Rozdział 50
Dopiero po paru dniach dotarło do mnie co tak naprawdę się stało. Zerwałem z Hiltonem w dodatku teraz nie mogłem nawet na niego patrzeć. Ani go unikać. Być na niego złym. Cokolwiek. Dopadła mnie pieprzona depercha, czy coś w tym stylu, tylko że dwa razy bardziej, niż ostatnio. Chciałem go mieć przy sobie bez względu na wszystko. Miałem w dupie to co zrobił. Chciałem go poczuć w cholerę mocno, a zostały tylko wspomnienia. No i mój fap folder.
Leżałem cały dzień w łóżku. Kolejny szary dzień w pieprzonym łóżku, które już nie było takie miękkie, kiedy leżałem na nim sam. Nawet Bestia nie chciała się ze mną bawić. Chris był zajęty swoją panienką. Issac i Natt byli moimi przyjaciółmi tylko wtedy kiedy byłem z Hiltonem. Generalnie wszystko do dupy. I lody mi się skończyły.
Odłożyłem laptopa na bok na łóżko, a sam z niego zszedłem. Ruszyłem w stronę kuchni, depcząc przy okazji, to co miałem pod nogami. Dywan, podłogę... Ubrania, książki, zdjęcia Hiltona, które wywołałem dwa dni temu, resztki czipsów, zdechłą muchę i karton po nowych butach.
Ruszyłem w stronę kuchni po kolejny wagon jedzenia. Zajadanie smutków było najlepszym sposobem na smutek, dlatego żarłem na potęgę. Brakowało mi tylko tych pączków, co zawsze kupował mi Hilton, ale jakoś się trzymałem. Ledwo. Ale jakoś.
Brakowało mi idioty. Jak chuj. Kochałem go na zabój. Wkurzał mnie, nawet go nie lubiłem, ale tak cholernie tęskniłem, że ledwo wytrzymywałem. Potrzebowałem go po prodtu obok. Aby był i... Chciałem go blisko... Pierdolę. Używanie okrężnych określeń o bliskości jest do dupy. Chciałem, aby zrobił mi palcówkę i chciałem jęczęć dla niego na cały dom. Robił to świetnie, a mi hormony buzowały jak głupie. Chciałem od niego orgazm i świadomość, że jest. Bo tęskniłem. Moje ciało też.
Na myśl o tych wszystkich rzeczach przechodziły mnie dreszcze, ale miałem ochotę płakać. Wspomnienia wracały bardzo szybko. A były w chuj bolesne. Nie chciałem o nim myśleć, ale się nie dało. Był po prostu wszędzie. Nawet w kremie mamy, chlebie, czy mące. WSZĘDZIE KURWA. A ja mogłem tylko ryczeć i rozpamiętywać to co było. Nic innego mi nie zostało.
W kuchni zastałem mamę. Widząc ją, zdziwiłem się. I to naprawdę mocno. Stała przy garach i robiła obiad. Zupę doprawiała, jednocześnie smażąc kotlety i... Paliła papierosa. Zmarszczyłem brwi, bo palenie w ciąży było jak najbardziej niewskazane, w dodatku zagrożonej, to już na pewno nie. A mama nie było głupia, aby palić w ciąży. Chyba. Może po prostu też jej hormony buzowały i odbijało jej na każdym kroku jak mi.
- Mamo, palisz? - zmarszczyłem brwi i oparłem się o blat dłońmi, wbijając w nią spojrzenie. Ona spojrzała na mnie. Widocznie zdziwiona moja obecnością, wrzuciła szybko papierosa do zlewu i polała go wodą. Nie odpowiedziała mi. Jej dłoń zatrzymała się na kurku od kranu. A ja już poczułem, że coś jest nie tak.
- Mamo? - podszedłem do niej i spojrzałem na nią intensywniej. - Dlaczego palisz? - zapytałem. Zapadła cisza. Martwa cisza. Poczułem się bardzo źle. Nie miałem pojęcia dlaczego. Po prostu cholernie źle. Mama nic nie mówiła. Mogłem tylko domyślać się o co chodziło. I bałem się tego co mi powie. Bo musiała mi powiedzieć.
- Mamo, czy ty...
- Poroniłam. - przerwała mi. I zapadła cisza. Nie dotarły do mnie jej słowa. Tylko na początku. Potem poczułem się pusty. Zamarłem.
Mój mały cud, którego tak bardzo wyczekiwałem umarł. Umarł bezpowrotnie. A ja... A ja nie wiedziałem co powiedzieć. Co zrobić. Cokolwiek.
- M-mamo... O czym ty mówisz...
- Już dawno... Nie przejmuj się. - mruknęła cicho, nadal na mnie nie patrząc. - Już zdążyłam się z tym pogodzić.
- Ukrywałaś to przede mną? Dlaczego...
