Rozdział 29
Sprawdzany tak pi razy oko 😙❣️
---
Jak się okazało o ciąży mamy dowiedziałem się jako pierwszy. W poniedziałek, po moim powrocie do domu tata biegał, skakał i wydzwaniał do wszystkich, że zostanie tatusiem... Znów. Taki opóźniony zapłon był dziwny, dlatego domyślałem się, że mama poinformowała go dopiero w ten nieszczęsny poniedziałek. Dlaczego nieszczęsny?
Bo nie było Hiltona w szkole i nie widziałem go cały dzień! Idiota ponoć musiał coś załatwić. Nie jadłem pączków, nie miałem kogo przytulać i lekcje ciągnęły się w nieskończoność. I jeszcze zapomniałem stroju na wf, a graliśmy w kosza! W dodatku, kiedy przyszedłem do domu zostałem kompletnie olany przez ojca. Po prostu jego ,,stare" dziecko poszło w odstawkę, a on zajął się tym ,,nowym". I było mi przykro. Bardzo przykro. Bo mama obiecała, że taka sytuacja się nie powtórzy. A jednak dorośli mówią to, co chce się usłyszeć.
I jeszcze padało.
Zagłada totalna.
Myślałem, że nie przeżyję do następnego dnia i cudowna randka z Hiltonem przepadnie, jak głaz w wodzie. Ale taki piękny głaz. No po prostu pójdzie się jebać. A to to już w ogóle by mnie zabiło.
Siedziałem na łóżku tuląc do siebie kulkę. Nadal nie znalazłem dla niego imienia. Ale reagował na kulka i bestia. Dlatego też postanowiłem nazwać go dwoma imieniami. Właśnie Kulka i Bestia. Jak zwykle gryzł mnie wszędzie gdzie się dało, a ja nie mogłem na spokojnie go pogłaskać. Było mi cholernie źle. Bo zdążyłem stęsknić się za Hiltonem i czułem bardzo dużą potrzebę jego obecności. Cholernie dużą potrzebę. Chciałem, aby mnie pocieszył, pokazał, że jestem najważniejszy, a potem chciałem nażreć się z nim tak, aby bolały nas brzuchy. Właśnie o tym marzyłem tego dnia. Potrzebowałem się rozerwać. Potrzebowałem Maca.
Wziąłem telefon do ręki z zamiarem napisania esemesa. Ale postanowiłem zadzwonić. Zadzwonić do mojego chłopaka oczywiście. MOJEGO.
Wybrałem jego numer i ledwo co zdążyłem przyłożyć słuchawkę do ucha, a on już odebrał. To się nazywa wierność. To się szanuje.
- Halo? Co tam, Rene? - usłyszałem jego ciepły głos i odetchnąłem. Od razu zrobiło mi się lżej na sercu. Wystarczyła świadomość, że Mac jest ze mną, a wszystko stawało się łatwiejsze.
- Hej... Hej, skarbie. - przywitałem się dość nieśmiało i uśmiechnąłem się sam do siebie. Mój ton był cichy i wypompowany. Inny. A on od razu to zauważył.
- Co się stało, Rene? - zapytał zmartwiony.
- Zły dzień... - zagryzłem wargę. - Chcę się z tobą zobaczyć.
- Właśnie do ciebie jechałem. - zaśmiał się uroczo. - Stęskniłem się za tobą.
- Ja za tobą też! - przyznałem odważnie. - Ten dzień to jakieś jedno wielkie gówno!
- Zaraz przyjadę, kotku i wyskoczymy gdzieś. - Kotku. Boże. Dlaczego to tak cudownie brzmiało? Uśmiechnąłem się sam do siebie i westchnąłem. Mac wiedział jak poprawić mi humor.
- To czekam. - powiedziałem cały w skowronkach, bo mój chłopak był najlepszym chłopakiem na ziemii.
- Jadę. Będę za piętnaście minut. Buźka, maluchu. - i rozłączył się. A ja znów zacząłem się topić. Zdecydowanie uwielbiałem, kiedy mówił do mnie pieszczotliwie. Od razu poprawiał mi się humor. I chciało mi się żyć. Skarb.
