Rozdział 17
To już definitywny koniec tego maratonu 😂❣️naprawdę!
***
Pani Bett zjadła z nami obiad i wychwalała mnie, jak świetnie gotuję i że koniecznie muszę podać jej przepis na takiego dobrego kurczaka. Ale chwilę po jedzeniu zmyła się, bo jak się okazało zapomniała wziąć tylko kluczy od swojego domu. A była gosposią w domu Hiltonów
Między nami... Było strasznie sztywno. Miedzy mną A Hiltonem, rzecz jasna. Pani Bett myślała, że to ona nas speszyła, ale... Gdyby znała tylko prawdę. Pozmywałem po obiedzie, bo były to raptem tylko trzy talerze i parę sztućcy. A Mac siedział przy tym blacie, tylko teraz jak na skazaniu. Odłożyłem wszystkie naczynia na suszarkę i wziąłem sobie szklankę.
- Chcesz soku, Mac? - zapytałem cicho, chcąc jakoś rozluźnić atmosferę.
- Chętnie. - pokiwał głową, a ja wziąłem jeszcze jedną wysoką szklankę. Nalałem nam soku pomarańczowego, bo taki też oboje bardzo lubiliśmy i podszedłem do niego. Podsunąłem mu go pod nos, okazyjnie głaszcząc go po plecach. - Proszę.
- Dzięki. - było tak poważnie, że normalnie się bałem. Usiadłem obok niego, ale dość blisko. Nie bałem się tego, że między nami było w ten sposób. Poważnie podszedłem do sprawy i miałem nadzieję, że on też do niej tak podejdzie.
- Trzeba pogadać, Mac. - oczywiście przejąłem pałeczkę.
- Trzeba. - kiwnął i wziął głęboki wdech.
- Może najpierw o tym... Co czuliśmy. - twardo na niego patrzyłem, a on patrzył ciągle gdzieś w bok. Słysząc to co mówię natychmiast zaprotestował. - O nie, nie, Rene. - schował twarz w dłoniach. - Przepraszam. To się więcej nie powtórzy.
- Masz mi powiedzieć, Mac. - powiedziałem stanowczo. - Jesteśmy przyjaciółmi. I musisz mi to powiedzieć. - złapałem go za rękę. - Całą prawdę.
- To zbyt... To zbyt mnie zawstydza. Nie dam rady. Nie chcę ciebie tracić. To wszystko jest posrane. - mówił chaotycznie, cały zdenerwowany. A ja trochę się o niego zmartwiłem.
- Najpierw to ty się uspokój i nie denerwuj tak. To już było i tego nie cofniemy. - złapałem go za ramię i pogładziłem je, po chwili jadąc dłonią wzdłuż jego ręki.
- Posłuchaj, Rene. - spojrzał na mnie, a jego wzrok wydał mi się taki... Stanowczy. Po moich plecach przeszły ciarki. Cofnąłem swoją dłoń i położyłem ją na swoim udzie. Nawet jego ton był taki... Nigdy nie mówił do mnie w ten sposób.
- Lepiej jeśli o tym zapomnimy. - dodał po chwili, równie stanowczo. Miałem ochotę... Nie wiedziałem. Poczułem się taki pusty... Taki zły. Wściekłem się na niego! I to cholernie!
- Lepiej? Chyba łatwiej. - prychnąłem, kręcąc głową. - Proste rozwiązania, które do niczego nie prowadzą, są twoimi ulubionymi, co Hilton? - warknąłem chyba trochę za ostro, bo jego mina mówiła sama za siebie.
- O czym chcesz rozmawiać? To... To co zrobiliśmy... To wszystko co czujemy... To nie ma prawa istnieć. Rozumiesz? - uniósł się, a jego dłonie zacisnęły się w pięści.
- Uciekasz przed odpowiedzialnością. Twoim zdaniem to jest wyjście, tak? Ty posrany tchórzu. Co ja w tobie widziałem. - wstałem od blatu, przy okazji zgarniając z niego swoją komórkę. - Sam sobie zrób tą pizzę. Piekarnik już się nagrzał, a ciasto urosło. - warknąłem na niego wściekle i ruszyłem w stronę drzwi. Jak on tak mógł. Jak mógł traktować mnie w ten sposób. Nas. A myślałem, że byłem ważny... Najważniejszy.
