Rozdział 14
Chciałam bardzo podziękować _Animatorka_ za nową okładkę! Jest naprawdę cudna! Dziękuję, bejb!
❣️🐈
***
Czego chciał Natt. Tego nie wiedziałem. Po prostu spotkaliśmy się przypadkiem. Najwidoczniej. Bo naprawdę był zdziwiony naszą obecnością w skateparku. A on przyszedł na piweczko z koleżkami, których nie znałem. I namawiał nas do alkoholizacji! Nieletniego i kierowce! Dlatego szybko się zwinęliśmy i tyle nas widział.
Ale atmosfera między nami była spięta. Między mną, a Hiltonem. Przez całą drogę nie gadaliśmy. Najwidoczniej on też zrozumiał... A raczej poczuł to co ja i nie wiedział co powiedzieć. To było dziwne, nowe i nieznane. Strasznie zawstydzające. Dlatego woleliśmy nie poruszać tego tematu. A przynajmniej takie odnosiłem wrażenie. Oboje wiedzieliśmy, że to nie powinno mieć miejsca. On był idiotą, ale ja już wcześniej zacząłem zauważać, że pomiędzy nami jest inaczej. I tak nie powinno być.
Zatrzymał się pod moim domem. I wtedy zrobiło się naprawdę krępująco. Bo nie wiedziałem jak się z nim pożegnać.
Uśmiechnąłem się smutno i poklepałem go po udzie. - To... Jutro mam na drugą lekcje, to... Chyba sobie pośpię. - chciałem wyskoczyć przez okno, bo tak zawstydzony chyba nie byłem nigdy. A raczej zażenowany. A w środy zawsze jeździłem z nim do szkoły, godzinę wcześniej.
- A-ah... Jasne. - uśmiechnął się do mnie, ale szybko przestał. - To widzimy się w szkole.
- Ta... W szkole. - kiwnął głową.
- To ten... - podrapałem się po karku. - Dobranoc. Wracaj bezpiecznie.
- Śpij dobrze.
- Dzięki za dziś... To hej. - pomachałem mu i odpiąłem pasy.
- Hej. - mruknął cicho. A ja ulotniłem się szybko, bo naprawdę było tak niezręcznie, że myślałem, że porzygam się z nerwów.
Zdążyłem dojść do furtki, otoworzyć ją, wejść po schodach i otworzyć drzwi od domu, a on dalej nie odjechał. Pomachałem mu jeszcze raz i szybko wszedłem do domu. Myślałem, że zrobi mi się lepiej, że nie będę musiał o tym myśleć, a było tylko gorzej. Bo zostałem sam na sam z moją głową, moim bałaganem i tymi zawstydzającymi myślami o Hilotnie. Nawet nie miałem z kim o tym pogadać... A potrzebowałem!
- Mamo! Tato! - wydarłem się na cały dom. - Proszę! Kupcie mi psa!
Bo chciałem pogadać nawet do takich słodkich i nic nie rozumiejących ślepków.
***
Następnego dnia zostałem w domu. To nie tak, że stchórzyłem, czy symulowałem chorobę... Może tak połowicznie, ale po tych rolkach naprawdę bolały mnie kostki. I nie miałem siły jechać do szkoly. Totalnie nie. Potrzebowałem chwili dla siebie. Musiałem wszystko przemyśleć, mimo że wcale nie chciałem. Postanowiłem zachować się dorośle w tej sprawie, bo z Maca nie miałem zamiaru żartować i traktować go bez szczucunku. Bo był moim najlepszym przyjacielem. I nie chciałem, aby przestał nim być.
Braciszek poszedł do przedszkola, mama w pracy, tatke w pracy, a ja na dupie w domu sam siedziałem. A raczej leżałem. Z misiem Teodorem, bo było mi samotnie. Naprawdę potrzebowałem psa. I taki zakup nie był głupim pomysłem. Nawet rodzice byli na tak.
Westchnąłem cicho pod nosem i złapałem nogami kołdrę, przytulając się do niej. Mac... Mac Hilton. Mój przyjaciel.
