Rozdział 24

Nie sprawdzałam!
Wybaczcie!
Leniusz się udzielił xD

Miłej lekturki, Aniołki! ❣️

---

Wcale nie miałem zamiaru wsiadać do tego samochodu. Ale Hilton podniósł mnie jak worek ziemniaków i wrzucił do środka. Nim zdążyłem cokolwiek zrobić, no to już odjechał. I dupa zbita. Hilton porywacz. A on miał przecież te swoje psychopatyczne zapędy... I czułem się naprawdę zagrożony.
Wywiózł mnie w jakiś las, dosłownie. Nawet nie wiedziałem gdzie jestem. Zatrzymał się, zablokował drzwi i przeskoczył do mnie na tylnie siedzenia. A ja siedziałem z założonymi rękoma na klacie, z miną obrażonego bachora, udając, że go nie ma, bo naprawdę miałem go dosyć. I chciałem się ulotnić. Jak najszybciej!
A Mac jak zwykle w swoim świecie... Zaczął się do mnie przymilać i ewidentnie chciał, abym go przytulił. Ale ja byłem stanowczy. I nie miałem zamiaru pozwolić mu na cokolwiek. Ani mu wybaczyć. Ani znowu tego zaczynać. Chciałem, aby odwiózł mnie do domu. Ale on nie rozumiał. Znaczy rozumiał, ale nie chciał. Tak przypuszczałem.
Hilton siedział za blisko. No, prawie na mnie wlazł. Stykaliśmy się udami i ramionami. Dodatkowo skrzyżował tak jakby nasze stopy. Czy jakoś tak. Nieważne. Ważne było to, że musiałem szybko stąd uciec. A byłem w lesie. Nawet nie wiedziałem, że w Seattle jest jakiś las.
- Odsuń się. - warknąłem ostro. - Bo nigdy więcej się do ciebie nie odezwę.
- Zamknij się. Teraz ja tu stawiam zasady. - odpowiedział stanowczo, aż po moich plecach przeszły ciarki, bo zabrzmiało to naprawdę groźnie. Spojrzałem przed siebie. No nie mogłem na niego patrzeć. Bo to wszystko wracało... Ale jak nie jego widok, to zapach. To było takie trudne. I ten dotyk...
- Mów czego chcesz i odwieź mnie do domu. Mama na pewno się martwi.
- Czego chcę? - przysunął się do mnie bliżej. - Chce ciebie. - szepnął mi do ucha. Po moim ciele przeszły ciarki. Zadrżałem. Bo on był taki... Zajebisty kurwa.
- Przestań... - spojrzałem w dół, ale po chwili zamknąłem oczy. Bo chciałem, aby to wszystko okazało się tylko głupim snem. Koszmarem!
- Rene, maleństwo... - objął mnie w pasie jedną ręką, mówiąc pieszczotliwie i spokojnie. - Proszę. Wybacz mi. Zachowałem się jak kretyn. Ale wystraszyłem się. Wiem, wiem, przepraszam. Możesz mnie zwyzywać. Spierdoliłem sprawę. Ale naprawdę mi na tobie zależy. - złapał mnie wolną dłonią za kolano. I przybliżył się jeszcze bardziej. To co mówił... Ni chuja, mnie nie ruszyło.
- Nie. - warknąłem ostro. - A teraz mnie odwieź. I zabieraj łapy.
