Część 18. Exegi Monumentum

Otworzyła oczy. Nadal znajdowała się w szpitalu, a burza uderzała w okna i ściany skrzypiące o pomoc.

Max Caulfied nigdy w życiu tak się nie spieszyła.

Tymczasem Chloe jeździła bez celu swoim starym autem. Całe Arkadia Bay trzeszczało i skrzypiało, a auto niebezpiecznie trzęsło się poruszane burzą. Niewiele ją to jednak obchodziło, burza jakich wiele.

Nie myślała, że to tak będzie wyglądało ich ostatnie spotkanie.
Nie pamiętała momentu, gdy pokochała Maxine. Ta myśl zawsze wydawała jej się oczywista i normalna. Czuła jednak w kościach, że nie powinna o tym mówić głośno. Gdy była mała "kocham ją!" było niewinne i wywoływało uśmiech na twarzach ludzi,potem przerodziło się w głuche milczenie. Bardzo oddaliły się od siebie po śmierci Williama, choć odwiedzał się codziennie. A przez 5 lat głupia Chloe czekała na swoją piękność wierząc, że wróci i ją pokocha.
Jaka naiwna była. Acz nawet teraz wiedziała, że nie przestanie jej kochać.
Spojrzała w bok. Nad urwiskiem skalnym spostrzegła wynurzającą się z niczego latarnię morską. Niosła ona za sobą tyle wspomnień. To tam rozmawiały zaledwie tydzień temu, po scysji z Prescottem. To tam porzegnały przed jej dojazdem 5 lat temu. To tam bawiły się jako dzieci.
Mimochodem włączyła kierunkowskaz.
Burza rozszalała się na dobre. Z morza wiał potworny wiatr, a stare miasto trzeszczało niezadowolone. Ostrzegawcze syreny wyły jak oszalałe. Choć było wcześnie świat spowiła ciemność, a deszcz powoli kropił. Podobało jej się to. Współgrało z podłym nastrojem.
Drzewa trochę tamowały porywy wiatru, ale i tak ciężko było jej wdrapać się na górę. Była jednak zdeterminowana i niczym nieograniczona. Adrenalina przejęła jej działanie.
Na szczycie skarpy wiatr prawie powalił ją na kolana. Cały świat oszalał smagany potężnym biczem wiatru, a ona zlękła się widząc jego rozmiary. Telefon zawibrował oznajmiając ją iż wszyscy mieszkańcy mają udać się do schronów i poczekać na dalsze instrukcje. Westchnęła tylko i jakoś doszła do ławki na skraju skarpy. Widok stąd był piękny, a obojętność wzrosła w niej do takiego poziomu, że nie miała po co się ruszać.
Jeżeli tak ma być to niech pochłonie ją ta burza.

-Chloe! Chloe! CHLOE PRICE!
Obróciła się widząc brnącą doń Max. Zeszła z ławki podchodząc bliżej. Stanęły za drzewami, gdzie podmuch wiatru były mniej uciążliwe.

-Co tu robisz?-wykrztusiła tylko.

-Ja...pomyślałam,że Cię tu znajdę. Wiem, że jesteś wściekła..., ale- wskazała na wzburzone morze- To jest moja wina.

-Nie przesadzaj... - ledwo słyszała samą siebie, więc głos Max także dochodził jakby z oddali.

-Ja to wiem! Cofnęłam się w czasie. Rozumiałam co narobiłam. Zniszczyła struktury wszechświata Chloe! Spieprzyłam czasoprzestrzeń i muszę za to zapłacić. Byłam tu już mnóstwo razy... Mnóstwo... Zmieniłam czas setki razy, a gdy znajdowałam się w tym miejscu zawsze wracałam do początku i traciłam pamięć... Wiem co muszę zrobić Chloe, wiem!

-Co Max! Jak to powstrzymać?!

-Cofnąć się do początku i już nigdy nie użyć mocy. Ale... Ale Chloe...

-Co?! - nie widziała powodu aby tego nie zrobiła. Musiała, nie było mowy, by tu stały i patrzyły jak świat się kończy.

-Wtedy zginiesz w toalecie z rąk Nathana! - deszcz zmieszał się z łzami na dziewczęcej twarzy. Niebieskowłosa jednak dokładnie je widziała.

A więc tak przyjdzie umrzeć, jej, wielkiej Chloe Price? Córce, awanturnicy, kobiecie, punkówie, przyjaciółce i kochance? W damskiej toalecie w podłej szkole w małym, zapomnianym przez świat miasteczku? Skoro tak... godziła się z tym. Po śmierci ojca biła się z myślami samobójczymi, które zostawiły w jej głowie trwały ślad. Nie skończyła ze sobą tylko że względu na Mamę i możliwość powrotu jej miłości. Nie raz stawała oko w oko że śmiercią, czy to z własnej woli czy nieszczęśliwego wypadku i nie bała się wtedy, a... bywała spokojna. Wszystkie troski znikały, przestawiała być tą upartą awanturnicą, a stawała się wolna.

