Rozdział 49

Hilton po dwóch dniach ciągłego wypisywania i dzwonienia w końcu się zamknął. Znaczy prawie... Codziennie pisał mi na dobranoc i na dzień dobry, że mnie kocha. Po tym spało mi się lepiej oczywiście. Uśmiechałem się. Serce biło mi szybko. No, ale... Nie mogłem dać po sobie tego poznać.
Zakończenie roku szkolnego przyszło szybciej, niż bym się spodziewał. Wystroiłem się w zwykłą białą koszulkę i czarne spodnie. Bardzo dopasowane czarne spodnie... A tą białą koszulkę włożyłem do środka. Robiłem to podświadomie, ale nadal chciałem podobać się Macowi. Logiczne było, że się spotkamy i chciałem zrobić na nim duże wrażenie. Jakby nie patrzeć był dla mnie najważniejszy. Chciałem, abyśmy do siebie wrócili. Kochałem idiotę i nie potrafiłem przestać. Ale był Cillian.
Nie zgodziłem się, abyśmy byli razem. I nie miałem zamiaru. On nalegał, był trochę męczący... Ale słodki. Cholernie słodki.
I ni chuja, nie wiedziałem co robić.

Stałem pod szkołą i czekałem na Chrisa. Właściwie to siedziałem na murku od ogrodzenia szkoły. I myślałem o tym całym gównie. Z jednej strony bardzo chciałem spotkać się z Hiltonem. Z drugiej, nie chciałem na niego patrzeć. A z trzeciej chciałem i to cholernie, aby widział co stracił. Dlatego miałem zamiar udawać zajebiście zadowolonego i być seksi na potęgę.
Kiedy zobaczyłem Chrisa, to aż wbiło mnie w beton. Szedł razem z Mery i nieźle ją obracał. Kleił się do niej, a ona to widziała. I była bardzo zawstydzona. On właściwe też. Cieszyłem się, że czuli się w swoim towarzystwie coraz lepiej i wszystko szło w dobrą stronę. Wiedziałem jedno - Chrisa czekała bardzo długa spowiedź. Oczywiście chciałem znać szczegóły.
Nie zauważyli mnie, ale rozeszli się pod bramą szkoły. Chris pocałował ją w policzek, po czym zaczął iść w umówione ze mną miejsce. Ona poszła do szkoły, a ja złapałem za nogę tego kochasia. On podskoczył w miejscu, a ja w tym samym momencie wstałem.
- Ta całą miłość założyła ci klapki na oczy? - uniosłem brwi i przytuliłem go, ale on ni ogarnął.
- Boże, Rene. - odetchnął. - Wystraszyłem się, że to jakiś wściekły pies.
- No cóż. To tylko ja. - wzruszyłem ramionami. On uśmiechnął się szeroko i zagryzł wargę. Nie miałem pojęcia o co mu chodzi, więc spojrzałem się na niego jak na kretyna i uniosłem brew.
- Co? - burknąłem jak dziecko. On zaczął się śmiać. Naprawdę był szczęśliwy. No to w sumie ja też.
- Jest zajebiście, Rene. Wszystko idzie po mojej myśli. - zaczął cieszyć się jak barbie, a ja nadal nie ogarniałem.
- Wszystko, czyli z Mery? - złapałem się za ramię i spojrzałem mu w oczy.
- Więcej. - unosił dumnie głowę, ale zaraz po tym się wyszczerzył. - No wiesz... Sporo tego. Nie mogę przestać się uśmiechać. Jest Kurewsko zajebiście. - trochę się uspokoił, a cała ta dobra energia przestała emanować na wszystko wokół. - Prawdopodobnie, jeszcze w tym tygodniu, będę chodził z Mery i pojedziemy razem na wakacje. Tata prawdopodobnie zejdzie się znowu z mamą i... Przeprowadzam się do domu jednorodzinnego, w dodatku zajebiście nowoczesnego, z dużym tarasem i basenem. - mówił cały w skowronkach, czy innych gołębiach. Uśmiechnąłem się szczerze, bo naprawdę cieszyłem się jego szczęściem.
- Wow... Gratuluję, Chris. Zajebiście. - chciałem go przytulić, ale szybko wystawił rękę przed siebie i mnie odepchnął.
- Czekaj, najlepsze zostawiłem na koniec, mój drogi. - odchrząknął i opuścił ramię wzdłuż ciała. Spojrzał mi w oczy i uśmiechnął się jak diabełek. Aż ciary mnie przeszły. Ale w sumie wyglądał słodko z takim uśmieszkiem. Poprawił włosy i podparł się pod bok.
- Mac zaczyna się ogarniać. Jeszcze trochę i rzuci to świństwo. - wyszczerzył się. Otworzyłem szerzej oczy, a serduszko to chyba chciało wyskoczyć z mojej klaty. Nie mogłem uwierzyć w to co usłyszałem. Minęło parę dni, a Hilton tak bardzo się starał, że...
- Jak to? - złapałem się za rękę i wbiłem w niego wzrok. Totalnie przeszywająco. Bo byłem na skraju wytrzymałości emocjonalnej. Wszystko ze sobą przeczyło, ale dobra wiadomość chciałem usłyszeć cholernie. I była cholernie dobra.
- Ja, Mac i Issac byliśmy na imprezie. Poprosiłem takiego gościa... Dilera, aby poczęstował Maca ścieżką, a Mac odmówił i ani ja, ani Issac nie byliśmy przy nim. On już nie chcę tego brać... Za to chce ciebie. I to bardzo szybko.
- W sensie chce mnie brać, czy chce do mnie wrócić? - uśmiechnąłem się.
- I jedno i drugie. - prychnął. A ja wyszczerzyłem się jak kretyn i spojrzałem w dół. To było najlepsze zakończenie roku szkolnego w moim życiu. Podwójnie szczęśliwe. Wszystko szło w bardzo dobrym kierunku i najwidoczniej nie miało zamiaru przestać. Los się do mnie uśmiechnął i było zajebiście. Sama świadomość, że Mac starał się dla mnie, była cudowna, ale to, że zaczął dbać i szanować siebie, jeszcze bardziej. Zależało mi na jego szczęściu zdrowiu, dobrym samopoczuciu, a to wszystko powoli szło w jego stronę. Naszą. Byłem kurewsko szczęśliwy.
- Ja pierdolę, kocham cię, Chris. Dziękuję, że zajmujesz się tym idiotą. - zebrało mi się na wyznania. Ale byłem w chuj szczęśliwy. Przytuliłem idiotę i zamknąłem oczy. Teraz on też mnie przytulił. Trochę mocno, bo prawie wyszły mi bebechy nosem, ale nie było źle. Ważne, że mnie nie zabił tym swoim uściskiem pytona, czy innej kobry.
- Umówiłeś mnie z Mery, kurwa. Jak mógłbym postąpić inaczej? Poza tym, tak was kurewsko kocham, że ja pierdolę. - mu też zebrało się na wyznania. Zrobiło się słodko, kolorowo i tak dalej, ale słońce za bardzo grzało mnie w dupę.

