Rozdział 97
Skoro byliśmy już w Hollywood dlaczego mielibyśmy nie zabawić się choć raz do upadłego? Może Mac i Chase byli bardzo rozpoznawalni, ale z pomysłami Victora mogliśmy spokojnie wyjść na miasto. Wykreował wszystkich na nieco starszych, ale... Okej, bardzo starszych, ale żaden z nas nie miał nic przeciwko.
Mac miał doczepiony wąsik, ciemne soczewki, brwi wyczesane krzaczaście i przylizane do tyłu włosy. W szelkach, lakierkach i koszuli wyglądał jak prawdziwy, czterdziestoletni alfons. Victor założył mi ciemną perukę (tak na wszelki wypadek, gdyby ktoś jednak pieprzonym przypadkiem skojarzył fakty) i wystylizował na emo chłopca, ubierając mnie calkowicie na czarno, w spodnie z dziurami i koszulkę w ciemnego pikachu. Dodatkowo podkreślił moje oczy czarną kredką.
Chase z kolei wyglądał jak chłopak z liceum, mimo że z nas wszystkich był najstarszy. Zwykły sportowy dres adidasa i peruka z zaczesanymi włosami do tyłu, oraz zielone soczewki. Tylko on wyglądał zdecydowanie młodziej, niż był w rzeczywistości. Cóż... Codziennie nosił garnitury i był cholernie poważny.
Kreacja Victora była zdecydowanie najlepsza. Przebrał się za kobietę. Gdyby nie to, że wyglądał zajebiscie dobrze w różowej, krótkiej sukience i długich siwych włosach pewnie bym go wyśmiał, ale... Staliśmy jak wryci i nie mogliśmy przestać na niego patrzeć. Nie miałem pojęcia gdzie nauczył się robić, tak dobry makijaż, że jego rysy twarzy wydawały się delikatniejsze, niż rzeczywiście były. Na głowę założył opaskę z małymi kocimi uszami, a włosy delikatnie podkręcił. Wyglądał goręcej, niż Kelly i to nie dlatego, że jestem gejem, a on jest facetem.
- Kurwa, Victor, gorąca z ciebie panienka. - powiedział całkowicie poważnie Hilton.
- Cholernie Victor. - dodałem.
On lekko uśmiechnął się i zaczął się śmiać.
- Szczerze, zawsze chciałem to zrobić, ale nigdy nie było dobrego pretekstu.
- Potrafisz chodzić w obcasach? - zdziwiłem się widząc jego różowe czółenka z opaską nad kostką.
- To pierwszy raz, ale nie jest jakoś trudno. - zaśmiał się.
- Kozak...
Chase dalej milczał, ale nawet na chwilę nie oderwał wzroku od Victora. Wiedziałem, że kiedyś będą razem.
- Liam też będzie? - zapytał nagle. Mac.
- Nie zapraszałem go. Dostał by przez was zawału. Uwielbia sławne osoby.
- Kto to Liam? - wtrącił się Victor.
- Mój przyjaciel ze starej szkoły. Spotkaliśmy się przypadkiem w tej dobrej burgerowni. Pracuje tam.
- Możemy do niego zajść po drodze i powiedzieć żeby pojawił się w klubie o dwudziestej pierwszej. I tak idziemy na befora, więc chyba nie będzie problemu. - powiedział Victor.
- Dobry plan - dodał Mac. - Liam jest spoko.
- Umrę z zażenowania jeżeli mnie takiego zobaczy.
- Słodki jesteś. - Hilton puścił mi oczko.
Zaśmiałem się cicho. Czułem, że dzisiejszy wieczór będzie zajebisty. Miałem ochotę się najebać, palić tańczyć i ruchać się po kątach z Hiltonem.
- Chcecie iść do baru, czy wynajmujemy apartament?
- W barze będzie zabawniej. - Mac spojrzał wymownie na Victora. - Chce zobaczyć reakcję ludzi na nas. Wyglądamy jak wyjeci z jakiejś bajki.
- Okej to zarezerwuję stolik. Victor pomóż mi znaleźć odpowiedni lokal. Masz najlepszy gust z nas wszystkich. - Chase wydał polecenie i skierował się w stronę kuchni, gdzie na blacie stał laptop. Victor jak szczeniaczek pognał za nim, stukając obcasami.
Przygryzłem lekko dolną wargę i stanąłem przed Hiltonem. Założyłem ręce na jego kark i stanąłem na palcach. Pochylił się do mnie odruchowo.
