Rozdział 20

Siedzieliśmy nad matmą już drugą godzinę, a ja nic nie potrafiłem zrozumieć. A raczej nie potrafiłem się skupić. Ciągle myślałem o poprzednim dniu i o tym jak będzie między nami. Mac od samego rana był spięty. Nie przytulał się. Nie przyniósł mi pączków. I nawet nie żartował. A ja? Patrzyłem tylko na swój posiniaczony nadgarstek, który bardzo bolał przy pisaniu. I po raz pierwszy Hilton stracił do mnie cierpliwość. A nie ja do niego.
- Kurwa mać, Rene. - warknął na mnie ostro i z impetem odłożył długopis na biurko. - Słuchasz mnie w ogóle?
Był zły. Był wściekły. A ja miałem wyrzuty sumienia. Bo on się starał, a ja miałem go w dupie. A właściwe to nie, bo ciągle o nim myślałem. Ale nie o tym co było trzeba.
- Przepraszam... - powiedziałem cicho i odwróciłem wzrok. - Ja... Ja chyba wrócę do domu Mac. - przeniosłem wzrok na łóżko, za wszelką cenę chcąc uniknąć jego spojrzenia. Po raz pierwszy czułem się przy nim źle. Naprawdę niekomfortowo.
- Co się dzieje, Rene? - zapytał, niby przejęty, ale w jego głosie było słychać nutkę złości. I to bardzo mnie peszyło.
- Nie mogę się skupić. - wyznałem. - Chyba muszę odpocząć. Pójdę do domu.
- Nie. - powiedział stanowczo. A jego ton... Po raz pierwszy to tak zabolało. Dziwnie. Miałem ochotę schować się gdzieś. Najlepiej pod łóżkiem, pod które nie mógłby wejść, bo wadziła by mu jego wielka dupa.
- Mac... O co ci chodzi? Jesteś zły od rana. To też zaczyna mnie wkurwiać. Wyżywasz się na mnie, mimo że nic ci nie zrobiłem. Albo mi powiesz, albo stąd wychodzę. - teraz to ja powiedziałem stanowczo. Nie miałem zamiaru wykonywać jego poleceń. Tylko, że...
- Chyba mamy umowę. - złapał mnie za policzek. - A ja jestem zły, bo mnie dzisiaj wszystko wkurwia. - przejechał dłonią po mojej brodzie, a ja zadrżałem.
- Co, kurwa, okres masz? Nie zachowuj się jak wredna baba z bazaru. Bo zaczynam mieć tego dość. Tych twoich pieprzonych kaprysów.
- Zamknij się w końcu. Nie masz prawa wyjść, bo coś sobie obiecaliśmy. - dotknął pałacem moich ust, a ja delikatnie zadrżałem. - Nawet mnie nie wkurwiaj, Rene. Miałem nauczyć cię matmy.
- To nie moja wina, że zachowujesz się jak stary chuj. - warknąłem. - Albo mi powiesz co się stało, albo wychodzę. - odtrąciłem jego dłoń i wstałem, grożąc mu palcem. - No gadaj, Hilton! - złapałem go za koszulkę. A on tylko odwrócił wzrok. I zaczerwienił się jak buraczek. Typowy Hilton. Już w majty narobił, bo zrobiłem się straszny. A tak naprawdę to cholernie się martwiłem, bo ten idiota zachowywał się inaczej. Wziął głęboki wdech.
- Mój brat przyjeżdża... - zadrżał mu głos.
- I co? - uniosłem brwi.
- No nienawidzę skurwysyna!
I to był początek. A raczej koniec. Nie no w sumie początek. Koniec początku. Nie. Jednak początek.
- To... Przecież możesz całymi dniami przesiadywać w moim domu. Co za problem? - powiedziałem, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. No bo w sumie to była. Rodzice mieli wywalone kto siedział w moim pokoju, więc...
- Naprawdę?
- No. - wzruszyłem ramionami.
- A nocować u ciebie.
- Możesz nawet mieszkać.
- Jesteś najlepszy, Rene. - i przytulił się do mnie, jak ta malutka sunia.
- Oj, Hilton... Ty idioto głupi... - zaśmiałem się i objąłem go. Jedną dłoń ułożyłem na jego plecach, a drugą wplątałem we włosy. I miziałem. Miziu. Miziu.