*

Wyglądał kurewsko zajebiście w tym garniturze. Jak pierdolony bóg seksu. Pierdolony bóg seksu, dla którego miałem ochotę pojęczeć w kiblu.
Tak.
Mac Hilton wyglądał zajebiście. Założył garnitur i krawat. Wyglądał świetnie. Na apelu nie potrafiłem oderwać od niego wzroku. Ciągle wierciłem się w te i we w te, że niby obserwuje okolice. A tak naprawdę patrzyłem na niego. No, on na mnie też. Tylko mniej dyskretnie. Wcale nie dyskretnie. Dawał mi jasne sygnały, że chciał pogadać. A ja... Nie miałem takiego zamiaru.
Bo stchórzyłem, jak cholernie brzydka tchórzofretka. Wyjebałem ze szkoły szybciej, niż przyszedłem na świat, ale kto by się spodziewał, że Hilton pobiegnie za mną. Złapał mnie za ramię i odwrócił do siebie. Staliśmy centralnie w progu wejścia szkoły. Przy schodkach. Na ala ganku. Patrzyliśmy na siebie. I tyle. Dobre trzydziestu sekund tylko się na siebie patrzyliśmy, aż w końcu inni uczniowie nie zaczęli wychodzić z budy na wolność. Hilton złapał mnie za nadgarstek, bardzo mocno, jak miał w zwyczaju i zaczął ciągnąć mnie na plac zabaw, gdzie kiedyś poszliśmy na wagary. Najlepsze wagary życia. Byłem pewien, że po nich moje usta odpadną. Ale jednak nie odpadły.
Schowaliśmy się w takiej budce pod zjeżdżalnią, bo tam było bardzo intymnie. No... W miarę. Na tyle, że mogliśmy całować się z pewnością, że nikt nas nie nakryje. Tyle, że teraz nie mieliśmy zamiaru się całować. Chyba. Przynajmniej takie było moje założenie, które mogło szybko zostać wyeliminowane przez założenie Hiltona - odzyskanie mnie.
Usiadłem na przeciwko. Nie miałem zamiaru dać mu się zmacać. Nawet zbytnio nie chciałem go słuchać. Chciałem tylko jednego... Aby w końcu było dobrze. Nieważne z jakim skutkiem. W każdym razie serduszko biło mi głośno, niczym mama w schabowe, w niedzielne poranki, i odnosiłem wrażenie, że zara wyskoczy. Typowo, przy Macu. Gdyby było inaczej to bym się zdziwił.
Hilton tego dnia wyjątkowo nie był gadatliwy, dlatego przejąłem pałeczkę.  Zmarszczyłem brwi i spojrzałem na niego groźnie, niczym kulka na ojca, kiedy ukradł mu kotleta i nie miał zamiaru oddać, po czym majestatycznie jebnąłem, bo Rene Beresford to takie miłe stworzonko:
- Czego chcesz? - to zabrzmiało trochę za ostro. Ale nie miało być miłe. Mimo że go kochałem, nie mogłem dać po sobie tego poznać. Odbywał swoją karę, a gdybym dał mu ulgę i trochę popuścił z krótkiej smyczy, niczego by się nie nauczył. A miałem zamiar go wytresować na bardzo porządnego dobermana.
- Pogadać. - powiedział w końcu, ale zabrzmiał jak pipa.
- Nie wiem, czy mamy o czym. - a teraz uniosłem brwi i grałem zirytowanego. Aktorem byłem przednim, więc nie było szans, żeby Mac się skapnął. No totalnie nie.
- Może o tym... Jak ze mną zerwałeś. - no i to był gwóźdź do trumny tej mojej twarzy aktora, bo cała pewność siebie nagle ze mnie, jakby wyparowała.
