Rozdział 28

Nie sprawdzany! 😙❣️

---

Całą niedzielę spędziliśmy leniwie w łóżku. Właściwie wychodziliśmy z pokoju tylko po jedzenie i do łazienki... A tak to leżeliśmy cały dzień. Trzeba było odrobić lekcje z matmy. Sucz nie miała serca i zawsze zadawała tyle na weekendy, a potem każdemu sprawdzała, czy ma wszystkie zadania z pracy domowej. Ale zadała tylko dziesięć zadań... Jak na nią tylko. Na szczęście miałem Hiltona, który dobrze potrafił matmę. I zrobił wszystko za mnie. Po chamsku, że wykorzystałem jego uczucia do mnie przeciw niemu, bo ten kretyn zrobiłby przecież dla mnie wszystko... Ale było gorąco i nie chciało mi się już uczyć. A mu wszystko było obojętne. Liczyłem się tylko ja i moje zachcianki.
No, a tej nocy to nago spaliśmy. I Mac wymacał mi dupę. A ja mu brzuch i plecki. Byliśmy kwita.
Kiedy w końcu skończyliśmy mordować się z tą matmą, odłożyliśmy książki i znów się położyliśmy. Tym razem to on zaczął się przytulać. Wbił nosek między moją rękę, a klatkę, a resztę ciała ułożył na mnie. Było śmiesznie, bo nie mogłem oddychać. Ale co w tym śmiesznego... Nie wiem. Śmiałem się po prostu.
Wplątałem dłoń w jego włosy i zacząłem go głaskać. A on zaczął usypiać. A na to nie mogłem pozwolić temu leniowi. Bo bardziej twórczo powinniśmy spędzić ten dzień.
- Mac Hilton... Śpisz? Weź nie śpij. - zacząłem głaskać jego ramię.
- Co tam, skarbie? - uniósł głowę i spojrzał na mnie, mówiąc bardzo sennie.
- Chodźmy gdzieś. Dupa mi zdrętwiała od tego leżenia. - burknąłem jak dziecko. A miało zabrzmieć jak rozkaz. Rene Beresford jak zwykle przegrywa życiowy... Smutek.
- Chcesz iść coś zjeść? - złożył pocałunek na moim torsie, a ja uśmiechnąłem się delikatnie, bo to był bardzo miły gest. Ale jak zwykle musi o jedzeniu... No cóż. Jedzenie to życie.
- I do zoo. - dodałem, ciągle patrząc w jego oczy.
- I do zoo. - pocałował czule moje usta. Bardzo delikatnie i szybko. Ale to wystarczyło, abym zdążył odlecieć. Kochałem jego usta. Były zajebiste, no. Pocałunki z Hiltonem nadal mnie zawstydzały, ale uwielbiałem, kiedy mnie całował. Kochałem to, jak poświęcał mi całą swoją uwagę i robił co tylko chciałem. Był na każde moje skinięcie palcem... Ale starałem się go nie wykorzystywać. A jak już wykorzystywałem, to w taki sposób, abyśmy oboje czerpali z tego korzyści.
Zawisnął nade mną i zamruczał, mocno się do mnie przysuwając. Najwidoczniej znów zebrało mu się na pieszczoty. Ale ja nie miałem nic przeciwko. Bo uwielbiałem to. Cholernie. Jego dłonie. Usta. Wszystko. Tak w opór.
- Rene... - zamruczał w moje usta, a ja natychmiast zamknąłem oczy.
- No? - pogładziłem jego plecy i też cicho zamruczałem.
- Krótka piłka. Chcesz się miziać?
- Dawaj.
Zagryzłem wargę, a on momentalnie przyssał się ustami do mojej szyi. Westchnąłem i odchyliłem głowę w drugą stronę, dając mu do siebie lepszy dostęp. O tak... To było zajebiste.
- Mac... - westchnąłem, kiedy zrobił mi malinkę. - Jak ktoś zobaczy to dostaniesz po dupie. - zagryzłem wargę i namiętnie zacząłem głaskać jego plecy. Ale niestety to nie trwało długo. Bo usłyszeliśmy pukanie do drzwi. Mocnym kopniakiem zwaliłem z siebie Hiltona na podłogę, a sam szybko zawinąłem się w kocyk i udałem, że nadal śpię. Akcja była szybka. W cholerę. Bo zdążyłem odwrócić się od drzwi, a do pokoju weszła mamka.