- Kurwa... - schowałem twarz w poduszce. Chciałem schować ją w piach, ale taka mięciutka opcja nie była zła.
Bałem się. Bałem się przyznać sam przed sobą, co czuje. Bałem się prawdy, bo ta mogła być naprawdę przerażająca.
- Mac ty idioto... - zamknąłem oczy, bo to wszystko było jego winą. To on zaczął się do mnie miziać bardziej, niż powinien. A nie powinien wcale. I obłapiał mnie na prawo i lewo. Ale... Ja mu na to pozwalałem. Więc wina leżała po obu stronach.
Zacisnąłem dłoń na kocyku, bo poczułem się bezradnie. I ni chuja, nie wiedziałem, co zrobić z tym fantem. I w tym samym momencie mój telefon zawibrował. Wziąłem go do ręki i jak się okazało dostałem wiadomość od Maca.
Mac: Jak się czujesz?
I moje serce zabiło mocniej, a mi zrobiło się ciepło.
- Aaa! Kurwa! Ogarnij się! - schowałem twarz w dłoniach. Byłem zażenowany podwójnie. Bo zachowywałem się jak jakaś zakochana nastolatka i to przez Maca.
Ale postanowiłem zachować się jak dorosły. Czyli udawać, że nic się nie stało.
Rene: Bolą mnie po wczoraj kostki. Ale żyję.
Odpisałem szybko. Ale po chwili dopisałem.
Rene: Tata ma dzisiaj przywieźć nowego pieska. Przyjdziesz?
Chciałem zachowywać się naturalnie, ale byłem zbyt poważny. Centralnie, generalnie chujnia.
Mac: Będę śmierdzieć po siłowni.
Rene: Nie pierdol, tylko przyjdź, leniwa dupo.
I od razu lepiej. Doskonale zauważyłem, że chciał się wykręcić, bo po siłowni przychodził do mnie nie raz. Musieliśmy pogadać. I może nasza rozmowa nie zapowiadała się na zbyt fajną, milusią i zajebistą ogółem, ale nie mogłem tak tego zostawić. Bo za bardzo by mnie to męczyło. Nas...
Mac: Kupię ci pączki.
***
Cały dzień siedziałem w piżamie. Czyli w gatkach i koszulce. I nie miałem zamiaru się przebierać ze względu na Maca. Bo mi się nie chciało. A raczej nie miałem zamiaru się dla niego stroić. Tyle.
S
iedziałem już dwie godziny z taką malutką, białą, włochatą kuleczką. Tata załatwił szpica miniaturowego. I mimo tak słodkiego wyglądu, miałem zamiar wychować go na psa mordercę. Mamy i brata nie było jeszcze w domu, bo wybrali się do cioci, kiedy wracali z przedszkola... No i byłem w domu z tatą sam, ale tata miał mnie w dupie, więc byłem sam. I czekałem na tego idiotę Hiltona, ciągle bawiąc się z tą małą bestią, która swoją drogą miała naprawdę dużo siły, bo ciągle biegała w te i z powrotem, gryząc mnie w co popadnie. Ale urocza była ta mała kulka.
Po chwili usłyszałem ciche pukanie do drzwi. Skierowałem na nie wzrok. Jak się okazało przyszedł Mac. I wtedy poczułem jak bardzo się stresuję i cieszę jednocześnie. Bo ten jeden dzień rozłąki ciągnął się jak wieczność.
- Mac! - wyciąganąłem ręce w jego stronę, a on natychmiast podszedł do mnie i mnie przytulił. I znów zrobiło mi się tak dobrze... Cudownie.
- Patrz! - wziąłem kulkę na ręce i przysunąłem do niego, wciskając mu go na siłę. On wydał z siebie to ,,oh", co zawsze w filmach robią i przytulił go do siebie.
- Matko, ale bestia. - zaśmiał się i usiadł obok mnie na łóżku.
- Jak w szkole? - zapytałem normalnie. Starałem się być jak zwykle, ale byłem zbyt poważny, jakby ktoś wsadził mi kija w dupę. No i nie wyszło naturalnie.
