Rozdział 3

Zbudził mnie głos Satoru.

- Ej piąty! Wstawaj!- Mówił szturchając mnie

- Co jest?- Spytałem sennie.

- Ktoś idzie!

Natychmiast zerwałem się na równe nogi. Rzeczywiście, było słychać czyjeś kroki na korytarzu, lecz nie była ich tylko jedna para.

Po chwili drzwi otworzyły się. Stali w nich Kazuma i Kenta.

- Idziemy Akira- powiedział mój Pan wyciągając z kieszeni przepaskę.

- Ty też gówniarzu- powiedział drugi również szykując opaskę.

Podeszliśmy do nich, żegnając się ze sobą wzrokiem. Zasłonili nam oczy i tyle się widzieliśmy. Ruszyłem wraz z prowadzącym mnie mężczyzną. Gdy zdjęto mi przepaskę z oczu, byłem już w swoim pokoju. Mówiąc pokoju, miałem na myśli moją cele. Stałem w miejscu nie wiedząc czy mogę już odejść. W pomieszczeniu panowała cisza jak makiem zasiał. W końcu powolnym krokiem ruszyłem w kierunku materaca. Usiadłem na nim z podkulonymi nogami i oparłem się czoło o kolana.

- Ten blondyn Kenty pewnie ci coś opowiadał?- Spytał stojąc w tym samym miejscu.

- Tak- burknąłem pod nosem, ale najwyraźniej to usłyszał.

- Mówiłem, że lepiej po dobroci. Jak chcesz, to możesz później wziąć prysznic.

Nie odezwałem się. Nie miałem najmniejszej ochoty z nim rozmawiać. Kazuma podszedł i usiadł przy mnie na materacu. Chciałem, by to wszystko się już skończyło. Chciałem być we własnym domu, bezpieczny, a nie siedzieć uwięziony w jakiejś piwnicy. Czułem jak łzy napływają mi do oczu.

Bardzo się zdziwiłem, gdy poczułem jak delikatnie oplatają mnie ręce mojego oprawcy. Bez namysłu również się do niego przytuliłem. Nie obchodziło mnie, że to wszystko przez niego, chciałem się po prostu do kogoś przytulić i wypłakać.

Szlochałem tak dobre kilka minut, gdy poczułem jak Kazuma odchyla się do tyłu pociągając mnie za sobą. Proszę, tylko nie teraz, pomyślałem myśląc o najgorszym. Jednak, ku mojemu zdziwieniu nic się później nie działo. Leżeliśmy tylko w tuleni w siebie. Ja na nim głową oparty o jego pierś, a on na niewygodnym materacu. Czułem jego lekko przyśpieszony oddech i męskość wbijającą się w moje podbrzusze. Starałem się to zignorować.

- Uwierz mi, masz szczęście, że trafiłeś na mnie. Gdyby to był ktoś z pozostałej czwórki, nie miał byś tak milutko jak ze mną. Więc mógłbyś łaskawie to docenić- wyszeptał mi do ucha.

Nic nie odpowiedziałem. Wsłuchiwałem się w jego bicie, które z niewiadomego powodu działało na mnie uspokajająco. Jedną z rzeczy, jaka mnie w nim wkurzała, to jego nagle zmieniające się zachowanie. W jednej chwili mógł być miły i delikatnej, a w następnej sekundzie mógł to być diabeł w ciele anioła. Moje rozmyślania przerwał głos Kazumy.

- Nie ruszaj się- powiedział, gdy jego ręce zjechały na moje biodra.

Zaniepokoiłem się jego gestem. Poczułem jak jego ręce chwytają za moje biodra i przesuwają mnie trochę w górę. Westchnąłem, on zresztą też, gdy poczułem jak nasze przyrodzenia się otarły o siebie.

- Nie za ciasno masz w tych spodniach- powiedział z lekkim uśmiechem.

Zarumieniłem się. Dopiero teraz zauważyłem, że byłem podniecony całą tą sytuacją.

- Słuchaj, i tak będziesz musiał to zrobić. Dla twojej wiadomości będzie to dzisiaj- mówił.

- Ja... ja nie chcę- wyjąkałem cicho.

- Masz pecha. Będzie po dobroci albo przeciwnie. Wszystko zależy od ciebie.

Nie miałem zamiaru z nim tego robić, ale chyba będzie to nieuniknione.

- Więc zastanów się czy dzisiaj nie chciałbyś skorzystać z prysznica.

Nie chciałem tego słuchać. Co to miał być za wybór? Albo w tej celi albo pod prysznicem? Ani tutaj, ani tam nie miałem zamiaru zgadzać się na coś takiego.