- Masz mi mówić o swoich problemach. Nawet najmniejszym. Jasne?
- Wiem... Po prostu trochę się wstydzę. Nie chce cię wykorzystywać. Ani niczym obciążać. - położył dłonie na moich plecach, ale trochę za nisko. Bo prawie mnie za dupę złapał. Ale wybaczyłem mu. W końcu mógł robić ze mną co chciał...
- Dziękuję. - wymruczał w mój brzuch.
No i tak to się zaczęło. Wspólne dnie i noce tak na sto procent z Hiltonem. I wszystko tak właściwe. Jedzenie, picie, kąpiele... Tak. Hilton raz wjebał mi się do wanny. Ale umył mi plecki. Dlatego nie narzekałem. I w sumie mnie wymasował. A nasza umowa polegała tylko na tym, że przytulał się do mnie na każdym kroku. No i tyle.

***

- Aaa, kurwa! Patrz, Hilton, jakie skurywsństwo! Jednego punkta do piątki! - wydarłem się praktycznie na całą klasę, widząc swoją kartkówkę z matmy. A zadowolony Hilton żarł jabłko. Bo na jego kartkówce widniała mocna piąteczka z plusem.
- Rene! - a krzyk tej rudej ropuchy rozbrzmiał się zaraz po moim.
- Przepraszam, pani Olsen. - przeprosiłem grzecznie i usiadłem na swoim miejscu. Bo nie chciałem uwagi zarobić.
- Mówiłem ci, żebyś zrobił jeszcze te dziesięć zadań. - mówił znudzony, a ja chciałem go pierdolnąć. Bo nauczył mnie za słabo!
- Zmęczony byłem no. - jęknąłem i spojrzałem na niego z wyrzutem. - To ty mi w nocy kazałeś naleśniki sobie robić.
- No bo zajebiste robisz, a ja głodny byłem. - wzruszył ramionami.
- O trzeciej w nocy?! Kto normalny budzi się, bo jest głodny?!
- Ja.
No i tak beztrosko sobie żyliśmy. Bez jednego punktu... O nie....
W prawdzie rodzicie nawet nie zauważyli, że spędzałem coraz więcej czasu z Hiltonem. Nawet nie załapali, że nocował u mnie noc w noc. Dzień w dzień. I noc w dzień. I tak dalej.
A między nami było tak jakby nic się nie stało. To znaczy... Mi było gorąco na widok jego nagiej klaty, a on patrzył na mnie jak pedofil kiedy byłem bez spodni, ale tak poza tym to nic. Dosłownie nic. Czasem mnie dotknął tak bardziej... Ale też nic. No nic. Nudno.
Zadzwonił dzwonek. Oczywiście z wielkim smutkiem opuściliśmy salę od matematyki i ruszyliśmy w stronę szatni, bo mieliśmy zamiar zerwać się z chemii i z wf-u. I kiedy tak sobie szliśmy to zaczepił nas Chris. A raczej Hiltona zaczepił Chris. A mnie potraktował jak powietrze.
- Mac. - złapał go za rękaw bluzy i zatrzymał go na korytarzu. Spojrzałem na niego podejrzliwie, bo wyglądał dziwnie dobrze, jak na ćpuna. - Pogadamy?
- O czym? - warknął na niego groźnie i wyrwał mu się. Chyba troszkę się pokłócili.
- Chcę ci to wyjaśnić.
- Nie ma co wyjaśniać. Gdyby nie Rene... Zresztą, niech cię szlag. - machnął na niego ręką.
Gdyby nie ja? Oh, czyli miałem rację, że cały ten syf z dragami, to śmierdzące kłamstwo?
- Przepraszam. Naprawdę potrzebowałem tej kasy! - znów złapał go za rękaw. A ja myślałem, że strzeli mnie coś. Albo, że to ja strzelę dupka Chrisa. Bo zdenerwowało mnie to, że był tak blisko Maca...
- Mac. - zwróciłem się do niego. - Skoro cię tak prosi to idź... Ja zaczekam. - posłałem Hiltonowi delikatny uśmiech. Mimo, że Chris był dupkiem... Miał w sobie coś takiego, co nie dawało złościć się na niego. No, zupełnie jak Hilton. Tylko Hiltona to miałem ochotę tulić i tulić, a mu pierdolnąć jebaka w nochala.
