Rozdział 6
Mac wjebał mi się na chatę na obiad, a ja myślałem, że moja mama eksploduje ze szczęścia. Tak się złożyło, że oboje bardzo się polubili i nie mogli przestać ze sobą gadać. Zupełnie, jak takie dwie plotkary, którym gęba nigdy się nie zamyka. Zjedliśmy obiadek, ojciec wyszedł nagle do pracy, a oni nadal pieprzyli bez sensu. Więc ja musiałem zająć się młodszym braciszkiem.
Bawiłem się klockami z Loganem na mięciutkim dywanie w salonie. Hilton i mama siedzieli na kanapie, na przeciwko mnie i najwidoczniej mnie obgadywali, bo ciągle na mnie dziwnie patrzyli i szeptali coś pod nosem, jakby w sekrecie przede mną i moimi uszami. Ja miałem wywalone na wszystko, a w centrum mojego zainteresowania był tylko i wyłącznie mój mały skarb, którego kochałem nad życie. Logan oczywiście. Zbudowałem z nim tor wyścigowy i nie mogłem zaprzeczyć, że sam dobrze się bawiłem. Za małego kochałem układać klocki i najwidoczniej mi to zostało. Ah, ten ja.
— Przyniosę jeszcze soku. — mama wstała z kanapy i w jednym momencie wyszła z salonu. Nie odkrywałem się do zabawy z moim rodzeństwem, bo w sumie i tak nie chciało mi się pić. Lecz gryzło mnie jedno...
— Dzięki, że udajesz. — powiedziałem nagle, zwracając się do Maca. — Mama wydaje się być zadowolona... Jest zadowolona. — mruknąłem cicho i pogłaskałem braciszka po jego blond włosach. Mój ton był cichy. Nie wyrażał, ani smutku, ani szczęścia. Obojętny.
— Nie udaje. — powiedział pewnie i twardo, odpowiadając mi natychmiast. — Naprawdę czuję się przy tobie dobrze... I w tym domu. Jak mógłbym udawać, że cię lubię, Rene? — powiedział, a ja szybko na niego spojrzałem. Zrobiło się poważnie.
— Nie musisz udawać. Wiem, że ci mnie szkoda, ale naprawdę przestań. — mruknąłem smutnie. — Czuję się dwa razy gorzej, kiedy...
— Zamknij się. — powiedział ostro, a ja zorientowałem się, że po raz pierwszy Hilton zwrócił się do mnie w taki sposób. Inny niż należyty. Rozkazał mi, w dodatku bardzo nieprzyjemnie. Cham. Aż mnie zatkało. Wymieniliśmy ze sobą dziwne spojrzenia. Atmosfera też zrobiła się dziwna... Taka ciężka i... Ciężko było ją znieść. Patrzyliśmy w swoje oczy, jakby doszukując się odpowiedzi na to, co właśnie się stało. Zamiast tego otrzymaliśmy... Sok.
— Porzeczka, czy pomarańcza, skarbie? — mama znów wpadła do salonu, mówiąc do Hitlona.
— Pomarańcza. — uśmiechnął się ładnie, a ja w jednym momencie odwróciłem od niego głowę i wróciłem do zabawy z bratem.
— A ty, Rene? — zapytała mnie, a ja wzruszyłem ramionami.
— Obojętnie. — mruknąłem cicho i poprawiłem Loganowi skarpetkę, która zsunęła się z jego stopy. On zaczął się śmiać i przytulił się do mnie. Był takim grzecznym dzieckiem... I kochanym.
— To pomarańcza. — odpowiedziała dźwięcznie i znów poszła do kuchni. Teraz nie odzywałem się do Maca. Między nami było dziwnie i niezręcznie. W tamtym momencie już wiedziałem, że wspólny wypad z jego kolegami w dniu dzisiejszym odpada.
— Rene... — zaczął, ale natychmiast mu przerwałem.
— Nigdzie dziś nie idę. — wstałem, biorąc Logana na ręce. Ruszyłem w stronę schodów, mocno go do siebie przytulając.
— Rene, przestań. — wstał za mną. — Przecież nie kłamię.