- Nie chciałam cię martwić. Już jest po wszystkim. Zapomnijmy o tym. - odwróciła się ode mnie i podeszła do okna. Skrzyżowała ręce na piersi i zaczęła wpatrywać się w widoki za nie. A ja... Stałem jak słup i nie mogłem się poruszyć.
- Jak możesz tak mówić? Jak mogę to zignorować? Mamo... Co się dzieje do cholery?! - uniosłem się. Z rozpaczy. Wszystko się jebało. Żeby było wesoło, kurwa. Mama nie odpowiedziała. Może to i lepiej, bo wyszedłem. Wyszedłem z kuchni. Potem z domu. I chuj. Nie wiedziałem co zrobić. Nie docierało do mnie, to co powiedziała. Jeszcze nie.
Usiadłem na ławce w parku. Podkuliłem nogi do klatki i zacząłem wpatrywać się w ziemię. Myślałem, że maksymalnie czułem się źle po zerwaniu z Hiltonem, ale teraz... Po tym co się dowiedziałem było jeszcze gorzej. Nie chciało mi się już płakać. Po prostu wszystko straciło sens i było jak kupa. Nawet ten park, w którym siedziałem był jak kupa.
Zamknąłem oczy z nadzieją, że jakiś gołąb obsra mnie toksyczną kupą i zginę na miejscu. Zamiast tego... A zamiast tego stała się bardzo dziwna rzecz.
Oh. Ten park był przeklęty.
- Oj, dzieciaku... No i czego ryczysz? - aż podskoczyłem na tej ławce, kiedy do moich uszu dotarł głos. Był gruby i przyjemny. Trochę ochrypnięty najwidoczniej przez palenie papierosów, jednak ciepły. Spojrzałem w górę. Nie. To nie był żaden żul. Wręcz przeciwnie.
Ciacho kurwa.
Facet miał na oko dwadzieścia pięć lat. Zajebisty. Gęste, czarne włosy zaczesane fajnie do tyłu w ładnym nieładzie. Kości policzkowe... Oh shit. Te to były zajebiste. Jeszcze bardziej wyraziste, niż Hiltona. Różowe usta. Szare, przenikliwe oczy. Cera jaśniejsza od Maca, ale Mac był murzynem, więc normalna. Szerokie bary w chuj. Totalnie szerokie, a biodra takie wąskie i apetyczne. Był szczupły, ale seksi. Totalnie seksi. Kucał przede mną i patrzył na mnie, a kiedy uniosłem głowę otworzył szeroko usta, jakby zobaczył ducha.
- O cholerka...
- Co? Ty też zakochałeś się we mnie od pierwszego wejrzenia? - burknąłem zirytowany, mimo że facet był ciachem totalnym.
- Ee... Nie? - podrapał się po głowie, patrząc na mnie jak na debila.
- A może jesteś gejem? - pytałem, dalej robiąc z siebie idiotę. Bo spierdolony dzień musiał być spierdolony po całości. Bo czemu nie kurwa. Jeszcze zrobić z siebie durnia przed takim ciachem musiało znaleźć się na liście moich życiowych niepowodzeń.
- Nie jestem gejem.
- Oh, to może bi? Albo pedofil. Albo chuj cię wie. - uniosłem się. Wszystko zaczęło mnie wkurwiać. Tak. Moja rozpacz przerodziła się w zirytowane totalne. I w agresję małej cziłały. Tyle że ja nie byłem cziłałą i ta agresja w moich rękach była bardziej groźna, niż w łapkach jakiegoś tam psa.
- Palisz? - wyciągnął paczkę papierosów z kieszeni, otworzył ją i wyciągnął w moją stronę.
- Nie... - mruknąłem cicho, mierząc tego gościa z góry do dołu.
- Uspokoi twoje nerwy, młody. - wbił we mnie wzrok.
- No dobra. - wziąłem jednego dość niepewnie i wsunąłem między usta. Wyciągnął z kieszeni zapalniczkę i podpalił moją fajkę, a ja zaciągnąłem się dymem. I musiałem przyznać, że ten jeden buch pomógł.
Usiadł obok mnie i też odpalił jednego papierosa. Dopiero teraz zauważyłem, że miał na sobie ciemne dresy i bluzę. Ten dzień był deszczowy i chłodny, więc to tłumaczyło jego ciepłe ubranie, jak na lato. A ja wyszedłem w krótkich spodenkach i rękawku, jak debil.
- Więc... Chcesz się wygadać? - zapytał i założył nogę na nogę.
- Nie.
- Laska z tobą zerwała?
- Nie. Ja z chłopakiem. - miałem wyjebane, że otwarcie przyznałem się przed kolejną osobą do bycia homoseksualistą. Wszystko było do dupy i wszystko było mi obojętne.
- Oh... Czyli jesteś gejem? - uniósł brwi.