- To jak będzie?

- Prysznic- wyjąkałem po chwili zastanowienia.

- Wiec przyjdę po ciebie wieczorem- powiedział i zaczął powoli się podnosić.

Chciałem go puścić, by mógł wygodnie wstać, lecz jego ramiona mi na to nie pozwalały. Podniósł się do pozycji siedzącej wraz ze mną. Siedziałem mu na udach, wtulony w niego nie mając innego wyjścia. Wyraźnie czułem jego podniecenie oraz coś wbijało mi się jeszcze w moje prawe udo. Zgadując, pewnie był to jego nóż.

W końcu westchnął, puścił mnie i wstał. Wyszedł z pomieszczenia zostawiając mnie na materacu. Gdy tylko drzwi się zamknęły położyłem się na boku. Nie chciałem dopuścić do świadomości tego, co mało stać się wieczorem. Szczególnie, że nie wiedziałem za ile godzin to będzie. Nie miałem zielonego pojęcia, która jest godzina ani jaka pora dnia. Zero kontaktu ze światem.

W pewnym momencie drzwi gwałtownie się otworzyły. Podskoczyłem obawiając się, że to już Kazuma przyszedł po mnie. Na szczęście się myliłem. Był to Kenta, który przyniósł dla mnie posiłek. Wszedł, zostawił talerz na stole i wyszedł.

Zjadłem i z powrotem położyłem się na materacu czekając na to, co nieuchronne.

Usłyszałem, dźwięk otwierających się drzwi. Odwróciłem się do nich tyłem, nie chcąc widzieć, kto przez nie wchodzi. Przecież któż inny niż Kazuma mógł się zjawić. Słyszałem kroki zbliżające się do mnie. Nadal pozostawałem w bezruchu. Czułem jak jego ręce zawiązują mi przepaskę na oczach. Pomógł mi wstać i zaczął prowadzić w nieznane. W pewnym momencie poczułem, jak podnosi mnie z ziemi i niesie jak pannę młodą. Sądząc po turbulencjach, jakie odczuwałem wchodziliśmy po schodach. Odstawił mnie na ziemię, przeszliśmy kawałek, po czym zatrzymaliśmy się. Usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi, najpierw jednych, następnie drugich. Po zamknięciu obydwu zdjęto mi przepaskę z oczu. Staliśmy w wyłożonej kafelkami łazience. Przy samym wejściu znajdował się wieszak na ubrania, kawałek dalej dwie umywalki i osłonięty z trzech stron ścianami prysznic.

Kazuma przywarł do mnie ciałem, a jego ręce zaczęły wślizgiwać się pod moją koszulkę. Zwinnym ruchem ściągnął ją, a następnie pozbył się swojej. Stałem nieruchomo wpatrując się w podłogę.

- Ściągaj spodnie, chyba nie będziesz się w nich mył- powiedział rozpinając rozporek.- Może mam ci w tym pomóc?- Podszedł i chwycił za guzik moich spodni.

- Sam to zrobię- powiedziałem wyrywając mu się.

Lekko drżącymi rękoma zsunąłem je z siebie, starając się unikać niepotrzebnych pochyleń. Gdy już każdy z nas był nagi udaliśmy się pod prysznic. Kazuma zaczął ustawiać wodę tak, by nie leciała ani za zimna ani za gorąca. Krople wody powoli spływały po mojej twarzy w dół. Z małą pomocą sięgnąłem po butelkę szamponu, bo półka, na której leżała była dla mnie za wysoko. Nalałem trochę płynu na głowę i podałem białowłosemu. On wziął trochę preparatu na rękę i odłożył butelkę, sięgając po inną. Zacząłem rozprowadzać szampon po moich włosach.

Drgnąłem, gdy poczułem jak ręce mojego Pana spoczęły na moim ciele.

- Spokojnie, to tyko żel pod prysznic- powiedział łagodnym tonem i zaczął mnie myć.

Rozpoczął od ramion kierując się w dół. Robił to powoli i starannie, jakby nie chciał ominąć żadnego kawałka mojej skóry. Moim ciałem zawładnęła seria przyjemnych dreszczy. Jego dłonie poruszały się delikatnie drażniąc moją skórę. Kiedy jego ręce znalazły się na moich biodrach przestał. Odwróciłem się zaskoczony.