— Nie myśl sobie za dużo, Mac... Ja jakoś nie mam ochoty na znoszenie twoich humorów. Chyba przekroczyliśmy granicę, której nie powinniśmy. Nasze charaktery kompletnie się gryzą. Jeżeli myślisz, że moglibyśmy być... Przyjaciółmi, to wiedz, że się mylisz. — powiedziałem chłodno, nawet nie mrugając. Hilton posłał mi jedno z tych swoich spojrzeń... Na zbitego szczeniaka. Jednak mnie to nie ruszyło. Znałem jego zagrywki i nie chciałem tańczyć tak jak mi zagrał. Bałem się upokorzenia... Nie mogłem mu ufać, a zaufałem. On mógł mnie zdradzić. W końcu to Mac Hilton. Ten idealny.
Odwróciłem się na pięcie i już miałem iść na górę, kiedy to mama wbiegła jak poparzona do salonu, cała w nerwach.
— Skarby, muszę pilnie pomoc tacie w pracy. — dopiero teraz zauważyłem, że miała w dłoni szpilki i zaczęła je zakładać. — Zostaniecie sami do dwudziestej? Mac możesz u nas nocować. — powiedziała od razu i posłała mi zadowolone spojrzenie, wyrażające ,,Rene masz super mamę, bo pozwoliła zostać twojemu koledze na noc". Zzieleniałem i naprawdę zrobiło mi się niedobrze. Noc z Hiltonem w takiej dziwnej atmosferze... To się gryzło.
— Co? — zdołałem z siebie wydusić. Moje pytanie brzmiało bardziej jak zwykle ,,co", niż ,,co" pytające, czy jak to się tam mówi... Ale wmurowało mnie w dywan.
— Mac dzisiaj wychodzi z kolegami i nie moż...
— Bardzo chętnie. — ten idiota przerwał mi i posłał mi zwycięskie spojrzenie. — W dodatku mam rękę do dzieci.
— Świetnie! Rene nie spali domu. — mama klasnęła w dłonie i wzięła klucze od auta z małej szafki z kwiatkiem. Spojrzałem na nią morderczo, bo naprawdę byłem samodzielny. Tylko kanapek do szkoły nie robiłem sobie sam... No i prania i prasowania... W sumie obiadów... Ok, nie byłem samodzielny.
— Zamówcie sobie pizzę. — podeszła do mnie i pocałowała Logana w czoło, a potem mnie. — A na kolację daj Loganowi zupkę.
— Dobrze. — przewróciłem oczami i mocniej przytuliłem do siebie brata, który zaczął usypiać. To naprawdę był aniołek.
— A ty Mac, czuj się jak u siebie. — podeszła do bruneta i przytuliła go mocno. Puściła go po chwili i pomachała nam kluczami od auta. — To cześć, chłopcy. — posłała nam jeszcze buziaka i łapiąc za swój płaszcz ruszyła do wyjścia z domu. Myślałem, że trafi mnie szlag, kiedy wyszła. Hilton zwyciężył w tej bitwie, bo mama była niekumata. Ale ja miałem zamiar zwyciężyć wojnę.
Hilton spojrzał na mnie i uśmiechnął się łagodnie. Parsknąłem pod nosem i bez słowa ruszyłem w stronę schodów.
— Rene, nie bądź zły. — powiedział i zaczął iść za mną.
— Ale ty mnie denerwujesz. — warknąłem i zacząłem wchodzić po schodach.
— To mi uwierz. — znów przekroczył moją przestrzeń osobistą, bo szedł za mną dosłownie krok w krok. Nawet nie zauważyłem, kiedy Logan usnął.
— Hilton. — zatrzymałem się i odwróciłem do niego przodem. Naprawdę stał za blisko, bo kiedy zadarłem głowę, aby na niego spojrzeć widziałem tylko jego brodę. — Wiem kim jesteś. Wiem kim ja jestem. Nie wiem o co ci chodzi, ale nasza znajomość nie ma szans na przetrwanie. Prędzej czy później mnie wystawisz i olejesz, więc... Nie chce się męczyć i wolę zakończyć to od razu. Zrozum to. Nasza znajomość skończy się wtedy, kiedy nas przepuszczą do drugiej klasy. Tyle mam ci do powiedzenia. — powiedziałem obojętnie, mimo że czułem się... Dziwnie. Zdążyłem przyzwyczaić się do tego idioty. Chciałem się od niego odwrócić i iść do pokoju Logana, ale Mac złapał mnie mocno za łokieć i nie dał mi zrobić nawet kroku.
