Część 14. Ea est natura hominum

(Ea est natura hominum- taka jest natura ludzka)

Cloe stanęła przed drzwiami pokoju numer 701. Szklana szyba przepuszczała widok lekko zniekształcony, ale wyraźnie widziała małe łóżko szpitalne, na którym leżała ona.
Maxine Caulfied.

Jej delikatną postać otaczały girlandy rurek od kroplówki pnące się wzdłóż i w górę. W tej koszuli szpitalnej pasowała do sterylnego pokoju, wtapiała się w tło. Tylko czerwona okładka jakiejś książki o fotografii odcinała się mocno jak też brązowe, spadające jej na nachyloną twarz włosy. Jaki nerd.

-Hella Super-Max.

Dziewczyna podniosła swoje mądre oczy spoglądając na przybyłą. Na jej twarzy od razu pojawił się szeroki uśmiech.

-Hej Cloe.

Dziewczyna podeszła do łóżka i usiadła na plastikowym taborecie.

-Proszę. - podała dziewczynie pęk tulipanów i czekoladki pięknie ozdobione wielką wstążką.
Policzki Max pokryły się rumieńcem.

-Dziękuję, to piękny prezent.

-Nie ma za co...

Między dziewczynami zapanowała niezręczna cisza. Max otworzyła czekoladki i podała dziewczynie jedną. Podziękowała skinieniem głowy.

-Jak... Cię tu traktują?

-Hym... - zamyśliła się. - Wszyscy chodzą obok mnie na palcach. Jakbym była że szkła. Często przychodzą i pytają jak się czuję.

-I co odpowiadasz?

-Że dobrze. - uśmiechnęła się. - Bardzo dobrze. A Ty?

Cloe nie mogła dłużej siedzieć spokojnie. Wstała i zaczęła nerwowo przechadzać się po pokoju.

-Fatalnie... Tyle przeszłaś, a mnie tam nie było... Powinnam Ci pomóc... Coś zrobić...!

Max uciekła wzrokiem i przygryzła wargę niezadowolona.

- Nie wiń się. Nie mogłaś nic zrobić.

-Skąd wiesz?... Wiem że zawaliłam...

Max żachnęła się trochę.

-Nie! Jefferson mnie porwał nie Ty. Rozumiesz?

Jej ton zbił jej z pantałyku.

-Ja... No dobrze. Co on Ci zrobił?

-Nic... Takiego. Więcej najadłam się strachu niż rzeczywiście coś się wydarzyło. Głównie robił mi zdjęcia i gadał o tym, że ma obsesję na punkcie niewinności. - próbowała spłycić wydarzenia.

-Coś jeszcze? Skąd te siniaki? - głos jej drżał, gdy wyobrażała sobie co się działo z jej małą Max.

-Trochę mnie struł... Gdy zrozumiał, że miałam telefon, trochę mnie skopał, ale bardzo ładnie mnie tu naprawili...

Cloe przycisnęła twarz do pościeli zaraz obok dłoni poszkodowanej, by ta nie widziała jak płacze.Max głaskała czule błękitną czuprynę.

-Powinnam tam być... Powinnam...

-Cichutko. Nie możesz odmienić losu wydarzeń.

-Jestem beznadziejna. Wszyscy mnie opuszczają lub są ranieni, a ja nie potrafię ich zatrzymać. Czasami myślę, że lepiej by było gdyby...

-Na niektóre rzeczy nie mamy wpływu. Nie wiem dlaczego Cloe, ale tak jest. Czasem rzeczy po prostu się dzieją i nie możemy nic z tym zrobić.

Pankówa raptownie się wyprostowała.

-Mój ojciec nie musiał umierać. I gdyby nie pieprzona ciężarówka nigdy by do tego nie doszło. Cofnęłabym się milion razy by tylko dostać jedną szansę na uratowanie go...

Max odwróciła głowę długo wpatrując się za okno.

-Potem Rachel mnie opuściła, a teraz Ty jesteś tutaj...

-Nie mogłabyś pomóc ojcu, rozumiesz?! - wybuchnęła niespodziewanie Max.

-Że co? - niebieskowłosa stanęła jak wryta.

I bez ruchu słuchała historii Maxine. Wiedzała, że ta umie się cofać w czasie, ale nie spodziewała się, że może to zrobić ze zdjęć. Jak ten gościu z "Efektu Motyla", tylko że z pamiętnikiem.
Słuchała o jego, przedłużonym o 5 lat,życiu. O porzaże. Matce tonącej w długach i swoim okropnym stanie. O samobójstwie.
O wyznaniu miłości.

Z Max to wszystko wylało się jakby pękła tama i teraz wpatrywała się w nią pusta i bezradna.

-To... - zakrztusiła się własnymi słowami- Nie prawda. Nie prawda Max. Mój ojciec mógł żyć, ta ciężarówka to był tylko wypadek. Gdyby nie to byłby tutaj ze mną. Pożar... To nie mogło tak być rozumiesz?! - jej oczy przeszły łzami- Kłamiesz Max Caulfied. Jefferson Cię czymś naszpikował. Mój ojciec umarł przypadkiem, a ja... Ja go nie zabiłam! I nie kocham Cię od żadnej wizyty na plaży. Kocham Cię od kąd pamiętam! Kocham Cię od zawsze, ale nie chcę Cię więcej widzieć, bo kłamiesz. - odwróciła się i w progu dodała:- Mogłam odwzajemnić uczucia Rachel. Wtedy nie spotkałabym Cię znowu. Nie chcę Cię więcej widzieć.

Wybiegła że szpitala, a jej łzy zmieszały się z szalejącą burzą.

---

Łapcie rozdzialik.

Tak jak mówiłam, będę powoli kończyć.
Podoba się? ZOSTAW GWIAZDKĘ

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top