Powoli wstałem z łóżka, przy okazji całując Bestię w główkę. Postawiłem go na ziemii, a sam podszedłem do szafy i zacząłem ją przeszukiwać. Miałem zamiar ubrać się seksownie, bo chciałem podobać się Hiltonowi. Seksownie, ale jednak zwyczajnie. Dlatego wybrałem dość dopasowane... Okey, w cholerę dopasowane spodnie, które ostatnio kupiłem z Chrisem, a do tego luźną, czerwoną bluzę przez głowę. I było zajebiście.
Spakowałem do czarnego worka najpotrzebniejsze rzeczy i to w sumie na tyle. Troszkę zajęło mi to czasu. Troszkę dużo. Bo nie mogłem znaleźć portfela i powerbanka.
Wziąłem kulkę na ręce i w tym czasie przyszła wiadomość od Maca.
Mac: Jestem pod domem.
Rene: Już wychodzę.
Odpisałem cały w skowronkach i szczerząc się jak głupi do sera, zszedłem na dół. Zostawiłem kulkę w salonie, w jego posłanku i ruszyłem w stronę wyjścia. W kuchni stali rodzice. I Logan. Tyle, że rodzice byli zajęci sobą, a on stał ze swoim śliniaczkiem w łapkach i czekał, aż dostanie jedzenie. Kucnąłem przy nim i pocałowałem go w główkę będąc pewnym, że mama właśnie podgrzewa mu zupę. Jednak kuchenka była pusta.
Rodzice całowali się przy blacie. I mieli na wszystko wyjebke. Zdenerwowałem się trochę. No ale cóż ja mogłem zróbić...
- Mamo wychodzę! - powiedziałem donośnie, a oni odskoczyli od siebie gwałtownie. Byłem zdenerwowany ich laniem na wszystko. Bardzo. No wkurwiłem się momentalnie.
- Rene, nigdzie nie idziesz. Zaraz jedziemy do cioci Kate. Zaprosiła nas wszystkich na obiad, a potem na zakupy po rzeczy dla maleństwa. - odpowiedziała mi dość pogodnie. Ale mi wcale nie było wesoło.
- Nigdzie nie jadę. Mac już jest pod domem. - zacząłem zakładać swoje śmigaczki.
- Rene, przestań wszystko olewać i podejdź do sprawy poważnie. - odezwał się ojciec. I szlag mnie trafił. Miałem bardzo słabe nerewy. I nie wytrzymałem.
- Ja wszystko olewam?! - wrzasnąłem. - To Logan stoi tu i nie może doprosić się jedzenia, a wy macie go w dupie! Bo przecież jak ma się pojawić nowe dziecko, to reszta idzie w odstawkę!
- Przestań! Za chwilę miałam mu podgrzać zupę. - wytłumaczyła się mama. Ale chuj. Kłamała.
- Za chwilę? To ile trwa ta twoja chwila, skoro Logan stoi tu od mojego przyjścia do domu?! - zacisnąłem pięści, a moje oczy się zaszkliły. - Jeszcze... Jeszcze jakbyście olewali tylko mnie, ale Logan sam sobie nie poradzi. Doskonale wiecie, że jest chory i potrzebuje stałej opieki. Jacy z was rodzice, skoro nie widzicie, że chce jeść? - wziąłem głęboki wdech. - To wy wszystko olewacie. Nigdzie nie jadę. I zabieram ze sobą Logana, bo nie wiem czy z wami przeżyje do jutra. - i zatkali się. Zrobiło im się głupio. Bo zgasił ich własny synek. Ja szybko się uspokoiłem. Wziąłem Logana za rączkę i zacząłem zakładać mu buty, a potem kurtkę. Wziąłem z szafy fotelik do samochodu i wyszedłem z domu trzaskając drzwiami. A z tego wszystkiego zapomniałem o kurtce dla siebie. Bo naprawdę tego dnia było chłodno. Jebać.
Mac stał przed autem, opierając się o nie. Kiedy mnie zobaczył, uśmiechnął się szeroko.