- Dobrze. - wzruszył ramionami. No i chuj. Mu też gra aktorska dobrze nie wyszła, bo widziałem jak bardzo był zawstydzony. I nie przytulał się do mnie nawet.
- Mac, nie będę owijać w bawełnę. Musimy pogadać i ty i ja doskonale o tym wiemy. - położyłem dłoń na jego udzie, a on od razu na mnie spojrzał. Przytulił do siebie bezimiennego i westchnął. - Wiem...
- Co to miała być, kurwa, za sytuacja wczoraj? - zacząłem na ostro, bo naprawdę już się wkurzyłem.
- Mnie pytasz? - warknął na mnie. - To... To ty mnie prowokowałeś, kurwa! - burknął, jak obrażone dziecko.
- Zachowywałem się normalnie! To ty mnie macałeś przy pierwszej lepszej okazji! - zacisnąłem pięści.
- Uczyłem cię jazdy na rolkach. Myślisz, że co ja mam w głowie? Jakiegoś faceta?
- Nie jakiegoś, tylko mnie. Gdybyś był gejem miałbym to nawet w dupie, gdybyś do mnie nie startował. - skrzyżowałem ręce na piersi i spojrzałem gdzieś w bok, robiąc obrażoną minę.
- Nie rób tak, bo to słodkie. - powiedział z wyrzutem.
- To się nie patrz! - warknąłem.
- Nie mogę... - powiedział ciszej. - Posłuchaj, Rene. Nie chce abyśmy się kłócili. - złapał mnie za rękę i splótł nasze palce. - Jeżeli ja... Przytulam się do ciebie, albo cokolwiek, nie odbieraj tego w ten sposób. Nigdy nie miałem czegoś takiego w domu... Takiej miłości, troski, a że ty mi to dajesz to korzystam i... No kurwa, nie jestem pieprzonym pedałem.
- Przecież wiem, Mac. Nie chciałem żeby wyszło z tego jakieś nieporozumienia. Możesz się przytulać i tak dalej ile wlezie. Ja też nie jestem taki, więc... - spojrzałem na niego, mówiąc już łagodniej.
- Po chuja cała ta kłótnia. Tak chujowo się dzisiaj czułem na potęgę, tak naprawdę po nic. - parsknął śmiechem. I miał rację. Właściwe ta kłótnia nie była kłótnią, ale czuliśmy, że była. Posrane i strasznie zagmatwane.
- Ja tak samo... Czyli między nami wszystko ok? I to było tylko nieporozumienie, tak? - przysunąłem się do niego znacznie.
- Tak. - kiwnął twierdząco głową i uśmiechnął się delikatnie.
- Przepraszam. - złapałem go za bicka i obejmując go położyłem głowę na jego ramieniu, wtulając się w nie. Zamknąłem oczy i potajemnie go powąchałem. Jak zawsze. Cudownie pachniał. Znaczy... Miał zajebiste perfumy.
- Przepraszam. - objął mnie, po chwili chowając mnie w swoich ramionach. Zamknąłem oczy. I chuj. Mimo tej rozmowy znów zrobiło mi się tak dobrze, jak nie powinno. A on cały zadrżał. I mimo tej rozmowy i tak było coś na rzeczy. Ale starałem się to ignorować. On chyba też.
Nagle poczułem jak coś ciągnie za mój rękaw. Jak się okazało była to ta nowa kulka. Mój szpicek miniaturowy, przyszła bestia.
- O ty. - wziąłem go na ręce, puszczając tym Maca i spojrzałem na tego niesfornego psiaka. A on już zaczął gryźć moje palce. - Ty jesteś niemożliwy.
- Nie kupiliście mu żadnych zabawek? - Mac pogłaskał go po tej tyci główce i zaśmiał się cicho.
- Jeszcze nie. - podrapałem się po głowie, ciągle patrząc jak mnie gryzie. Skubaniec jeden.
- Jedziemy? - Hilton uśmiechnął się do mnie, a jego oczy zaświeciły. - Mam samochód, a jeżeli bolą cię kostki, to cię zaniosę, co? - zaproponował, a ja zacząłem się z niego śmiać.
