Rozdział 77
Zrobiłem tak, jak powiedział Chris. Ten plan wydawał się ryzykowny, ale mimo wszystko rozsądny. Znaczy tak jakby. Przecież nigdy nie miało się pewności, jak zachowa się Mac. Był idiotą, to dlatego.
Może jego sytuacja rodzinna odbijała się na mnie, może na mnie odreagowywał, nie miałem pojęcia, ale byłem gotowy zrobić dla niego wszystko. Tylko... Wystarczyło, żeby mi wszystko wytłumaczył.
Ale on był debilem i wolał wszystko dusić w sobie.
Rano, przyjechał po mnie Chris razem z tatą. Moi rodzice nie mogli zawieźć mnie na zbiórkę z powodu pracy, a tata Chrisa był zajebistym gościem i nie musiałem wzywać taksówki. Jeszcze przyniósł moją walizkę z domu i sam włożył do bagażnika. To był dopiero gentleman.
Przez korki byliśmy spóźnieni. Dotarliśmy na miejsce, kiedy wszyscy już byli spakowani do autokaru. Kiedy kierowca pakował nasze walizki, spojrzałem trochę przerażony na Chrisa. On zmarszczył brwi i objął mnie ramieniem pocierając mój kark.
- Stresuję się.
- Będzie dobrze. Usiądziemy razem.
- D-dobra. - kiwnąłem głową i wziąłem głęboki wdech.
- Natt zajął nam miejsce.
- On wie, że jadę?
- Nie wie, że Hilton wie, że nie jedziesz - puścił mi oczko, a ja zaśmiałem się tylko.
Na te wycieczkę jechały dwie niepełne klasy. Moja, Chrisa i Maca, oraz ta Issaca i Natta, więc w autokarze było dużo wolnych miejsc, ale i tak nie miałem zamiaru opuszczać Chrisa na krok.
Chris wszedł pierwszy do autokaru. Ja przełknąłem głośno ślinę i sam wszedłem do środka. Od razu go zobaczyłem. Nie dało się go nie zobaczyć, jeżeli siedział na samym końcu, na piątce i to dosłownie po środku, bo przed sobą nie miał fotelów, tylko przejście autokarowe, o ile można tak to nazwać. Kiedy mnie zobaczył, jego głupi uśmieszek zszedł mu z ust i przestał się chichrać z Issaca. Spoważniał, a jego wargi delikatnie się otworzyły. Poczułem motylki w brzuchu, bo... Bo kurwa to mój facet. Mój facet, który wyglądał cholernie seksownie w swojej nowej, czarnej, skórzanej kurtce. Dla kogo się jebany tak wystroił? Nie dla mnie, bo nie wiedział przecież, że jadę. A to chuj.
Przywitaliśmy się ze wszystkimi głośnym ,,hej", bo tak znali nas wszyscy przez znajomość z Hiltonem, bo młodej gwieździe przecież wszyscy lizali dupę. Zajęliśmy swoje miejsca, które bardzo dzielnie, aczkolwiek na odległość bronił dla nas Natt. Na odległość, bo siedział na samym końcu z Hiltonem, Issaciem i z dwoma innymi typkami, których... O kurwa, szok, nie znałem. Czyli jednak nie wszystkich znałem w tym autokarze. Ale wszyscy znali mnie. He he.
Chris usiadł od strony okna, a kiedy ja zająłem swoje miejsce poczułem dużą ulgę, że nie musiałem już na niego patrzeć. Autokar praktycznie od razu ruszył i wyjechaliśmy spod szkoły.
- Zaraz umrę.
- Było, aż tak źle? - zaśmiał się Chris. Ja w tym czasie wyciągnąłem paczkę żelek i bardzo nerwowo zacząłem ją jeść, oczywiście wcześniej częstując mojego towarzysza i prywatnego obrońcę przed Hiltonem.
- O nie... Źle to dopiero, kurwa, będzie. - powiedziałem z pełnymi ustami. Dosłownie zdążyłem skończyć zdanie, a wszyscy zaczęli wołać Chrisa na przód autokaru.
- Co jest. - mruknąłem marszcząc brwi.