Zszedłem po schodach, prowadząc Logana za rączkę. Chciało mi się płakać i byłem pewien, że rozryczę się przy Macu, jak idiota. Ale wiedziałem, że tylko on potrafi mnie pocieszyć. Wyszedłem przez furtkę i podszedłem do niego. Nie zdążył nic powiedzieć, a ja wtuliłem się w jego tors. Puściłem dłoń brata, ale on przytulił się do mojej nogi. Fotelik upuściłem na chodnik. I zamknąłem oczy, ciesząc się obecnością mojego chłopaka. Od razu zrobiło mi się lepiej. On nie pytał. Po prostu mnie przytulił i pocałował w czubek głowy. Chuj obchodziło mnie to, czy rodzice patrzą, czy ktokolwiek inny. Po prostu potrzebowałem się odstresować i rozluźnić. A Mac potrafił zrobić to ze mną momentalnie. Przy nim byłem po prostu szczęśliwszy. To było takie proste, a jednocześnie skomplikowane.
- Przepraszam... Czy Logan może jechać z nami? - szepnąłem, a on tylko mocniej mnie przytulił.
- Za nic nie przepraszaj, głupoto. Wiesz, że to żaden problem. - pogładził moje plecy. - Jedźmy. Zaraz mi wszystko powiesz, skarbie.
***
Mac zabrał nas do jakiejś dobrej pizzeri. Nie znałem jej, ale z jego opowieści pizza była naprawdę cudowna. Siedzieliśmy w ustronnym miejscu. Na samym końcu lokalu. Zawijany w literkę U fotel, na którym siedzieliśmy miał wysokie oparcie, dlatego mieliśmy sporo prywatności. W sumie to przejechaliśmy się do miasta obok, więc i tak nas tu nikt nie znał. Mogliśmy robić to co chcemy. Siedziałem bardzo blisko Maca. Wtulałem się w jego ramię, a on mnie obejmował. Chciałem wszystko z siebie wyrzucić i w końcu poczuć się dobrze. Logan zajmował miejsce obok mnie i bawił się menu lokalu. Zrobiło się dziwnie poważnie. Wiedziałem, że to moja wina. I nie mogłem nic z tym zrobić.
- Mów co się stało. - powiedział do mnie cicho, po chwili całując w ucho. To łaskotało, dlatego się uśmiechałem.
- Wiesz mama jest w ciąży... Po prostu poszliśmy z Loganem w odstawkę. Nie chce wiedzieć, co się stanie, jak to dziecko się urodzi. - powiedziałem i od razu zrobiło mi się lżej. - Wziąłem go bo był głodny... A rodzice chyba nie mieli zamiaru go nakarmić. - prychnąłem, wściekając się na nich dalej. Bo naprawdę zachowywali się jak dzieci.
- Wiesz, że zawsze ci pomogę. - złapał mnie za udo i pogłaskał je, a ja uśmiechałem się delikatnie. No bo to był Hilton. A jak Hilton mnie dotykał to była chyba najprzyjemniejsza rzecz na świecie. Nawet lepsza od pączków.
- Wiem... Nie martwię się o to. Po prostu Logan potrzebuje dużo uwagi. Nie mówi i jest bardzo zamknięty w sobie. Nie ufa nikomu oprócz rodzicom i mi... No i teraz tobie. Gdyby chodziło tylko o mnie to bym jakoś to przeżył. - westchnąłem i zamknąłem oczy. - Jak dobrze, że mam ciebie, bo chyba bym sobie nie poradził.
- Rene, jesteś dla mnie najważniejszy. Pamiętaj o tym. - szepnął mi do ucha, a ja zagryzłem wargę. Bo to było dla mnie... Coś wyjątkowego. Złapałem go za rękę i pocałowałem jego dłoń. On po chwili objął mnie bardziej. A ja schowałem twarz w jego szyi i zaciągnąłem się jego zapachem. Mac był mój. I tylko mój. A ja byłem jego. I tylko jego.