- Mac, weź ze sobą prezerwatywy. Dużo prezerwatyw. - wyszeptałem mu do ucha, delikatnie je całując. Odsunąłem się od niego, aby spojrzeć mu w oczy. On głośno przełknął ślinę i nie wiedział co powiedzieć. Zawstydziłem go, ale to nie było dziwne, że chciałem świetnie się bawić. Czułem, że ta impreza będzie tą imprezą życia, o której będzie się wspominać przez kilka dobrych lat, a później opowiadać o niej dzieciom i wnukom. O ile w jakiś magiczny sposób Hilton i ja je wyprodukujemy...
Całe szczęście istniały adopcje.
- Dużo, czyli ile?
- Czyli tyle ile razy będziesz miał siłę, aby robić to po kątach.
- Ty naprawdę masz ochotę dzisiaj zaszaleć, kicia. - zaśmiał się i złapał mnie za biodra.
- A ty nie?
- Cholernie, tak. Potrzebuję odpierdolić jakąś grubą akcję. Kiedyś co chwilę robiłem coś głupiego, ale cieszyłem się z bycia dziecinnym gnojem. To były zajebiste czasy.
- To prawda... Kiedyś było zajebiście. Gdybym teraz nie miał ciebie nie wiem, jakbym dał radę, wiesz? - wyznałem. - Jesteś moim najukochańszym idiotą.
- Ej, Rene, bo tak teraz mi przyszło do głowy... Czy ty będziesz chciał brać ślub w przyszłości?
- Pewnie tak, a co? - zaciekawiłem się.
- Ja zajmuje czarny garniak. Ty zakładasz biały.
- Co do cholery?! Białe są beznadziejne!
- Tak, ale czysto teoretycznie to ty będziesz panną młodą.
- Uspokój się.
- No co?
*
Spojrzałem w telefon, patrząc czy Liam odpisał na moją wiadomość. Zapytałem tylko, czy jest w pracy i czy chce z nami wyskoczyć do klubu 'Latino'. Nie odpisywał od godziny, ale to nic, bo my wciąż siedzieliśmy w barze. Wódka lała się litrami. Oczywiście w przenośni. Kelner miał się ku Victorowi, bo nie mógł oderwać od niego wzroku, poza tym tak jak my. Wyglądał ślicznie i to nie było dziwne, że na plastikowym kubeczku od drinka z lodem napisał mu swój numer. On się zawstydził, a Chase nie był z tego zadowolony, ale nie do końca zdawał sobie z tego sprawę. Typowa historia miłosna, która musi zakończyć się happy endem i fajnym bzykaniem.
Hilton odpierdalał. Jak zwykle. Wstyd mi było za niego. Udawał Francuza i każde swoje słowo wypowiadał w francuskim akcencie. Trochę się podpił i macał mnie po fiucie pod stołem, ale tak poza tym nie było tak źle.
Jedynie Chase był sztywny i alkohol wcale nie poprawiał mu humoru. Chyba dalej złościł się na tego kelnera. Szkoda, że nie był tego świadomy. Tak poważny, a tak niedomyślny. Zabawne. Duży głupek, zupełnie jak Hilton, tyle że Hilton był zabawnym głupkiem, a Chase poważnym głupkiem.
Hilton pomachał pustym kubeczkiem po drinku i wstał od stołu, przerywając nasze gorące ploteczki o szkolnych sprawach.
- Panowie, kurwa... I pani. - zaakceptował, patrząc wymownie na Victora, który od razu zaśmiał się na jego gest. - Wypadałoby się napić. Stawiam następną kolejkę drinków.
- Jasne. Wybierz mi coś. - mruknął Chase i oparł się wygodnie o kanapę, na której siedział.
- Dla nas coś słodkiego, pchiełko. - powiedziałem pieszczotliwie, mając na myśli mnie i Victora.
- I różowego. - dodał w żarcie Mac i pogłaskał mnie po głowie. Ruszył w stronę baru i od razu zaczął rozmawiać z baristą.
- Chciałbym się kiedyś tak zakochać, jak wy... - zaśmiał się uroczo Victor i odgarnął do tyłu swoje sztuczne włosy.
- Miłość jest bliżej, niż myślisz. - spojrzałem wymownie na Chasea, który nie zwrócił na mnie większej uwagi, bo wciąż wgapiał się w Victora. Widząc te przenikliwe spojrzenie zawstydził się, a jego policzki zrobiły się czerwone. Zrozumiał przekaż i to, że dzisiaj skończy z Chasem w łóżku.
- No nie wiem... - odpowiedział zawstydzony.
- Już dostałeś numer od kelnera. Wystarczy wysłać esemesa.
