Rozdział 10

Wstałem około dwunastej. Ubrałem się, poszedłem do łazienki i zszedłem do kuchni. Rodzice krzątali się tam, przygotowując jedzenie, a ja udałem się do salonu na kanapę. Usiadłem wygodnie i sięgnąłem po pilot od telewizora. Po chwili skakania po kanałach znalazłem jakiś w miarę ciekawy film. W pewnym momencie tata przyniósł mi jedzenie; położył je na stoliku przede mną i odszedł. Spojrzałem na talerz nie za bardzo mając ochotę cokolwiek z niego jeść. Dzisiaj również apetyt mi nie dopisywał. W końcu jednak sięgnąłem po jedną kromkę i zjadłem ją.

Gdy film się już kończył, udałem się z powrotem do swojego pokoju. Siedziałem tam, nic nie robiąc, dopóki tata nie wszedł do pokoju by powiedzieć, że Satoru czeka na dole. Zszedłem tam i zastałem go czekającego w drzwiach.

- Zakładaj buty i wychodzimy - przywitał się wesoło.

- Ale... - Nie za bardzo miałem ochotę gdzieś wychodzić. Próbowałem szybko wymyślić coś, co pozwoliłoby nam zostać w domu.

- Nie chcę słyszeć żadnych wymówek. Zakładaj buty i idziemy.

Westchnąłem bezradnie, i po chwili szedłem już za nim. Kątem oka dostrzegłem jak rodzice patrzyli na nas zdumiałym wzrokiem.

- To gdzie idziemy? - Spytałem, gdy oddaliliśmy się trochę od domu.

- Nie mam zielonego pojęcia. Chciałem cię po prostu wyciągnąć z czterech ścian.

Szliśmy cały czas przed siebie. W końcu usiedliśmy na ławce przy jakiejś łące i przez jakiś czas siedzieliśmy w ciszy, patrząc w stronę pobliskiego lasu.

- W sumie to ile masz lat?- Zapytał blondyn.

- Szesnaście.

- To jesteś o rok młodszy ode mnie. Szczerze mówiąc, to nie wyglądasz na swój wiek.

- Ty też - przyznałem z uśmiechem.

- Jak się czujesz? Już nie wyglądasz tak blado, jak wczoraj. Jadłeś coś?

- A ty co, za matkę dzisiaj robisz?

- Jeśli chcesz, to mogę. Ubierz cię cieplej, przecież na dworze jest tak zimno, ledwo dwadzieścia pięć stopni - powiedział, śmiejąc się.

Sam również zacząłem się śmiać.

- Niedługo szkoła - rzekł, powstrzymując się od śmiechu.

- Niestety - westchnąłem.

Spuściłem wzrok. Wpatrywałem się w zieloną trawę pod moimi stopami.

- Nie ruszaj się - powiedział nagle.

Nie za bardzo wiedziałem, o co mu chodziło. Nagle jego dłoń zaczęła zbliżać się do mnie. Gdy tylko poczułem place na swoim policzku, zamiast jego widziałem Kazume. Serce zaczęło mi mocniej bić. Siedziałem jak sparaliżowany.

- Akira- usłyszałem głos Kazumy.- Skup się!

Wpatrywałem się w niego. To nie jest on, to nie jest on, próbowałem sobie wmówić.

- Akira - do moich uszu dobiegł głos Satoru.

Mimo, że nadal widziałem białowłosego, to przemawiał do mnie głos blondyna. Starałem się skupić jeszcze bardziej. Zamknąłem oczy, a gdy je otworzyłem, nadal widziałem siedzącego koło mnie mężczyznę. Pokręciłem głową, dając znać, że nic z tego. Zabrał dłoń z mojego policzka. Gdy przestałem czuć jego dotyk na sobie, nie widziałem już mojego prześladowcy, lecz Satoru.

- Pamiętaj, zawsze staraj się skupić na rzeczywistości.

- Dobra, ale nie dotykaj mnie tak znienacka.

- Czyli tak? - Zapytał sarkastycznie i zaczął mnie łaskotać po brzuchu.

Oboje zaczęliśmy się głośno śmiać. Wyginałem się na boki, próbując uciec od jego dotyku. Po chwili oboje wylądowaliśmy na ziemi. Od tego śmiechu zaczynał mnie już boleć brzuch, lecz blondyn świetnie się bawił i nie zamierzał przestawać. Chciałem się jakoś na nim odegrać i też zacząłem go łaskotać, lecz niestety nie przyniosło to żadnego rezultatu, bo on najwyraźniej nie miał łaskotek. Zamknąłem oczy i próbowałem przestać się śmiać. W końcu tamten sam zrezygnował.