- Rene! - złapał mnie za nadgarstek i pociągnął mocno do siebie, ale ja nie dałem mu się tak łatwo.
- Puszczaj, ty dupku! - zacząłem się szarpać. Ale on miał za dużo siły.
- Nigdzie nie pójdziesz! - szarpnął mną mocno. - Czy ty... Czy ty do cholery nic nie rozumiesz?!
- A co mam rozumieć?! Nie mam pieprzonej umiejętności czytania w myślach! - krzyknąłem. I nastała cisza. Mac spojrzał na mnie, ewidentnie żałując tego, że się pokłóciliśmy. I chuj mu w dupę. Zdenerwował mnie, więc mu się należało.
- Rene... Usiądź, proszę. - powiedział już łagodniej. Wziął głęboki wdech, a jego dłoń mocniej zacisnęła się na moim nadgarstku.
- To boli, Mac. - uspokoiłem się. Sam wziąłem kilka wdechów i zanim usiadłem minęła dłuższa chwila. Po prostu musiałem ochłonąć, aby znów na niego nie nakrzyczeć.
- Przepraszam... - rozluźnił uścisk. Złapał za moją dłoń i splótł nasze palce. A ja nabrałem ochoty, żeby się przytulić. Ale się nie przytuliłem. Bo nadal grałem obrażonego. Spojrzałem na swój nadgarstek. Był cały czerwony i wyskakiwały na nim pierwsze siniaki. Ten idiota naprawdę nie miał poczucia siły.
- To nie jest tak, że jestem pedałem. - zaczął i spojrzał w dół na nasze dłonie. Zrobił przerwę, a ja przewróciłem oczami.
- Mac, takie rzeczy się zdarzają. Nie musisz mi ciągle tego mówić. Też kiedyś zakochałem się w mojej przyjaciółce i gdybym nie wyjechał prawdopodobnie bylibyśmy razem. - posłałem mu delikatny uśmiech, a on spojrzał na mnie tak... Z nutką zazdrości.
- Co to za zdzira? - naprawdę malutką nutką. Tyciuśną.
- O, widzisz jak reagujesz. - uśmiechnąłem się delikatnie i przewróciłem oczami. Bo ten Hilton to naprawdę był głupi.
- Po prostu chcę mieć ciebie tylko dla siebie. Nie wyobrażam sobie, żeby jakaś laska zabrała mi połowę czasu z tobą. - burknął jak obrażone dziecko i zrobił podobną minę.
- Nie wiem, czy to słodkie, czy chore. - zacząłem się cicho śmiać. - Ale o to nie musisz się martwić.
- Rene, ja po prostu... - nie miałem pojęcia dlaczego zaczął się rozklejać. Spojrzał na mnie jak zbity kundel, a w jego oczach pojawiły się małe łezki.
- Matko, Mac. - wstałem i złapałem go za policzek. - Siedzimy w tym razem. Prawdopodobnie czujemy to samo. Po prostu wal. - objąłem go delikatnie, a on wtulił się w moją klatkę. Złapał mnie za plecy i zacisnął na nich dłonie. Zaczął cały drżeć, a ja naprawdę zacząłem się o niego martwić. Bo to nie było normalne, żeby prawie dorosły facet się tak zachowywał.
- Okey, kurwa. - wziął głęboki wdech. - Rene... Ja po prostu chcę mieć cię tylko dla siebie. Jak pomyślę, że mógłbyś spędzać czas z kimkolwiek innym to... to mnie doprowadza do szału! Ja... Nigdy nie miałem nikogo bliskiego, a teraz mam ciebie i tak cholernie mi zależy, że nie mogę cię stracić. Poczułem, że chce być bliżej. O wiele bliżej. Że samo przytulanie już nie wystarcza. A ty się nie bronisz i nie potrafię nad sobą zapanować. Nie odtrącasz mnie, ani nie jestem dla ciebie obrzydliwy, po tym wszystkim. To działa na mnie jak takie sygnały, cholera. Już nie wiem co robić. - skończył i schował twarz w moim torsie. A ja byłem tak zdziwiony, że nie miałem pojęcia co powiedzieć. Objąłem go za szyję, totalnie zaskoczony jego wyznaniem, bo brzmiało ono dość obsesyjnie. Ale to był Hilton. Po prostu zazdrosny Hilton.
