Rozdział 69
Unikałem rodziców, jak ognia i wychodziło mi to świetnie. Znaczy taty... Z mamą było łatwo. Ustaliłem z nią, że będzie wyciągać tatę z domu, kiedy będę potrzebował do niego wrócić i wziąć cokolwiek, aby przeżyć następny tydzień. Ubrania, kasę, jedzenie, książki i inne duperele. Cały czas siedziałem u Maca. Z jednej strony było wspaniale, bo mieliśmy cały dom tylko dla siebie, ale ta sprawa była bardzo przygnębiająca. Bałem się. Cholernie bałem się rozmowy z tatą i nie chciałem, aby ona w ogóle miała miejsce.
W każdym razie chodziłem wściekły, jak osa i ciągle wyżywałem się na Macu. A on znosił to bardzo dzielnie. Za każdym razem mnie rozśmieszał. Poprawiał humor. Był cudowny. Oczywiście zdarzały się sytuacje, że dolewał oliwy do ognia, ale za każdym razem to była moja wina, bo to ja byłem dla niego zbyt ostry. Praktycznie nasze życie erotyczne umarło, bo nie pozwalałem mu się dotykać. Nie miałem ochoty. Poza tym seks z tym facetem był kłopotliwy. Za bardzo bolało na początku i na końcu, kiedy było już po wszystkim. Był albo zbyt delikatny, albo zbyt ostry. Zero wyczucia w moje gusta. Ale i tak za każdym razem było cudownie.
Kończyłem lekcje później o godzinę od Maca, dlatego na mnie nie czekał. Znaczy czekał, tylko pojechał do sklepu. Po jedzenie. Po jedzenie dla mnie. Było południe, a słońce już powoli zachodziło. Atmosfera na zewnątrz była niesamowita. Nie było gorąco, bardziej chłodno, ale i tak ciepło. Bluza wystarczyła. Światło słoneczne było pomarańczowe. Praktycznie brak chmur na niebie, ale tylko nade mną, bo w oddali było ich bardzo dużo i każda w odcieniu pomarańczy, lub czerwieni. Było niesamowicie. A ja wychodziłem ze szkoły. Dreptałem po schodach na dół i mimo wszystkich problemów, uśmiechnąłem się. Bo było kurewsko magicznie.
Wyszedłem przed budynek szkoły i wziąłem głęboki wdech. Maca jeszcze nie było, więc pozostało mi tylko czekać. Wskoczyłem na oparcie ławki, stojącej przy ścieżce prowadzącej do boiska i zacząłem podziwiać okolice. Ta magiczna atmosfera najwidoczniej udzieliła się nie tylko mi. Nie miałem pojęcia dlaczego Kelly i Michael są na terenie szkoły, ale jeszcze bardziej nie rozumiałem dlaczego Michael tu był i dlaczego tak zachłannie całował Kelly. Najwidoczniej zakochali się w sobie, bo ona wydawała się być cała w skowronkach, a Michael był śmierdzącym leniem i ciężko było go wyciągnąć z domu, a to że przyjechał po Kelly musiało o czymś świadczyć. Może dla innych ludzi to normalne, ale dla Michaela wyjście z domu i przebycie tak długiej drogi tylko dla dziewczyny, która wyglądała, jak zdzira (ale nią nie była, broń Boże, Kelly była cudowna) było naprawdę dużym poświęceniem z jego strony. Bardzo dużym. Uśmiechnąłem się szeroko, bo cieszyłem się, że im się układa. Przecież sam chciałem ich spiknąć. No i udało się.
- A ty co, mały podglądaczu? - nagle za mną rozbrzmiał się głos, a na moim czole został złożony bardzo czuły pocałunek.
- Dlaczego ty mnie tak nie całujesz i nie kupujesz mi kwiatów? - uśmiechnąłem się szeroko, ale nadal nie oderwałem wzroku od tej dwójki.
- Bo wolisz pączki? - idiota zasłonił mi widoki torebką z nadrukiem moich ulubionych pączków. Natychmiast je od niego wziąłem i w końcu odwróciłem się w jego stronę. Mac wyglądał cudownie. Uwielbiałem, kiedy zakładał czarne bluzy, bo to nieziemsko podkreślało jego opaleniznę. I był seksowną bestią!
- A pocałunki? - uniosłem brwi. Zaraz po tym zajrzałem do środka torebki, a moje oczy ujrzały cztery truskawkowe donuty. Mój chłopak był najcudowniejszą istotą na ziemi! Zdecydowanie!
- Od kiedy mogę całować cię publicznie? - on również uniósł brwi.
- Od wtedy, od kiedy nikogo wokół nie ma? - ja uniosłem swoje jeszcze wyżej.
- A Kelly i Michael? - stanął od tyłu do ławki i również przycupnął na oparciu. Ja miałem nogi z drugiej strony na siedzeniu, a on był po prostu wysoki i mógł pozwolić sobie na coś takiego. Dupek.
- To zaufane osoby, które o nas wiedzą. - spojrzałem mu w oczy. A zaraz po tym na usta, bo przysunął się do mnie trochę za blisko. Przygryzłem dolną wargę i oblizałem się, bo chyba się trochę napaliłem na tego gamonia. Zdecydowanie tak.