Leżałem przez chwilę nieruchomo próbując uspokoić oddech. Powoli otworzyłem oczy. Kazuma siedział na moich biodrach. Na jego widok serce zaczęło mi mocniej bić. Patrzyłem prosto w te zielone oczy. Jego twarz zaczęła się powoli przybliżać do mojej. Odchyliłem gwałtownie głowę w bok, zamykając oczy.

- Skup się - wyszeptał, niemal na mnie leżąc.

To nie on, to nie on, powtarzałem w myślach. Wziąłem głęboki wdech i otworzyłem oczy. Zamiast mężczyzny ujrzałem siedzącego na mnie Satoru. Uśmiechnąłem się.

- Brawo - pochwalił mnie.

- Dzięki.

Byłem siebie zadowolony, już nie widziałem Kazumy. Byłem ciekaw jak długo potrwa, aż całkiem wyrzucę go z mojej pamięci.

- Ekhm... Zszedłbyś ze mnie?

- No nie wiem, tak mi wygodnie - powiedział, śmiejąc się. - Dobra, już - zachichotał, ześlizgując się ze mnie i kładąc na trawie koło mnie.

Leżeliśmy, wpatrując się w niebo. Panowała uspokajając cisza. Czułem się naprawdę odprężony i cieszyłem się, że Satoru przyszedł mnie wczoraj i dziś.

- Jak się zacznie szkoła, nie będę przychodził cię odwiedzać - odezwał się blondyn.

Podparłem się na łokciach i spojrzałem na niego zdziwiony. On nadal wpatrywał się w białe obłoki wysoko na niebie.

- Uczę się poza miastem w internacie i rzadko bywam w domu.

- Acha - mruknąłem smutno i położyłem się z powrotem na ziemię.

- Ale raz w miesiącu postaram się do ciebie wpaść.

- Fajnie - powiedziałem bez entuzjazmu.

Szkoda, że będzie mnie tak rzadko odwiedzał. Znałem go od niedawna, ale muszę przyznać, że naprawdę go polubiłem. Może dlatego, że przypominał mi Daisuke. Oboje byli zawsze weseli i brnęli cały czas do przodu. Nawet coś w ich ruchach było podobnego.

Z rozmyślań wyrwał mnie dźwięk telefonu. Spojrzeliśmy po sobie. Każdy chwycił się za kieszeń sprawdzając, który dzwonił.

- To mój - rzekł Satoru, przystawiając telefon do twarzy. - Halo? Tak... Ale... No dobra...

- Kto to?- Zapytałem, gdy skończył rozmowę.

- Rodzice. Zaraz będę musiał iść. Chodź, odprowadzę cię do domu - powiedział.

Wstaliśmy, otrzepaliśmy się z piachu i ruszyliśmy w stronę mojego domu. Droga powrotna minęła bardzo szybko. Po paru minutach marszu byliśmy już pod drzwiami.

- Pamiętaj, żeby skupiać się na teraźniejszości. Powodzenia w nowej szkole. Odwiedzę cię we wrześniu - powiedział na pożegnanie.

- Do zobaczenia - pomachałem do niego i wszedłem do domu.

W środku panował spokój. Rodzice oglądali coś w telewizji i nie zwrócili większej uwagi na moje przybycie. Szczerze mówiąc, cieszyłem się, że nie zawracali mi głowy. Udałem się od razu do swojego pokoju; na biurku czekał na mnie talerz jedzenia. Niechętnie zjadłem przygotowany dla mnie posiłek i zmęczony położyłem się na łóżku.

Nie mogłem uwierzyć, że za dwa tygodnie mam iść do szkoły. Nie chciałem, by wakacje już się kończyły. Niby i tak całe dnie spędzałem i spędzałbym w domu, ale wolałem to od pójścia do szkoły. Czekała na mnie teraz pierwsza klasa szkoły ponad gimnazjalnej. Nowa klasa, nowi nauczyciele i nowe otoczenie. Cieszyłem się, że do szkoły nie miałem aż tak daleko, jak do poprzedniej. Teraz jakieś piętnaście minut i będę w szkole, a wcześniej musiałem dojeżdżać autobusem, co było dosyć kłopotliwe. Pewnie trafię do klasy z kilkoma znajomymi osobami, ponieważ szli do niej wszyscy pozostali, którzy nigdzie nie wyjeżdżali. Ale z tego, co wiem, to bardzo duże grono osób, wyjeżdża uczyć się poza miastem. Mało kto chciał tutaj zostawać.

Rozmyślałem na temat nowej szkoły do wieczora. Gdy za oknem zrobiło się już ciemno, poszedłem do łazienki wykąpać się i przebrać w piżamę. Gdy wróciłem do swojego pokoju, talerza już nie było. Podszedłem do biurka, wyciągnąłem swój pamiętnik i zacząłem opisywać dwa ostatnie dni. Po skończeniu wpisu, położyłem się na pościeli i czekałem aż zmorzy mnie sen.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top