- Ty głupoto... - westchnąłem i zacząłem bawić się jego włosami. - Mac, wiesz, że nie mógłbym cię odtrącić. Ja też mam do ciebie dużą słabość i nawet, kiedy jestem na ciebie cholernie zły, ale tak w chuj, to nie potrafię. Jeżeli o to ci chodzi... To nie bój się. Ja też mam tylko ciebie. Teraz nawet rodzice będą mieć mnie w dupie, bo mama jest w ciąży. - zaśmiałem się trochę jak jakiś psychopata. - To już w ogóle będziemy mieć dla siebie czas.
- Cieszę się. Przekaż mamie gratulacje. - rozluźnił się, a jego oddech stał się spokojniejszy.
- Przekażę. - zacząłem gładzić go po włosach. - Mac... Ale co chcesz z tym wszystkim zrobić?
- No wiesz.. - odchrząknął i odsunął się, aby spojrzeć w moje oczy. - Byśmy... Byśmy mogli spróbować. - powiedział dość niepewnie, a jego policzki przybrały delikatnie czerwony kolor.
- Czego? - zmarszczyłem brwi.
- Bycia bliżej. - jego dłoń posunęła powoli po moich plecach.
- Co masz na myśli mówiąc ,,bliżej"? - położyłem dłonie na jego łopatkach i także delikatnie go pogłaskałem.
- To chce wiedzieć od ciebie. - uśmiechnął się do mnie, a mi zrobiło się ciepło, bo był to ten jeden z jego gorętszych uśmiechów, na który zawsze wyrywał, a przynajmniej starał się wyrywać laski.
- Ja... J-ja nie wiem. Muszę się zastanówić. - odwróciłem wzrok i to teraz ja się zawstydziłem, bo totalnie nie miałem pojęcia o co pyta, a domyślałem się tylko jednego.
- W porządku. Dam ci czas.
- Nie bądź taki cwany, Hilton. Ty za ten czas też masz mi powiedzieć. - zaśmiałem się, gładząc jego kark.
- Jasne. - zmaruczał i znów wtulił we mnie głowę. Uśmiechnąłem się delikatnie i objąłem go mocniej. Hilton byk jak dziecko. Głupi. Czasem miałem wrażenie, że ten jego mały móżdżek mu wyparował. W każdy razie, czułem, że muszę się nim opiekować. Chciałem. W pewnym sensie wziąłem za niego odpowiedzialność i za nasze czyny. Nie byłem pewien, jak to wszystko się potoczy. Nie byłem pewien, czy byłem gotowy być bliżej... Ale za to wiedziałem, że bardzo zależy mi na tej głupiej pchle Macu Hiltonie.
Złapałem go za kark i pochyliłem się do niego. Bardzo czułe pocałowałem go w czoło. A on zdziwił się. Bo zdębiał i tylko wlepił we mnie wzrok, jak jakiś idiota.
- Masz swoją bliskość. - pstryknąłem go w nos i odsunąłem się od niego, po chwili przeciągając. - Chodź robić tą pizzę. Jesteś tak głodny, że głupoty gadasz. - zaśmiałem się cicho. Podszedłem do blatu, sięgając po miseczkę z ciastem, które zdążyło naprawdę dobrze wyrosnąć. Mac wstał za mną i złapał mnie od tyłu za brzuch. - Skoczę po tą kukurydzę. - szepnął mi do ucha, a po chwili pocałował mnie w policzek. Powoli i tak delikatnie. Stanowczo, ale... Cholera.
Nogi się pode mną ugięły, a na policzki natychmiast zrobiły się czerwone. Hilton zniknął szybciej, niż trwało to całe zajście. Zostawił mnie ze słodkimi motylkami w burzuchu i bałaganem w głowie.
Pierdolnięty chuj.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top