- Przekonajmy się. - powiedział cicho, wstając i przechodząc przeze mnie. - Zaraz wracam. - dodał jeszcze ruszył na przed autokaru. Jak się okazało zatrzymał się przy nauczycielkach i zaczął z nimi rozmawiać. Czy wspominałem, że pani Parker bardzo przepadała gawędzić sobie z Chrisem na byle jaki temat? Był jej wręcz pupilkiem i przewodniczącym naszej klasy. To dlatego. Ale nigdy nikogo do niej nie sprzedał i był solidarny. Wspaniały.
Prychnąłem pod nosem i już miałem brać kolejnego żelka do ust, kiedy ktoś nade mną stanął. Spojrzałem do góry i o mało co nie udławiłem się swoją śliną. To był Mac. Oparł się przedramionami o mój fotel i fotel przede mną i się do mnie pochylił.
- Co kurwa. - powiedziałem trochę piskliwie, ale tylko trochę, bo bardzo się zaskoczyłem i zdenerwowałem jego obecnością nade mną w takich okolicznościach. No w innych bym nie narzekał. Na przykład w łóżku. W łóżku mógł być nade mną ile by tylko chciał.
Spojrzał mi w oczy, potem na usta i znów w oczy. Zagryzł wargę i zacisnął dłoń na oparciu. Bardzo mocno. Przez dłuższą chwilę nic nie mówił, tylko się we mnie wpatrywał. A ja postanowiłem wpatrywać się w fotel przed mną. Jak romantycznie.
- Nie przywitałeś się ze mną.
- Idź sobie.
- Rene...
- Nie rozmawiam z tobą. - moje oczy z niewiadomych powodów się zaszkliły. A może, kurwa, z wiadomych, bo tak to jest, jak się nie mruga przez jakieś trzydzieści sekund przez Maca Hiltona, najbardziej nieprzewidywalnego człowieka na ziemi, który prawie doprowadził mi do zawału, a przynajmniej takiego szoku, że nie mogłem przez niego mrugać.
Właśnie tak!
- Posłuchaj mnie.
- Nie, nie posłucham cię.
- Bo cię pocałuje przy wszystkich.
- No dobra, to słucham. - spojrzałem mu w oczy i mocniej ścisnąłem tego biednego żelka w mojej dłoni. Trzymaj się tam żelku.
- Okłamałeś mnie z tym, że nie jedziesz?
- Miałem zamiar nie jechać. Po prostu nikogo nie znalazłem na swoje miejsce. Kasa by przepadła. - wzruszyłem ramionami i trochę się uspokoiłem. Znów obejrzałem całego Maca. Od góry do dołu. Naprawdę wyglądał nieziemsko. Nie to co ja. Szare dresy, różowa bluza (tak, właśnie ta, w której Mac tak mnie kochał), włosy w ogóle w tornadzie... Ale na podróż wolałem ubrać się wygodnie, a nie ładnie.
Kiedy mój wzrok zatrzymał się na jego rozporku, zagryzłem wargę. On to zauważył i zaśmiał się cicho. Ale lubiłem patrzeć na rozporki w spodniach Maca. To było seksowne. Moja buzia zrobiła się lekko rumiana, bo byłem ciotą zaawansowanym i moje dziewictwo mi wróciło.
- Czy sprawisz mi ten zaszczyt i będziesz ze mną w pokoju?
- Jesteś debilem.
- Niunia, nie obrażaj mnie tak ciągle, bo pęknie mi serduszko.
- Idź stąd.
- Jesteś słodki, zaraz cię pocałuje.
- A ty jesteś nieznośny, kretynie.
- Chce cię całować.
- Tylko?
- Na postoju chodźmy razem do kibla.
- Nie zasłużyłeś. - prychnąłem, teraz bez stresu jedząc mojego zgniecionego żelka.
- Chcę tylko buziaka.
- Jestem nadal obrażony.
- Będę najgrzeczniejszym facetem świata. - dobra, to było urocze.
- Jestem nieugięty.
- Bo cię pocałuje teraz. Przy wszystkich.
- Jesteś głupi.
- To jak będzie?