- Nie. - sprzeciwił mi się. Po raz pierwszy. A to chuj. - Daj mi spokój, Chris. Narazie nie mam ochoty z tobą rozmawiać. - warknął ostro i złapał mnie za rękę. Zaczął ciągnąć mnie w stronę... A, w stronę szatni. Bo mieliśmy się zerwać. Ale byłem bardzo zaskoczony. Bo Mac nigdy mi się nie postawił, a na ogół był posłuszny jak piesek. Albo ta malutka suczka, co się tak grzecznie przytulała.
Wzięliśmy swoje rzeczy i oczywiście wyskoczyliśmy przez okno obok hali. A potem długa do miasta. No w sumie to biegliśmy. Nie wiedziałem czemu. Hilton się po prostu wkurzył. Może dlatego... A chuj go tam wie, co mu siedzi w tej łepetynie.
Usiedliśmy na fontatnnie, w centrum rynku. I w sumie nawet nie rozmawialiśmy. A on był jakoś dziwnie zły.
- Mac... - złapałem mocniej jego dłoń. W sumie to się nie krępowałem, bo praktycznie nikogo wokół nie było. - Ostatnio bardzo się denerwujesz. Powiesz mi co się stało?
- Mimo, że praktycznie z tobą mieszkam, to nie da się uniknąć spotkań z moim bratem. - wziął głęboki wdech i zamknął oczy.
- Dlaczego go nie lubisz? Przecież przyjechał dla ciebie. - mówiłem spokojnie, bo nie chciałem bardziej go denerwować i stresować.
- Chyba po mnie. - burknął, jak dziecko. - Jak wiesz jest szefem wytwórni filmowej i reżyserem... Czy jakimś czymś tam. Nie znam się do końca. - było mu ciężko. Mówiąc do mnie tak prosto-głupie rzeczy, naprawdę było mu ciężko. Słowa ledwo przechodziły mu przez gardło. Nie rozumiałem tylko dlaczego.
- Tak? To super. - wzruszyłem ramionami. Bo serio nie kumałem o co chodzi.
- Rene. - powiedział poważniej i spojrzał w moje oczy. - Chce dać mi główną rolę w serialu dla jakiś nastolatek.
- O chuj. - otworzyłem usta. - To zajebiście.
- Musiałbym wyjechać. Wcale nie zajebiście. - spojrzał w moje oczy. - Poza tym... To skurwiel. Myśli tylko o kasie. Zamęczyłby mnie na śmierć.
- Aż tak źle? - uniosłem brwi.
- Cholernie. - odwrócił wzrok i wziął głęboki wdech.
- Biedaku... - objąłem go mocno, bo widziałem jak się zdenerwował. I bardzo wszystkim przejmował. - Ale ty masz posraną rodzinę.
- Wiem. - wtulił się we mnie. - Na szczęście mam ciebie.
- Jakby nie patrzeć... To w sumie jestem takim twoim bratem z małym bonusem. - prychnąłem.
- Nieważne... Jesteś dla mnie najważniejszy. Nigdy do nikogo tak się nie przywiązałem. Gdybym miał wyjechać bez ciebie, chyba bym oszalał. - wyznał. I złapał moje serduszko. Bo tak naprawdę spełnił moje marzenie. Bo od zawsze pragnąłem być dla kogoś najważniejszym. I byłem. Dla Hiltona. Teraz już nie czułem żadnych skrupułów. Byłem jego w stu procentach. Ale bałem się mu o tym powiedzieć. Wstydziłem, a nie bałem.
- Dziękuję... Ty też jesteś dla mnie najważniejszy, Mac. - zamknąłem oczy i wtuliłem twarz w zagłębienie jego szyi.
- Rene, ja... - nagle odsunął się ode mnie i złapał mnie za policzek. - Ja muszę ci coś powiedzieć.
Moje serce zabiło szybciej. Bo czułem, że chodzi tu o coś grubszego. A raczej o coś bardzo delikatnego. O nasze uczucia.
- Tak? - spojrzałem w jego oczy.
- Rene ja... Ja bardzo...
- Chłopaki?
I cała magiczna chwila odeszła gdzieś w dal... No poszła się jebać, kurwa.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top