- To, że dostał numer wcale nie oznacza pierdolonej, wielkiej miłości. - odezwał się nagle Chase i dopił swojego drinka. - Idę zapalić. - wstał od stolika i nie czekając na naszą odpowiedź, pokierował się do wyjścia z baru. Wyszedł na zewnątrz i zniknął z naszego pola widzenia.
- Kurwa, Victor, ale on się na ciebie napalił.
- C-co? - zakłopotał się. - Wydaje ci się.
- Wcale nie.
- Wcale tak.
- Idź do niego. - rozkazałem, a on spojrzał na mnie niepewnie. - No już.
- Rene, ale po co? Wszystko jest okej...
- Jeżeli teraz do niego wyjdziesz, to wrócisz z jego ręką pod swoją kiecką, a potem do poważnego związku dzielą milimetry.
- Tak, myślisz? - spojrzał w stronę drzwi. - Ale... Nie jestem taki na codzień.
- Wiem... Ja też nie wierzę, że musiałeś przebrać się za laskę, żeby Chase zrozumiał, jak cię uwielbia. - uśmiechnąłem się do niego czule. - A teraz idź do niego i złap go za fiuta. Musisz zaryzykować, a rano obudzisz się z uśmiechem na ustach.
- Okej, zrobię to. - odpowiedział pewnie i od wstał od stolika. - Popilnuj mi torebki. - dodał i truchtem ruszył w stronę wyjścia z baru.
Przepełniała mnie duma. Mój maleńki Victor w końcu wziął sprawy w swoje ręce.
Spojrzałem na Hiltona, który powoli szedł w moją stronę z tacą drinków i naprawdę dwa z nich były różowe z brokatem w środku. On był słodki, ale pierdolnięty. Cały mój Mac Hilton.
- Gdzie Chase i Victor, znaczy... Victoria. W końcu poszli się bzykać? - zapytał, stawiając alkohol na stoliku, przy którym siedzieliśmy.
- Tak jakby... Victor poszedł złapać go za fiuta.
- Aaa... To wiele tłumaczy. - zaśmiał się i usiadł obok mnie. - Ty też mógłbyś mnie od czasu do czasu złapać tu i ówdzie, a nie tylko ja cię macam pod stołem.
- Spokojnie, noc jeszcze długa, a to dopiero trzeci drink, kochanie.
- Rozumiem, że masz plany wobec mnie. - powiedział seksownie i złapał mnie za udo. Mac był przystojny w chuj, był chodzącym ideałem, ale to jego przebranie... Wyglądał komicznie. Zresztą ja też.
- W końcu kazałem wziąć ci dwa opakowania gumek nie bez powodu. - spojrzałem mu w oczy i złapałem go za dłoń. Położyłem ją sobie w znacznie bardziej intymnej sferze, po czym złapałem za drinka.
- Rozumiem, że dziś bawimy się bez ograniczeń.
- Tak... Chcę żeby to była noc życia. Chcę mieć wyjebane w problemy chociaż na chwilę. Chcę zapomnieć i bawić się z tobą, jak zwyczajny, młody chłopak, Hilton.
- Zapewnię ci wszystko czego pragniesz... Bez wyjątku. - szepnął i przejechał dłonią po moim kroczu. Zrobiło mi się ciepło i to nie z powodu różowego drinka.
- Może wynajmij nam jakiś hotel z jacuzzi gdzieś obok klubu dopóki jeszcze kontaktujemy. Jeżeli się napalę, to... - przerwałem przygryzając dolną wargę. W mojej głowie ciągle przewijały się sceny co moglibyśmy robić gdybyśmy dzisiaj jednak nigdzie nie wychodzili.
- Oj, niunia... Dla ciebie zrobię wszystko. - uśmiechnął się seksownie i wyciągnął telefon z kieszeni. - Zaczekaj na mnie chwilę. Zadzwonię coś wynająć. - przejechał dłonią po moim podbródku i ruszył w stronę toalet gdzie było spokojniejsze miejsce i korytarz, gdzie muzyka była cicho, a klienci nie mieli po co tam podchodzić.
W tym samym czasie dostałem powiadomienie. Zerknąłem na wyświetlacz smartfona, leżącego na stoliku i uśmiechnąłem się widząc treść.
Liam: Jasne, że wpadnę!
Zaraz po tym przyszło kilka kolejnych wiadomości.
Liam: Rene... Ale musisz mi pomóc...
Liam: Chcę kogoś wziąć ze sobą, ale boję się, że nie zniesiesz dobrze tego spotkania.
Liam: Czy to ok, żebym wziął ze sobą Jamesa?
Rene: Jakiego Jamesa?
Liam: James Davies. Twój były przyjaciel.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top