- Już nie boisz się, że Logan się napatrzy? - zaśmiał mi się do ucha.
- A chuj mnie to. To coś złego, że się przytulamy? - uśmiechnąłem się, też cicho śmiejąc.
- A to, że chcę cię pocałować?
- Mi to się bardzo uśmiecha, ale wiesz... Chyba jednak wolę zachować ostrożność. - zachichotałem i odsunąłem się od niego trochę. - Gdzie ta pizza... No głodny jestem.
- Powinna zaraz być. - szepnął do mojego ucha i zaczął je podgryzać. Zebrało mu się pieszczoty akurat teraz, kiedy za bardzo... A chuj. Mógł robić ze mną co chciał. Przymknąłem oczy i pogłaskałem jego udo. - Idioto... Jak ktoś zobaczy, to dostaniesz kopa w dupę. - zamruczałem, nie stawiając żadnych oporów.
- Zawsze tak mówisz.
- Teraz mówię prawdę.
- Jakoś przeżyję.
- Masz dzisiaj wolny dom? - spojrzałem na niego, przerywając mu te słodkie pieszczoty.
- Jak zawsze. - wzruszył ramionami.
- Kupisz nam po piwie i w nocy się pomiziamy. - odsunąłem się od niego trochę, bo zobaczyłem, że idzie do nas kelner. Posadziłem sobie Logana na kolanach i przytuliłem go, a Mac mnie puścił. Obiecał mi wcześniej, że nie będzie żadnych wpadek. I właśnie realizował tę obietnicę.
Kelner postawił na naszym stoliku pizzę, zastawę i duży dzbanek z sokiem pomarańczowym. Pożyczył nam smacznego i poszedł w cholerę. Mac zaczął rozlewać picie, a ja nałożyłem nam po kawałku pizzy na talerzyki. Złapałem za sztućce i nie czekając na Hiltona ukroiłem naprawdę nieduży kawałek, nabijając go na widelec. Przyłożyłem go do ust, sprawdzając, czy jest gorący, ale był akurat. Przysunąłem go do buzi Logana, a on zjadł go powoli. Tak. Najpierw miałem zamiar nakarmić brata, a dopiero potem siebie. Dlatego nie czekałem na Maca. Bo Loganek naprawdę musiał być głodny...
- Nie potrafi sam jeść? - zapytał nagle Hilton. A ja pokręciłem głową. - Jest jeszcze za mały... A jak je sam, to wszystko wokół brudzi.
- Rozumiem... Kompletnie nie potrafię obchodzić się z dziećmi. - zaczął się śmiać i nie patyczkował się z tą pizzą, bo wziął kawałek do ręki i ugryzł go, jak jakiś zwierz... Czy coś. Najwidoczniej ogarnął, że nie miałem zamiaru jeść (chwilowo, bo na pierwszym miejscu stał Logan), bo przysunął ją do moich ust.
Uśmiechnąłem się tylko. - Dzięki... - mruknąłem i ugryzłem ją, trochę nieśmiało. Tak swoją drogą, to było naprawdę miłe z jego strony. I romantyczne!
- Mam trochę bałagan w domu... - zaśmiał się. - Mam nadzieję, że się nie wystarczysz.
- Jakoś przeżyję. - przewróciłem oczami, znów dając kawałek Loganowi. - Ważne, że odpocznę od rodziców. Musimy tylko odstawić Logana do domu.
- Jasne. - pocałował mnie w skroń i znów mnie nakarmił. - Wymiziam cię dzisiaj. Napaliłem się trochę.
- Oho, mam się bać? - zaśmiałem się i pogłaskałem jego udo.
- No wiesz... To zależy, jak bardzo się wykażesz.
- Jesteś głupi i bez sensu. - musnąłem szybko jego usta. - Jedz, bo takie głupoty gadasz, że nie da się ciebie słuchać.
- No jem przecież, jem. - wziął dużego gryza pizzy. Naprawdę dużego. Bo zjadł jej prawie pół.
- Oj, głupi Hilton. - westchnąłem i oparłem się o jego ramię. - Co ja bym bez ciebie zrobił...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top