- Dzień dobry... Mac? - jej głos brzmiał, jakby była dość zdezorientowana.
- Dzień dobry! - powiedział zbyt entuzjastycznie. Mocniej zacisnąłem oczy i modliłem się, aby niczego się nie domyśliła.
- Wszystko dobrze?
- Chciałem założyć skarpetkę i ten... Przewróciłem się! - wymyślił coś na szybko. I nie mogłem z niego. Bo była to najgłupsza gadka jaką słyszałem w swoim życiu. Wybawieniem z całej sytuacji okazała się bestia. Bo w miedzy czasie wbiegła do pokoju i zaczęła radośnie szczekać. Zapewne chciała tylko się przywitać. A ja miałem pretekst, żeby się obudzić. No bo głośno było.
- Kulka... - moja gra aktorska była perfekcyjna. - Cicho bądź.
- Rene, skarbie. - usłyszałem jej głos i powoli otworzyłem oczy. Ona w tym czasie podeszła do mnie i stanęła nade mną. Przekręciłem się na plecy i nie zdążyłem nic powiedzieć, bo kontynuowała. - Muszę pilnie wyjść do pracy. W lodówce macie śniadanie i kotlety na obiad. Wystarczy usma... A to co?! - uniosła swój głos. Cholera. Zobaczyła.
- Ale co? - udawałem idiotę.
- Rene! Nie mówiłeś, że masz dziewczynę! - usiadła obok mnie bardzo rozradowana. Mac w tym czasie wczołgał się jakoś na łóżko. Bo mój kopniak był turbo mocny. I na pewno bolało. Dziwne, że w ogóle to przeżył. Phi. Wypadek przy pracy.
- Nie mam mamo... - jęknąłem cicho i usiadłem.
- To skąd ta malinka? - spojrzała na mnie czujnym wzrokiem. A ja wiedziałem, że to mój koniec. Bo mamke potrafiła wyczytać ze mnie wszystko. Dosłownie.
- Mamo, potem pogadamy. - przewróciłem oczami. - Mamy gościa.
- Nie pieprz, synku. Mac to twój najlepszy przyjaciel! Wie o niej na pewno! - wiedział za dobrze. - Musisz mi wszystko powiedzieć!
- Nic nie powiem! - schowałem twarz w dłoniach. Mama miała rentgen w oczach. I ja po prostu nie potrafiłem tego powiedzieć.
- Mac... - zwróciła się do niego, tonem nie znoszącym sprzeciwu. Oho, czarna dupa. Czułem to całym sobą, że Hilton spieprzy.
- No właście... - zawahał się. - Ja mu to zrobiłem. - to był ostatni gwóźdź do trumny. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Wiedziałem tylko, że Maca czeka bardzo długa  i bolesna śmierć. Z moich rąk. Był idiotą po całości. Naprawdę chciałem go zabić.
I zapadała dziwna cisza. Ale po chwili została przerwana. Przez Maca, bo kontynuował. - Wczoraj ta impreza była taka nudna... Mówiliśmy pani. - dodał już pewniej. - Towarzystwo wymyśliło grę w butelkę. I to było moje pierwsze zadanie. Wróciliśmy do domu, bo kolejne zadania były gorsze, a to całe towarzystwo pierdolnięte. - no i przeklnął sobie na koniec. Ważne było to, że wyszedłem cało z tej sytuacji. Trafiłem do niej przez Hiltona, ale też Hilton mnie z niej wyciągnął. Postanowiłem darować mu tak młodą śmierć. Ale następnym razem nie miałem zamiaru być taki ugodny. Odetchnąłem z ulgą i spojrzałem na mamę. Trzymała się za usta. I była w. niezłym szoku.
- Mac... - złapała go za ramię. - Tam były... Orgie?
- Mamo! Nie przesadzaj. - prawie krzyknąłem już totalnie zażenowany. A Hilton brnął w to dalej. Pokiwał głową o spuścił wzrok. Ten to byk aktor pierwsza klasa!
- Nigdy więcej nie puszczę was na żadną imprezę!