Gdy nasze spojrzenia się spotkały, przyparł mnie do ściany. Chciałem zaprotestować, lecz on skutecznie uciszył mnie pocałunkiem. Westchnąłem, gdy poczułem nacisk jego rozgrzanego ciała. Usta Kazumy zaczynały wędrówkę w dół, zostawiając po drodze parę malinek na szyi i obojczyku. Starałem się powstrzymywać westchnienia, do których doprowadzały mnie jego wargi. Po chwili znów powrócił do moich ust. Na początku nadal starałem się opierać, lecz w końcu odwzajemniłem pocałunek. Nasze języki złączyły się w szalonym tańcu.

- Widzisz, lepiej po dobroci to obojgu będzie przyjemnie- wyszeptał przerywając pocałunek.

Z moich ust wydobyło się ciche westchnienie, gdy poczułem jak jego usta nagle znalazły się na moim członku. Nie mogłem się powstrzymać od jęków rozkoszy. Karciłem siebie w duszy, że mu na to pozwalam, ale sprawiało mi to taką przyjemność. Co jakiś czas zmieniał tempo doprowadzając mnie do obłędu.

- Ja... ja zaraz...- wystękałem z trudem.

- Dobra, starczy tego dobrego- powiedział odrywając się ode mnie.- Czas bym to ja się trochę zabawił.

W mojej głowie zapaliło się czerwone światełko.

- Odwróć się- powiedział wstając.

Nie zamierzałem zamiaru spełniać jego prośby. Gdy zauważył mój bezruch chwycił mnie mocno za ramię.

- Puszczaj!- Krzyczałem starając się wyrwać.

- Odwróć się!- Powiedział z gniewem w głosie.

- Nie!

Nie takiej się raczej odpowiedzi spodziewał. Złapał mnie za drugie ramię i brutalnie obrócił. Sprawił, że miał mnie przed sobą, pochylonego tyłem do niego. Próbowałem się wyrywać, lecz moje próby spełzły na niczym.

-Nie ruszaj się tak, bo będzie bolało!

Przestałem się na sekundę wyrywać, by rozważyć jego słowa. On to natychmiast wykorzystał. Wszedł we mnie bez przygotowania. Krzyknąłem, czując ogromny ból. Jego nie małych rozmiarów członek wszedł we mnie w całości. Po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Próbowałem się wyrwać, lecz to sprawiało jeszcze większy ból. Nie pozostało mi nic innego jak czekanie, aż to się skończy. Gdy zaczął powili się we mnie poruszać oparłem się przedramionami o ścianę. Jego lewa ręka powędrowała na moje biodro, trzymając mnie w żelaznym uścisku, a druga na moją męskość. Gdy zaczął poruszać prawą ręką przez moje ciało przeszło przyjemne ciepło. Kazuma zaczął przyśpieszać swoje ruchy bioder. Po chwili miejsce bólu zastąpiła niewyobrażalna przyjemność. Poddałem się temu uczuciu. Wsłuchiwałem się w jego westchnienia. Z moich ust, co jaki czas wydobyły się krótkie jęki.

- Ja zaraz...

- Ćśś...

Po chwili z naszych ust wydobył się głośny jęk. Oboje doszliśmy w tym samym momencie. On we mnie, a ja w jego dłoni. Osunęliśmy się zmęczeni na ziemię. Zamknąłem oczy i oparłem się głową o ścianę. Usłyszałem jak Kazuma wstał i gdzieś poszedł. Chwilę później oberwałem ręcznikiem. Natychmiast otworzyłem oczy rozglądając się.

- Wycieraj się i idziemy- powiedział z uśmiechem.

Zacząłem się wycierać i poszedłem się ubrać.

Przed wyjściem z łazienki oczywiście na moje oczy została założona przepaska. Poczułem jak zielonooki chwyta mnie w pasie i podnosi przerzucając mnie przez swoje ramie, sprawiając, że czułem się jak worek ziemniaków. Opuścił mnie dopiero, gdy znaleźliśmy się w pokoju. Położył mnie ostrożnie na materacu ściągając opaskę.

- I było się tak opierać?

Nie odpowiedziałem. Położyłem się na lewym boku, tyłem do niego. Nie miałem ochoty go teraz widzieć. Po chwili poczułem, że ktoś kładzie się na materacu. Poczułem jego rękę na swoim brzuchu. Przysunął się i przyległ do mnie całym ciałem. Miałem coraz mniejszą ochotę na jakikolwiek kontakt z nim.

- Zostaw mnie- powiedziałem pod nosem.

- Nie- odpowiedział na złość.- Śpij już. Jutro też czeka cię robota- powiedział i wstał.

Słyszałem jak oddala się ode mnie i opuszcza pomieszczenie. Leżałem na niewygodnym materacu próbując zasnąć. Byłem wykończony i lekko obolały po dzisiejszym dniu. Nim się obejrzałem pochłonął mnie kojący sen.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top