- Zapomnij. Zależy mi na tobie. - odpowiedział natychmiast. - Wiem, że to chore, że dwóch facetów... I w ogóle, ale oszalałem na twoim punkcie. Nawet jeżeli odwiozę cię teraz do domu, będę dzwonić, pisać... A jutro z samego rana do ciebie przyjadę. W szkole nie dam ci spokoju. Dopóki mi nie wybaczysz... - mówił do mojego ucha. A ja drżałem. Próbowałem się powstrzymać, ale on działał na mnie w taki sposób, że odlatywałem. I nie wiedziałem co się dzieje. Nie potrafiłem myśleć o niczym innym, niż o nim. Ale nadal byłem wściekły. Bałem się. Bo tak jak powiedział związek dwóch facetów był dla mnie chory. Nienormalny. Bałem się być inny od wszystkich. Ale musiałem przyznać, że Hilton miał dobrą gadkę. Bo naprawdę wymiękłem. I już miałem zamiar mu wybaczyć, a raczej wiedziałem, że to zrobię. Ale nie wiedziałem, kiedy.
Odwróciłem do niego głowę. On naprawdę był blisko. Od razu spojrzał prosto w moje oczy. Wyglądał naprawdę seksownie. Zawstydziłem się! Nikt, nigdy nie stroił się tak dla mnie. Nie starał się tak o mnie. Nie był taki zawzięty. Ale nie mogłem.
- Muszę to przemyśleć, Mac... - bo to było naprawdę chore. Rozum wadził mojemu sercu. I nie potrafiłem tego obejść. Było poważnie. I byłem przerażony, bo znalazłem się w takiej sytuacji pierwszy raz w życiu.
- Nie mam nikogo oprócz ciebie, Rene. Ja już cię nie proszę... Ja cię błagam. Wiem, że to egoistyczne. Ale po porostu chce mieć cię przy sobie. Abyś był tylko i wyłącznie mój, do cholery. To dla mnie też nowe. Też się boje. Ale... Ale czuję, że jesteś wszystkim, Rene. - złapał mnie za policzek i pogłaskał go czule. Jego dłonie były takie gładkie. I tak ładnie pachniały. Zawsze perfumował nadgarstki. Perfum w żyłę. A teraz pachniał naprawdę mocno. A jak kochałem jego zapach.
Zacząłem bać się jeszcze bardziej. Bałem się to usłyszeć. Bałem się, że zrobi to. Musiałem to szybko przerwać.
- Odwieź mnie. - położyłem dłoń na jego torsie i odsunąłem go od siebie delikatnie. - Muszę to przemyśleć. - odwróciłem od niego głowę. - Uszanuj to.
- Oczywiście. - powiedział, w końcu mi ulęgając. - Przyjadę do ciebie jutro.
- Nie. - zaprotestowałem. - Jutro mnie nie ma. Nawet nie próbuj.
- W poniedziałek. Pojedziemy razem do szkoły.
- Dasz mi chwilę oddechu, czy nie, kurwa? - znów na niego spojrzałem. A on uśmiechnął się wrednie. - Nie dam.
- To spierdalaj. Nie odzywam się do ciebie. - skrzyżowałem ręce na piersi, założyłem nogę na nogę i znów przestałem na niego patrzeć, a moja mina znów przybrała wyraź obrażonego dziecka.
- Nie rób tak, bo mam ochotę cię pocałować. Jesteś zbyt słodki. - zaśmiał się. A ja bałem się, że skończę z Hiltonem na tylnich siedzeniach.
- To się nie patrz, kurwa! - czułem, jak się czerwienie. No bo kto by się nie zaczerwienił? No nikt. Nie ma mocnych.
- Maleństwo... Takie słodkie, kiedy się złości...
- I przestań tak do mnie mówić, kurwa!
- Ktoś tu dawno nie jadł pączków...
- Zamknij się, głupia pchło!
I to był pierwszy krok do pogodzenia się. Ale i tak byłem na niego wściekły. Właściwie nawet nie chciałem na niego patrzeć. Nie miałem ochoty. Był taki natrętny, że nie potrafiłem obronić się przed jego atakami. Agresywny Hilton, to nie fajny Hilton. Znaczy zakbisty był, ale ja chciałem go unikać no i się nie dało. Dlatego niefajny. Idiota.