- Idź na swoje miejsce. - zacząłem się śmiać. Położyłem mu ręce na brzuchu, chcąc go przepchnąć, ale drań miał za dużo siły. Sam się wyszczerzył, głupio się śmiejąc. Złapał mnie za nadgarstki i mocno przytrzymał, abym nie mógł się ruszać.
- Jesteś słodki.
- Wypierdalaj, kundlu.
- Na postoju w kiblu.
- Idź już.
- Bo cię nie puszczę.
Mac zagryzł wargę i znów spojrzał mi na usta. Naprawdę chciał mnie pocałować. I ja przez te głupie przepychanki z nim też trochę chciałem. Trochę się napaliłem. Ale tylko trochę. Na takiego buziaczka z języczkiem i małym macankiem.
W zasadzie nie obchodziło nas to, że ktoś mógł usłyszeć naszą rozmowę. Większą sensację zrobiło to, że nie usiadłem z Hiltonem w autokarze, niż że właśnie się trochę biliśmy. Na żarty, oczywiście, ale nadal biliśmy.
- Bo pójdę przelizać jakąś laskę, jeżeli ty mnie nie zaspokoisz.
- Okej, przekonałeś mnie. - powiedziałem tonem bardzo niemiłym, bo poczułem się cholernie zazdrośnie. - Na postoju w kiblu. A teraz do siebie. Już.
Mac zagryzł wargę. Znał każdy mój słaby punkt. Wiedział, że ja wiedziałem, że Hilton to babiarz, a nasz związek to przypadek, bo żaden z nas wcześniej nie umawiał się z facetami, więc jeżeli miałby mnie z kimś zdradzić to z babą. Ze mną było inaczej, bo mi zaczęli podobać się inni mężczyźni. A Hiltonowi podobałem się tylko ja i przemiłe panie z pornoli.
Mac tylko puścił mi oczko i ruszył na swoje miejsce. Zrobiło mi się gorąco przez idiotę. Dosłownie chwilę po tym, jak Hilton sobie poszedł mój telefon zawibrował. I to niejednokrotnie. Wyciągnąłem go z bluzy i zacząłem czytać te brednie, który wysyłał mi Hilton.
Mac: Kocham cię.
Mac: Ślicznie wyglądasz.
Mac: Boże, kocham cię.
Mac: Ale mam na ciebie ochotę.
Mac: Ślicznie wyglądasz, niunia.
Mac: Jesteś słodki.
Mac: Jestem teraz najszczęśliwszym facetem świata.
Mac: Będziemy się dziś bzykać?
Mac: Napaliłem się. Jesteś zbyt piękny.
Mac: Ale cię kocham. Chcę cię przytulić.
Mac: Rene, chodź tu do mnie. Ja muszę cię przytulić, bo nie wytrzymam.
Mac: Pała mi zaraz stanie. No weź.
Rene: Ekscytujesz się, jak szczeniaczek, Hilton.
Mac: Bo cię kocham.
- I jak tam, Rene? Widziałem, że gadałeś z Hiltonem. - Chris wrócił. Bogu dzięki. Zagryzłem tylko wargę i wstałem z zamiarem wpuszczenia go na jego miejsce, aby nie musiał się przepychać. Stanąłem tyłem do Hiltona, bo nie chciałem na niego patrzeć. Wtedy sam bym już nie wytrzymał. Cholercia, stęskniłem się za nim.
Mac: Ale masz tyłeczek o ja pierdole
Mac: O kurwa
Mac: Wygrzmocę cię dziś. Obiecuję ci to.
Kiedy oboje usiedliśmy, nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Hilton znów zachowywał się, jak mój dureń, którego pokochałem. Może to było chwilowe, ale... Ale i tak bardzo mnie uszczęśliwiło.
- Czytaj. - wcisnąłem swój telefon Chrisowi do ręki. On bez chwili zwłoki zaczął czytać esemesy od Hiltona i... I sam zaczął się z niego śmiać.
---
Miał być w nocy, ale jestem upoŚLEDZIKIEM i zapomniałam dodać
i ogarnęłam dopiero teraz, że go nie wrzuciłam
A byłam pewna, że wrzuciłam
I mnie zastanowił brak powiadomień, ale się wcześniej nie skapnęłam
Pogratulować Flower Pogratulować
Idę pisać zaraz Brooksa XD
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top