***

Spacerowaliśmy we dwoje po zoo. Cały wykład mamy o seksie... Wolałem puścić w niepamięć. Bo to była najbardziej żenująca sytuacja życia. A Hilton bawił się przednio. Bo kiedy tylko wyszliśmy z domu to zaczął śmiać mi się w twarz. I oberwał po łbie. Bo to wszystko była jego wina!
Zatrzymaliśmy się przy budce z lodami i wziął nam po trzy gałki. Zjedliśmy je w sumie szybko. I Mac oczywiście już nie mógł, bo wziął najsłodsze smaki. Więc zjadłem też jego loda. A potem zaszliśmy po poc corn. I ruszyliśmy w stronę akwarium. Ogółem czas spędziliśmy bardzo przyjemnie. A kiedy ludzi było mniej to Mac łapał mnie za rękę. Albo mocno przytulał. A nawet czasem całował. Był idiotą, bo mieliśmy się ukrywać, ale ni chuja, nie potrafiłem mu się oprzeć i odmówić. Miał mnie w garści. A raczej moje serduszko.
Weszliśmy do tego akwarium w końcu. Po długim poszukiwaniu... Bo szukaliśmy go dwadzieścia minut. Hilton pod drodze zachwycał się każdym słodkim zwierzątkiem i zachowywał się jak dziecko. On był takim dużym dzieckiem. I w sumie przez to zeszło się jeszcze dłużej. A ja tylko cisnąłem z niego i nagrywałem go. Ale te filmy były jak samobójstwo, gdyby wpadły w niepowołane ręce. Bo na każdym z nich Mac mówił do mnie zbyt słodko, jak na przyjaciela. Bo przecież do przyjaciela nie mówi się ,,kotku", ,,skarbie"... ,,perełko". Ale kochałem kiedy tak do mnie mówił. Czułem się wtedy wyjątkowo. Byłem dla niego wyjątkowy. Przecież należałem tylko do niego...
Zeszliśmy schodami na dół. Bo akwarium znajdowało się w podziemiach. I było tam zajebiście ciemno. Ale Hilton zamiast zająć się rybkami zajął się macaniem mojego tyłka. Ale nie miałem nic przeciwko. Bo w sumie to było bardzo przyjemne. W cholere.
Zatrzymaliśmy się w jednym koncie. Przy żółwiach. On złapał mnie za biodra i zaczął miziać po szyi nosem. A ja zacząłem się chichotać. Bo debil mnie łaskotał.
- Zobacz jakie fajne żółwie. - zaśmiałem się i dźgnąłem go łokciem... Tam gdzie trafiłem. Czyli jakoś tak w brzuch po boku. Bo stał za mną i nie widziałem.
- Ty jesteś fajniejszy... - zamruczał mi do ucha.
- Opamiętaj się, głupoto, bo jesteśmy w miejscu publicznym. Jak ktoś tu przyjdzie to będzie problem. - uśmiechnąłem się szeroko.
- Wybacz, ale hormony we mnie buzują. Doprowadzasz mnie do szaleństwa.
- Idiota... - odwróciłem się do niego przodem i złapałem go za rękę. - Chodź. - zacząłem go ciągnąć w głąb tego miejsca. A on dał się prowadzić jak grzeczny piesek. Zaprowadziłem go pod klatkę z jakimś homarem czy czymś i wyciągnąłem z kieszeni telefon. - Masz. Patrz się.
- A ty co? - spojrzał na mnie zazdrośnie. - Do kogo dzwonisz?
- Do taty. - przewróciłem oczami. - Też dzisiaj wychodzi do pracy, a my potem będziemy musieli zająć się Loganem.
- I co? - burknął.
- I to, że nie wiem, o której mamy wrócić? - zmarszczyłem brwi. - Ogarnij się z tą zazdrością, Hilton. Z kim maiałbym cię niby zdradzić, kiedy przez ciebie wszyscy mnie nie lubią? - zaśmiałem się i pokręciłem głową. Od razu domyśliłem się o co mu chodzi. Bo Hilton to głupi był. I zbyt łatwy. A ja zbyt inteligentny. Prosta sprawa, nie.
On też się rozchmurzył i wyszczerzył zęby. - No tak... Przepraszam za to.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top