***

Hilton na dobranoc napisał mi masę esemesów, dlatego noc była naprawdę przyjemna. I wyspałem się. Mimo tego telefonu rano. Ale nie od Maca. Tylko od Chrisa. Bo namówił mnie na imprezę. A raczej zmusił do niej. Bo zagroził mi, że mnie zwiąże i wrzuci do samochodu Hiltona. A że Chris był spierdoliną, to wolałem nie ryzykować. Bo on i cała ta jego paczka to była masa psychopatów. Issac, Natt i on, z Hiltonem na czele. Posrańcy z góry do dołu. I z dołu do góry.
Rano poszliśmy na zakupki. Bo Chris uznał, że to on ubierze mnie na tą imprezę. Obiecał, że będę seksi, więc się zgodziłem. I w sumie nie było najgorzej. Gdyby Chris nie był nienormalny, byłby naprawdę cywilizowanym idiotą.
Byliśmy padnięci, więc poszliśmy na żarcie. Na pizzę. A stolik dali nam w fajnym miejscu, bo w kącie i nie było nas widać. W sumie też nie było za wiele osób. Bo rano było. Ogólnie spoko.
- Mam tylko hajs na karcie. - mruknąłem, bo zrzutę mieliśmy zrobić.
- Ja zapłacę. - przewrócił oczami. - Co lubisz?
- Wszystko. Oprócz pieczarek. Bo puchnę. I ogólnie pieczarki są fu. Ale w zapiekankach są ok. W sumie to w bigosie, czy czymś też są spoko. No i w...
- Dobrze, rozumiem, Rene. - zaczął się ze mnie śmiać, a ja spojrzałem na niego jak na idiotę. Ale po chwili zrozumiałem, że zrobiłem mu wykład o pieczarkach. I to nie celowo. I też się śmiałem. Bo najwidoczniej jeszcze do końca się nie obudziłem.
- Dobra. To ja potem kupię piciu.
- Dobra. - kiwnął. No i zawołaliśmy kelnera. Zamówiliśmy jedzonko. Sratatatata. Oczywiście największy rozmiar. Bo ja facet byłem. Dużo jadłem. A raczej Chris. Miał spust jak tatuś i Hilton razem wzięci. Już rozumiałem, dlaczego zaoferował się, że zafunduje to pizzę... Bo miał zamiar zjeść większość! Skubany. Mistrz strategii, jebaniutki.
- I jak tam twój związek. - spojrzał na mnie wymownie i uśmiechnął się jak taki łobuz. - Układa się wam?
- Jaki związek, głupi chuju. Nadal w separacji żyjemy. - uśmiechnąłem się i pokręciłem głową. Wiedziałem, że coś kombinował, ale samo to, że gadaliśmy o Hiltonie sprawiało, że się szczerzyłem jak głupi do sera.
- Chyba już niedługo, co? - uniósł brwi. - Oj, śpiesz się, bo suka Kelly ostrzy na niego swoje zęby.
- To chyba zależy od Maca. - wzruszyłem ramionami, ale poczułem zazdrość. - Jeżeli czuje do mnie coś, to... To chyba nie wepchnie chuja między jej nogi. - i w tym samym czasie kelner przyniósł nam zimne napoje. Bo w gratisie były. No i dziwnie na mnie spojrzał, a ja posłałem mu uroczy uśmiech. Bo chciałem, żeby się już odpierdolił. No i uciekł szybko. I bardzo dobrze. Bo za tym uroczym uśmiechem krył się prawdziwy szatan. To groźba była. I chciałem mu przekazać jedno. ,,Spierdalaj szybciej".
- Ma do niej dużą słabość... Zawsze mocno wkręcał się w związki. A był z nią całą pierwszą klasę. Zerwała z nim, kiedy nie zdał, ale zyskał jeszcze większą popularność i znów zaczęła się do niego kleić. - wziął łyka mrożonej herbaty i mówił dalej. - Oszukiwała go, ale była dla niego bardzo czuła. Natt mi mówił, że Mac był wtedy strasznym romantykiem. I każdy seks z nią nazywał ,,kochaniem się". Był tak totalnie nią zaślepiony, że nie widział, że ta suka go wykorzystuje. - pokręcił głową i westchnął. - Potem nie mógł się długo pozbierać... I jeszcze jego rodzice wzięli rozwód. Dlatego był taki nieznośny na początku roku. Siedział w tym wszystkim sam. Zamknął się w sobie... Odkąd się przyjaźnicie jest z nim o wiele lepiej.
- Dlaczego nie zdał? Bo już nie rozumiem... - mruknąłem cicho i podrapałem się w ramię. Wziąłem łyka coli i spojrzałem prosto w jego oczy.
- Rodzice się kłócili. Jego ojciec zdradzał mamę. Ale ta jego matka też dobra. Wyżywała się na Macu. Potem zaczęła specjalnie sprowadzać kochanków do domu, a on to wszystko widział... Został tak naprawdę bez opieki. Nie dawał sobie rady. Chciał zwrócić na siebie uwagę. Palił, pił, a nawet próbował ćpać. I gdyby nie Issac... Byłoby po nim. - jego oddech zadrżał. Wziął głęboki wdech. Widocznie się zdenerwował. - I jakoś go z tego wyciągnęliśmy. Ale zaczęliśmy przesadzać... Bo naprawdę go wykorzystywaliśmy. Ale teraz się ogarnąłem i chłopaków też chcę ogarnąć. No kurwa, kocham go. Chłopaki tego go kochają. Co zrobić. - zaśmiał się smutno i posłał mi uśmiech. Też smutny. Bo zrobiło się poważnie. A ja poczułem dużą presję. Bo zrozumiałem, dlaczego Chris tak bardzo namawiał mnie, abym wybaczył Hiltonowi. Po prostu nie chciał, aby ta sytuacja znów miała miejsce. I rozumiałem go. Bo ja też tego nie chciałem.
- Biedactwo... - zacząłem bawić się słomką od picia, bo w sumie nie wiedziałem zbytnio co zrobić. - Mac jest dla mnie bardzo ważny i nie wykorzystam go, jeżeli o to chodzi... I postaram się go nie skrzywdzić.
- Dziękuję, Rene. To dla mnie naprawdę dużo znaczy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top