-W porządku. - odparła w końcu chwytając Max za ramiona:-Skoro tak trzeba niech tak będzie. Spójrz ile razy świat już mi pokazywał co mi zapisał. Zabijał mnie Prescott, ginęłam w wypadkach, spalałam w porzaże. Może śmierć jest mi zapisana? Może Tatko czeka na mnie na górze?- teraz to po twarzy pociekły jej słone łzy.

Max chwyciła jej twarz w dłonie zanosząc się płaczem.

-Nie mogę Ci tego zrobić...

-Ciii... - otarła jej łzy.- Skoro mogę Cię tym ocalić zrobię to.

Wtedy Max wyrzekła te dwa słowa, na które pankówa czekała całe życie:

-Kocham Cię.

-Także Cię kocham.

Przywarły do siebie w takim pocałunku jakiego żywioły jeszcze nie widziały. Spokojny i przemyślany, a jednak trochę wariacki i zachłanny, szalony. Napędzany okrótnym smutkiem i adrenaliną.

-Zróbmy to. - odsunęła się od niej Chloe.

Max spojrzała na nią nieprzytomnie. Właśnie odkryła ostatni element układanki.

-Niee... - zawachała się. - Nie tu. Jedźmy do Ciebie do domu, siądźmy na łóżku i zróbmy to trzymając się za ręce. Chcę... się w Tobą pożegnać tak jak trzeba.

Miasto było tak opistoszałe jak nigdy. Jechały trzymając się za ręce i oglądając swoją, bezpieczną, kiedyś, przystań. Wiatr wył między budynkami, a bezpańskie kubły na śmieci i papiery walały bez składu po drodze. Nie widziały nikogo, więc zapewne byli bezpieczni w schronach. Niedługo będą mogły z niego wyjść, bo tylko jedna osoba poniesie ciężar tych wydarzeń. To sprawiedliwe- śmierć jednej osoby za setki. Prawda?...
Nie bez bólu spojrzała jednak na restaurację Mamy. Miały tylko siebie, a teraz zostanie sama jak palec, że swoją restauracją, albumami i wspomnieniami. Max jednak na pewno dobrze się nią zajmie...
Tak musiało być.

-Jesteśmy.-szepnęła Max.

Dziewczyny rozeszły się. Chloe od razu udała się na górę, do swojego pokoju. Może to było głupie, ale chicała pozostawić po sobie porządek. Prowizorycznie pościeliła łóżko i skleciła krótki list do mamy zapewniając ją o swojej miłości i przepraszając za to, że tak słabo umiała ją wyrażać. Ściągnęła też swój wisiorek z 3 nabojami, jej najukochańszy i, gdy Max weszła do pokoju, podarowała go. To nie był pierścionek, to nie były oświadczyny, ale chciała, by miała coś od niej, na zawsze.
Usiadły na łóżku i splotły swoje palce. Max trzymała w drugiej dłoni zdjęcie, zapewne dzięki któremu się cofnie.

-Zapomnij o mnie Chloe Price.

-Nigdy.

Przez ułamek sekundy Chloe zobaczyła zdjęcie w dłoni swojej dziewczyny. Nie było ono z dnia jej śmierci w toalecie.
Spojrzała na Max, ale ta tylko uśmiechnęła się na pożegnanie.

<<

Znów miała niewiele lat i ledwo odrastała od ziemi.
Mama prowadziła ją za rączkę do placu zabaw na tak zwanych Niskich Łąkach.
Usiadły razem na ławce. Mama zachęcała ją do zabawy, ale ciągle mówiła, że za chwilę. Za chwilę.
Teraz czekała.
W końcu ją ujrzała. Kilkuletnia miłość jej życia, malutka i wesoła, zjechała po zjeżdżalni wprost w ramiona swojego taty. Ten obrócił ją wokół siebie kilka razy, a dziewczynka śmiała się wesoło. Chwyciła tatusia za rękę i razem wyszli z placu zabaw.
Powinna być smutna. A jednak cały czas się uśmiechała.
"To jedyne co mogę Ci podarować Chloe. Choć Ty o mnie zapomnisz, ja o Tobie nie.
Nigdy."

>>

Chloe Price i Max Caulfied nigdy się nie spotkały.
Chloe wyrastała spokojnie w gronie kochających rodziców. Miała dużo koleżanek, ale żadnej przyjaciółki.
William nie zginął w wypadku. Chloe pojechała z nim po mamę, i gdy się zagapił, ostrzegła go. Miał od tego czasu awersję do aut i wszędzie jeździł autobusami.
Chloe w Arkadia Bay poznała Kate March. Zaprzyjaźniły się i już zawsze trzymały razem. Chloe nigdy nie poznała bliżej Rachel Amber.
Chloe pozostała spokojna i bezproblemowa. Włosy farbowała tylko latem, szybko zmywalną farbą, a z rodzicami miała świetny kontakt. Nigdy nie piła, nie brała narkotyków i nie miała problemów z prawem.
Jej życiu nigdy nic nie zagrażało.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top