- Tak. Znaczy nie... - mruknąłem nie do końca wiedząc jak to ująć. - W każdym razie kocham jednego faceta i to stało się przypadkiem. - spuściłem wzrok i zagryzłem wargę, wsuwając papierosa między palce. Sama myśl o Hiltonie sprawiała, że było mi gorąco. I w chuj smutno, bo obecnie nie byliśmy razem i każdy mógł mi go zabrać. Każdy, bo Mac był idiotą.
- O ja, posrane.
- No totalnie. - uśmiechnąłem się. Ten chłopak był miły. Bardzo miły i jakoś pocieszył mnie. Samą swoją obecnością. Może tym swoim idiotyzmem przypomniał mi Maca i jakoś go zastępował... Nie miałem pojęcia. Ale spodobała mi się rozmowa z nim.
- Jakie to uczucie? - zapytał nagle i wyrzucił papierosa na ziemię. Ja zrobiłem to samo z tą różnicą, że zdeptałem niedopałek.
- Jakie? - zmarszczyłem brwi.
- Ruchanie drugiego faceta w dupe. - spojrzał na mnie całkiem poważnie. A ja myślałem, że jaja sobie robił.
- Nie wiem. - wzruszyłem ramionami. - Nie robiłem tego jeszcze... - odpowiedziałem szczerze. Mimo że praktycznie go nie znałem rozmawiało mi się z nim zajebiście. Miał w sobie coś takiego, czego nie miał Cillian i to było bardzo pociągające.
- Serio? To ile ty masz lat? - zmarszczył brwi, ale po chwili uśmiechnął się głupio.
- Szesnaście. - wzruszyłem ramionami, śmiejąc się z niego. Bo zrobił uroczą minę. Rozchylił usta i wlepił we mnie wzrok.
- Oh... Aha. - podrapał się po głowie, widocznie nie ogarniając tego co się dzieje. No tak jak ja.
- Jedyne co mogę ci powiedzieć, że... - zarumieniłem się trochę, bo nie mówiłem nikomu o tym tak dokładnie że szczegółami i mega się zawstydziłem. No i zrobiło mi się gorąco na samą myśl o tych rzeczach. W dodatku miałem powiedzieć je na głos. Hardkor. - Na początku trochę boli, ale potem jest jak w cholernym niebie. Szczególnie kiedy ktoś ci robi dobrze, a nie sam sobie... No wiesz o co chodzi. - odwróciłem wzrok, a zaraz po tym głowę, bo się zawstydziłem. Byłem pojebany, że mówiłem o takich rzeczach obcemu facetowi. Ale wyjebane.
- Urocze... - zaśmiał się. - Zostańmy ziomkami. - powiedział nagle. - Jestem Michael. - wyciągnął rękę w moją stronę. - Michael Telis.
- Rene Beresford. - uścisnąłem jego dłoń i uśmiechnąłem się. - O ja... Teraz musisz trzymać język za zębami i nie możesz nikomu o mnie powiedzieć.
- Spoko. Kiedyś przelizałem się z takim gościem i obślinił mi koszulkę i też to trzymam w sekrecie.
- Jak?
- Skąd mam wiedzieć.
Michael był zajebisty. Już czułem, że się dogadamy. Rozmowa kleiła się świetnie. Był seksowny i wyluzowany. Nie żeby mi się spodobał, czy coś... Po prostu strasznie go polubiłem. Kolejny idota do kolekcji.
- Gdzie mieszkasz? - zapytałem z uśmiechem. Byłem ciekawy z kim właściwie się zapoznałem.
- O tu. - wskazał na duży blok przed nami, kiwając na niego głową. - A ty?
- W głąb ulicy za twoim blokiem. - wyszczerzyłem się. - Mamy do siebie pięć minut. - no czyli sąsiad.
- Zajebiście stary.
- No zajebiście. - kiwnąłem. - Zaprosiłbym cię do mnie, ale... - przerwałem. I westchnąłem. Przecież jakby nie patrzeć byłem pokłócony z mamą. Tak jakby. W każdym razie nie gadaliśmy i narazie nie miałem ochoty, aby to się zmieniło. Byłem na nią zły, że o niczym mi nie powiedziała. Że kłamała. I za jej podejście do śmierci mojego rodzeństwa. I co z tego, że jeszcze malutkiego. To był mój skarb.
- Ale? - dopytywał Michael. Widząc, że zrobiłem się smutny, objął mnie. - No mów gówniarzu głupi.
- Pokłóciłem się z mamą, jakby.
- O co?
- O rodzeństwo.
Oficjalnie jakiś obcy, seksowny facet lat dwadzieścia pięć imieniem Michael Telis, został moim osobistym słuchaczem i pocieszycielem.
I już kochałem tego gościa. Totalnie.
--
Co myślicie o Michaelu?
Narazie może trochę zlewać się z resztą, ale dorzucę mu parę dość niepozytywnych cech 😎♥️
A ten Rene nasz biedny jest, co? 😭♥️
Flo
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top