- Skoro tak... - zamruczał seksownie i oblizał się jeszcze bardziej seksownie, niż zamruczał i... Kurwa. Naprawdę się napaliłem. Hilton objął mnie w pasie i powolnym, ale pewnym ruchem złączył nasze wargi. Natychmiast zamknąłem oczy. To było zdecydowanie to, czego było mi trzeba po tak stresującym dniu w szkole. Teraz to ja zamruczałem z zadowolenia i dałem mu się całować. Miałem wrażenie, że jego usta są tylko coraz bardziej słodsze z każdym kolejnym pocałunkiem. A ja uwielbiałem słodkie. I uwielbiałem, kiedy mnie całował. To było jak spełnienie marzeń. Romantyczny pocałunek z Hiltonem przy tak pieknej atmosferze. Oj tak... Spełnienie marzeń.
Mac powoli odsunął się ode mnie, ale tylko tak trochę. Pogładził mnie po policzku i jeszcze raz cmoknął moje usta.
- Kochanie... Będziesz szczęśliwy. - powiedział cicho i powoli odsunął się, puszczając moje biodra. I wszystko.
- Jestem szczęśliwy.
- No to będziesz bardziej. - wyszczerzył się seksownie. On cały był seksowny. No kurwa cały.
- No to dawaj. Mów co się stało. - zaśmiałem się, bo Mac Hilton był... Głupi. Po prostu był głupią pchłą, która rozbawiała mnie na każdym kroku.
- Kiedy byłeś na lekcjach nie byłem tylko w sklepie. - oparł się plecami o oparcie ławki i spojrzał przed siebie, krzyżując ręce na piersi.
- A gdzie jeszcze? - uśmiechnąłem się delikatnie i złapałem go za udo, zaraz po tym delikatnie je gładząc.
- W twoim domu.
- Co kurwa?
- Rozmawiałem z twoim tatą. - no i pierdolnąłem. Ewidentnie spierdoliłem się z ławki i poleciałem w tył. Na szczęście rósł za mną trawnik, dlatego lądowanie nie było takie złe. Ale trochę jednak było.
- Rene! Nic ci nie jest?! - Mac natychmiast przy mnie klęknął i złapał mnie za rękę chcąc pomóc mi wstać. Ja jednak nie przejąłem się moją glebą. Poderwałem się do siadu i spojrzałem mu w oczy.
- Jak to gadałeś z moim tatą?! - uniosłem trochę głos, bo byłem w trakcie zawału.
- Spokojnie, skarbie. Po prostu... Wszystko załatwiłem. - zaśmiał się.
- No gadaj, głupi Hilton! - złapałem go za bluzę, zaciskając na niej pięści i przysunąłem się do niego blisko. On położył dłoń na mojej talii i znów głośno się zaśmiał, a ja myślałem, że trafi mnie szlag, bo ta głupia pchła i jej milczenie zaczęło mnie po prostu wkurwiać.
- Rene, pogadałem z nim trochę. Powiedziałem mu, jak się w sobie zakochaliśmy i że nie mogliśmy nad tym zapanować... - jego usta ułożyły się w dziubek, a jego spojrzenie powędrowało gdzieś w bok. - Zapewniłem, że kiedy cię dotykam jestem bardzo delikatny i że nie robimy żadnych złych rzeczy... Tylko trochę niegrzeczne.
- O czym ty pierdolisz, Hilton?
- O tym, że twój tata nas zaakceptował. - Mac Hilton był idiotą. Moim kochanym idiotą, który dbał o mnie, jak o najkruchszy skarb świata. Złapałem się za usta i nie wiedziałem co zrobić. Hilton był niesamowity. I głupi. I kochał mnie. Po prostu mnie zatkało.
- Kocham cię, Mac.
- No wiem. - wyszczerzył się szeroko.
- I-idiota... - usiadłem na piętach, ale tylko po to, aby przejść kawałek na kolanach i na nim usiąść. Mocno go przytuliłem. Bardzo mocno. A on przytulił mnie. On naprawdę mnie kochał. Rozwiązywał każdy mój problem. Był moim największym skarbem. Przecież chciał dla mnie wszystkiego co najlepsze. Wiedziałem, że nie mogę go stracić. Chciałem go mieć na zawsze, tylko dla siebie. Na wyłączność. Bo był taki cudowny. Idealny, mimo swoich wad.
- Dostanę nagrodę?
- Zależy jaką?
- Jakąś taką fajną i przyjemną w łóżku na przykład, albo na tylnich siedzeniach, bo zaraz kurwa nie wytrzymam i cię przelecę na tym jebanym trawniku.
Oh. A więc taką Hilton miał motywację. Chciał mnie przelecieć.
Słodki.
---
I jest rozdział! <33
Mam nadzieję, że się podoba hehe ^^
Muszę skończyć z tymi dramami, bo mi aż smutno :c <33
A rozmowa Rene i jego taty jeszcze przed nami :33
No i coś bardziej przyjemnego, jeżeli oczywiście chcecie opis xD
Flo
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top