— Jesteś idiotą. — powiedział krótko i uśmiechnął się do mnie. — Zamówię pizzę, a ty połóż Logana... — złapał delikatnie za plecy mojego brata i pogłaskał je. Spojrzałem na niego, krzywiąc się. Nie rozumiałem o co mu chodziło... Ale nie chciałem w to wnikać. Mac Hitlon był po prostu kretynem.
— Możesz przecież iść spotkać się z tymi swoimi koleżkami. — burknąłem cicho. — Ja zostaję z Loganem. — dodałem.
— A ja zostaję z tobą.
— Jesteś pierdolnięty.
— Nie przeklinaj przy dziecku.
— To mnie nie wkurwiaj.
— Bo nauczy się złego słownictwa.
Nie odpowiedziałem mu. Mac uśmiechnął się do mnie zadziornie, patrząc w moje oczy. Westchnąłem tylko i pokręciłem głową.
— Peperoni. — odwróciłem się od niego i ruszyłem w dalszą drogę. Brunet już został w miejscu, a raczej poszedł w przeciwną stronę. Uśmiechnąłem się sam do siebie, kręcąc przy tym głową. Hilton był niemożliwy i uparty jak osioł. Jednak nie mogłem ukryć, że zrobiło mi się naprawdę miło.
Położyłem Logana do łóżka i podałem mu jego ulubionego misia. Oczywiście zostawiłem zapaloną lampkę i dałem mu całusa na dobranoc. Kiedy wstałem wpadłem na kogoś, a raczej nie na kogoś, tylko na Hiltona.
— Swojego mężusia też tak utulisz do snu? — powiedział do mojego ucha, a ja tylko przewróciłem oczami.
— Chyba do wiecznego. — pokręciłem głową i odpychając go, ruszyłem w stronę wyjścia. On zaczął iść za mną. Dosłownie deptał mi po piętach.
— Zadzwoń do tych idiotów i się odmów. I mnie też. — powiedziałem do niego, kiedy znów byliśmy na schodach.
— Już dzwoniłem. — odpowiedział, jak gdyby nigdy nic.
— I co? — spojrzałem na niego przez ramię. — Byli źli?
— Nie. — uśmiechnął się głupio. — Będą tu za trzydzieści minut. — wyszczerzył zęby i podrapał się po głowie.
— Żartujesz sobie? — zmarszczyłem brwi, bo nie dotarło do mnie za bardzo, o czym mówił.
— Powiedzieli, że przyjadą tu... — wzruszył ramionami.
— A ty się nie sprzeciwiałeś? — czułem jak zbiera się we mnie złość.
— No dokładnie. — ucieszył się, jak głupi do sera. A ja miałem ochotę mu nieźle wyjebać.
— Jak mi rozwalą dom, to cię zapierdolę, kurwa. — odwróciłem się od niego i zacząłem schodzić do salonu.
— Odkupię. — znów zaczął iść za mną.
— Dom? — uniosłem brwi.
— Tak. — zaśmiał się i wyrównał ze mną kroku. Objął mnie za szyję i zaczął prowadzić w stronę kanapy. — Pogramy w coś na konsoli?
— Ta... — mruknąłem cicho i tym razem nie sprzeciwiłem się przed jego dotykiem. Bo było mi naprawdę miło, że specjalnie dla mnie nie poszedł na to spotkanie... Ale i tak miałem ochotę mu zajebać, że jest takim idiotą i dał wprosić się tym swoim koleżankom do mojego domu. — Napiszę do mamy, żeby nie przychodziła z tatą na noc... — mruknąłem cicho. — Nie chce, żeby doznała jakiegoś szoku.
— Jesteś aniołem! — ucieszył się i spojrzał na mnie jak na najlepszego pączka świata.
— Co? — zmarszczyłem brwi.
— Bo oni są... jakby to powiedzieć... dość głośni.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top