- Co chcesz wiedzieć? - mruknąłem cicho i spojrzałem na ziemię. A raczej biały piasek, który dzieci przyniosły z piaskownicy na butach. Ewentualnie wiatr. Dodał mi dziwnej odwagi ten piach... Przecież nie umierałem. Ta rozmowa nie mogła być zła.
- Najpierw to, czy... Czy boli... - jego głos słabnął i był coraz cichszy.
- C-co? - zdziwiłem się i podniosłem wzrok. No i nasze spojrzenia się spotkały.
- Wiesz co... Twój policzek. - mruknął cicho, a jego twarz... Chuj. Nigdy nie widziałem go tak smutnego. Zagryzł wargę, ale tak jakby chciał coś ukryć. Chyba chciał. Ale nie do końca ogarnąłem co.
- Już nie... Bardziej tutaj. - wskazałem palcem na swoją klatkę i zatoczyłem nim kółko na środku niej. Miałem oczywiście, na myśli serce.
- W wakacje będę mieć terapię. - złapał się za ramię. - Wiesz... Żeby rzucić ten syf i w ogóle...
- Cieszę się. - nerwowo przeczesałem swoje włosy, bo stresik wziął górę. Zaczęło do mnie docierać, że właśnie rozmawiam z Hiltonem. Z najważniejszą osobą mojego życia.
- Wiem, że spierdoliłem wszystko, ale też wszystko naprawię. Nie poznasz mnie za te dwa miesiące. - uśmiechnął się delikatnie i spojrzał w dół.
- Mam nadzieję. - byłem oziębły, ale nie potrafiłem już dłużej tego wytrzymać. Za bardzo bolało. Za bardzo tęskniłem. Za bardzo kochałem.
Wstałem i podszedłem do niego powoli. - To widzimy się za dwa miesiące, Hilton. - złapałem go za podbródek i uniosłem trochę jego głowę.
- T-tak... - zdziwił się. Miał się zdziwić.
Uśmiechnąłem się do niego. Mac wyglądał jak dziecko. Głupie i bardzo irytujące dziecko z adhd. I nie rozumiałem za co tak bardzo go kochałem. Ale teraz byłem pewien. Chciałem być mu wierny. I olać Cilliana, mimo że był cudownym chłopakiem. Zaakceptowałem Maca takim jakim jest. Mimo jego wad i debilizmu. Wszystko, totalny całokształt pokochałem w tym dupku. I chciałem o niego walczyć. Cholernie bardzo.
Pochyliłem się trochę. Przejechałem palcami po jego brodzie. Poczułem delikatne drapanie. Zarost Maca bardzo szybko odrastał, ale Mac szybko się go pozbywał. W każdym razie z nim, czy bez... Uwielbiałem to uczucie, kiedy go dotykałem. Jego skórę. I bardzo się za nim stęskniłem. Teraz to poczułem.
No więc... Pochyliłem się. Spojrzałem w jego niebieskie oczy. Uśmiechnąłem się. I delikatnie go pocałowałem. Bardzo szybko i delikatnie. Totalnie delikatnie... Serce zaczęło bić mi w cholerę szybko, i miałem wrażenie, że gdybym przedłużył choć o sekundę ten pocałunek, to wszystko skończyłoby się całkowicie inaczej. Przyjemniej... Ale nie lepiej.
- Do zobaczenia, Mac... - pogłaskałem jego policzek i już na niego nie patrząc, odszedłem. Po prostu ruszyłem w stronę domu nażreć się jakichś lodów czekoladowych i po raz kolejny przejrzeć mój fap folder.

---

Mac powoli się ogarnia, a Cillian idzie w odstawkę 😄♥️

Ale czy oby na pewno? Hehe 😎

Wybaczcie za ewentualne błędy, ale kompletnie nie miałam głowy do sprawdzania. Mam nadzieję, że rozdział się spodobał. Postaram się dodawać częściej 😚♥️ już powoli się ogarniam z czasem 😎♥️

Flo

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top