- Możemy, ale dam radę. - podałem mu bestię i zacząłem się z niego śmiać. To że był tak troskliwy było naprawdę miłe. Dopiero teraz zacząłem zauważać, że Hilton to prawdziwy skarb. Nawet w poprzedniej szkole nie miałem takiego przyjaciela.
- Super! - ucieszył się jak dziecko i rozpromieniał. A ja zacząłem z niego kisnąć, bo takiej miny to jeszcze u niego nie wiedziałem. Wyglądał zupełnie jak dziecko i to takie bardzo łagodne dziecko, że tak to ujmę.
- Co? - podrapał się po głowie.
- Nic, nic. Jedźmy już do tego zoologicznego. - wstałem i przeciągnąłem się. Nie myśląc o niczym, zdjąłem z siebie koszulkę i podszedłem do szafy.
- Ej, Hilton. - otworzyłem ją. - A jak jest na zewnątrz? - spojrzałem na niego i dopiero teraz zauważyłem, że kompletnie ignorował bestię, która gryzła jego palce i cała uwagę poświęcił mi.
- Chłodno. - podrapał się po głowie i dopiero teraz zaczął głaskać tą białą kulkę.
- Chłodno... - powtórzyłem i wyciągnąłem z szafy biały sweterek, który trochę wpadał w błękit. Taki brudny błękit. I był na mnie przyduży.
- W tym będzie mi za ciepło? - pokazałem mu go, przykładając go do siebie.
- Nie... Będzie okey. - uśmiechnął się do mnie. A ja do niego. No i elo.
Właściwie całkiem sprawnie się ubrałem. Razem zeszliśmy na dół, biorąc oczywiście bestię ze sobą i zostawiliśmy go u mojego ojca. Właściwe ubiłem z nim fajny dil, bo ja dałem mu psa, a on dał mi hajs. Całkiem dużo hajsu. A ja lubiłem zielone.
Założyłem trampki, ale po chwili namysłu, spojrzałem na Maca i zapytałem. - Jest mokro?
- Trochę. - wzruszył ramionami, ciągle na mnie patrząc.
- To w tych nie mogę być... - szybko jednak je zdjąłem i schyliłem się po czarne śmigaczki. Szybko je założyłem i byłem ready do wyjścia. Rach, ciach, pach. No prawie.
- A kurtkę brać?
- Nie chyba... W sumie nie ma wiatru, więc nie jest najgorzej. - wzruszył ramionami i zaczął bujać się jak żul, który stara się nie przewrócić.
- To chodź. - złapałem go za rękę i wyprowadziłem ze swojego domu. A on cieszył się jak głupi.
Weszliśmy do auta, a raczej tylko ja. Bo mu się coś odwaliło i chwilę stał na zewnątrz, opierając się o maskę, a ja nie wiedziałem o co mu chodzi. Po chwili otworzył drzwi od mojej strony i kładąc rękę na moim siedzeniu, pochylił się do schowka i zaczął czegoś szukać. - Gdzie to jest, kurna... - powiedział sam do siebie. Ale ja go zignorowałem. Bo zainteresowało mnie całkiem coś innego. Jego koszulka podwinęła się, odsłaniając tym kawałem jego pleców i brzucha. Jego skóra była taka sprężysta i czekoladowa. Nie dziwiłem się, że Kelly za nim szalała i w ogóle tyle lasek w szkole, skoro był taki apetyczny.
Chcąc nie chcąc, dotknąłem tych jego pleców i uśmiechnąłem się sam do siebie.
- Rene? - zerknął na mnie przez ramię, ale miałem go w dupie, bo zainteresowałem się jego plecami. Przejechałem dłonią trochę dalej i wsunąłem ją pod jego koszulkę nadal ich dotykając. Było to niesamowicie przyjemne. Dla mnie. Bo jego skóra była taka czysta, zadbana i niesamowicie miła w dotyku. Uśmiechnąłem się pod nosem, bo chyba znalazłem sobie moje ulubione miejsce. Nie chyba tylko na pewno.
- Rene, co robisz?
- Miziam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top