem często nocował u mnie i jakoś tak jesteśmy razem w Hollywood. - wzruszył ramionami. - Nie znam się na lekarzach i w ogóle...
- W moich rękach będzie bezpieczny. - usiadłem obok niego i złapałem go za ramię. - Nie martw się, Liam. Damy radę, okej?
- Spadłeś z nieba w idealnym momencie, jak jakiś anioł stróż. Dzięki, Rene... Brakowało cię w naszej paczce. - posłał mi smutny uśmiech. - Wtedy w tym barze... Poczułem ulgę i szczęście, kiedy cie zobaczyłem. Wiem, że nie mieliśmy kontaktu tyle czasu, ale wzbudzasz w ludziach zaufanie. Jesteś po prostu dobrym człowiekiem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top